Zapraszamy do zagłosowania w ankiecie, którą macie po prawej stronie :)
Piątek,
15 maja 2015
Albert
Minierski skręcił z dwupasmówki w boczną uliczkę, tak jak
polecił mu Maks, siedzący obok na miejscu pasażera. Jechał tędy
pierwszy raz, zabawne, że już z całym dorobkiem życia. No, prawie
całym, bo połowa rzeczy została w ich starym mieszkaniu. Będą
musieli je zabrać na kilka razy. Dobrze, że ich wóz nie był taki
mały, bo musieliby kursować od Ruczaju do Prądnika Czerwonego
chyba z milion razy.
–
Jezu, czaisz co za szczęście? – gadał podekscytowany
Maksymilian, rozglądając się dookoła z głupim wyrazem twarzy.
Okolica, w jakiej się znaleźli, prędzej przypominała peryferie
miasta, a nie jego środek... i to jeszcze środek Krakowa. Nie
słychać tu było nawet szumu ruchliwej ulicy, znajdującej się
kawałek dalej. Zupełnie jakby przekroczyli jakąś niewidzialną
barierę, za którą mogliby znaleźć upragniony spokój,
jednocześnie nie rezygnując z dogodności oferowanych im przez
miasto. – Lewiatan będzie w końcu mógł rozkopywać, co chce i
nikt się do tego nie przyczepi – powiedział wesoły i wychylił
się, by pogłaskać stojącego na siedzeniach psa, wciskającego
głowę między przednie fotele.
Albert
zaśmiał się i obejrzał się na nich szybko. Był szczęśliwy,
nareszcie czuł spokój i zaczął wierzyć, że wszystko się ułoży.
–
Okej, to teraz w tą uliczkę? Jezu, jak tu cicho. – Aż westchnął,
rozglądając się po zagajniku pełnym drzew.
–
No. Tutaj się nauczyłem jeździć na rowerze – zdradził,
wskazując na ulicę. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem,
przypominając sobie siebie i swoją mamę, która go wtedy uczyła.
Zerknął na swojego partnera i położył mu dłoń na szczupłym
udzie, już dawno nie był tak szczęśliwy.
–
Lubiłeś tę okolicę? – zapytał Albert, zwalniając. Nie musiał
już nigdzie skręcać, dopiero kiedy zbliżali się do ich nowego
domu, Maks poinformował go, o który chodziło. Trudno było
przyjrzeć się budynkowi z ulicy, bo widok zasłaniały trzy duże
drzewa posadzone tuż przy płocie. Kiedy podjechali pod bramę,
Minierski mógł zauważyć, że konary jednego z nich dotykały
nawet okna na piętrze. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, była
wielkość domu. Wybudowano go w starym, tradycyjnym stylu polskiego
dworku. Dach podniesiono, żeby zrobić zapewne więcej miejsca na
piętrze. Nawet okna wyglądały, jakby nich nie wymieniał ich od
czterdziestu lat, a szarawą (niegdyś zapewne białą) elewację
miejscami zdobiły dziury po odpadającym tynku. Nie musiał wchodzić
do środka, żeby już zza posesji zobaczyć, że mieli bardzo dużo
pracy przed sobą. Nikt nie dbał o ten dom od kilku dobrych lat.
Maks mówił mu, że jego ojciec odciął się od świata. Nigdy nie
lubił tłumów, jego introwertyczny charakter dał o sobie znać
zwłaszcza po tym, kiedy dowiedział się o homoseksualizmie syna.
Kontakt między nimi urwał się po wyprowadzce Maksa, który już
nie próbował naprawić relacji z ojcem, ani go odwiedzać. Zaczął
żyć własnym życiem. A teraz znowu wrócił do rodzinnego domu, do
wspomnień. Odetchnął ciężko, kiedy wysiadł z samochodu i
spojrzał w stronę budynku. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz na
sam jego widok. Starał się jednak nie myśleć o dziwnym niepokoju,
jaki go ogarnął w momencie, w którym podszedł do zżeranej przez
rdzę bramy. Odnalazł w kieszeni pęk kluczy, a jednym z nich
otworzył wielką kłódkę zawieszoną na grubym łańcuchu, jaki po
chwili z głośnym brzdękiem opadł na ziemię. Pchnął jedno ze
skrzydeł bramy, otwierając ją. Zerknął na samochód Alberta,
zielonego forda, wjeżdżającego na posesję. Jego partner wysiadł
z pojazdu, a on wymusił uśmiech, przeklinając się w myślach.
Powinien się cieszyć, zaraz będą prowadzić takie życie, o jakim
zawsze marzyli.
–
Duży – skomentował Minierski. Otworzył tylne drzwi i wypuścił
Lewiatana. Owczarek szwajcarski od razu wyskoczył z samochodu,
merdając ogonem, zupełnie jakby zwierzę też już wiedziało, że
zaraz jego życie stanie się bardziej ekscytujące. I że będzie
mógł obsikiwać wszystkie drzewa w okolicy tyle razy, ile tylko
zapragnie.
–
Może przygarniemy jeszcze jakiegoś psa lub kota? – zaproponował
nagle Maks. Podszedł do partnera, obserwując obwąchującego
wszystko Lewiatana.
– A
Lewiatan nie będzie zazdrosny? – zapytał sceptycznie Albert,
obserwując ich pupila. Uśmiechnął się lekko. Ten pies stał się
jedną z pierwszych rzeczy, która pokazała im, że już nie byli
tylko parą, że stworzyli zupełnie przez przypadek coś na wzór
rodziny. Wspólne mieszkanie, płacenie rachunków, zajmowanie się
domem i w końcu ktoś, kim obaj musieli się opiekować, sprawiły,
że zaczęli patrzeć na siebie już nie tylko przez pryzmat
kochanków i przyjaciół. Albert nigdy nie sądził, że tak szybko
zaangażuje się w stały związek. Jego siostra nie mogła uwierzyć,
kiedy powiedział jej, że Maks odziedziczył dom i się do niego
przeprowadzają, że już nie muszą kupować własnego mieszkania.
