czwartek, 24 grudnia 2015

29. Clash

 Kochani, z okazji Świąt Bożego Narodzenia (pierwszych świąt tego bloga :) ) życzymy Wam wszystkim, tym komentującym i nie, Wesołych Świąt. Żeby Wam jakoś umilić ten dzień, przygotowałyśmy rozdział. Niestety nie świąteczny, na to zabrakło nam czasu. Ale to nie będzie jedyna publikacja w tym tygodniu. Zajrzyjcie do nas jeszcze w Boże Narodzenie i drugi dzień świąt. ;)

PS. Przepraszamy za brak formatowania w tym rozdziale, ale niestety zabrakło nam czasu na poprawienie tego, blogspot ostatnio nam się buntuje. Gdy tylko znajdziemy chwilę, dodamy akapity. :) 

Verry i Dream Winchester

Gry Dereka



Vincent wyszedł z pracy wyjątkowo wcześniej, więc miał większość popołudnia i cały wieczór dla siebie. Zastanawiał się, co będzie robił i jakoś mimowolnie pomyślał o Cafe Break. Nie miał czasu wstąpić tam ani rano, ani w południe, więc postanowił zajrzeć tam teraz. Kupić jakieś ciasto i kawę, a być może zastanie Kennetha. Polubił chłopaka i chętnie powtórzyłby z nim tamtą noc. Poznawał w Chicago coraz więcej ludzi, ale teraz jak na złość nie miał ochoty spotkać się z żadnym ze swoich obecnych znajomych. Cóż, miał ochotę na murzyna, po prostu.
Wszedł do kawiarni, a jego spojrzenie powędrowało od razu w stronę lady. Zmarszczył brwi, kiedy zastał za nią nie Kennetha, a tę denerwującą dziewczynę, która za każdym razem, gdy tylko zawitał w Cafe Break, już się do niego szczerzyła. Z niechęcią podszedł do kasy, rozglądając się jeszcze dookoła w poszukiwaniu mężczyzny.
– Co podać? – zapytała wesołym tonem, a Vincent wymusił uśmiech.
– Jest Kenneth?
Ginger uniosła brwi ze zdziwieniem, ale po chwili pokręciła głową, obrzucając jeszcze Vincenta zawiedzionym spojrzeniem. Mężczyzna podobał się jej już od samego początku, gdyby jej facet się o tym dowiedział, już miałaby problemy, pomyślała z rozbawieniem.
– Nie, nie ma. Ja nie wystarczę? – zapytała kokieteryjnym tonem.
– Nie, to znaczy nieważne – zmieszał się Moor i sięgnął po telefon. – Latte i jakieś ciasto – rzucił już innym tonem, niezbyt zadowolony z faktu, że nie zastał Johnsona. Dzisiaj naprawdę miał ochotę na mocny seks, bez zbędnego gadania i bawienia się w jakieś randki. – Zwykle pracowaliście razem – dodał, jakby miał do niej pretensje o to, że nie zastał dzisiaj Kennetha w pracy.
– Dzisiaj i jutro wyjątkowo jesteśmy osobno – wyjaśniła, też niezbyt zadowolona z reakcji Vincenta. Zabrała się za robienie latte, co chwilę zerkając na Vincenta. Kolejny gej? – zastanowiła się, marszcząc brwi. No bo przecież, gdyby nie był, to by zauważył jej wdzięki, logiczne! Ze swojej złości, nawet nie zauważyła, że marszczyła brwi i zaciskała usta, wyglądając jak kobieta, która dostała kosza. Na jej policzki wstąpił lekki rumieniec, który był tym lepiej widoczny przez jej ogniste włosy.
– Szkoda – usłyszała tylko w odpowiedzi. Vincent jak zwykle zostawił drobny napiwek, po czym poszedł usiąść w kącie kawiarni.
Od razu wyciągnął telefon i przejrzał listę znajomych, ale zdał sobie sprawę, że od kiedy posmakował seksu z takim dużym, męskim murzynem, raczej nie miał już ochoty na innych swoich kochanków. Sfrustrowany zablokował telefon i wziął trochę ciasta, cały czas zastanawiając się nad tym, co zrobi wieczorem. I wtedy pomyślał o Dereku. Tylko że z Derekiem nie będzie tak prosto... Goldner był trochę trudniejszy niż Kenneth. Wiedział, że nieprędko zaciągnie go do łóżka, ale o dziwo, wcale mu to nie przeszkadzało. Ten facet był dla niego jak wyznanie, musiał na niego zapolować. Popijając ciepłą kawę, napisał do mężczyzny SMS-a.
