Dążenie do niezależności
Kennethowi podobała się jego praca, nie była aż tak wymagająca,
w miarę dobrze płacili, lubił osoby, z którymi pracował i
pamiętał tylko kilka dni, w których źle się czuł w Cafe Break.
Ten dzień mógł z pewnością zaliczyć do najgorszych z nich
wszystkich. Nie dość, że męczył go kac i guz na głowie, to do
tego wszystkiego doszły jeszcze problemy osobiste. Przyszedł
kwadrans po zaplanowanym czasie otwarcia kawiarni. Ginger jeszcze się
nie pojawiła, więc cała kawiarnia została na jego głowie. Kiedy
prawie do niej biegł, zobaczył siedzącego na krześle przed Cafe
Break mężczyznę, który wielokrotnie już do nich przychodził i
który tak bardzo podobał się Ginger.
Kenneth uśmiechnął się do niego przepraszająco, nie mając siły
na nic innego. Czuł się okropnie.
– Dzień dobry, przepraszamy za spóźnienie, drobne komplikacje –
rzucił do niego, wyciągając z kieszeni plik kluczy.
Mężczyzna podniósł się z krzesła i uśmiechnął się lekko do
Kennetha, lustrując go dziwnym spojrzeniem.
– Już myślałem, że rano będę musiał obejść się bez kawy
– zagadał.
– Będzie spóźniona, ale będzie – obiecał mu, siłując się
z drzwiami. – W niedzielę też pan pracuje? – zapytał, rzucając
mu czujne spojrzenie. Nigdy nie widział go tutaj w weekend.
– Nie, w ten weekend wyjątkowo muszę iść do pracy –
odpowiedział mężczyzna, wchodząc za Kennethem do Cafe Break.
Johnson cieszył się, że była niedziela, bo przynajmniej nie
musiał się teraz martwić o odbiór świeżych ciast. Zawsze w
ostatni dzień tygodnia sprzedawali to, co zostało po sobocie. –
Dzisiaj jest pan sam? – zagadał mężczyzna, a Kenneth od razu
zauważył, że nigdy nie był tak rozgadany jak teraz.
– Nie, spóźniłem się i moja koleżanka też. – Zaśmiał
się, wchodząc za ladę. Musiał uruchomić kasę no i przygotować
kawę dla mężczyzny. – Taką jak zwykle, tak? – zapytał, mając
na myśli najzwyklejszą kawę z mlekiem, bez żadnych pianek i
dodatków smakowych.
– Tak. Zapamiętał pan? – zapytał ze śmiechem klient i
wyciągnął portfel. – Myślałem, że nie bywam tu aż tak
często... zresztą, macie bardzo duży ruch – zauważył.
– Proszę się nie martwić. – Johnson uśmiechnął się i
zaczął włączać wszystko. Był zmęczony i sam marzył tylko o
kawie. Nie wiedział, jak wytrzyma do piętnastej. Jeszcze nie
wiadomo, co stało się z Ginger, zaraz będzie musiał do niej
zadzwonić. Gdy postawił przed mężczyzną kawę na wynos, ten
zapłacił, zostawiając sowity napiwek.
– Miłego dnia – powiedział i jeszcze uśmiechnął się do
Kennetha lekko. Nic dziwnego, że spodobał się Ginger – wysoki, o
ciemnej, południowej urodzie idealnie wpasowywał się w jej typ.
Gdyby dziewczyna się nie spóźniła, mogłaby z nim dłużej
porozmawiać, niestety przyszła dopiero po godzinie. Po
przeprosinach, obiecała, że kiedyś wynagrodzi to spóźnienie
Kennethowi. Okazało się, że ona też była na imprezie i obudziła
się dopiero przed chwilą. Nigdy nie widział jej takiej
nieogarniętej, nawet nie miał siły się z niej śmiać. Oboje
wyglądali jak zombie, chociaż to Ginger prezentowała się lepiej.
Głównie przez to, że ją męczył tylko kac, a nie – jak w
przypadku Kennetha – guz i co chyba najgorsze wyrzuty sumienia.