–
Pewnie na początku. – Maks zaśmiał się i objął go w pasie, po
czym przysunął twarz do jego szyi, by pocałować go w nią. –
Ale się przyzwyczai – dodał i popatrzył na swojego kochanka z
bliska. To aż dziwne, że byli razem, różnili się prawie w każdym
aspekcie. Albert wyglądał dojrzale, chodził w koszulach,
marynarkach, a jego strój zawsze był perfekcyjnie dobrany był do
okazji, jak zresztą przystało na dość wysoko postawionego
pracownika z korporacji. Maks chyba najbardziej lubił w kochanku
rudo-brązowe, lekko pofalowane włosy i piegi. Odbierały mężczyźnie
trochę powagi, a dodawały uroku. Podobnie jak oczy, które –
chociaż czasami potrafiły być surowe i pochmurne, często
błyszczały, odbierając Albertowi lat. Maks lubił myśleć, że
były takie pogodne głównie dzięki niemu, kiedy rozśmieszał
kochanka, albo po prostu był obok. Maksymilian bez wątpienia
należał do szerokiego grona egoistów, w którym mógł poszczycić
się obecnością już od najmłodszych lat. Pozwalał mu na to tytuł
jedynaka. Chociaż jego mama zmarła, kiedy był jeszcze dzieckiem,
to i tak ojciec często go rozpieszczał albo po prostu pozwalał mu
na wiele.
Teraz,
patrząc na ten dom, zdał sobie sprawę, że wszystkie wspomnienia,
które tak długo sprowadzał na dalszy plan, powrócą. A on będzie
musiał sobie z nimi poradzić dla własnego dobra, a przede
wszystkim dla dobra ich związku. Mieli wystarczająco dużo
problemów. Maks nie chciał pokazać przed Albertem słabości. Jego
kochanek już wystarczająco dużo przeszedł, nie miał zamiaru
dawać mu kolejnego powodu do zmartwień. Teraz to on musiał być
tym silnym. I zawsze lubił nim być. Nigdy nie mieli jasnego
podziału ról. Każdy z nich miał cechy, które wzajemnie się
uzupełniały. Albert był tym odpowiedzialnym, Maks bardziej
zaradnym. To właśnie on składał reklamacje, chodził po urzędach,
kiedy potrzebowali coś załatwić. Potrafił przekonać każdego, w
końcu był liderem zespołu, miał coś, co wielu ludzi nazywało
charyzmą. Albert za to pamiętał o płaceniu rachunków w terminie
i starał się zawsze sprowadzać kochanka na ziemię, kiedy ten
wpadał w swój szał wydawania pieniędzy na duperele. Maksymilian
Jabłoński z pewnością był bardzo rozrzutnym człowiekiem, w
przeciwieństwie do swojego partnera.
–
Okej, to otwieraj drzwi do naszego królestwa – zażartował Albert
i przygryzł wargę. Obaj cieszyli się, chociaż przez kilka
ostatnich dni Maks miał wrażenie, że odzyskał swojego dawnego
mężczyznę, który już zapomniał o felernym sylwestrze. Przestał
się obwiniać i wspominać zmasakrowaną twarz człowieka, któremu
wybuchła w twarz petarda.
Jabłoński
zaśmiał się i wszedł na małą werandę. Poczuł, jak zaczynają
pocić mu się dłonie, jak jego serce przyspiesza swoje bicie,
musiał aż obejrzeć się na Alberta, żeby spróbować się jakoś
uspokoić. Wyrzucił z umysłu wspomnienia sprzed dwudziestu lat, a
teraz, za sprawą tego domu, wszystko powoli wracało. Ale przecież
będzie mieszkać tu tylko z Albertem, ten budynek nabierze zupełnie
nowego wyrazu. Otworzył drewniane drzwi, z których brązowa farba
odchodziła już płatami i spojrzał na wąski, ciemny przedpokój.
–
Dużo roboty – stwierdził Minierski, a w jego głosie już było
słychać zmęczenie. Maks miał ochotę się zaśmiać, jednak jakoś
nie był w stanie. Przekroczyli powoli próg domu i zawołali jeszcze
Lewiatana, nie chcąc, żeby uciekł. Nie wiedzieli w końcu, czy w
ogrodzeniu nie było żadnych dziur, a brama stała otwarta na
oścież.
Zwierzę
weszło do domu razem z nimi. Wzrok Maksa od razu spoczął na
świętym obrazku przedstawiającym Jezusa na krzyżu.
– To
– wskazał na ilustrację – ściągamy.
– Mam
nadzieję, że nie będzie tego więcej! – zaśmiał się Albert.
Jego rodzice nie byli religijni, tylko babcia i to właśnie u niej
pamiętał tego rodzaju elementy wystroju wnętrza. Spróbował
zamknąć drzwi i wydawało mu się, że to zrobił. Nie zwrócił
uwagi, że nie domknął ich jednak do końca i przy podmuchu wiatru
uchylą się.
Rozejrzał
się niepewnie, starając się patrzeć na to pomieszczenie nie przez
pryzmat bałaganu, a sposobu, w jaki mogliby je urządzić.
