Rozdział 9.
Czarne pończochy
Część II.
– Podrzuć mnie na
151. Kurwa, już się zaczęło – zdenerwował się Samuel, który
nie spał przez całą noc, bo zajmował się ciałem Taylora. Już
wcześniej do niego dzwonili, ale wiedział, że musiał skończyć
robotę z przyjacielem. Nie mógł go tak po prostu zostawić w
łazience i pojechać. Nie wiedział jak szybko wróci, więc nie
miał zamiaru narażać Dylana na taki stres.
– Długo cię nie
będzie? – zapytał ściśniętym od zdenerwowania głosem Roberts.
Jechał dość szybko i co dziwniejsze pewnie, co jednak nijak miało
się do tego, jak aktualnie się czuł. Od zawsze był dobrym
kierowcą, co teraz okazało się świetnym atutem. W końcu
przynajmniej był dla Samuela przydatny. Kiedy jechał ulicami Los
Angeles, starał się nie myśleć, że wszystko dookoła śmierdziało
zwłokami i krwią, próbował także odsunąć od siebie myśli o
tym, że gdy wróci, zastanie go nieprzyjemna pustka w mieszkaniu i
świadomość, co kilka godzin temu tam się stało. Musiał wziąć
się w garść, chociaż na chwilę.
Samuel rozprawił się
ze zwłokami Taylora w znany sobie sposób, którego nauczyły go
lata przynależności do Bloodsów. Zabrał kanister z benzyną i
podpalił ciało razem z samochodem, jakim do nich przyjechał były
przyjaciel. Zabrał również dywan, który mężczyzna pobrudził.
Wiedział, że krew wsiąknęła zbyt głęboko, żeby można było
ją wywabić.
Nie miał pojęcia,
skąd weźmie teraz siły na przeprowadzenie zamachu na Squirrela,
ale liczył na to, że zażycie jakichś prochów zadziała. Zawsze
zresztą działało. Przymknął oczy i zaczął głęboko oddychać,
kiedy Dylan wbił na GPSie ulicę, na którą mieli dotrzeć.
Przez całą drogę
na miejsce milczeli. Roberts w pewnym momencie zauważył, że Samuel
zasnął, więc nie chciał go budzić. Dopiero gdy zatrzymał
samochód pod pierwszym lepszym domem na ulicy, którą podał mu
kochanek, pochylił się do niego i potrząsnął lekko jego
ramieniem.
– Sam, jesteśmy.
Mężczyzna drgnął
i otworzył oczy. Zaczął mrugać szybko, żeby wzrok się
wyostrzył, ale ciśnienie rozsadzające czaszkę sprawiało, że
kręciło mu się w głowie. Złapał się za czoło i odetchnął
ciężko.
– Dzięki –
mruknął i przetarł zmęczoną twarz. – Jedź do mnie. Tam
będziesz bezpieczny. – Wyciągnął z kieszeni klucze i podał mu
je. – W szafce nocnej mam broń. Weź ją w razie czego, ale nie
będzie potrzebna – stwierdził szybko, widząc minę Robertsa. –
Ja będę później.
Dylan odebrał
klucze. Wcale nie miał ochoty tam wracać i jeszcze siedzieć w tym
mieszkaniu sam. Popatrzył na Samuela i kiwnął głową. Nie chciał
być dla niego dodatkowym problemem, mężczyzna i tak mu bardzo
pomógł.
– Okej – mruknął
i wymusił uśmiech. – Uważaj na siebie – poprosił, nie
wiedząc, czy mógł się pochylić i pocałować Samuela, więc
ostatecznie nic nie zrobił.
– Ty też, mały –
rzucił, nawet nie zastanawiając się, jak go nazwał. Dopiero po
chwili zdał sobie z tego sprawę i roześmiał się słabo. –
Uważaj, Dylan – poprawił się i wyszedł z samochodu, po czym
mocno trzasnął drzwiami.
Dylan popatrzył za
nim i uśmiechnął się lekko, a po chwili też się roześmiał.
Chyba od zmęczenia wrócił mu durny humor, pomyślał i wyjechał
na ulicę, oglądając się jeszcze za Samuelem. Nagle jednak poczuł
mocny niepokój. Co, jeżeli mężczyzna nie wróci? Jeżeli mu się
coś stanie?
