czwartek, 27 sierpnia 2015

15. Clash

Dążenie do niezależności


Kennethowi podobała się jego praca, nie była aż tak wymagająca, w miarę dobrze płacili, lubił osoby, z którymi pracował i pamiętał tylko kilka dni, w których źle się czuł w Cafe Break. Ten dzień mógł z pewnością zaliczyć do najgorszych z nich wszystkich. Nie dość, że męczył go kac i guz na głowie, to do tego wszystkiego doszły jeszcze problemy osobiste. Przyszedł kwadrans po zaplanowanym czasie otwarcia kawiarni. Ginger jeszcze się nie pojawiła, więc cała kawiarnia została na jego głowie. Kiedy prawie do niej biegł, zobaczył siedzącego na krześle przed Cafe Break mężczyznę, który wielokrotnie już do nich przychodził i który tak bardzo podobał się Ginger.

Kenneth uśmiechnął się do niego przepraszająco, nie mając siły na nic innego. Czuł się okropnie.
– Dzień dobry, przepraszamy za spóźnienie, drobne komplikacje – rzucił do niego, wyciągając z kieszeni plik kluczy.
Mężczyzna podniósł się z krzesła i uśmiechnął się lekko do Kennetha, lustrując go dziwnym spojrzeniem.
– Już myślałem, że rano będę musiał obejść się bez kawy – zagadał.
– Będzie spóźniona, ale będzie – obiecał mu, siłując się z drzwiami. – W niedzielę też pan pracuje? – zapytał, rzucając mu czujne spojrzenie. Nigdy nie widział go tutaj w weekend.
– Nie, w ten weekend wyjątkowo muszę iść do pracy – odpowiedział mężczyzna, wchodząc za Kennethem do Cafe Break. Johnson cieszył się, że była niedziela, bo przynajmniej nie musiał się teraz martwić o odbiór świeżych ciast. Zawsze w ostatni dzień tygodnia sprzedawali to, co zostało po sobocie. – Dzisiaj jest pan sam? – zagadał mężczyzna, a Kenneth od razu zauważył, że nigdy nie był tak rozgadany jak teraz.
– Nie, spóźniłem się i moja koleżanka też. – Zaśmiał się, wchodząc za ladę. Musiał uruchomić kasę no i przygotować kawę dla mężczyzny. – Taką jak zwykle, tak? – zapytał, mając na myśli najzwyklejszą kawę z mlekiem, bez żadnych pianek i dodatków smakowych.
– Tak. Zapamiętał pan? – zapytał ze śmiechem klient i wyciągnął portfel. – Myślałem, że nie bywam tu aż tak często... zresztą, macie bardzo duży ruch – zauważył.
– Proszę się nie martwić. – Johnson uśmiechnął się i zaczął włączać wszystko. Był zmęczony i sam marzył tylko o kawie. Nie wiedział, jak wytrzyma do piętnastej. Jeszcze nie wiadomo, co stało się z Ginger, zaraz będzie musiał do niej zadzwonić. Gdy postawił przed mężczyzną kawę na wynos, ten zapłacił, zostawiając sowity napiwek.