–
Nawet nie mów – sapnął Maks i wszedł do salonu. Aż stanął w
drzwiach i spojrzał na mały, drewniany stół przed czerwoną
wersalką. Stał na nim kubek po kawie, a dookoła niego leżały
porozrzucane gazety, które zapewne jego ojciec przeglądał. Gdzieś
na nie rzucił też swoje okulary do czytania. Wszystko wyglądało
tak, jakby jego tata chwilę temu wyszedł i miał zamiar jeszcze tu
wrócić. Przełknął ślinę, z wahaniem przechodząc do pokoju. –
Trzeba będzie to wszystko posprzątać – powiedział cicho, czując
gulę w gardle. Na swój sposób kochał swojego ojca, mimo że nie
utrzymywał z nim stałych kontaktów. Henryk zmarł na zawał, co
zresztą nie było niczym niezwykłym, już od kilku lat zmagał się
z chorobami serca.
Albert
stanął za nim i potarł jego ramię, chcąc pokazać mu tym gestem,
że był przy nim.
–
Zrobimy z tego domu masz kąt – zapewnił go, uśmiechając się
niepewnie. Pocałował Maksa w odsłoniętą szyję. Mężczyzna miał
ciemnobrązowe, modnie obcięte włosy i niebieskie oczy. Był
przystojny ze swoimi miękkimi rysami twarzy i zaczepnym spojrzeniem.
Ostrości wszystkiemu dodawał jego wygląd – styl ubierania się i
kolczyki.
Jabłoński
uśmiechnął się, powtarzając sobie w myślach, że teraz naprawdę
będą szczęśliwi, miał w końcu obok siebie swojego faceta.
Odwrócił się do niego przodem i objął go w pasie.
–
Rozdziewiczamy dzisiaj któryś z pokoi? – zapytał i uśmiechnął
się zawadiacko.
–
Chyba tak jak robi to Rozenek! – prychnął Albert, aż się
krzywiąc. – Chcesz się kochać w tym syfie? Najpierw trzeba tu
jakoś ogarnąć.
Maks
wydął obrażony wargi i się od niego odsunął. Minierski
doskonale wiedział, że jego partner uwielbiał seks.
–
Wiesz, że nie dostaniesz dzisiaj w nocy taryfy ulgowej? – zapytał,
podchodząc do ściany, na której wisiały stare fotografie sprzed
ponad dwudziestu lat. Na jednej z nich był jego ojciec, mama i sam
Maks, jako sześcioletni chłopiec. – Kochała mnie – powiedział
i wskazał na uśmiechniętą kobietę na zdjęciu. – Była
wspaniała. Zmarła jak miałem dziewięć lat.
Albert
od razu się uśmiechnął, słysząc to i podszedł do zdjęcia.
Przyjrzał się uważnie rodzinie Maksa, stwierdzając, że chłopak
był bardzo podobny do swojej matki. Z ojca nie miał nic oprócz
wzrostu.
–
Była piękna – stwierdził fakt.
–
Była – odpowiedział i wpatrzył się w zdjęcie. – W końcu
moja mama, nie? – rzucił z dumą, patrząc na Alberta z szerokim
uśmiechem. – Dobra, to dzisiaj co? Salon i kuchnia? A będziemy
spać w salonie? – zapytał, odwracając spojrzenie od drugiego
zdjęcia, przedstawiającego starszą kobietę.
–
Mhm, w sumie tak byłoby najlepiej. Kuchnia i salon są na razie
najważniejsze. I łazienka. Zobaczmy, w jakim jest stanie –
westchnął i już miał odchodzić, kiedy zobaczył, że Maks
przypatruje się z surowym wyrazem twarzy jednemu ze zdjęć. – To
twoja babcia?
– No
– rzucił zdawkowo i wyszedł do łazienki. Pamiętał, gdzie się
znajdowała, w końcu mieszkał tutaj połowę swojego życia.
Zajrzał do podłużnego, wykafelkowanego pomieszczenia i nieco się
skrzywił. Widać, że zostało już nadgryzione przez ząb czasu.
Wanna zachodziła żółto-brązowawym nalotem, a umywalka wcale nie
wyglądała lepiej. – Konieczny będzie remont – stwierdził
głośno, tak żeby Minierski usłyszał.
–
Wiem, mamy na to kasę. Skoro nie musimy kupować mieszkania, no nie?
– zapytał jego kochanek z uśmiechem, kiedy sam zajrzał do
łazienki. Zauważył, że Maks trochę sposępniał, odkąd wszedł
do domu, ale i jemu samemu nie uśmiechało się ogarniać tego
wszystko. Nie wiedział innego powodu, przez który kochanek mógł
się tak zachowywać.
–
Mamy – powiedział Jabłoński i uśmiechnął się do niego
szeroko, starając się myśleć o przyszłości, nie o przeszłości.
– Zrobimy wannę z prysznicem? – zapytał. – I moglibyśmy tu
dać duże lustro.
–
Mhm, na górze też miałeś łazienkę? – zapytał Albert,
rozglądając się po korytarzu. Najpierw tutaj ogarniemy, później
zaczniemy robić remont, ale z jakiejś łazienki musimy korzystać –
westchnął ciężko, przecierając kark. – Lewiatan! – krzyknął,
chcąc przywołać psa.
–
Mhm, u góry też jest, ale mniejsza – powiedział i wyjrzał za
kochankiem z łazienki. Psa jednak nigdzie nie było. – Wybiegł na
zewnątrz? – zapytał i zmarszczył brwi.
–
Lewiatan! – krzyknął Albert stanowczym głosem, ale pies nie
przybiegł. – Cholera, może gdzieś wpadł? – zapytał z obawą
i ponowił komendę. – Chodź na górę – rzucił zaniepokojony,
pochodząc do schodów. Stanął niepewnie na pierwszym stopniu i
spróbował wykonać krok. Nie wiedział, czy stopnie były stabilne.