*
Minimalistyczny,
surowy styl mieszkania Samuela nagle stał się jeszcze bardziej
przytłaczający, kiedy Dylan został w nim sam. Teraz czuł się
zupełnie inaczej, niż kiedy czekał na Faulknera. Taylor już nie
żył. Zagrożenie minęło, przynajmniej jeżeli chodziło o jego.
Samuel wciąż mogło się coś stać. Miał tego świadomość i ta
świadomość ogromnie go przerażała. Wcześniej nie brał nawet
pod uwagę, ze Sam może być w tak dużym niebezpieczeństwie,
dopóki na własne oczy nie zobaczył, co to znaczy mieć powiązania
z gangami. Faulkner zabił Taylora z zimną krwią, nawet się przy
tym nie skrzywił. Ktoś to samo mógł zrobić z Samem. I, co
najgorsze, gdyby to wydarzyło się jeszcze trzy miesiące temu, nim
zaczęli ze sobą regularnie sypiać, w ogóle by się tym nie
przejął. Ale teraz myśl o śmierci Samuela napawała go tak silnym
lękiem, że aż nie mógł znaleźć dla siebie miejsca.
Usiadł na kanapie i
skulił się nieco. Odblokował telefon i zerknął na wyświetlacz,
na którym miał ustawioną zwykłą, domyślną tapetę Iphone'a.
Westchnął ciężko i położył się na kanapę. Nie chciał być
teraz sam, miniony wieczór i noc były najgorszymi w jego życiu, a
teraz doszedł do tego niepokój o mężczyznę.
Kochał go. Może i
to wyznanie było teraz podyktowane emocjami, ale w tamtej chwili
mógł powiedzieć, że się zakochał. Samuel, mimo swojego
groźnego, może nawet odpychającego wyglądu, wcale taki zły nie
był. Może i miał mrukliwy charakter, a w gorsze dni potrafił się
do niego całkowicie nie odzywać, ale nigdy nie zrobił mu krzywdy.
I choć nie był statecznym biznesmenem, o którym marzyła dla
Dylana jego mama, on czuł się przy Samuelu bezpieczny.
Kolejne godziny
minęły mu na płytkich drzemkach. Często się budził, mając
wrażenie, że Samuel właśnie wrócił do domu, ale kiedy sprawdzał
mieszkanie, było puste. Nie wchodził do sypialni, ale w końcu
będzie musiał przez nią przejść, żeby dojść do łazienki. Ta
myśl paraliżowała go na tyle skutecznie, żeby odechciewało mu
się skorzystać z niej za potrzebą. Przynajmniej na razie. Liczył
na to, że jego kochanek szybko wróci cały i zdrowy, a on w końcu
się uspokoi.
Gdy wybiła ósma
rano, a mieszkanie dalej było puste, nie wytrzymał. Musiał z kimś
porozmawiać, cisza niezmiernie go przytłaczała. Złapał za
telefon i wykręcił numer swojego przyjaciela. Wiedział, że nic mu
nie będzie mógł powiedzieć, by nie narażać go na
niebezpieczeństwo, ale w tamtej chwili potrzebował usłyszeć jego
głos. Mike zawsze był obecny, gdy coś w życiu Dylana się
pieprzyło.
– Hej, Mike –
rzucił do słuchawki, gdy chłopak odebrał.
– Dylan? Co tak
wcześnie, cholera? – Usłyszał zaspany, mrukliwy ton przyjaciela.
Mike zawsze był śpiochem. Teraz pewnie leżał zakopany w kołdrze
i starał się zrozumieć, dlaczego ktoś był tak okrutny, że go
obudził z samego rana.
– Sorry – zaśmiał
się Dylan, żałując, że nie może zobaczyć chłopaka. – Po
prostu dawno nie gadaliśmy – wyjaśnił, nie potrafiąc znaleźć
żadnego sensownego powodu, przez który mógłby do niego zadzwonić.
– Mhm, wiem. I ty,
i ja byliśmy zajęci – przyznał Mike, a po tonie głosu Dylan
poznał, że zaczynał się rozbudzać. – Wszystko u ciebie w
porządku?