Ginger od razu zauważyła jego podły nastrój, ale zwalił wszystko
na chorobę poalkoholową i siniaka. Nie miał zamiaru przecież
zwierzać się jej ze swoich problemów z Derekiem i Eliotem, którzy
nie chcieli wyjść mu z głowy. Zresztą, co jej miał powiedzieć? Ginger, mam faceta, który załatwił mu wóz, ale cholernie
ciągnie mnie do jednego białego studenta. Cały czas myślę o tym,
żeby go przelecieć. Co byś zrobiła na moim miejscu? Nie, to nie
miało żadnego sensu. Chciał tylko dotrwać do piętnastej, później
zwinąć się do domu, odpocząć i pojechać wieczorem do Goldnera.
Kiedy tak siedział, licząc godziny, które wlekły mu się
niemiłosiernie, dostał wiadomość od Eliota. Chłopak właśnie
się przebudził i doszedł do wniosku, że ma ochotę umrzeć.
Zawsze po piciu dręczyły go przeokropne kace.
„Żyje moja księżniczka?” – brzmiała treść SMSa.
Kenneth mimowolnie się zaśmiał. Chciał być teraz na miejscu
Eliota, który nie musiał nic dzisiaj robić. Aż westchnął cicho
i sięgnął po wypitą już do połowy kawę.
„Nie, ty żyjesz?”, odpisał mu, nie mając głowy na wymyślanie
niczego twórczego. Czuł się dzisiaj jak opona, która złapała
gumę. Jego cały dzisiejszy dzień wyglądał tak, jakby jechał na
flaku.
– No to z kim tak romansujesz, Romeo, hm? – zagadała Ginger,
siadając na krześle. Też była wykończona i marzyła tylko o
powrocie do domu.
„Właśnie chciałbym nie żyć” – otrzymał odpowiedź, a
zaraz po niej nadszedł kolejny SMS. – „Coś nam wczoraj ten seks
nie wyszedł.”
„Bywa i tak, za dużo rumu, za mało spermy” – odpisał
Kenneth, uśmiechając się lekko. Już nie reagował na rozmowę z
Eliotem tak jak wcześniej, bo wiedział, że kiedy pójdzie do
Dereka wszystko mogło się zmienić. Siedział w nim dziwnego
rodzaju strach. Westchnął ciężko i zablokował telefon.
– Bierzemy coś na ból głowy? – zapytała nagle Ginger,
skarżąca się od samego rana na ogromne łupanie w skroniach.
Wyszła na zaplecze, a gdy z niego wróciła, niemal z dumą pokazała
Kennethowi opakowanie tabletek z ibuprofenem. – To powinno nam
trochę pomóc.
– Dobra, dawaj, najwyżej dostanę zawału – mruknął Johnson,
który czuł, że długo już nie wytrzyma. Teraz żałował, że na
imprezie aż tak ich poniosło. Wziął tabletkę i popił ją wodą,
której nalała Ginger. Zostały im jeszcze cztery godziny męczarni.
*
Kenneth, tak jak się umówił ze swoim
facetem, przyjechał do niego wieczorem. Wcześniej jednak, po pracy,
pojechał do domu, żeby trochę odespać i się odświeżyć, więc
kac już go aż tak nie męczył.
Derek, kiedy otworzył mu drzwi, od razu
uśmiechnął się na widok Johnsona i wpuścił do mieszkania.
– Wchodź – rzucił krótko, obserwując
go uważnie. – Jak minął dzień? – zapytał neutralnym tonem,
gdy Kenneth ściągał kurtkę.
– W porządku. – Johnson uśmiechnął się
do niego lekko. Zawiesił katanę na wieszaku i zsunął buty ze
stóp. – To co z tym wozem? – zapytał rzeczowo, nie chcąc już
marnować czasu. Przygryzł wargi, próbując powstrzymać
ekscytację. Cieszył się jak dziecko z tego auta.
Derek uśmiechnął się lekko, widząc jego
wyraz twarzy. Podszedł do niego i bez słowa przyciągnął do
siebie mocno, po czym pocałował tak, że Kenneth aż jęknął.