Żaden z nich nie zwrócił uwagi na drzwi wejściowe, który były
minimalnie uchylone.
–
Powinny być z nimi okej – powiedział za nim Maks. – Ojciec
pewnie spał u góry, gdyby coś się tu rozwalało, od razu by
naprawił. – Uśmiechnął się lekko i zerknął na półpiętro,
gdzie na ścianie wisiał spory obraz Matki Boskiej z małym Jezusem
w ramionach. – Musimy się tego koniecznie pozbyć – sapnął,
gdy wchodzili po schodach. Maria z malunku sprawiała wrażenie,
jakby wodziła za nimi wzrokiem, Maks nigdy nie lubił tego typu
ikon. Cały czas czuł jej spojrzenie na sobie i nie wiedział, co
było bardziej przerażające – trzeszczące im pod stopami
drewniane stopnie, czy ten obraz?
–
Sporo ich tutaj – rzucił Albert, zerkając na obrazek z niechęcią.
– Wierzyłeś, jak byłeś mały?
–
Jak rodzice wierzyli, to ja też – odpowiedział, ruszając
przodem. Znaleźli się w ciemnym, dusznym przedpokoju, z którego
można było wejść do czterech innych pomieszczeń, w tym do
łazienki. Od razu podszedł do okna i otworzył je szeroko, by
wpuścić trochę świeżego powietrza. Gdy wyjrzał na zewnątrz, na
zaniedbany ogród, aż zmarszczył brwi. – Nie widzę Lewiatana –
mruknął trochę zaniepokojony.
–
Kurwa, gdzie on może być? – Albert zmarszczył brwi, rozglądając
się. Drzwi do pomieszczeń były uchylone. – Lewiatan!
–
Może gdzieś tu siedzi? – zapytał i szybko ruszył na dół. Ten
pies był ich oczkiem w głowie, był dla nich bardzo ważny, bo jako
pierwszy spoił ich związek, pokazując, że mogą razem o coś
zadbać. Nie wyobrażał sobie, że nagle mieliby go stracić. Gdy
był w przedpokoju, od razu zauważył uchylone drzwi, które myślał,
że zamknął. – Lewiatan! – wydarł się, gdy wyszedł na ganek.
Albert
zaklął, mając ochotę wytargać za kark tego psa, kiedy już go
znajdą. Nie znali jeszcze domu, co jeśli mu się coś stało?
Zostawił Maksa i sam postanowił przejść się po pokojach, żeby
sprawdzić, czy ten głupi pies nigdzie nie ugrzązł. Otworzył
pierwsze drzwi, pokój okazał się być sypialnią państwa
Jabłońskich, a właściwie już od wielu lat samego pana Henryka.
Wielkie łóżko w starym stylu i PRL-owskie meble. Nic nie zmieniło
się tutaj od trzydziestu lat.
–
Lewiatan? – zapytał ciszej, jakby bojąc się, że zaraz odpowie
mu ojciec Maksa, żeby mu nie przeszkadzał. Dziwnie się czuł,
kiedy wiedział, że w tym domu zmarł. Wszedł do pomieszczenia,
żeby zajrzeć za drzwi, jego uwagę na chwilę przykuł dość duży
krzyż wiszący nad łóżkiem. Aż się skrzywił, po czym szybko
wyszedł z tego przyprawiającego o dreszcze pomieszczenia, pierwsze
co zrobią, to ściągną te wszystkie święte ikony.
–
Albert! Jest tutaj! – usłyszał krzyk kochanka z dołu i nim
zszedł na parter, a na schodach rzucił jeszcze krótkie spojrzenie
na jedyne zamknięte drzwi. Postanowił, że resztę obejrzy później.
Chciał jak najszybciej zmienić ten dom tak, żeby stał się ich
miejscem. Z dala od starych mebli i katolickich reliktów, chociaż
wiedział, że będzie musiał trochę zaczekać, aż wszystko
wymienią.
Zszedł
powoli na dół, już po drodze ściągając obrazek. Coraz bardziej
zaczynały mu się one nie podobać.
–
Gdzie go znalazłeś? – zapytał Maksa, kiedy zobaczył go z psem w
kuchni.
–
Biegał gdzieś po ogrodzie – powiedział, zerkając na brudne łapy
i pysk zwierzęcia, które zamiast białe, teraz umorusane były w
jakimś błocie. – Pewnie oglądał nowe tereny – dodał i
uśmiechnął się lekko do kochanka. – Drzwi wejściowe się
otworzyły.
–
Byłem w sypialni twoich rodziców – rzucił Albert i spojrzał na
psa, który od razu do niego podszedł, merdając wesoło ogonem,
jakby nigdy nic. Wiedział, że to jego wina, to on w końcu zamykał
drzwi. Domyślił się, że ich nie domknął. – Już się o ciebie
bałem, ty głupku – powiedział do niego i ukucnął, żeby
pogłaskać go po głowie.
Maks
mimowolnie się uśmiechnął, kiedy patrzył na nich.
– I?
Co z nią? – zapytał.
–
Nic, są w niej stare meble i wielkie łóżko, ale... – zawahał
się. – Chyba bym je sprzedał, albo oddał. Sam nie wiem. Jak to
widzisz?
Maksymilian
od razu pokiwał głową, sam o tym już myślał, chciał zmienić
ten dom jak tylko się dało.