– No, w porządku –
odparł, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco. –
Jestem teraz u Samuela już któryś dzień z kolei – dodał, wcale
nie wspominając, jaki konkretnie był powód tego, że tak długo u
mężczyzny siedział.
– I... – Mike
odchrząknął. Dylan z łatwością wyobraził sobie jego
skonsternowaną minę, kiedy próbował połączyć wszystkie fakty.
– Jest okej? – zapytał w końcu, po chwili głębokiej cichy. –
To znaczy... Dogadujecie się? Uważaj na niego.
– Dogadujemy –
odpowiedział Dylan od razu i jakoś tak mimowolnie uśmiechnął się
pod nosem. – On jest... no... wcale nie jest taki zły – mruknął
i zagryzł wargę, milknąc na chwilę. Gdy już Mike miał się
odezwać, dodał: – Chyba się zakochałem – wyznał, nie zdając
sobie sprawy z absurdalności sytuacji. W końcu siedział w
mieszkaniu, w którym kilka godzin temu zginął człowiek,
przyczynił się do jego śmierci, bo pomógł go wywieźć na
pustkowie. A później jakby nigdy nic odstawił Samuela do „pracy”,
w której mężczyzna pewnie znowu kogoś zabije. Dylan nie sądził,
że będzie podchodził w taki sposób to tak popieprzonych rzeczy.
Mike westchnął
ciężko i Dylan usłyszał skrzypienie jego łóżka, kiedy
przyjaciel się podnosił.
– Tak jak w
Taylorze? – zapytał sceptycznie, nie potrafiąc już podejść do
tego faktu na poważnie. Wiedział, jak przyjaciel po wszystkim
cierpiał.
– Jest trochę
inaczej – mruknął i westchnął. – Sam jest bardziej... no... –
Nie umiał tego określić. – Bardziej za mną niż Taylor? –
zaryzykował w końcu to stwierdzenie. – Taylorowi chodziło
głównie o łóżko. Chyba.
– A Samuelowi
chodzi o coś innego? W sumie fakt, cały czas się za tobą uganiał.
Chciał cię przelecieć, a teraz... No nie boisz się, że jak już
cię przeleci, to odpuści?
– Już mnie
przeleciał – powiedział z rozbawieniem Dylan, rozluźniając się.
Teraz, po tym co się wydarzyło, raczej nie wydawało mu się, że
Samuel mógłby go zostawić. W końcu dla jego bezpieczeństwa zabił
swojego przyjaciela.
Mike westchnął
ciężko i potarł czoło. On miał ostatnio masę problemów na
głowie, więc jedyną przyjemnością był dla niego sen.
– Najważniejsze,
żebyś był szczęśliwy. Ale nie wiem, czy zbudujesz z nim związek.
Zastanawiałeś się nad tym?
Dylan westchnął.
Zastanawiał się, jasne, że to zrobił i za każdym razem dochodził
do wniosku, że to może być ciężkie.
– Co u ciebie? –
zmienił niezgrabnie temat. – Długo się nie odzywałeś. Musimy
się kiedyś wybrać na jakieś piwo, czy coś.
– Na razie nie będę
miał chyba kasy na takie rzeczy – burknął cicho i znowu położył
się do łóżka. – Firma plajtuje. Robią cięcia i jestem
następny w kolejce.
– Postawię ci –
zaoferował od razu, bo przez tę rozmowę poczuł, jak bardzo
brakowało mu przyjaciela. Rozmawiali jeszcze przez długą chwilę.
Dylan wypytywał o jego życie, nie tylko to związane z pracą. Mike
nigdy nie miał szczęścia w miłości, ale teraz, po tonie głosu
chłopaka, Roberts wyczuł, że chyba coś się zmieniło. Nie
uzyskał jednak zbyt wiele informacji na ten temat, Mickey zrobił
się dziwnie skryty, ale dla Dylana wystarczyła świadomość, że
był szczęśliwy.
– Kim on jest, hm?
Jakiś biznesmen? – zapytał przyjaciela, próbując wyciągnąć z
niego cokolwiek. Mike zaśmiał się w odpowiedzi, na chwilę
poprawiając humor Robertsa, który zapomniał o wydarzeniach
minionej nocy.
– Tym razem nie.