Goldner szybko się jednak odsunął, jakby chciał mu tylko
przypomnieć, jak potrafił całować, a po chwili odezwał się
zupełnie neutralnym głosem:
– Chcesz jechać go zobaczyć?
Johnson zaśmiał się i pokiwał głową. No
jasne że chciał jechać, najlepiej już teraz. Pierwszy, własny
samochód, to dopiero coś, pomyślał z zadowoleniem. Przeszli do
salonu, w którym jak zwykle panował niewielki bałagan. Derek nie
lubił żyć w sterylnych warunkach, ale nienawidził, gdy jego
mieszkanie było tak zagracone, że nie mógł się ruszyć.
Włączony telewizor i jego odgłosy
wypływające z głośników wypełniały całe pomieszczenie, jednak
przez swoje podniecenie Johnson nawet nie zwrócił na to uwagi.
– Od jakiego kumpla załatwiłeś wóz? –
zapytał, obserwując swojego faceta, kiedy siadał na kanapie.
– Od Roba, kojarzysz go? – zapytał,
zabierając laptopa na kolana. – Teraz czekam na wiadomość od
niego, kiedy możemy podjechać. Za chwilę kończy pracę, miał
zadzwonić – wyjaśnił i zerknął na Kennetha. – Zadowolony?
– No, zajebiście! – Kenneth usiadł na
sofie i aż potarł uda dłońmi. – Będziemy się z nim dogadywać
do ceny, co? Nie mam jeszcze kasy przy sobie.
– Pożyczę ci – odpowiedział spokojnie
Derek i spojrzał na niego kątem oka. Uśmiechnął się lekko i
położył mu dłoń na kolanie, nie był przyzwyczajony do czułych
gestów, trochę się stresował.
– Ja... mam odłożone, ale nie wiem, czy
wystarczy. Jak coś wezmę od ojca – zadeklarował od razu,
instynktownie zakrywając swoją dłonią rękę Dereka. – Nie
mówił ci, ile będzie chciał, co? – zapytał, łudząc się, że
kolega jeszcze raz do niego zadzwonił i zdradził, ile chciał za
wóz.
– Jak gadałem z nim ostatni raz mówił
tylko o roczniku. Zobaczymy na miejscu, ale podejrzewam, że trochę
ponad tysiąc. I powinien jeszcze spuścić – dodał, patrząc na
ich ręce. Zaczął gładzić kciukiem wierzch dłoni Johnsona. –
Potrzebujesz tego wozu, pożyczę ci kasę, żebyś mógł go dzisiaj
wziąć.
Johnson przez chwilę nic się nie odzywał.
Derek zapewniał, że teraz nie będzie potrzebował kasy, że na
razie nie musiał się o nią martwić. Może chciał w taki sposób
mu pomóc? Pożyczyć pieniądze, żeby to jemu je oddał już na
spokojnie. Wtedy miałby pewność, że Kenneth nagle nie odejdzie.
– A jak będziesz potrzebował nagle kasy?
Jak ci teraz wyjdą jakieś wydatki?
– Nie, nic się nie stanie, mam odłożone
pieniądze. Wiesz dobrze, że lubię oszczędzać – mruknął i
nagle objął go, po czym poklepał po plecach, przyciskając nos do
szyi Johnsona. Kenneth był zaskoczony, ale odwzajemnił dotyk.
Goldner pachniał tanimi, ale przyjemnymi męskimi perfumami. To co
dla niego robił naprawdę dużo dla niego znaczyło, Derek jeszcze
nigdy nie wykazywał takiej inicjatywy, ale jednocześnie Kenneth
czuł, że nie reagował na to wszystko z takim entuzjazmem jak
wcześniej. Jakby wyczuł inną możliwość, inne wyjście, z
którego zawsze mógł skorzystać. Derek już nie był jego jedynym
rozwiązaniem i chyba obaj to zauważyli.
– Samochód jest sprawny, chociaż nie
wygląda zbyt zachęcająco – mruknął mu Goldner do ucha. – To
Chevrolet z lat dziewięćdziesiątych. Dość duży, taki jak
chciałeś.