„Coś ostatnio zamilkłeś.”
Odpowiedź dostał po kilku minutach i była jak zwykle krótka i treściwa – „ty też”. Aż się uśmiechnął do siebie. Derek jak zwykle był bardzo rozmowny. Musiał więc podejść go jakoś inaczej, zmusić do dłuższej odpowiedzi. To była gra. Bardzo ciekawa, wciągająca i może trochę uzależniająca. Lubił facetów, którzy stanowili dla niego wyzwanie.
„Nie chciałem przeszkadzać” – wystukał powoli, popijając kawę. Od czasu do czasu zerkał na klientów wchodzących i wychodzących z kawiarni, ale nie zwracał na nich większej uwagi.
„Teraz akurat nie przeszkadzasz” – dostał odpowiedź. Jak zwykle krótką, aż westchnął ciężko, już znając Goldnera. Na jego ustach pojawił się jednak cień uśmiechu – Derek z jednej strony nie okazywał mu zbyt wielkiego zainteresowania, ale z drugiej nie domykał też furtki. Dawał Vincentowi znać, że kiedyś mogłoby coś z tego będzie.
„To może jakieś piwo? Albo spotkanie na mieście? Skończyłem właśnie pracę i wyszedłbym wieczorem”.
Vincent niestety nie wiedział o tym, że Derek niedawno definitywnie zakończył swój długoletni związek. I że nie był w nastroju na żadne wychodzenie, wcześniej to Kenneth wyciągał go poza mury swojego mieszkania. Teraz jednak nie miał tego bodźca wypychającego go z domu, więc po pracy zamykał się na cztery spusty i poświęcał swoim ulubionym grom.
„Nie, raczej zostanę w mieszkaniu” – otrzymał odpowiedź.
„Jak to? Nie daj się prosić, wyskoczymy gdzieś na piwo” – odpisał Moor, przygryzając sfrustrowany wargę. O Dereka trzeba było się starać. Podobało mu się to, bo czuł się trochę jak lew, który walczył o drugiego lwa. Jakkolwiek głupio brzmiało to stwierdzenie, tak się właśnie czuł.
„Jestem zmęczony, zostanę w domu. Masz przecież całą masę swoich chłopców, napisz do jakiegoś” – przyszła wiadomość zwrotna.
„Masz mnie za kogoś takiego?” – Vincent zmarszczył brwi, odczytując wiadomość Dereka jeszcze kilka razy, jakby dzięki temu mógł odkryć myśli jej nadawcy. Nie podobało mu się, że mężczyzna tak go postrzegał.
Derek, gdy przeczytał to, co napisał mu mężczyzna, zmarszczył brwi. Chciał zażartować, ale fakt, żarty mu nigdy nie wychodziły.
„Nie wiem, nie znam cię.”
„No to masz okazję poznać. Cały czas próbuję, a ty ciągle odmawiasz” – odpisał Vincent, chcąc dać Derekowi ostatnią szansę. Jeżeli zaraz go znowu spławi, znaczyć to będzie, że nie chce się z nim spotykać. Po prostu.
I Goldner na szczęście to wyczuł. Zdał sobie sprawę, że nikt nie interesowałby się nim tak długo, przy tylu próbach odmowy.
„Możesz wpaść do mnie.” – Wiadomość wysłał dopiero po dziesięciu minutach, bo musiał się zastanowić, czy naprawdę chciał wychodzić na miasto. Nie chciał. Nie lubił tłumów, mieszkanie wydawało mu się znacznie przyjemniejsze.
Vincent, pewny, że Derek raczej się nie zgodzi, postanowił wrócić do siebie. Wyszedł z kawiarni, kiwając głową na pożegnanie Ginger i Tinie, dziewczynie, którą też widział, gdy Johnson miał wolne i przychodziła na inną zmianę.
Szedł w stronę firmowego parkingu po samochód, gdy przyszła wiadomość do Dereka. Z zadowoleniem zaczął się zastanawiać, czy jechać do Dereka od razu, czy najpierw zahaczyć o mieszkanie. Był mile zaskoczony faktem, że mężczyzna się zgodził.
Ostatecznie stwierdził, że najlepiej będzie pojechać autem, z butelką jakiegoś dobrego trunku pod ręką. Wypiją, odprężą się i jeszcze nadarzy się dzięki temu okazja do nocowania... a później to już z górki, planował.