– Miłego dnia – powiedział i jeszcze uśmiechnął się do Kennetha lekko. Nic dziwnego, że spodobał się Ginger – wysoki, o ciemnej, południowej urodzie idealnie wpasowywał się w jej typ. Gdyby dziewczyna się nie spóźniła, mogłaby z nim dłużej porozmawiać, niestety przyszła dopiero po godzinie. Po przeprosinach, obiecała, że kiedyś wynagrodzi to spóźnienie Kennethowi. Okazało się, że ona też była na imprezie i obudziła się dopiero przed chwilą. Nigdy nie widział jej takiej nieogarniętej, nawet nie miał siły się z niej śmiać. Oboje wyglądali jak zombie, chociaż to Ginger prezentowała się lepiej. Głównie przez to, że ją męczył tylko kac, a nie – jak w przypadku Kennetha – guz i co chyba najgorsze wyrzuty sumienia. Ginger od razu zauważyła jego podły nastrój, ale zwalił wszystko na chorobę poalkoholową i siniaka. Nie miał zamiaru przecież zwierzać się jej ze swoich problemów z Derekiem i Eliotem, którzy nie chcieli wyjść mu z głowy. Zresztą, co jej miał powiedzieć? Ginger, mam faceta, który załatwił mu wóz, ale cholernie ciągnie mnie do jednego białego studenta. Cały czas myślę o tym, żeby go przelecieć. Co byś zrobiła na moim miejscu? Nie, to nie miało żadnego sensu. Chciał tylko dotrwać do piętnastej, później zwinąć się do domu, odpocząć i pojechać wieczorem do Goldnera.
Kiedy tak siedział, licząc godziny, które wlekły mu się niemiłosiernie, dostał wiadomość od Eliota. Chłopak właśnie się przebudził i doszedł do wniosku, że ma ochotę umrzeć. Zawsze po piciu dręczyły go przeokropne kace.
„Żyje moja księżniczka?” – brzmiała treść SMSa.
Kenneth mimowolnie się zaśmiał. Chciał być teraz na miejscu Eliota, który nie musiał nic dzisiaj robić. Aż westchnął cicho i sięgnął po wypitą już do połowy kawę.
„Nie, ty żyjesz?”, odpisał mu, nie mając głowy na wymyślanie niczego twórczego. Czuł się dzisiaj jak opona, która złapała gumę. Jego cały dzisiejszy dzień wyglądał tak, jakby jechał na flaku.
– No to z kim tak romansujesz, Romeo, hm? – zagadała Ginger, siadając na krześle. Też była wykończona i marzyła tylko o powrocie do domu.
„Właśnie chciałbym nie żyć” – otrzymał odpowiedź, a zaraz po niej nadszedł kolejny SMS. – „Coś nam wczoraj ten seks nie wyszedł.”
„Bywa i tak, za dużo rumu, za mało spermy” – odpisał Kenneth, uśmiechając się lekko. Już nie reagował na rozmowę z Eliotem tak jak wcześniej, bo wiedział, że kiedy pójdzie do Dereka wszystko mogło się zmienić. Siedział w nim dziwnego rodzaju strach. Westchnął ciężko i zablokował telefon.
– Bierzemy coś na ból głowy? – zapytała nagle Ginger, skarżąca się od samego rana na ogromne łupanie w skroniach. Wyszła na zaplecze, a gdy z niego wróciła, niemal z dumą pokazała Kennethowi opakowanie tabletek z ibuprofenem. – To powinno nam trochę pomóc.
– Dobra, dawaj, najwyżej dostanę zawału – mruknął Johnson, który czuł, że długo już nie wytrzyma. Teraz żałował, że na imprezie aż tak ich poniosło. Wziął tabletkę i popił ją wodą, której nalała Ginger. Zostały im jeszcze cztery godziny męczarni.