–
Zburzyłbym jeszcze ścianę z salonu i połączył ją z korytarzem
– powiedział i zerknął na Alberta. – I trzeba będzie chyba
jeszcze raz zrobić elewację, bo od tej już tynk odchodzi –
westchnął, podchodząc do partnera, który wstał. Objął go w
pasie i spojrzał mu w oczy z lekkim uśmiechem. Maks był od niego
wyższy, wyglądał dość dziwnie – niesamowicie chudy, ale przy
tym wysoki jak tyczka. Miał jednak bardzo ładne, łagodne rysy
twarzy zaostrzane kolczykami. Jeden z nich tkwił w jego brwi, dwa w
dolnej wardze i jeszcze jeden w nosie. Za tym ostatnim, septum,
Albert wniósł największy sprzeciw.
–
Jakie plany! – zaśmiał się Minierski i odchylił odrobinę w
jego ramionach. Położył mu dłoń na piersi. – Znowu chce ci się
seksu, a cały dom czeka na sprzątanie – stwierdził sceptycznie.
Jego facet miał ogromne libido, które on próbował zaspokoić.
Czasami było to aż męczące, ale starał się nie narzekać. –
Trzymaj przyjaciela w gaciach i chodź po zestaw pani domu do auta.
Maks aż
jęknął ciężko z zawodem i popatrzył na Alberta urażony.
–
Nie zaspokajasz moich życiowych potrzeb! – powiedział urażony,
ale uśmiechnął się mimowolnie pod nosem. Dobrze wiedział, że
jego partner miał czasem z nim ciężko.
–
Możesz jechać po dildo do mieszkania. Ale wtedy pięć minut i
wracasz z resztą naszych rzeczy – zaśmiał się Albert, drapiąc
po brodzie. Miał na niej dwudniowy zarost w kolorze znacznie
jaśniejszym niż włosy.
Często
bał się, że Maks go zdradzi, nigdy nie pozbył się tej obawy do
końca, chociaż kochanek już wielokrotnie zapewniał go o swojej
wierności. W końcu przy takim libido zachowanie jej mogło okazać
się trudne, zwłaszcza po alkoholu.
Maksymilian
przeszedł obok niego i gdy wyminął go w progu drzwi wejściowych,
nie omieszkał klepnąć go w pośladki, po czym z głośnym śmiechem
zbiegł z trzech stopni, jakie prowadziły na małą werandę.
–
Chodź, moja gosposiu, musimy ogarnąć jakiś pokój, żebym nie
musiał zabawiać się sztucznymi fiutami – powiedział i obejrzał
się na Alberta, kiedy był przy samochodzie. Gdy to zrobił,
mimowolnie spojrzał na ciemne, brudne okna na piętrze. Zamarł na
chwilę, zatrzymując wzrok na jednym z nich, za którym krył się ten pokój.
–
No, nie stój tak, mamy masę roboty! – rzucił Minierski, kierując
się za nim. – Trzeba zamknąć tę bramę, jak Lewiatan biega. Nie
chcę, żeby coś go potrąciło. Masz klucze? – zapytał, kiedy do
niego podszedł.
–
Tak, tak. – Ocknął się i wsunął dłoń do kieszeni, z których
wyciągnął pęk kluczy. Podał je kochankowi. – Zamknij, a ja
wezmę wiadra, szmaty i całą resztę – mruknął, jeszcze
zerkając na Alberta. – Jak się dzisiaj czujesz? – zapytał i
otworzył bagażnik samochodu.
–
Dobrze. Już dobrze. – Albert uśmiechnął się. Nawet leki, które
brał, nie wpływały dzisiaj ani na jego samopoczucie, ani na ciało.
Podszedł do bramy i zamknął ją, każąc Lewiatanowi czekać w
progu domu. Nie chciał, żeby wyleciał do niego.
–
Musimy obejrzeć to ogrodzenie – powiedział Maks, kiedy pokonywał
trzy schody na werandę. – Jeszcze Lewiatan zobaczy jakiegoś kota
i zwieje – mruknął i obejrzał się na partnera. Uśmiechnął
się lekko, czekając na kochanka przy drzwiach. Wcześniej Minierski
w ogóle mu się nie podobał, teraz jednak kiedy tak na niego
patrzył, miał ochotę go po prostu pożreć.
–
Dobrze ci w tej koszuli – powiedział z szerokim uśmiechem,
prezentując mu swoje białe, ale trochę krzywe, duże zęby.
– W
koszuli? – Albert zdziwił się tym nagłym komplementem, który
docenił dopiero po chwili. Odpowiedział na niego szerokim uśmiechem
i poklepał się po piersi. Miał na sobą błękitną koszulę i
szarą katanę, która nie była najbardziej eleganckim strojem, ale
klasy dodawały mu brązowe, klasyczne spodnie i eleganckie buty z
cielęcej skóry. Zapłacił za nie małą fortunę, jednak uwielbiał
je i często nosił.
–
Mhm, przystojniak – pochwalił, nie krępując się z lustrowaniem
go wzrokiem. – Dobra! Sprzątajmy, bo już mam ochotę to wszystko
z ciebie ściągnąć – sapnął, wchodząc do mieszkania. Czekało
na nich naprawdę wiele pracy, aż nie chciało mu się o tym myśleć.
– Od
czego zaczynamy? – zapytał Albert konkretnie, wchodząc do domu.
Zamknął za sobą drzwi i uśmiechnął się, kiedy powoli zaczynał
oswajać się z tym domem, podobał mu się coraz bardziej.
–
Kuchnia? Trzeba ogarnąć lodówkę – westchnął ciężko, nawet
nie chcąc sobie wyobrażać, jak musiała wyglądać. No ale im
prędzej się z tym uporają, tym szybciej będą mieli czas na inne
rzeczy. Aż się uśmiechnął i zerknął na nieświadomego kochanka
nalewającego wody do miski.
Przygotowanie
się do sprzątania zajęło im dłuższą chwilę, bo obaj się
jeszcze przebrali. Łudzili się, że nie będą mieli tyle
sprzątania, ale jednak...