Trochę inna półka. Taka bliższa twojej i tych nieokrzesanych
facetów, za jakimi się oglądasz – to była jedyna informacja,
jaką Dylan wydobył z Mike'a. Nie był zbyt wylewny, więc Robest
musiał w końcu dać za wygraną.
Kiedy skończyli
rozmowę, zbliżała się już dziewiąta. Wraz z zakończonym
połączeniem, w stronę Dylana uderzyła samotność i to dziwne,
przytłaczające uczucie, które pojawiło się w momencie, w którym
wszedł do mieszkania kilka godzin temu. Popatrzył na wyświetlacz i
zmarszczył brwi. Samuel wciąż nie wracał... aż przełknął
ślinę, gdy zdał sobie sprawę, że mężczyźnie naprawdę mogło
coś się stać.
Z drugiej jednak
strony nie powinien teraz do niego dzwonić. Mógłby mu w czymś
przeszkodzić. Aż sapnął sfrustrowany i szybko wszedł w tryb
pisania wiadomości.
„Wszystko okej?
Gdzie jesteś i za ile wrócisz?” – wystukał, a następnie od
razu wysłał.
Musiał coś zrobić.
Nie miał zamiaru dłużej bezczynnie siedzieć i zamęczać się
myślami. Zawsze uważał się za silnego i mimo ostatnich wydarzeń,
to się nie zmieniło, wciąż był pewny tych cech, które
sprawiały, że nie załamywał się tak łatwo. Właśnie dlatego
przezwyciężył w sobie strach przed wejściem do sypialni.
Wiedział, że Samuel nie umył dokładnie podłogi, wciąż były na
niej ślady krwi, która została na parkiecie, gdy sprzątał ciała.
Część przesiąknęła przez dywan, zostawiając smugi na
drewnianych panelach. Zostały jeszcze jego wymiociny. Postanowił
zająć się tym, żeby – gdy Samuel wróci – wszystko było
gotowe. Bardziej niż jemu, chciał udowodnić chyba sobie, że
szybko podniesie się po tym, co zobaczył.
Gdy zmywał z paneli
krew i wyciskał szmatkę do wiadra, znów zrobiło mu się
niedobrze. Woda przybrała różowawy kolor, który nie wyglądałby
tak przerażająco, gdyby nie świadomość, że to były ostatnie
ślady posoki Taylora. Wytrzymał jednak, uprzątnął wszystko
dokładnie i wreszcie wszedł do łazienki. Aż mu się zakręciło w
głowie na widok wanny gdzieniegdzie upstrzonej czerwonymi plamami.
Samuel wcześniej to spłukiwał, ale najwidoczniej pod wpływem
presji czasu nie zrobił tego dokładnie.
Dylan nabrał
powietrza w płuca, starając się nie rozpraszać. Wylał wodę z
wiadra do ubikacji, przepłukał wszystko uważnie, aż wreszcie
zabrał się za sprzątanie łazienki. Przestał myśleć o tym, że
chwilę temu znajdował się tu martwy Taylor. Przestał myśleć w
ogóle, bo tak było łatwiej. Skupił się na swoim zadaniu i już
po pół godzinie łazienka błyszczała, nigdzie nie było widać
śladów po tym, co zdarzyło się minionej nocy.
Dochodziła
dziesiąta, kiedy znowu wrócił do salonu. Nie miał ani ochoty, ani
siły nic zjeść, więc ponownie usiadł na kanapie i sprawdził
telefon. Samuel nie odpisał.
Westchnął ciężko
i dopiero wtedy poczuł zmęczenie i znużenie, jakie go ogarnęło.
Położył się na kanapie i nawet nie wiedział kiedy zasnął, z
telefonem w dłoniach.
*
Obudziło go
szturchanie. Otworzył oczy z wysiłkiem, starając się zagłuszyć
prośby organizmu o to, aby wrócić do snu. Zobaczył przed sobą
rozmazaną postać, podejrzanie przypominającą Samuela. To
wystarczyło, żeby się w końcu rozbudził.
Podniósł się do
siadu i popatrzył na zmęczonego Faulknera.
– Sam –
powiedział z ulgą i uśmiechnął się lekko na widok mężczyzny.
Nie wyglądał na rannego, tylko na potwornie wyczerpanego.