– Serio? Naprawdę zajebiście – ucieszył
się Kenneth, już dawno się tak nie czując. Nie sądził, że
znajdzie jakiś wóz. To znaczy... no ostatnio nie szukał za bardzo,
bo zawsze znajdował jakieś wydatki, wolał zostawić kasę na
czarną godzinę... ale przydałby mu się wóz. Liczył, że kumpel
jednak da im jakąś fajną zniżkę.
Derek popatrzył mu w oczy i nagle zaśmiał
się cicho, rozluźniając się przy Kennecie.
– Już nie będę musiał pożyczać ci
samochodu. Teraz to ty będziesz kierowcą.
– Będę postrachem Chicago – powiedział
z rozbawieniem Johnson i uśmiechnął się najszerzej jak umiał. –
Dzięki, naprawdę.
Goldner kiwnął głową, a gdy jego telefon
rozdzwonił się, od razu sięgnął do aparatu i zanim odebrał,
rzucił do kochanka:
– Rob.
Rozmowa była bardzo krótka i rzeczowa,
umówili się na odpowiednią godzinę i zaraz pożegnali.
– I? Co z wozem, kiedy będzie można go
odebrać? – zapytał i zacisnął rękę na jego dłoni.
– Za godzinę – powiedział Goldner,
który chyba cieszył się tak samo jak Kenneth, chociaż tego nie
okazywał. – Jak dobrze pójdzie, wrócimy dwoma autami –
zauważył.
– A co z kasą? Mówiłeś, że nie muszę
teraz wziąć. Myślałem, że nie wezmę go od razu.
– Powiedziałem przecież – mruknął
Derek i spojrzał na niego z bliska, jego oczy dziwnie błyszczały,
chociaż wyrazem twarzy nie dawał niczego po sobie poznać. –
Pożyczę ci. Oddasz mi później, możesz w ratach, jak chcesz. Mam
trochę kasy odłożonej, dobrze wiesz, że sam zbieram na lepszy
samochód, ale na razie i tak go nie kupię. – Wzruszył ramionami.
– Dzisiaj jak wracałem z pracy to wypłaciłem pieniądze z banku.
Kenneth wstrzymał oddech, słysząc to. Nie
spodziewał się, że Derek zrobi dla niego coś takiego. To nie było
w jego stylu. Odkąd zostali parą nie pomagali sobie aż tak bardzo.
– Dzięki – mruknął, uśmiechając się
półgębkiem. – Naprawdę, dziękuję.
Goldner odpowiedział mu dość oszczędnym
wykrzywieniem ust, ale zaraz nadrobił to lekkim pocałunkiem, jaki
wycisnął na ustach Kennetha.
– Zbieramy się? – zapytał.
– No... spoko. – Johnson starał się
stłumić po raz kolejny wyrzuty sumienia, uświadamiając sobie, że
Derek naprawdę na to nie zasługiwał. Wstał szybko i podał
Goldnerowi rękę.
Wyszli po chwili, kierując się na podjazd
kamienicy, gdzie znajdował się samochód jego faceta. Kenneth
rzadko nim jeździł, ale go lubił. Był duży i bardzo wygodny,
zakładał, że jego wóz nie będzie aż taki dobry, ale
przynajmniej w końcu dorobił się własnego auta. Nie mógł się
już doczekać.
Zapiął błyskawicznie pas i zerknął na
Dereka z wyczekiwaniem.
– Gdzie on mieszka?
– Umówiłem się z nim przy wybrzeżu, na
Near North Side – wyjaśnił Goldner i odpalił samochód. – Bo
Rob mieszka na obrzeżach, a chyba nie ma sensu tak daleko jechać –
mruknął i zerknął na Kennetha, któremu aż błyszczały oczy z
ekscytacji.
– Okej, jasne. Myślisz, że będę musiał
wymienić opony? Od razu zawiozę go do mechanika, no nie? – pytał,
nawet nie próbując kryć tego, że naprawdę był szczęśliwy.
Derek chyba jeszcze nie widział, żeby Johnson tak się ekscytował.
