czwartek, 3 grudnia 2015

9. Lingerie: Czarne pończochy cz.II

Rozdział 9. 
Czarne pończochy
Część II.

– Podrzuć mnie na 151. Kurwa, już się zaczęło – zdenerwował się Samuel, który nie spał przez całą noc, bo zajmował się ciałem Taylora. Już wcześniej do niego dzwonili, ale wiedział, że musiał skończyć robotę z przyjacielem. Nie mógł go tak po prostu zostawić w łazience i pojechać. Nie wiedział jak szybko wróci, więc nie miał zamiaru narażać Dylana na taki stres.
– Długo cię nie będzie? – zapytał ściśniętym od zdenerwowania głosem Roberts. Jechał dość szybko i co dziwniejsze pewnie, co jednak nijak miało się do tego, jak aktualnie się czuł. Od zawsze był dobrym kierowcą, co teraz okazało się świetnym atutem. W końcu przynajmniej był dla Samuela przydatny. Kiedy jechał ulicami Los Angeles, starał się nie myśleć, że wszystko dookoła śmierdziało zwłokami i krwią, próbował także odsunąć od siebie myśli o tym, że gdy wróci, zastanie go nieprzyjemna pustka w mieszkaniu i świadomość, co kilka godzin temu tam się stało. Musiał wziąć się w garść, chociaż na chwilę.

Samuel rozprawił się ze zwłokami Taylora w znany sobie sposób, którego nauczyły go lata przynależności do Bloodsów. Zabrał kanister z benzyną i podpalił ciało razem z samochodem, jakim do nich przyjechał były przyjaciel. Zabrał również dywan, który mężczyzna pobrudził. Wiedział, że krew wsiąknęła zbyt głęboko, żeby można było ją wywabić.
Nie miał pojęcia, skąd weźmie teraz siły na przeprowadzenie zamachu na Squirrela, ale liczył na to, że zażycie jakichś prochów zadziała. Zawsze zresztą działało. Przymknął oczy i zaczął głęboko oddychać, kiedy Dylan wbił na GPSie ulicę, na którą mieli dotrzeć.
Przez całą drogę na miejsce milczeli. Roberts w pewnym momencie zauważył, że Samuel zasnął, więc nie chciał go budzić. Dopiero gdy zatrzymał samochód pod pierwszym lepszym domem na ulicy, którą podał mu kochanek, pochylił się do niego i potrząsnął lekko jego ramieniem.
– Sam, jesteśmy.
Mężczyzna drgnął i otworzył oczy. Zaczął mrugać szybko, żeby wzrok się wyostrzył, ale ciśnienie rozsadzające czaszkę sprawiało, że kręciło mu się w głowie. Złapał się za czoło i odetchnął ciężko.
– Dzięki – mruknął i przetarł zmęczoną twarz. – Jedź do mnie. Tam będziesz bezpieczny. – Wyciągnął z kieszeni klucze i podał mu je. – W szafce nocnej mam broń. Weź ją w razie czego, ale nie będzie potrzebna – stwierdził szybko, widząc minę Robertsa. – Ja będę później.
Dylan odebrał klucze. Wcale nie miał ochoty tam wracać i jeszcze siedzieć w tym mieszkaniu sam. Popatrzył na Samuela i kiwnął głową. Nie chciał być dla niego dodatkowym problemem, mężczyzna i tak mu bardzo pomógł.
– Okej – mruknął i wymusił uśmiech. – Uważaj na siebie – poprosił, nie wiedząc, czy mógł się pochylić i pocałować Samuela, więc ostatecznie nic nie zrobił.
– Ty też, mały – rzucił, nawet nie zastanawiając się, jak go nazwał. Dopiero po chwili zdał sobie z tego sprawę i roześmiał się słabo. – Uważaj, Dylan – poprawił się i wyszedł z samochodu, po czym mocno trzasnął drzwiami.
Dylan popatrzył za nim i uśmiechnął się lekko, a po chwili też się roześmiał. Chyba od zmęczenia wrócił mu durny humor, pomyślał i wyjechał na ulicę, oglądając się jeszcze za Samuelem. Nagle jednak poczuł mocny niepokój. Co, jeżeli mężczyzna nie wróci? Jeżeli mu się coś stanie?