–
Nie patrz tak! – Upomniał go Albert, kiedy rozebrał się do
bokserek. W torbie, po którą poszedł wcześniej Maks, mieli
robocze dresy, jakie bez problemu mogli pobrudzić.
–
To już nawet patrzenia mi zabraniasz? – sapnął ciężko Maks i
wydął wargi, po czym też ściągnął z siebie koszulkę, jeszcze
zerkając na piegowate ciało Alberta. – Skoro mamy tyle wolnych
pokoi, z jednego możemy zrobić pokój do zabaw. – Jakby nigdy
nic, zaczął rozpinać swoje spodnie, co chwilę jednak spoglądając
w stronę partnera. Zagryzł wargę, starając się nie roześmiać.
– I
co powiemy, kiedy przyjedzie do nas na przykład moja siostra? Ula,
do tego pokoju nie wchodzisz, tam znajdują się niegrzeczne rzeczy?
Maks wyżywa się na mnie seksualnie? – zapytał rozbawiony i
naciągnął na siebie dres.
Maksymilian
parsknął śmiechem, rozluźniając się przy Albercie, gdzieś
głęboko w nim jednak pozostał dziwny niepokój, kiedy znajdowali
się w tym domu. Postanowił jednak się tym nie przejmować. Weszli
do kuchni, a Maks aż się skrzywił, widząc zepsute jedzenie w
garnku. Nikt tu nie posprzątał po śmierci taty.
–
Ohyda, będziemy musieli wymienić lodówkę. I wszystko jakoś
odkazić, ja pierdolę! – Albert aż się skrzywił. Jedną ze
szczególnych cech jego charakteru była bez wątpienia sterylność,
którą, kiedy patrzyło się na niego, nie trudno było zauważyć.
Wygląd, sposób zachowania się, a w końcu niechęć do kurzu
sprawiały, że stawał się denerwującym, ale jeszcze nie fobicznym
pedantem.
Maks
rzucił mu rozbawione spojrzenie i zaśmiał się głośno, już
wiedział, że jego partner nie spocznie, póki ten dom nie będzie
błyszczeć. Zabrali się więc za sprzątanie, nie chcąc tracić
czasu. Doprowadzenie kuchni do stanu używalności zajęło im pół
dnia, później, po krótkiej przerwie na zjedzenie zamówionej
pizzy, zabrali się za salon, w którym mieli spędzić pierwszą
noc. Niestety, wiedzieli że to dopiero wierzchołek góry lodowej,
na nich czekało jeszcze kilka innych pomieszczeń. Kolejny tydzień
zapowiadał się więc bardzo pracowicie.
Widzę ,że każdy ma swoje demony ciekawa jestem co z tego wyjdzie ;p ten dom w ogóle jest jakiś nawiedzony dziwny klimat w nim panuje. Nic chyba z siebie więcej nie wyprodukuje bo jest tak gorąco ,że mózg nie chcę współpracować ;)
OdpowiedzUsuńWeny.
Coraz bardziej robi się ciekawie. Jestem ciekawa co dręczy Maksa, jakoś mam wrażenie, że czytam kryminał i w jakimś pokoju znajdą zwłoki XD. Chyba dlatego mam takie wrażenie, bo w rozdziale jest utrzymywany nastrój tajemniczości.
OdpowiedzUsuńWidzę, że to opowiadanie zmierza w innym kierunku niż te, które wcześniej od Was czytałam. Szczerze powiem, że nie wiem czego się spodziewać w kolejnych rozdziałach... akcja przerodzi się w horror, kryminał, a może postawiłyście bardziej na psychologię...? Nie wiem.
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie co będzie dalej.
Tradycyjnie - życzę weny. :)
Dziewczyny, ogólnie pierwszy rozdział czytało się dobrze, „widzę pewne napięcie”, jak powiedział Poirot, pojawiają się sygnały, które zaczynają niepokoić – i przez wspomnienia Maksa, i przez atmosferę w domu. Przyznam nawet, że po cichu czekałam, aż w oknie pojawi się jakiś duch, moja grozolubna czytelnicza część nadal ma nadzieję, że pojawi się coś grozowego. Moja lubiąca rozgrzebywanie psychicznych flaków czytelnicza część liczy na ładne babranie się w głowach. A moja psiolubna część (nie tylko czytelnicza) chce dużo psa. Więc może zacznę od psa.
OdpowiedzUsuńOwczarki szwajcarskie są śliczne (specjalnie wyguglałam). Podoba mi się to, jak jest odbierany przez chłopaków – jako wyraźny „cement związku”. I przyznam, że gdy Lewiatan nagle zniknął, poczułam irytację, bo tak go niemrawo szukali (zgoda, sądziłam po sobie: gdy mi pies zniknie z oczu, latam z wrzaskiem wokół całego domu i po całym ogrodzie, przerażona, że zwierzak znów się przecisnął pod płotem i wybrał się na sąsiednią ulicę szukać śladów panienek). W każdym razie psiolubność obu bohaterów dużo im dodaje w moich oczach.