Może tylko wtedy, kiedy się przeprowadzał. Zdążył już
zauważyć, że dla Kennetha najważniejsza była niezależność,
chciał jak najszybciej się usamodzielnić i teraz udowadniał, że
świetnie sobie radził.
Dojechali na miejsce, Rob umówił się z
nimi na parkingu przy wybrzeżu Michigan. Był tam ze swoim kumplem,
który przyjechał swoim samochodem i w razie gdyby Kenneth
zdecydował się na zakup, wróciłby z powrotem z kolegą.
Derek uśmiechnął się, kiedy spojrzał na
dużego, w miarę dobrym stanie Chevroleta Blazera. Zerknął na
swojego kochanka, chcąc wyczytać z jego twarzy, czy auto mu się
podobało.
– I jak? – zapytał, nim jeszcze wysiedli
z pojazdu Goldnera.
– Podoba mi się. Myślałem, że będzie
gorszy! – mruknął i otworzył drzwi, nie czekając na Dereka. –
Hej – przywitał się z parą mężczyzn, którzy wysiedli ze
swoich samochodów. – Ty musisz być Rob – przywitał się i
wyciągnął do niego rękę. – Ja jestem Kenneth, jestem...
kumplem Dereka – powiedział, w ostatniej chwili gryząc się w
język, żeby nie nazwać rzeczy po imieniu. W końcu nie chodziło o
to, że byli tylko przyjaciółmi.
Rob był niskim, pulchnym mężczyzną ze
śmieszną, bardzo rzadką, ciemną brodą. Uścisnął dłoń
Kennetha, uśmiechając się przy tym neutralnie.
– No cześć. Więc to jest ten wóz,
Blazer z dziewięćdziesiątego ósmego – powiedział i wskazał na
samochód, a kiedy dostrzegł Dereka, przywitał się z nim
kiwnięciem głowy.
Samochód był naprawdę duży, terenowy
Chevrolet z potężnym przodem i szerokim bagażnikiem, w którym
mógłby na upartego nawet spać, pomyślał w pierwszym odruchu,
kiedy oglądał wóz. Czuł się świetnie za kierownicą. Sprawdził
przebieg, otworzył maskę i zaczął w niej grzebać, upewniając
się, że wszystko było w porządku. I tak później pojedzie z
samochodem do mechanika.
– Co myślisz? – zapytał Dereka, który
stanął obok niego.
– Potargujemy się jeszcze trochę, to może
zejdzie z ceny – powiedział bardzo cicho, oglądając wóz razem z
nim. – Ja bym go brał. Rob też nie wciśnie nam gówna –
mruknął z dłońmi w kieszeniach spodni.
– Powiesz? Zajebiście mi się podoba –
przyznał Kenneth, patrząc uważnie na twarz Goldnera. Już chciał
powiedzieć coś jeszcze, kiedy zobaczył w spojrzeniu mężczyzny
ostrzegawcze nuty. Zapomniał się, Derek spiorunował go wzrokiem i
odsunął się o krok, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Johnson też
starał się uważać, podobnie jak Eliot, który, chociaż
panikował, nie odpychał go od siebie w taki sposób.
– To ile chcesz za niego, Rob? – Derek
zwrócił się do kumpla, który przez chwilę stał i rozmawiał ze
swoim kolegą, niższym Azjatą.
– Tysiąc dwieście – padła odpowiedź,
a Goldner skrzywił się.
– Samochód nie jest w tak dobrym stanie,
jak mówiłeś. Nadwozie jest zżerane przez rdzę – odparł
spokojnie Derek i wskazał na problem. – Na dodatek wydaje się
zajeżdżony, stan licznika mówi sam za siebie. Tysiąc dwieście to
za dużo.
– Dam za niego dziewięćset, pasuje? –
wtrącił się Kenneth, który, mimo sytuacji sprzed chwili,
uśmiechnął się lekko do Dereka, próbującego się targować.
Doceniał to.
Goldner był jedną wielką skrajnością i
albo się to akceptowało, albo nie, ale na pewno nie można było
tego zmienić.
– Za tyle? – prychnął Rob, któremu nie
spodobała się cena. – Nawet deweloper wziąłby drożej.