*

Minimalistyczny, surowy styl mieszkania Samuela nagle stał się jeszcze bardziej przytłaczający, kiedy Dylan został w nim sam. Teraz czuł się zupełnie inaczej, niż kiedy czekał na Faulknera. Taylor już nie żył. Zagrożenie minęło, przynajmniej jeżeli chodziło o jego. Samuel wciąż mogło się coś stać. Miał tego świadomość i ta świadomość ogromnie go przerażała. Wcześniej nie brał nawet pod uwagę, ze Sam może być w tak dużym niebezpieczeństwie, dopóki na własne oczy nie zobaczył, co to znaczy mieć powiązania z gangami. Faulkner zabił Taylora z zimną krwią, nawet się przy tym nie skrzywił. Ktoś to samo mógł zrobić z Samem. I, co najgorsze, gdyby to wydarzyło się jeszcze trzy miesiące temu, nim zaczęli ze sobą regularnie sypiać, w ogóle by się tym nie przejął. Ale teraz myśl o śmierci Samuela napawała go tak silnym lękiem, że aż nie mógł znaleźć dla siebie miejsca.
Usiadł na kanapie i skulił się nieco. Odblokował telefon i zerknął na wyświetlacz, na którym miał ustawioną zwykłą, domyślną tapetę Iphone'a. Westchnął ciężko i położył się na kanapę. Nie chciał być teraz sam, miniony wieczór i noc były najgorszymi w jego życiu, a teraz doszedł do tego niepokój o mężczyznę.
Kochał go. Może i to wyznanie było teraz podyktowane emocjami, ale w tamtej chwili mógł powiedzieć, że się zakochał. Samuel, mimo swojego groźnego, może nawet odpychającego wyglądu, wcale taki zły nie był. Może i miał mrukliwy charakter, a w gorsze dni potrafił się do niego całkowicie nie odzywać, ale nigdy nie zrobił mu krzywdy. I choć nie był statecznym biznesmenem, o którym marzyła dla Dylana jego mama, on czuł się przy Samuelu bezpieczny.
Kolejne godziny minęły mu na płytkich drzemkach. Często się budził, mając wrażenie, że Samuel właśnie wrócił do domu, ale kiedy sprawdzał mieszkanie, było puste. Nie wchodził do sypialni, ale w końcu będzie musiał przez nią przejść, żeby dojść do łazienki. Ta myśl paraliżowała go na tyle skutecznie, żeby odechciewało mu się skorzystać z niej za potrzebą. Przynajmniej na razie. Liczył na to, że jego kochanek szybko wróci cały i zdrowy, a on w końcu się uspokoi.
Gdy wybiła ósma rano, a mieszkanie dalej było puste, nie wytrzymał. Musiał z kimś porozmawiać, cisza niezmiernie go przytłaczała. Złapał za telefon i wykręcił numer swojego przyjaciela. Wiedział, że nic mu nie będzie mógł powiedzieć, by nie narażać go na niebezpieczeństwo, ale w tamtej chwili potrzebował usłyszeć jego głos. Mike zawsze był obecny, gdy coś w życiu Dylana się pieprzyło.
– Hej, Mike – rzucił do słuchawki, gdy chłopak odebrał.
– Dylan? Co tak wcześnie, cholera? – Usłyszał zaspany, mrukliwy ton przyjaciela. Mike zawsze był śpiochem. Teraz pewnie leżał zakopany w kołdrze i starał się zrozumieć, dlaczego ktoś był tak okrutny, że go obudził z samego rana.
– Sorry – zaśmiał się Dylan, żałując, że nie może zobaczyć chłopaka. – Po prostu dawno nie gadaliśmy – wyjaśnił, nie potrafiąc znaleźć żadnego sensownego powodu, przez który mógłby do niego zadzwonić.
– Mhm, wiem. I ty, i ja byliśmy zajęci – przyznał Mike, a po tonie głosu Dylan poznał, że zaczynał się rozbudzać. – Wszystko u ciebie w porządku?