Skoro przy bohaterach jesteśmy: widać, że się różnią, i fizycznie, i psychicznie; na podstawie rozsianych po tekście informacji, podanych bardziej i mniej wprost, rysują mi się po kawałku ich osobowości. I tu mała uwaga: czasami te wiadomości są podawane właśnie zbyt wprost, a szkoda, chciałoby się móc zbierać je samodzielnie, a nie dostawać pakiet „następuje opis charakteru / cech postaci, proszę patrzeć”. Tym bardziej że znów pojawia mi się problem z narracją: przez większość czasu odnoszę raczej wrażenie, że to punkty widzenia (Maksa i Alberta), a potem znów wyskakuje jakiś drobiazg, który sugeruje narratora wszechwiedzącego – mam tu na myśli dwukrotnie powtórzoną kwestię niedomkniętych drzwi: skoro Albert nie wiedział, że nie domknął drzwi, to wspominanie o tym w narracji personalnej jest „nadużyciem narracyjnym”. A jeśli to ma być jednak narrator wszechwiedzący, to... no, po pierwsze, większość tekstu sugeruje jednak coś innego, a poza tym przyznam, że do narracji wszechwiedzącej nie czuję zaufania ani sympatii. Do klimatu, który tu budujecie, narracja wszechwiedząca nie pasowałaby mi zdecydowanie, więc mam po prostu nadzieję, że to były narracyjne wpadki. Jeśli rzeczywiście tak jest, to uważajcie na nie.
Na marginesie, skierowana do bohaterów prywata osoby obłożonej klątwą wiecznego remontu: panowie, wielkie porządki wprowadzkowe i urządzanie wszystkiego od zera to największa radocha imprezy zwanej przeprowadzką! ;) No dobrze, ale to ja, ja się będę remontować jeszcze przez dziesięć lat.
Te momenty, gdy jeden z bohaterów ma ochotę na seks, a drugi nie, gdy sprawy łóżkowe zderzają się ze sprawami codziennymi (jak konieczność choćby minimalnego ogarnięcia przestrzeni) i do tego przegrywają – te momenty pokazują, że oni rzeczywiście są razem już od dłuższego czasu i wskoczyli w różne „stałozwiązkowe” sprawy, a to dodaje wiarygodności. Podoba mi się to, przemawia do mnie.
Podoba mi się też, że bohaterowie nie są wyciętymi z żurnala modelami męskiej urody (chyba szczególnie krzywe zęby Maksa wywołały mój uśmiech – realizm smakuje dobrze).
Ze dwa razy pojawiło się powtórzenie (w tym raz chyba po prostu nie usunęłyście czegoś po przeklejaniu słów, bo „był” okala „perfekcyjnie dobrany” z obu stron), parę razy zabrakło przecinka lub pojawił się nie tam, gdzie powinien (w tej chwili już nie doszperam się właściwych miejsc...), wychwyciłam literówkę („Nie wiedział innego powodu” – „nie widział”), ale poza tym tekst od strony technicznej wygląda ładnie i dobrze się go czyta. Stylistycznie odbiór też jest przyjemny, lecz znów mi przeszkadzał „mężczyzna” – to słowo pojawia się tak często, w odniesieniu raz do jednego, raz do drugiego bohatera, że chwilami można się pogubić. Wiem, „problem” polega na tym, że obaj są mężczyznami – więc warto by rozważyć szukanie innych określeń, bardziej uściślających, którego z tych mężczyzn macie na myśli.
UsuńW momencie gdy Maks myśli o swoim ojcu, stwierdzenie „Henryk zmarł na zawał” zdecydowanie nie pasuje – jakoś nigdzie wcześniej ani później nie pojawia się sugestia, że bohater myśli / zwracał się do swojego ojca po imieniu. „Pan Henryk” w wykonaniu Alberta jest naturalne i zrozumiałe; „Henryk” w wykonaniu syna – nie.
Nie podoba mi się też ten kawałek: „Obaj cieszyli się, chociaż przez kilka ostatnich dni Maks miał wrażenie, że odzyskał swojego dawnego mężczyznę [...]”. Chociaż co? „Chociaż” zazwyczaj sugeruje, że dalsza część wypowiedzi będzie jakoś zderzać się z tym, co pojawiło się wcześniej. Tutaj wygląda to tak, jakby „chociaż” zostało użyte zamiast innego, właściwszego słowa.
I jeszcze końcówka tego fragmentu brzmi trochę niezręcznie: „od razu zauważył uchylone drzwi, które myślał, że zamknął”. Może „które, jak myślał, zamknął” albo coś podobnego – brzmiałoby lepiej.
Opisy pozwalają sobie wyobrazić wnętrze, otoczenie, przestrzeń, po której poruszają się bohaterowie. Pojawiają się drobne sygnały „coś tu jest nie do końca fajnie”, ale delikatne, bez nachalnego „nadchodzi straszna groza, buuu!”. Podoba mi się to. Jestem ciekawa, co będzie dalej.
Czesć Ome! :D
UsuńNa wstępie, bardzo się cieszę, że skomentowałaś. Brakowało nam takiego porządnego kopa w cztery litery, wskazania palcem co jest źle, a co dobrze. Powiem szczerze, że obie czujemy się trochę tak, jakbyśmy uczyły się pisać od nowa. W końcu każda z nas ma różne style, odmienne sposoby prowadzenia narracji (która, jak sama słusznie zauważyłaś, czasem się gryzie), więc każde rady, każde wytknięcie nam błędów jest na wagę złota. W następnym rozdziale na pewno bardziej pochylimy się nad narracją. :)
Dziękujemy za wnikliwe analizy tekstu, ależ się za tym stęskniłam! Wszystkie Twoje rady bierzemy do serducha i obiecujemy poprawę.
A teraz tak z innej beczki, naprawdę bardzo miło zobaczyć stary, znajomy nick po tylu latach. :) Dobrze wiedzieć, że wciąż piszesz. Jak znajdę chwilę, na pewno do Ciebie wpadnę na dłużej. Na razie tylko tam się porozglądałam, bo powiem szczerze, że nie za bardzo mam czas usiąść i poczytać.