– Dziewięćset pięćdziesiąt – mruknął
Derek, wiedząc, że to wciąż dobra kwota.
– Tysiąc – Rob nie odpuszczał.
– Dobra, niech będzie – skapitulował
Johnson, bojąc się, że Rob się rozmyśli. Naprawdę zależało mu
na tym wozie. – Niech będzie tysiąc – mruknął, już chcąc
mieć wszystko za sobą. – Masz papiery?
– Tak, mam – odpowiedział, a Derek
posłał Kennethowi lekki uśmiech. Też się cieszył, że jego
facet spełniał swoje marzenia i dążył do swojego wyznaczonego
celu, czyli całkowitej niezależności. W tym akurat obaj się
rozumieli, żaden z nich nie chciał być na czyimś utrzymaniu i
wszystko, co osiągnęli, chcieli w dużej mierze zawdzięczać
sobie.
***
Kenneth oddał pieniądze Derekowi, musiał
zapożyczyć się u ojca i wiedział, że w najbliższym czasie nie
będzie mógł sobie pozwolić na rozrzutność, bo chciał jak
najszybciej wyjść na prostą. Myślał nawet o tym, żeby wziąć
dodatkowy etat w kawiarni. W końcu nie tylko musiał znaleźć
pieniądze na oddanie długu ojcu, ale też na przeglądy,
ubezpieczenie i rejestrację wozu. To kosztowało.
Przez to wszystko, a przede wszystkim ze
względu na Dereka, nie odpowiadał na wiadomości O'Connerowi,
zarówno na Massangerze, jak i w zwykłych SMSach. Tym razem już nie
dzwonił do Emmy, bo czuł, że powinien sam podjąć decyzję. Jego
siostra wiedziała oczywiście o samochodzie i o tym, że Derek
pożyczył mu kasę i w ogóle załatwił całe auto, ale nic nie
wspominał o Eliocie i swoim dylemacie. W końcu czuł, że przyszła
pora na podjęcie decyzji.
Teraz wywód siostry o posiadaniu ciastka i
zjedzeniu go nie dawał mu już zbyt wiele, Derek starał się,
chciał odbudować ich związek, a Kenneth w tym wypadku też
powinien być fair w stosunku do mężczyzny, tylko że... Eliot też
zasługiwał na jakieś wyjaśnienia. Cały dzień minął Johnsonowi
na myśleniu i układaniu sobie w głowie planu, jak szybko i
bezboleśnie zakończyć znajomość z O'Connerem. Od razu wpadł na
pomysł wysłania mu SMSa, który miałby wszystko kończyć, ale z
drugiej strony to byłoby po prostu chamskie. Spojrzał na ekran
laptopa, a dokładniej na okienko wiadomości Facebooka.
Nigdy nie zachowywał się tak jak jakaś...
ciota – podpowiedziało mu coś w głowie i aż się skrzywił do
swoich myśli. Nie mógł być ciotą, do cholery! Od razu otworzył
okno rozmowy z Eliotem i przeczytał, co ten mu pisał. Najpierw
wspominał o imprezie i kacu, a Kenneth nawet nie wiedział kiedy
uśmiechnął się do wspomnień z sobotniego wieczora. Później
przełknął ciężko ślinę, gdy okazało się, że Eliot się o
niego martwił, że tak długo nie odpisywał, chociaż nie napisał
tego całkiem wprost. Niemniej aluzja była znacznie lepiej
wyczuwalna niż w przypadku, kiedy pisałby to Derek.
Siedział dłuższą chwilę, zastanawiając
się, co mu napisać. Chyba powinien się z nim spotkać,
podpowiedziało mu coś w głowie. Spotkać, powiedzieć o Dereku i
zaznaczyć, że już nie chce utrzymywać z Eliotem takich
kontaktów. O'Conner zasługiwał na wyjaśnienia, nie tylko na
krótkiego SMSa.
„Sorry za nieobecność, kumpel załatwił
mi auto i musiałem się nim zając” – odpisał, a przy słowie kumpel aż wstrzymał oddech. Był prawdziwym chujem, a nie –
tak jak uważał i co Emma zawsze podtrzymywała – świetnym,
uczciwym facetem, który zasługiwał na kogoś lepszego niż Derek.