– No, w porządku – odparł, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco. – Jestem teraz u Samuela już któryś dzień z kolei – dodał, wcale nie wspominając, jaki konkretnie był powód tego, że tak długo u mężczyzny siedział.
– I... – Mike odchrząknął. Dylan z łatwością wyobraził sobie jego skonsternowaną minę, kiedy próbował połączyć wszystkie fakty. – Jest okej? – zapytał w końcu, po chwili głębokiej cichy. – To znaczy... Dogadujecie się? Uważaj na niego.
– Dogadujemy – odpowiedział Dylan od razu i jakoś tak mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. – On jest... no... wcale nie jest taki zły – mruknął i zagryzł wargę, milknąc na chwilę. Gdy już Mike miał się odezwać, dodał: – Chyba się zakochałem – wyznał, nie zdając sobie sprawy z absurdalności sytuacji. W końcu siedział w mieszkaniu, w którym kilka godzin temu zginął człowiek, przyczynił się do jego śmierci, bo pomógł go wywieźć na pustkowie. A później jakby nigdy nic odstawił Samuela do „pracy”, w której mężczyzna pewnie znowu kogoś zabije. Dylan nie sądził, że będzie podchodził w taki sposób to tak popieprzonych rzeczy.
Mike westchnął ciężko i Dylan usłyszał skrzypienie jego łóżka, kiedy przyjaciel się podnosił.
– Tak jak w Taylorze? – zapytał sceptycznie, nie potrafiąc już podejść do tego faktu na poważnie. Wiedział, jak przyjaciel po wszystkim cierpiał.
– Jest trochę inaczej – mruknął i westchnął. – Sam jest bardziej... no... – Nie umiał tego określić. – Bardziej za mną niż Taylor? – zaryzykował w końcu to stwierdzenie. – Taylorowi chodziło głównie o łóżko. Chyba.
– A Samuelowi chodzi o coś innego? W sumie fakt, cały czas się za tobą uganiał. Chciał cię przelecieć, a teraz... No nie boisz się, że jak już cię przeleci, to odpuści?
– Już mnie przeleciał – powiedział z rozbawieniem Dylan, rozluźniając się. Teraz, po tym co się wydarzyło, raczej nie wydawało mu się, że Samuel mógłby go zostawić. W końcu dla jego bezpieczeństwa zabił swojego przyjaciela.
Mike westchnął ciężko i potarł czoło. On miał ostatnio masę problemów na głowie, więc jedyną przyjemnością był dla niego sen.
– Najważniejsze, żebyś był szczęśliwy. Ale nie wiem, czy zbudujesz z nim związek. Zastanawiałeś się nad tym?
Dylan westchnął. Zastanawiał się, jasne, że to zrobił i za każdym razem dochodził do wniosku, że to może być ciężkie.
– Co u ciebie? – zmienił niezgrabnie temat. – Długo się nie odzywałeś. Musimy się kiedyś wybrać na jakieś piwo, czy coś.
– Na razie nie będę miał chyba kasy na takie rzeczy – burknął cicho i znowu położył się do łóżka. – Firma plajtuje. Robią cięcia i jestem następny w kolejce.
– Postawię ci – zaoferował od razu, bo przez tę rozmowę poczuł, jak bardzo brakowało mu przyjaciela. Rozmawiali jeszcze przez długą chwilę. Dylan wypytywał o jego życie, nie tylko to związane z pracą. Mike nigdy nie miał szczęścia w miłości, ale teraz, po tonie głosu chłopaka, Roberts wyczuł, że chyba coś się zmieniło. Nie uzyskał jednak zbyt wiele informacji na ten temat, Mickey zrobił się dziwnie skryty, ale dla Dylana wystarczyła świadomość, że był szczęśliwy.