*

Kenneth, tak jak się umówił ze swoim facetem, przyjechał do niego wieczorem. Wcześniej jednak, po pracy, pojechał do domu, żeby trochę odespać i się odświeżyć, więc kac już go aż tak nie męczył.
Derek, kiedy otworzył mu drzwi, od razu uśmiechnął się na widok Johnsona i wpuścił do mieszkania.
– Wchodź – rzucił krótko, obserwując go uważnie. – Jak minął dzień? – zapytał neutralnym tonem, gdy Kenneth ściągał kurtkę.
– W porządku. – Johnson uśmiechnął się do niego lekko. Zawiesił katanę na wieszaku i zsunął buty ze stóp. – To co z tym wozem? – zapytał rzeczowo, nie chcąc już marnować czasu. Przygryzł wargi, próbując powstrzymać ekscytację. Cieszył się jak dziecko z tego auta.
Derek uśmiechnął się lekko, widząc jego wyraz twarzy. Podszedł do niego i bez słowa przyciągnął do siebie mocno, po czym pocałował tak, że Kenneth aż jęknął. Goldner szybko się jednak odsunął, jakby chciał mu tylko przypomnieć, jak potrafił całować, a po chwili odezwał się zupełnie neutralnym głosem:
– Chcesz jechać go zobaczyć?
Johnson zaśmiał się i pokiwał głową. No jasne że chciał jechać, najlepiej już teraz. Pierwszy, własny samochód, to dopiero coś, pomyślał z zadowoleniem. Przeszli do salonu, w którym jak zwykle panował niewielki bałagan. Derek nie lubił żyć w sterylnych warunkach, ale nienawidził, gdy jego mieszkanie było tak zagracone, że nie mógł się ruszyć.
Włączony telewizor i jego odgłosy wypływające z głośników wypełniały całe pomieszczenie, jednak przez swoje podniecenie Johnson nawet nie zwrócił na to uwagi.
– Od jakiego kumpla załatwiłeś wóz? – zapytał, obserwując swojego faceta, kiedy siadał na kanapie.
– Od Roba, kojarzysz go? – zapytał, zabierając laptopa na kolana. – Teraz czekam na wiadomość od niego, kiedy możemy podjechać. Za chwilę kończy pracę, miał zadzwonić – wyjaśnił i zerknął na Kennetha. – Zadowolony?
– No, zajebiście! – Kenneth usiadł na sofie i aż potarł uda dłońmi. – Będziemy się z nim dogadywać do ceny, co? Nie mam jeszcze kasy przy sobie.
– Pożyczę ci – odpowiedział spokojnie Derek i spojrzał na niego kątem oka. Uśmiechnął się lekko i położył mu dłoń na kolanie, nie był przyzwyczajony do czułych gestów, trochę się stresował.
– Ja... mam odłożone, ale nie wiem, czy wystarczy. Jak coś wezmę od ojca – zadeklarował od razu, instynktownie zakrywając swoją dłonią rękę Dereka. – Nie mówił ci, ile będzie chciał, co? – zapytał, łudząc się, że kolega jeszcze raz do niego zadzwonił i zdradził, ile chciał za wóz.
– Jak gadałem z nim ostatni raz mówił tylko o roczniku. Zobaczymy na miejscu, ale podejrzewam, że trochę ponad tysiąc. I powinien jeszcze spuścić – dodał, patrząc na ich ręce. Zaczął gładzić kciukiem wierzch dłoni Johnsona. – Potrzebujesz tego wozu, pożyczę ci kasę, żebyś mógł go dzisiaj wziąć.
Johnson przez chwilę nic się nie odzywał. Derek zapewniał, że teraz nie będzie potrzebował kasy, że na razie nie musiał się o nią martwić. Może chciał w taki sposób mu pomóc? Pożyczyć pieniądze, żeby to jemu je oddał już na spokojnie. Wtedy miałby pewność, że Kenneth nagle nie odejdzie.
– A jak będziesz potrzebował nagle kasy? Jak ci teraz wyjdą jakieś wydatki?
– Nie, nic się nie stanie, mam odłożone pieniądze. Wiesz dobrze, że lubię oszczędzać – mruknął i nagle objął go, po czym poklepał po plecach, przyciskając nos do szyi Johnsona. Kenneth był zaskoczony, ale odwzajemnił dotyk. Goldner pachniał tanimi, ale przyjemnymi męskimi perfumami. To co dla niego robił naprawdę dużo dla niego znaczyło, Derek jeszcze nigdy nie wykazywał takiej inicjatywy, ale jednocześnie Kenneth czuł, że nie reagował na to wszystko z takim entuzjazmem jak wcześniej. Jakby wyczuł inną możliwość, inne wyjście, z którego zawsze mógł skorzystać. Derek już nie był jego jedynym rozwiązaniem i chyba obaj to zauważyli.