Wiadomość od Eliota długo nie nadchodziła,
chłopak odpisał mu dopiero po godzinie, podczas której Kenneth
zdążył zjeść kolację i ułożyć sobie w głowie cały plan
działania. Chciał pojechać z O'Connerem w jakieś neutralne
miejsce, powiedzieć mu dlaczego zrywa ich znajomość, zaproponować
koleżeństwo i tyle. Nic trudnego, pocieszał się w myślach.
„A ja już kupiłem sobie te bokserki
Calvina Kleina, które miałem założyć na twój pogrzeb.”
Kenneth zaklął pod nosem, denerwując się.
Dlaczego Eliot musiał pisać, do cholery, takie rzeczy? – pomyślał
z rozdrażnieniem. Nie mógł już odpowiadać na zaczepki, wdawać
się we flirt.
„Co powiesz na środę? Możemy spotkać się
wieczorem” – napisał powoli, zastanawiając się, czy każde
słowo, którego użył, było właściwe.
„Chcesz się spotkać? Jasne. U mnie czy u
ciebie?” – wiadomość przyszła niemal od razu, Eliot nie
wiedział, o co chodziło Kennethowi i że nie takie spotkanie
Johnson miał na myśli. Ale nie mógł się o to złościć, w końcu
sam też przyczynił się do rozwoju ich relacji w stronę bardziej
cielesną. Eliot też nie był alfą i omegą by domyślić się
wszystkiego.
„Może najpierw na kampusie, co?” –
odpisał, nawet nie chcąc sobie wyobrażać, jak będzie to
wyglądało. Eliot na pewno zerwie z nim znajomość. W końcu
chłopak szukał seksu, a nie gej-przyjaciela, z którym mogliby
rozmawiać o lewatywie, klubach i facetach. On sam przez chwilę
myślał, że zakochuje się w O'Connerze. To było naprawdę
irytujące, do niczego nie prowadziło, miał przecież, do cholery,
Dereka, a Eliot wydawał się rozpuszczonym dzieciakiem, który
dopiero smakuje męskiego seksu. Kenneth nie chciał wylądować sam,
z Goldnerem był dosyć bezpieczny.... stabilny. O'Conner
natomiast to zbyt dużą niespodzianka.
„No dobra, dobra. O dwudziestej mi pasuje.”
„Jasne, to jesteśmy umówieni? Muszę już
kończyć” – napisał, uznając, że zakończenie rozmowy będzie
najodpowiedniejsze.
Rozterki Kena, no ale nie wykopie ze swego życia Elliota, takiej opcji nie ma, bo... nie ma? Przystojny kawosz też nie wiadomo do kogo uderzy? Jeśli do Ginger, to smuteczek, bo mógłby jakoś sparować się z Derekiem :P Dzięki za wasze super opowiadania :)
OdpowiedzUsuńCiekawe, ciekawe.. Napięcie rośnie ;) Intryguje mnie, jak Kenneth rozwiąże w końcu ten dylemat. Niełatwa decyzja, skoro Derek nagle postanowił zacząć się starać...
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńtrafiłam tutaj niedawno, jak na razie przeczytała tylko kawałek rozdziału, ale bardzo mi się spodobało, styl, historia rewelacja, jak znajdę czas to nadrobię wszystko.. no i macie nową czytelniczkę ;]
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Bardzo nam miło, mamy nadzieję, że opowiadanie się spodoba. :)
UsuńSzlag by to, Kenneth naprawdę mu to powie :P ... mi też się przykro robi jak widzę tego Dereka, takiego starającego się... ale cytuję "z Goldnerem był dosyć bezpieczny.... stabilny..." - to jest puenta tego rozdziału, Kenneth boi się nieznanego, woli na siłę być nieszczęśliwy ale z kimś kogo długo już zna, wie czego się po nim spodziewać. No miejmy nadzieję, że da się w końcu ponieść emocjom :).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam. Weny :)
wildmind.