– Kim on jest, hm? Jakiś biznesmen? – zapytał przyjaciela, próbując wyciągnąć z niego cokolwiek. Mike zaśmiał się w odpowiedzi, na chwilę poprawiając humor Robertsa, który zapomniał o wydarzeniach minionej nocy.
– Tym razem nie. Trochę inna półka. Taka bliższa twojej i tych nieokrzesanych facetów, za jakimi się oglądasz – to była jedyna informacja, jaką Dylan wydobył z Mike'a. Nie był zbyt wylewny, więc Robest musiał w końcu dać za wygraną.
Kiedy skończyli rozmowę, zbliżała się już dziewiąta. Wraz z zakończonym połączeniem, w stronę Dylana uderzyła samotność i to dziwne, przytłaczające uczucie, które pojawiło się w momencie, w którym wszedł do mieszkania kilka godzin temu. Popatrzył na wyświetlacz i zmarszczył brwi. Samuel wciąż nie wracał... aż przełknął ślinę, gdy zdał sobie sprawę, że mężczyźnie naprawdę mogło coś się stać.
Z drugiej jednak strony nie powinien teraz do niego dzwonić. Mógłby mu w czymś przeszkodzić. Aż sapnął sfrustrowany i szybko wszedł w tryb pisania wiadomości.
„Wszystko okej? Gdzie jesteś i za ile wrócisz?” – wystukał, a następnie od razu wysłał.
Musiał coś zrobić. Nie miał zamiaru dłużej bezczynnie siedzieć i zamęczać się myślami. Zawsze uważał się za silnego i mimo ostatnich wydarzeń, to się nie zmieniło, wciąż był pewny tych cech, które sprawiały, że nie załamywał się tak łatwo. Właśnie dlatego przezwyciężył w sobie strach przed wejściem do sypialni. Wiedział, że Samuel nie umył dokładnie podłogi, wciąż były na niej ślady krwi, która została na parkiecie, gdy sprzątał ciała. Część przesiąknęła przez dywan, zostawiając smugi na drewnianych panelach. Zostały jeszcze jego wymiociny. Postanowił zająć się tym, żeby – gdy Samuel wróci – wszystko było gotowe. Bardziej niż jemu, chciał udowodnić chyba sobie, że szybko podniesie się po tym, co zobaczył.
Gdy zmywał z paneli krew i wyciskał szmatkę do wiadra, znów zrobiło mu się niedobrze. Woda przybrała różowawy kolor, który nie wyglądałby tak przerażająco, gdyby nie świadomość, że to były ostatnie ślady posoki Taylora. Wytrzymał jednak, uprzątnął wszystko dokładnie i wreszcie wszedł do łazienki. Aż mu się zakręciło w głowie na widok wanny gdzieniegdzie upstrzonej czerwonymi plamami. Samuel wcześniej to spłukiwał, ale najwidoczniej pod wpływem presji czasu nie zrobił tego dokładnie.
Dylan nabrał powietrza w płuca, starając się nie rozpraszać. Wylał wodę z wiadra do ubikacji, przepłukał wszystko uważnie, aż wreszcie zabrał się za sprzątanie łazienki. Przestał myśleć o tym, że chwilę temu znajdował się tu martwy Taylor. Przestał myśleć w ogóle, bo tak było łatwiej. Skupił się na swoim zadaniu i już po pół godzinie łazienka błyszczała, nigdzie nie było widać śladów po tym, co zdarzyło się minionej nocy.
Dochodziła dziesiąta, kiedy znowu wrócił do salonu. Nie miał ani ochoty, ani siły nic zjeść, więc ponownie usiadł na kanapie i sprawdził telefon. Samuel nie odpisał.
Westchnął ciężko i dopiero wtedy poczuł zmęczenie i znużenie, jakie go ogarnęło. Położył się na kanapie i nawet nie wiedział kiedy zasnął, z telefonem w dłoniach.