– Chodź do łóżka
– mruknął Sam, a zmęczenie na jego twarzy było aż nazbyt
widoczne. Uśmiechnął się słabo, kiedy Dylan podnosił się z
kanapy.
– Wszystko okej? –
zapytał Roberts, patrząc uważnie na partnera i mimowolnie szukając
jakichkolwiek śladów krwi świadczących, że Faulknerowi coś się
stało. Na szczęście nic takiego nie znalazł.
Samuel tylko
wykrzywił usta w nienaturalnym grymasie. Nie musiał odpowiadać na
to pytanie, żeby Dylan wiedział, że coś było nie tak.
– Prześpię się
trochę i wieczorem wyjeżdżam z miasta. Sprawy się skomplikowały.
– Dylan aż na chwilę zamarł. Zwilżył usta, nie wiedząc, jak
zareagować na takie wieści.
– Co? – zapytał
i poczuł, jak tętno mu przyspiesza. – Co się stało? Jesteś w
niebezpieczeństwie? To przeze mnie? Przez Taylora? – zdenerwował
się.
– Nie. – Samuel
pokręcił głową. – Ani przez ciebie, ani przez Taylora. Ale
kiedy wyjadę, będziesz musiał na siebie uważać. Zaczną szukać
Taylora.
Dylan uchylił usta,
a po chwili je zamknął, nie wiedział, co powiedzieć. Jak miał na
siebie uważać, kiedy w grę wchodzą porachunki gangsterskie? Nie
znał się przecież na tym! W tamtym momencie nie wiedział jednak
co go bardziej wprawiało w zdenerwowanie: jego niepewna sytuacja,
czy sytuacja w której był Samuel. Bał się o mężczyznę.
– Wyjedziesz na
długo? – zapytał, a gdy w odpowiedzi otrzymał sztywne kiwnięcie
głową, coś mu podpowiedziało, że Samuel właśnie z nim zrywał.
– Czyli... to koniec?
– Ja... co? –
Mężczyzna zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
– No – chrząknął.
Nie wiedział, jak to określić, w końcu nie byli normalną parą.
– Zrywasz ze mną, tak?
– A nie wytrzymasz
miesiąca bez seksu? – zdziwił się Samuel, już zmęczony tym
wszystkim.
– Wytrzymam –
sapnął i po chwili uśmiechnął się. Był wykończony, to przez
to chyba nachodziły go takie głupie myśli. W końcu mieli większe
problemy niż zrywanie. – Myślałem że dłużej – dodał i
złapał go nagle za rękę, po czym pociągnął w stronę sypialni.
– Mam wrócić do siebie? – zapytał, nie wiedząc gdzie było
bezpieczniej.
– To nie jest dobry
pomysł – mruknął Sam i położył się do łózka. Odetchnął
ciężko i przymknął oczy. – Nie będziesz u siebie bezpieczny.
Ale u mnie też nie – dodał od razu.
Po plecach Dylana
przebiegły nieprzyjemne dreszcze. Położył się obok Samuela i już
nawet nie myślał o tym, co wydarzyło się kilka godzin temu w tym
pomieszczeniu. Teraz musiał przejmować się przyszłością.
– To co mam zrobić?
– zapytał i spojrzał na kochanka.
– Nie wiem. Beze
mnie w Los Angeles nie jesteś bezpieczny – mruknął Samuel i
spojrzał na niego spod ciężkich powiek. – Śpijmy, muszę się
przespać chociaż dwie godziny.
Dylan kiwnął głową,
już nie odpowiadając. Nie przysunął się do kochanka, czuł od
niego bijący dystans. Samuel nigdy nie był zbyt wylewną osobą w
uczuciach, ale nie był też tak oschły jak teraz. Ale to przez
zmęczenie, wytłumaczył sobie Roberts, który w tamtym momencie
naprawdę potrzebował bliskości.
Faulkner zasnął
niemal od razu, zbyt wymęczony, żeby wdawać się w dalszą
rozmowę. Chyba jeszcze nigdy nie czuł się tak wykończony.
Ostatnie wydarzenia tak go zniszczyły, że będzie je musiał
odsypiać je przez kilka dni.