PS. Sprzątanie w przeprowadzkach najlepsze? Brr. Ja gdybym mogła to wprowadzałabym się na gotowe. :D
Cieszę się, że tak odbierasz / odbieracie moje komentarze :) Czasem mam wrażenie, że inni mają wrażenie, że się czepiam, gdy ja po prostu lubię grzebać w czytanym tekście (zwalmy to na zboczenie zawodowe), z dobrymi intencjami. W gruncie rzeczy człowiek uczy się pisania cały czas, przez pisanie przede wszystkim; i choć sama nie mam doświadczeń z pisaniem w duecie, to wyobrażam sobie, że trzeba się tu dodatkowo nauczyć partnerki, trochę się dotrzeć, tu trochę ulec cudzemu pisaniu, tam trochę przeforsować własne. Przy czytaniu "Świadomości" nie czuję, że pisały ją dwie osoby - myślę, że to dobrze.
UsuńNa analizę tekstu zawsze można u mnie liczyć, więc skoro za tym tęskniłaś, to ja z przyjemnością zaserwuję niebawem kolejne porcje :)
Również jestem zadowolona, gdy spotykam w sieci jakiś znany już kiedyś i dobrze kojarzony nick. Natknięcie się ponownie na Ciebie było bardzo przyjemne.
Tak, też się cieszę, że piszę, brakowało mi tego koszmarnie (sama nie wiedziałam, jak bardzo, dopóki nie wróciłam do "Musivum"). Będzie mi miło, jeśli czasem wpadniesz, jestem zawsze ciekawa wrażeń z moich tekstów. Brak czasu niestety rozumiem (i tym bardziej podziwiam, a nawet trochę zazdroszczę, że wrzucacie z taką częstotliwością), więc życzę dużo tego czasu, przede wszystkim na pisanie. U siebie ciągle o to walczę.
Tak, sprzątanie jest najlepsze! Zaraz po pakowaniu i rozpakowywaniu! Wprowadzanie się na gotowe jest wygodne, ale gdy tkwisz w samym środku remontu, doceniasz każdy drobiazg, który zostaje zrobiony, no i potem jak się cudownie wspomina: "tu kiedyś był burdel, gołe cegły i stos gruzu, a teraz jest cudna łazienka!" :) W tej chwili na przykład adoruję ścianę w sypialni, która w zeszłym tygodniu została postawiona, a w tym jest zapaćkowywana zaprawą tynkarską. A jeszcze w zeszłym miesiącu tej ściany nie było!
Ja zawsze lubiłam analizy tekstu, klepanie po główce nigdy jeszcze nikomu nie pomogło. :) Cieszymy się, że po "Świadomości" nie widać, że tworzyły to dwie osoby. To opowiadanie pisze się nam dość ciężko, głównie przez to, że trzeba nad rozdziałami trochę posiedzieć, nim się je wrzuci. Dlatego ukazuje się wolniej niż "Clash", który jest zwykłą "amerykańską" obyczajówką. Piszemy go dla relaksu, udaje nam się nabić kilka stron dziennie, ze "Świadomością" już jest całkiem inaczej.
UsuńNa pewno zajrzę na Twoje "Musivum" i skomentuję. Może nie tak wylewnie, bo nie umiem pisać komentarzy, ale zawsze coś nabazgram. :)
Ja też lubię te analizy (robić i dostawać). Zakładam, że - o ile tekst naprawdę nie jest na poziomie chodnika - da się znaleźć i lepsze strony, nie tylko gorsze, a skoro się je znalazło, należy o nich powiedzieć (dlatego nie przemawia do mnie programowa krytyka "nie, nie, nie, wszystko źle i nie widzę albo udaję, że nie widzę pozytywów").
UsuńKilka stron dziennie to dobry wynik; no i, jak widać, wszystko zależy również od wielkości zakładanego tekstu. Ja teoretycznie też często produkuję kilka stron dziennie (teraz na przykład kończę dzisiejszą piątą), ale co z tego, skoro obecny tekst ma już sześćdziesiąt, w założeniu zamknie się w siedemdziesięciu-osiemdziesięciu, i jest całością, której nijak nie mogę podzielić? Chyba muszę zacząć częściej dzielić tekst na rozdziały, które będą krótsze i łatwiej (szybciej) będzie się z nimi pracować. Z drugiej strony - na siłę pewnych rzeczy nie podzielisz, nawet jeśli byś chciała, bo zwyczajnie wiesz, że akurat ten kawałek musi być całością.
Ciekawa jestem rozwoju historii w "Świadomości". "Clasha" też przeczytam i skomentuję, tylko pewnie nie od ręki, trochę to potrwa. Ale cieszę się, że powoli znów się wkręcam w czytanie literatury internetowej - i jej komentowanie.
Pracujcie nad "Świadomością" powoli i spokojnie, mam wrażenie, że naprawdę warto się o nią zatroszczyć.
Na marginesie, zawsze uważałam, że stwierdzenie "nie umiem pisać komentarzy" to kokieteria ;) Na szczęście nie ma jednego wzorca komentarza. Lubię dostawać szczegółowe, długie i wielowątkowe komenty. I lubię dostawać proste sygnały "jestem czytam, podoba mi się". Myślę, że nawet za te najprostsze komentarze należy być wdzięcznym, bo ktoś poświęcił chociaż chwilę na to, by się podzielić informacją, że jest czytelnikiem - a jeśli do tego zadowolonym czytelnikiem, to już w ogóle super i hura. Jeśli niezadowolonym, no to trudno, jego prawo i nieraz warto dowiedzieć się, dlaczego dokładnie.
Hm, a jaki ogoniasty czworonóg stał się inspiracją dla Lewiatana? (Owczarki uwielbiam hurtem, z własnym owczarkiem na czele, więc nie mogłam sobie darować tego pytania).