*

Obudziło go szturchanie. Otworzył oczy z wysiłkiem, starając się zagłuszyć prośby organizmu o to, aby wrócić do snu. Zobaczył przed sobą rozmazaną postać, podejrzanie przypominającą Samuela. To wystarczyło, żeby się w końcu rozbudził.
Podniósł się do siadu i popatrzył na zmęczonego Faulknera.
– Sam – powiedział z ulgą i uśmiechnął się lekko na widok mężczyzny. Nie wyglądał na rannego, tylko na potwornie wyczerpanego.
– Chodź do łóżka – mruknął Sam, a zmęczenie na jego twarzy było aż nazbyt widoczne. Uśmiechnął się słabo, kiedy Dylan podnosił się z kanapy.
– Wszystko okej? – zapytał Roberts, patrząc uważnie na partnera i mimowolnie szukając jakichkolwiek śladów krwi świadczących, że Faulknerowi coś się stało. Na szczęście nic takiego nie znalazł.
Samuel tylko wykrzywił usta w nienaturalnym grymasie. Nie musiał odpowiadać na to pytanie, żeby Dylan wiedział, że coś było nie tak.
– Prześpię się trochę i wieczorem wyjeżdżam z miasta. Sprawy się skomplikowały. – Dylan aż na chwilę zamarł. Zwilżył usta, nie wiedząc, jak zareagować na takie wieści.
– Co? – zapytał i poczuł, jak tętno mu przyspiesza. – Co się stało? Jesteś w niebezpieczeństwie? To przeze mnie? Przez Taylora? – zdenerwował się.
– Nie. – Samuel pokręcił głową. – Ani przez ciebie, ani przez Taylora. Ale kiedy wyjadę, będziesz musiał na siebie uważać. Zaczną szukać Taylora.
Dylan uchylił usta, a po chwili je zamknął, nie wiedział, co powiedzieć. Jak miał na siebie uważać, kiedy w grę wchodzą porachunki gangsterskie? Nie znał się przecież na tym! W tamtym momencie nie wiedział jednak co go bardziej wprawiało w zdenerwowanie: jego niepewna sytuacja, czy sytuacja w której był Samuel. Bał się o mężczyznę.
– Wyjedziesz na długo? – zapytał, a gdy w odpowiedzi otrzymał sztywne kiwnięcie głową, coś mu podpowiedziało, że Samuel właśnie z nim zrywał. – Czyli... to koniec?
– Ja... co? – Mężczyzna zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
– No – chrząknął. Nie wiedział, jak to określić, w końcu nie byli normalną parą. – Zrywasz ze mną, tak?
– A nie wytrzymasz miesiąca bez seksu? – zdziwił się Samuel, już zmęczony tym wszystkim.
– Wytrzymam – sapnął i po chwili uśmiechnął się. Był wykończony, to przez to chyba nachodziły go takie głupie myśli. W końcu mieli większe problemy niż zrywanie. – Myślałem że dłużej – dodał i złapał go nagle za rękę, po czym pociągnął w stronę sypialni. – Mam wrócić do siebie? – zapytał, nie wiedząc gdzie było bezpieczniej.
– To nie jest dobry pomysł – mruknął Sam i położył się do łózka. Odetchnął ciężko i przymknął oczy. – Nie będziesz u siebie bezpieczny. Ale u mnie też nie – dodał od razu.
Po plecach Dylana przebiegły nieprzyjemne dreszcze. Położył się obok Samuela i już nawet nie myślał o tym, co wydarzyło się kilka godzin temu w tym pomieszczeniu. Teraz musiał przejmować się przyszłością.
– To co mam zrobić? – zapytał i spojrzał na kochanka.
– Nie wiem. Beze mnie w Los Angeles nie jesteś bezpieczny – mruknął Samuel i spojrzał na niego spod ciężkich powiek. – Śpijmy, muszę się przespać chociaż dwie godziny.
Dylan kiwnął głową, już nie odpowiadając. Nie przysunął się do kochanka, czuł od niego bijący dystans. Samuel nigdy nie był zbyt wylewną osobą w uczuciach, ale nie był też tak oschły jak teraz. Ale to przez zmęczenie, wytłumaczył sobie Roberts, który w tamtym momencie naprawdę potrzebował bliskości.
Faulkner zasnął niemal od razu, zbyt wymęczony, żeby wdawać się w dalszą rozmowę. Chyba jeszcze nigdy nie czuł się tak wykończony. Ostatnie wydarzenia tak go zniszczyły, że będzie je musiał odsypiać je przez kilka dni.
Roberts już nie miał tak łatwo z zaśnięciem. Kręcił się długą chwilę z boku na bok, próbując odnaleźć najwygodniejszą dla siebie pozycję. Gdy już ją odnalazł, wreszcie zmorzył go sen, który jednak wcale nie był tak spokojny i leczniczy, jakby chciał.