– Samochód jest sprawny, chociaż nie wygląda zbyt zachęcająco – mruknął mu Goldner do ucha. – To Chevrolet z lat dziewięćdziesiątych. Dość duży, taki jak chciałeś.
– Serio? Naprawdę zajebiście – ucieszył się Kenneth, już dawno się tak nie czując. Nie sądził, że znajdzie jakiś wóz. To znaczy... no ostatnio nie szukał za bardzo, bo zawsze znajdował jakieś wydatki, wolał zostawić kasę na czarną godzinę... ale przydałby mu się wóz. Liczył, że kumpel jednak da im jakąś fajną zniżkę.
Derek popatrzył mu w oczy i nagle zaśmiał się cicho, rozluźniając się przy Kennecie.
– Już nie będę musiał pożyczać ci samochodu. Teraz to ty będziesz kierowcą.
– Będę postrachem Chicago – powiedział z rozbawieniem Johnson i uśmiechnął się najszerzej jak umiał. – Dzięki, naprawdę.
Goldner kiwnął głową, a gdy jego telefon rozdzwonił się, od razu sięgnął do aparatu i zanim odebrał, rzucił do kochanka:
– Rob.
Rozmowa była bardzo krótka i rzeczowa, umówili się na odpowiednią godzinę i zaraz pożegnali.
– I? Co z wozem, kiedy będzie można go odebrać? – zapytał i zacisnął rękę na jego dłoni.
– Za godzinę – powiedział Goldner, który chyba cieszył się tak samo jak Kenneth, chociaż tego nie okazywał. – Jak dobrze pójdzie, wrócimy dwoma autami – zauważył.
– A co z kasą? Mówiłeś, że nie muszę teraz wziąć. Myślałem, że nie wezmę go od razu.
– Powiedziałem przecież – mruknął Derek i spojrzał na niego z bliska, jego oczy dziwnie błyszczały, chociaż wyrazem twarzy nie dawał niczego po sobie poznać. – Pożyczę ci. Oddasz mi później, możesz w ratach, jak chcesz. Mam trochę kasy odłożonej, dobrze wiesz, że sam zbieram na lepszy samochód, ale na razie i tak go nie kupię. – Wzruszył ramionami. – Dzisiaj jak wracałem z pracy to wypłaciłem pieniądze z banku.
Kenneth wstrzymał oddech, słysząc to. Nie spodziewał się, że Derek zrobi dla niego coś takiego. To nie było w jego stylu. Odkąd zostali parą nie pomagali sobie aż tak bardzo.
– Dzięki – mruknął, uśmiechając się półgębkiem. – Naprawdę, dziękuję.
Goldner odpowiedział mu dość oszczędnym wykrzywieniem ust, ale zaraz nadrobił to lekkim pocałunkiem, jaki wycisnął na ustach Kennetha.
– Zbieramy się? – zapytał.
– No... spoko. – Johnson starał się stłumić po raz kolejny wyrzuty sumienia, uświadamiając sobie, że Derek naprawdę na to nie zasługiwał. Wstał szybko i podał Goldnerowi rękę.
Wyszli po chwili, kierując się na podjazd kamienicy, gdzie znajdował się samochód jego faceta. Kenneth rzadko nim jeździł, ale go lubił. Był duży i bardzo wygodny, zakładał, że jego wóz nie będzie aż taki dobry, ale przynajmniej w końcu dorobił się własnego auta. Nie mógł się już doczekać.
Zapiął błyskawicznie pas i zerknął na Dereka z wyczekiwaniem.
– Gdzie on mieszka?
– Umówiłem się z nim przy wybrzeżu, na Near North Side – wyjaśnił Goldner i odpalił samochód. – Bo Rob mieszka na obrzeżach, a chyba nie ma sensu tak daleko jechać – mruknął i zerknął na Kennetha, któremu aż błyszczały oczy z ekscytacji.
– Okej, jasne. Myślisz, że będę musiał wymienić opony? Od razu zawiozę go do mechanika, no nie? – pytał, nawet nie próbując kryć tego, że naprawdę był szczęśliwy. Derek chyba jeszcze nie widział, żeby Johnson tak się ekscytował. Może tylko wtedy, kiedy się przeprowadzał. Zdążył już zauważyć, że dla Kennetha najważniejsza była niezależność, chciał jak najszybciej się usamodzielnić i teraz udowadniał, że świetnie sobie radził.