Roberts już nie miał
tak łatwo z zaśnięciem. Kręcił się długą chwilę z boku na
bok, próbując odnaleźć najwygodniejszą dla siebie pozycję. Gdy
już ją odnalazł, wreszcie zmorzył go sen, który jednak wcale nie
był tak spokojny i leczniczy, jakby chciał.
*
Obudził ich telefon
Samuela. Dzwonił do niego jeden z członków gangu, żeby
przedstawić aktualną sytuację. Powiedział mu, że bezpieczniej
będzie, jeśli Faulkner jak najszybciej opuści miasto. Miał więc
niewiele czasu na spakowanie się. Musiał jak najszybciej to zrobić.
– Stało się coś?
– zapytał rozespanym głosem Dylan, gdy mężczyzna zakończył
rozmowę.
– Muszę się już
zbierać – mruknął Samuel i spojrzał uważnie na kochanka. Po
chwili wahania uśmiechnął się niepewnie, bo Dylan naprawdę
zabawnie wyglądał wyrwany ze snu, cały pomięty na jego łóżku.
Jego krótka, jasna fryzura znajdowała się teraz w nieładzie, a na
policzku odcisnął się szew poduszki. Roberts podniósł się na
ramieniu i patrzył na niego uważnie.
– To... uważaj na
siebie – mruknął i wymusił uśmiech. Nie wiedział, co ze sobą
zrobi, gdzie się podzieje i co najważniejsze jak ma unikać
niebezpieczeństwa, skoro nawet nie wiedział, co mu zagrażało.
– A ty? Masz gdzie
się zaszyć? – zapytał, nie mając zamiaru zostawiać go samego
sobie. Musiał wiedzieć, czy Dylan będzie bezpieczny. Pakował się
w pośpiechu, zabierając przypadkowe rzeczy, bo był zbyt zajęty
rozmową z kochankiem. Na nim skupiał większość swojej uwagi.
– Nie bardzo –
odpowiedział zgodnie z prawdą, bo rodziców nie miał zamiaru
narażać, tak samo jak i Mike'a. Musiał więc wymyślić coś sam.
Samuel zaklął
cicho. Jego surowa twarz stężała, a sucha, ziemista skóra
podkreślała jego zmęczenie, które najbardziej widoczne było w
spojrzeniu. Odetchnął i podszedł do jednej z szafek biurowych.
Wyciągnął z szuflady plik kluczy i podał go Dylanowi.
– Mam jeszcze jedno
mieszkanie na Signal Hill. Będziesz tam bezpieczny, bo nikt o nim
nie wie.
Roberts spojrzał na
Samuela zdziwiony, ale po chwili uśmiechnął się lekko, jakby z
wdzięcznością, że Faulkner nie zostawił go na lodzie.
– Dziękuję –
odpowiedział, czując się już o wiele spokojniej. – Nie będziesz
się do mnie odzywać, nie? – zapytał.
– Nie wiem, czy
będę miał taką możliwość. Postaram się – obiecał i wyszedł
na chwilę do łazienki, żeby pozbierać z niej rzeczy. Reszta
pakowania minęła im na rozmowie, na co Dylan musi uważać, co
Samuel chciał, żeby zrobił, kiedy wyjdzie z tego mieszkania, no i
w końcu kiedy on sam może wrócić do Los Angeles. Faulkner starał
się Dylana przed wszystkim przestrzec, nie chciał, żeby mu się
coś stało, w końcu inaczej nie ratowałby mu tyłka przed
Taylorem. Gdyby mógł, pewnie zabrałby Robertsa ze sobą, wtedy
miałby pewność, że nic mu się nie stanie. Ale no właśnie –
nie mógł.
Gdy skończył,
zabrał torbę i ruszył do wyjścia. Dylan podążył za nim, czując
się dziwnie. Coś dusiło go w piersi i walczył przez chwilę z
chęcią zamknięcia przed Samuelem drzwi i niewypuszczeniem go z
mieszkania.
– Uważaj na siebie
– rzucił Faulkner do chłopaka i złapał go za kark, żeby
przyciągnął do siebie. Przytulił go mocno i wiedziony impulsem,
pocałował go w czubek głowy.