*

Obudził ich telefon Samuela. Dzwonił do niego jeden z członków gangu, żeby przedstawić aktualną sytuację. Powiedział mu, że bezpieczniej będzie, jeśli Faulkner jak najszybciej opuści miasto. Miał więc niewiele czasu na spakowanie się. Musiał jak najszybciej to zrobić.
– Stało się coś? – zapytał rozespanym głosem Dylan, gdy mężczyzna zakończył rozmowę.
– Muszę się już zbierać – mruknął Samuel i spojrzał uważnie na kochanka. Po chwili wahania uśmiechnął się niepewnie, bo Dylan naprawdę zabawnie wyglądał wyrwany ze snu, cały pomięty na jego łóżku. Jego krótka, jasna fryzura znajdowała się teraz w nieładzie, a na policzku odcisnął się szew poduszki. Roberts podniósł się na ramieniu i patrzył na niego uważnie.
– To... uważaj na siebie – mruknął i wymusił uśmiech. Nie wiedział, co ze sobą zrobi, gdzie się podzieje i co najważniejsze jak ma unikać niebezpieczeństwa, skoro nawet nie wiedział, co mu zagrażało.
– A ty? Masz gdzie się zaszyć? – zapytał, nie mając zamiaru zostawiać go samego sobie. Musiał wiedzieć, czy Dylan będzie bezpieczny. Pakował się w pośpiechu, zabierając przypadkowe rzeczy, bo był zbyt zajęty rozmową z kochankiem. Na nim skupiał większość swojej uwagi.
– Nie bardzo – odpowiedział zgodnie z prawdą, bo rodziców nie miał zamiaru narażać, tak samo jak i Mike'a. Musiał więc wymyślić coś sam.
Samuel zaklął cicho. Jego surowa twarz stężała, a sucha, ziemista skóra podkreślała jego zmęczenie, które najbardziej widoczne było w spojrzeniu. Odetchnął i podszedł do jednej z szafek biurowych. Wyciągnął z szuflady plik kluczy i podał go Dylanowi.
– Mam jeszcze jedno mieszkanie na Signal Hill. Będziesz tam bezpieczny, bo nikt o nim nie wie.
Roberts spojrzał na Samuela zdziwiony, ale po chwili uśmiechnął się lekko, jakby z wdzięcznością, że Faulkner nie zostawił go na lodzie.
– Dziękuję – odpowiedział, czując się już o wiele spokojniej. – Nie będziesz się do mnie odzywać, nie? – zapytał.
– Nie wiem, czy będę miał taką możliwość. Postaram się – obiecał i wyszedł na chwilę do łazienki, żeby pozbierać z niej rzeczy. Reszta pakowania minęła im na rozmowie, na co Dylan musi uważać, co Samuel chciał, żeby zrobił, kiedy wyjdzie z tego mieszkania, no i w końcu kiedy on sam może wrócić do Los Angeles. Faulkner starał się Dylana przed wszystkim przestrzec, nie chciał, żeby mu się coś stało, w końcu inaczej nie ratowałby mu tyłka przed Taylorem. Gdyby mógł, pewnie zabrałby Robertsa ze sobą, wtedy miałby pewność, że nic mu się nie stanie. Ale no właśnie – nie mógł.
Gdy skończył, zabrał torbę i ruszył do wyjścia. Dylan podążył za nim, czując się dziwnie. Coś dusiło go w piersi i walczył przez chwilę z chęcią zamknięcia przed Samuelem drzwi i niewypuszczeniem go z mieszkania.
– Uważaj na siebie – rzucił Faulkner do chłopaka i złapał go za kark, żeby przyciągnął do siebie. Przytulił go mocno i wiedziony impulsem, pocałował go w czubek głowy.
– Ty też – odpowiedział od razu Dylan i objął jego szyję ramionami, wcale nie chcąc go od siebie odsuwać. Spojrzał mężczyźnie w oczy i uśmiechnął się lekko. – Wyśpij się w końcu – dodał i stanął na palcach, by pocałować go w usta.
– Nie kręć się koło nikogo – dodał jeszcze Sam, chcąc dać mu do zrozumienia, że chciał mieć Dylana dla siebie, na co on mimowolnie się zaśmiał. Samuel rzadko okazywał zazdrość, więc Roberts cieszył się każdą chwilą, kiedy Faulkner ją przejawiał.
– Postaraj się wrócić szybko – poprosił, nie odsuwając się od niego, chociaż wiedział, że za chwilę będzie musiał to zrobić.
– Masz z nikim nie spać, rozumiesz? – zapytał i złapał go za podbródek. Dylan miał delikatne rysy twarzy, subtelną urodę i migdałowe, rozbrajające spojrzenie. Samuel nie wiedział, jak się z nim pożegna. Nie chciał go zostawiać. Co jeżeli kiedy wróci, a on będzie już z kimś innym?
– Nie będę – odpowiedział cicho i mimowolnie się uśmiechnął, odpowiadając na jego spojrzenie. – Ale to samo tyczy się ciebie – dodał i zmarszczył nieco groźnie brwi.
Samuel zaśmiał się i kiwnął głową. Pocałował go jeszcze raz, po czym w końcu podszedł do drzwi. Zabrał zapasowe klucze do mieszkania, bo jeden komplet zostawił Dylanowi. Chłopak musiał w końcu zamknąć mieszkanie.
– Widzimy się za niedługo, mały. – Nie mógł powstrzymać się, żeby tego nie powiedzieć.
Dylan uśmiechnął się, w dziwny sposób go to rozczuliło.
– Będę czekać – odparł, Sam jeszcze raz na niego spojrzał po czym wyszedł i zamknął za sobą drzwi, zostawiając Dylana samego w mieszkaniu, które nagle zrobiło się przerażająco ciche. Roberts został sam.