Dojechali na miejsce, Rob umówił się z nimi na parkingu przy wybrzeżu Michigan. Był tam ze swoim kumplem, który przyjechał swoim samochodem i w razie gdyby Kenneth zdecydował się na zakup, wróciłby z powrotem z kolegą.
Derek uśmiechnął się, kiedy spojrzał na dużego, w miarę dobrym stanie Chevroleta Blazera. Zerknął na swojego kochanka, chcąc wyczytać z jego twarzy, czy auto mu się podobało.
– I jak? – zapytał, nim jeszcze wysiedli z pojazdu Goldnera.
– Podoba mi się. Myślałem, że będzie gorszy! – mruknął i otworzył drzwi, nie czekając na Dereka. – Hej – przywitał się z parą mężczyzn, którzy wysiedli ze swoich samochodów. – Ty musisz być Rob – przywitał się i wyciągnął do niego rękę. – Ja jestem Kenneth, jestem... kumplem Dereka – powiedział, w ostatniej chwili gryząc się w język, żeby nie nazwać rzeczy po imieniu. W końcu nie chodziło o to, że byli tylko przyjaciółmi.
Rob był niskim, pulchnym mężczyzną ze śmieszną, bardzo rzadką, ciemną brodą. Uścisnął dłoń Kennetha, uśmiechając się przy tym neutralnie.
– No cześć. Więc to jest ten wóz, Blazer z dziewięćdziesiątego ósmego – powiedział i wskazał na samochód, a kiedy dostrzegł Dereka, przywitał się z nim kiwnięciem głowy.
Samochód był naprawdę duży, terenowy Chevrolet z potężnym przodem i szerokim bagażnikiem, w którym mógłby na upartego nawet spać, pomyślał w pierwszym odruchu, kiedy oglądał wóz. Czuł się świetnie za kierownicą. Sprawdził przebieg, otworzył maskę i zaczął w niej grzebać, upewniając się, że wszystko było w porządku. I tak później pojedzie z samochodem do mechanika.
– Co myślisz? – zapytał Dereka, który stanął obok niego.
– Potargujemy się jeszcze trochę, to może zejdzie z ceny – powiedział bardzo cicho, oglądając wóz razem z nim. – Ja bym go brał. Rob też nie wciśnie nam gówna – mruknął z dłońmi w kieszeniach spodni.
– Powiesz? Zajebiście mi się podoba – przyznał Kenneth, patrząc uważnie na twarz Goldnera. Już chciał powiedzieć coś jeszcze, kiedy zobaczył w spojrzeniu mężczyzny ostrzegawcze nuty. Zapomniał się, Derek spiorunował go wzrokiem i odsunął się o krok, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Johnson też starał się uważać, podobnie jak Eliot, który, chociaż panikował, nie odpychał go od siebie w taki sposób.
– To ile chcesz za niego, Rob? – Derek zwrócił się do kumpla, który przez chwilę stał i rozmawiał ze swoim kolegą, niższym Azjatą.
– Tysiąc dwieście – padła odpowiedź, a Goldner skrzywił się.
– Samochód nie jest w tak dobrym stanie, jak mówiłeś. Nadwozie jest zżerane przez rdzę – odparł spokojnie Derek i wskazał na problem. – Na dodatek wydaje się zajeżdżony, stan licznika mówi sam za siebie. Tysiąc dwieście to za dużo.
– Dam za niego dziewięćset, pasuje? – wtrącił się Kenneth, który, mimo sytuacji sprzed chwili, uśmiechnął się lekko do Dereka, próbującego się targować. Doceniał to.
Goldner był jedną wielką skrajnością i albo się to akceptowało, albo nie, ale na pewno nie można było tego zmienić.
– Za tyle? – prychnął Rob, któremu nie spodobała się cena. – Nawet deweloper wziąłby drożej.
– Dziewięćset pięćdziesiąt – mruknął Derek, wiedząc, że to wciąż dobra kwota.
– Tysiąc – Rob nie odpuszczał.
– Dobra, niech będzie – skapitulował Johnson, bojąc się, że Rob się rozmyśli. Naprawdę zależało mu na tym wozie. – Niech będzie tysiąc – mruknął, już chcąc mieć wszystko za sobą. – Masz papiery?
– Tak, mam – odpowiedział, a Derek posłał Kennethowi lekki uśmiech. Też się cieszył, że jego facet spełniał swoje marzenia i dążył do swojego wyznaczonego celu, czyli całkowitej niezależności. W tym akurat obaj się rozumieli, żaden z nich nie chciał być na czyimś utrzymaniu i wszystko, co osiągnęli, chcieli w dużej mierze zawdzięczać sobie.