– Ty też –
odpowiedział od razu Dylan i objął jego szyję ramionami, wcale
nie chcąc go od siebie odsuwać. Spojrzał mężczyźnie w oczy i
uśmiechnął się lekko. – Wyśpij się w końcu – dodał i
stanął na palcach, by pocałować go w usta.
– Nie kręć się
koło nikogo – dodał jeszcze Sam, chcąc dać mu do zrozumienia,
że chciał mieć Dylana dla siebie, na co on mimowolnie się
zaśmiał. Samuel rzadko okazywał zazdrość, więc Roberts cieszył
się każdą chwilą, kiedy Faulkner ją przejawiał.
– Postaraj się
wrócić szybko – poprosił, nie odsuwając się od niego, chociaż
wiedział, że za chwilę będzie musiał to zrobić.
– Masz z nikim nie
spać, rozumiesz? – zapytał i złapał go za podbródek. Dylan
miał delikatne rysy twarzy, subtelną urodę i migdałowe,
rozbrajające spojrzenie. Samuel nie wiedział, jak się z nim
pożegna. Nie chciał go zostawiać. Co jeżeli kiedy wróci, a on
będzie już z kimś innym?
– Nie będę –
odpowiedział cicho i mimowolnie się uśmiechnął, odpowiadając na
jego spojrzenie. – Ale to samo tyczy się ciebie – dodał i
zmarszczył nieco groźnie brwi.
Samuel zaśmiał się
i kiwnął głową. Pocałował go jeszcze raz, po czym w końcu
podszedł do drzwi. Zabrał zapasowe klucze do mieszkania, bo jeden
komplet zostawił Dylanowi. Chłopak musiał w końcu zamknąć
mieszkanie.
– Widzimy się za
niedługo, mały. – Nie mógł powstrzymać się, żeby tego nie
powiedzieć.
Dylan uśmiechnął
się, w dziwny sposób go to rozczuliło.
– Będę czekać –
odparł, Sam jeszcze raz na niego spojrzał po czym wyszedł i
zamknął za sobą drzwi, zostawiając Dylana samego w mieszkaniu,
które nagle zrobiło się przerażająco ciche. Roberts został sam.
No kurde.
OdpowiedzUsuńA już myślałam, że Sam zaproponuje Dylanowi, żeby pojechał razem z nim ._. Ale rozdział i tak fajny, podobała mi się rozmowa Dylana z Mikiem. I jak Sam mówił, żeby Dylan z nikim nie spał, kiedy go nie będzie. Argh, to jest genialne, chcę więceeeej *^*
Też mi to przeszło przez głowę, ale chyba tak bezpieczniej, ale tak dajecie że już nie mogę doczekać się co dalej:-)
OdpowiedzUsuńMiesiąc bez Samuela i seksu? Biedny Dylan, jesteście dla niego zbyt okrutne xD A tak na serio, to uwielbiam ich relacje! Po tym jak Sam zabił Taylora, Dylana stosunek do niego jest jeszcze słodszy! Boże jak ja chce już nocie! Ej ale nikt nikogo nie zdradzi? Boże a jak tak i nasze aniołki się pokłócą?! O w sumie to lubię kłótnie, aby mógł być seks na zgodę xD Dobra nie przynudzam, weny, weny i jeszcze raz weny! :*
OdpowiedzUsuńRelacje chłopaków tak bardzo mi się teraz podobają! I Dylan się przyznał, że się zakochał!
OdpowiedzUsuńMiałam nadzieję, że Samuel zabierze Dylana ze sobą, ale nie narzekam. W końcu rozstaną się na miesiąc, a potem wrócą do siebie tacy stęsknieni (liczę na gorące seksy, a co!).
I jak ja wytrzymam do kolejnego rozdziału? ;-;
Pozdrawiam i życzę weny!
S.
Tak sobie czytam jak Dylan rozmawia z kolegą i pomyślałam sobie, że może Sam usłyszy tą rozmowę i to jak chłopak mówił, że się zakochał. Tak mi to przyszło do głowy. Swoją drogą teraz robi się coraz ciekawiej. Od początku podoba mi się to opowiadanie i miałam nadzieję, że szybko będzie łączyło uczucie Sama i Dylana. Szkoda tylko, że nie wziął go ze sobą. Ale dał mu zabezpieczenie.
OdpowiedzUsuń