5 komentarzy:

  1. No kurde.
    A już myślałam, że Sam zaproponuje Dylanowi, żeby pojechał razem z nim ._. Ale rozdział i tak fajny, podobała mi się rozmowa Dylana z Mikiem. I jak Sam mówił, żeby Dylan z nikim nie spał, kiedy go nie będzie. Argh, to jest genialne, chcę więceeeej *^*

    OdpowiedzUsuń
  2. Też mi to przeszło przez głowę, ale chyba tak bezpieczniej, ale tak dajecie że już nie mogę doczekać się co dalej:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miesiąc bez Samuela i seksu? Biedny Dylan, jesteście dla niego zbyt okrutne xD A tak na serio, to uwielbiam ich relacje! Po tym jak Sam zabił Taylora, Dylana stosunek do niego jest jeszcze słodszy! Boże jak ja chce już nocie! Ej ale nikt nikogo nie zdradzi? Boże a jak tak i nasze aniołki się pokłócą?! O w sumie to lubię kłótnie, aby mógł być seks na zgodę xD Dobra nie przynudzam, weny, weny i jeszcze raz weny! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Relacje chłopaków tak bardzo mi się teraz podobają! I Dylan się przyznał, że się zakochał!
    Miałam nadzieję, że Samuel zabierze Dylana ze sobą, ale nie narzekam. W końcu rozstaną się na miesiąc, a potem wrócą do siebie tacy stęsknieni (liczę na gorące seksy, a co!).
    I jak ja wytrzymam do kolejnego rozdziału? ;-;

    Pozdrawiam i życzę weny!
    S.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak sobie czytam jak Dylan rozmawia z kolegą i pomyślałam sobie, że może Sam usłyszy tą rozmowę i to jak chłopak mówił, że się zakochał. Tak mi to przyszło do głowy. Swoją drogą teraz robi się coraz ciekawiej. Od początku podoba mi się to opowiadanie i miałam nadzieję, że szybko będzie łączyło uczucie Sama i Dylana. Szkoda tylko, że nie wziął go ze sobą. Ale dał mu zabezpieczenie.

    OdpowiedzUsuń