***

Kenneth oddał pieniądze Derekowi, musiał zapożyczyć się u ojca i wiedział, że w najbliższym czasie nie będzie mógł sobie pozwolić na rozrzutność, bo chciał jak najszybciej wyjść na prostą. Myślał nawet o tym, żeby wziąć dodatkowy etat w kawiarni. W końcu nie tylko musiał znaleźć pieniądze na oddanie długu ojcu, ale też na przeglądy, ubezpieczenie i rejestrację wozu. To kosztowało.
Przez to wszystko, a przede wszystkim ze względu na Dereka, nie odpowiadał na wiadomości O'Connerowi, zarówno na Massangerze, jak i w zwykłych SMSach. Tym razem już nie dzwonił do Emmy, bo czuł, że powinien sam podjąć decyzję. Jego siostra wiedziała oczywiście o samochodzie i o tym, że Derek pożyczył mu kasę i w ogóle załatwił całe auto, ale nic nie wspominał o Eliocie i swoim dylemacie. W końcu czuł, że przyszła pora na podjęcie decyzji.
Teraz wywód siostry o posiadaniu ciastka i zjedzeniu go nie dawał mu już zbyt wiele, Derek starał się, chciał odbudować ich związek, a Kenneth w tym wypadku też powinien być fair w stosunku do mężczyzny, tylko że... Eliot też zasługiwał na jakieś wyjaśnienia. Cały dzień minął Johnsonowi na myśleniu i układaniu sobie w głowie planu, jak szybko i bezboleśnie zakończyć znajomość z O'Connerem. Od razu wpadł na pomysł wysłania mu SMSa, który miałby wszystko kończyć, ale z drugiej strony to byłoby po prostu chamskie. Spojrzał na ekran laptopa, a dokładniej na okienko wiadomości Facebooka.
Nigdy nie zachowywał się tak jak jakaś... ciota – podpowiedziało mu coś w głowie i aż się skrzywił do swoich myśli. Nie mógł być ciotą, do cholery! Od razu otworzył okno rozmowy z Eliotem i przeczytał, co ten mu pisał. Najpierw wspominał o imprezie i kacu, a Kenneth nawet nie wiedział kiedy uśmiechnął się do wspomnień z sobotniego wieczora. Później przełknął ciężko ślinę, gdy okazało się, że Eliot się o niego martwił, że tak długo nie odpisywał, chociaż nie napisał tego całkiem wprost. Niemniej aluzja była znacznie lepiej wyczuwalna niż w przypadku, kiedy pisałby to Derek.
Siedział dłuższą chwilę, zastanawiając się, co mu napisać. Chyba powinien się z nim spotkać, podpowiedziało mu coś w głowie. Spotkać, powiedzieć o Dereku i zaznaczyć, że już nie chce utrzymywać z Eliotem takich kontaktów. O'Conner zasługiwał na wyjaśnienia, nie tylko na krótkiego SMSa.
„Sorry za nieobecność, kumpel załatwił mi auto i musiałem się nim zając” – odpisał, a przy słowie kumpel aż wstrzymał oddech. Był prawdziwym chujem, a nie – tak jak uważał i co Emma zawsze podtrzymywała – świetnym, uczciwym facetem, który zasługiwał na kogoś lepszego niż Derek.
Wiadomość od Eliota długo nie nadchodziła, chłopak odpisał mu dopiero po godzinie, podczas której Kenneth zdążył zjeść kolację i ułożyć sobie w głowie cały plan działania. Chciał pojechać z O'Connerem w jakieś neutralne miejsce, powiedzieć mu dlaczego zrywa ich znajomość, zaproponować koleżeństwo i tyle. Nic trudnego, pocieszał się w myślach.
„A ja już kupiłem sobie te bokserki Calvina Kleina, które miałem założyć na twój pogrzeb.”
Kenneth zaklął pod nosem, denerwując się. Dlaczego Eliot musiał pisać, do cholery, takie rzeczy? – pomyślał z rozdrażnieniem. Nie mógł już odpowiadać na zaczepki, wdawać się we flirt.
„Co powiesz na środę? Możemy spotkać się wieczorem” – napisał powoli, zastanawiając się, czy każde słowo, którego użył, było właściwe.
„Chcesz się spotkać? Jasne. U mnie czy u ciebie?” – wiadomość przyszła niemal od razu, Eliot nie wiedział, o co chodziło Kennethowi i że nie takie spotkanie Johnson miał na myśli. Ale nie mógł się o to złościć, w końcu sam też przyczynił się do rozwoju ich relacji w stronę bardziej cielesną. Eliot też nie był alfą i omegą by domyślić się wszystkiego.
„Może najpierw na kampusie, co?” – odpisał, nawet nie chcąc sobie wyobrażać, jak będzie to wyglądało. Eliot na pewno zerwie z nim znajomość. W końcu chłopak szukał seksu, a nie gej-przyjaciela, z którym mogliby rozmawiać o lewatywie, klubach i facetach. On sam przez chwilę myślał, że zakochuje się w O'Connerze. To było naprawdę irytujące, do niczego nie prowadziło, miał przecież, do cholery, Dereka, a Eliot wydawał się rozpuszczonym dzieciakiem, który dopiero smakuje męskiego seksu. Kenneth nie chciał wylądować sam, z Goldnerem był dosyć bezpieczny.... stabilny. O'Conner natomiast to zbyt dużą niespodzianka.
„No dobra, dobra. O dwudziestej mi pasuje.”
„Jasne, to jesteśmy umówieni? Muszę już kończyć” – napisał, uznając, że zakończenie rozmowy będzie najodpowiedniejsze. 

5 komentarzy:

  1. Rozterki Kena, no ale nie wykopie ze swego życia Elliota, takiej opcji nie ma, bo... nie ma? Przystojny kawosz też nie wiadomo do kogo uderzy? Jeśli do Ginger, to smuteczek, bo mógłby jakoś sparować się z Derekiem :P Dzięki za wasze super opowiadania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe, ciekawe.. Napięcie rośnie ;) Intryguje mnie, jak Kenneth rozwiąże w końcu ten dylemat. Niełatwa decyzja, skoro Derek nagle postanowił zacząć się starać...

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    trafiłam tutaj niedawno, jak na razie przeczytała tylko kawałek rozdziału, ale bardzo mi się spodobało, styl, historia rewelacja, jak znajdę czas to nadrobię wszystko.. no i macie nową czytelniczkę ;]
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo nam miło, mamy nadzieję, że opowiadanie się spodoba. :)

      Usuń
  4. Szlag by to, Kenneth naprawdę mu to powie :P ... mi też się przykro robi jak widzę tego Dereka, takiego starającego się... ale cytuję "z Goldnerem był dosyć bezpieczny.... stabilny..." - to jest puenta tego rozdziału, Kenneth boi się nieznanego, woli na siłę być nieszczęśliwy ale z kimś kogo długo już zna, wie czego się po nim spodziewać. No miejmy nadzieję, że da się w końcu ponieść emocjom :).

    Pozdrawiam i czekam. Weny :)
    wildmind.

    OdpowiedzUsuń