W SMSie zapytał Dereka o adres i gdy w końcu go otrzymał, wykąpał się i przebrał w wygodniejsze ubrania. Utrzymał plan w ryzach – kupił butelkę wina i pojechał do Dereka. Nie zdziwiła go kamienica, w której mężczyzna mieszkał. Była właśnie taka, jakiej się spodziewał. Schludna, zadbana, ale nie luksusowa. Zwyczajna. Vincent od razu poznał, że Derek nie miał masy pieniędzy, co oczywiście mu zupełnie nie przeszkadzało.
Wbiegł po schodach na czwarte piętro, kiedy Goldner w końcu wpuścił go do budynku. Czuł lekkie napięcie, kiedy myślał o spotkaniu z nim. Podobało mu się to, że jeszcze do końca go nie rozgryzł.
Derek otworzył mu drzwi dopiero po dłuższej chwili. Uśmiechnął się do niego słabo i zmierzył uważnym, oceniającym spojrzeniem, w którym zamiast zawiści, kryło się więcej niepewności, jaką mężczyzna próbował ukryć pod wyuczoną przez lata obojętnością.
– Hej – mruknął i w końcu odsunął się, wpuszczając Vincenta do środka. Czuł się trochę niepewnie przy elegancko ubranym Moorze. On sam miał na sobie zwykłe, sprane dżinsy i koszulkę z krótkim rękawem.
– Cześć – odpowiedział mężczyzna, wchodząc do środka. W ogóle nie przejął się rozglądaniem się po przedpokoju, całą swoją uwagę skupił na Dereku, który, to musiał przyznać, był jeszcze bardziej seksowny niż Kenneth. Taki bardziej... męski. – Już myślałem, że się nie doczekam spotkania z tobą – powiedział z lekkim uśmiechem, wwiercając w Goldnera uważne spojrzenie.
Derek nie miał świadomości myśli Vincenta, jednak wiedział, że wyglądał groźniej od Kennetha. Zawsze w Johnsonie podobała mu się jego łagodność – miękkie, obezwładniające spojrzenie i ciepły, przyjemnie męski głos. On miał ostrzejsze rysy twarzy i bardziej kanciastą czaszkę. Surowsze spojrzenie.
– To... chcesz coś do picia? – zapytał w końcu niepewnie, pocierając lekko spocone dłonie.
– Przyniosłem – odparł Vincent i podał mu papierową torbę w której znajdowało się wino. – Mam nadzieję, że lubisz – dodał, po czym uśmiechnął się lekko. – Nie za bardzo wiem, co lubisz pić, więc pomyślałem, że klasyczne półwytrawne będzie najlepszą opcją.
Derek odebrał od niego torbę, nie ukrywając zaskoczenia. Podziękował i zaprosił Moora do środka, wchodząc do salonu połączonego z kuchnią.
– Mam chipsy, jak chcesz – rzucił, wskazując na miskę ze świeżo nałożonymi chipsami, którą położył na środku stołu. Może i był zamknięty w sobie, ale nie był jakimś dzikusem, żeby nic nie przygotować. – Wiem, że trochę nie pasują do wina, ale myślałem, że będziemy pić piwo.
– Możemy coś zamówić – powiedział od razu Vincent i dopiero gdy znaleźli się w salonie, zaczął rozglądać się po wnętrzu, które urządzone było dość surowo. Już na pierwszy rzut oka widać było, że Derek nie przykładał uwagi do wystroju. – Prawdziwy kawaler – rzucił Vincent trochę złośliwie.
– A czego się spodziewałeś? Mieszkanie jak mieszkanie. – Mężczyzna otworzył wino i wlał je do szklanek, bo nie miał kieliszków. Zabrał je i jedną podał Vincentowi. – Siadaj – mruknął i sam usiadł, przesuwając pada. Na ekranie plazmowego telewizora migało menu zastopowanej gry wideo.
Vincent uśmiechnął się, rozbawiony tym faktem. Derek był dużym dzieckiem.
– Lubisz gry – zauważył, rozsiadając się na kanapie w bardzo małej odległości od mężczyzny. – Nie żal ci na nie czasu? – zapytał już poważniejszym tonem i popił wina.
– A na co go mam przeznaczyć? – Derek uniósł brwi i sięgnął po kilka chipsów. Zjadł je od razu i spojrzał na Vincenta. Sam nie wiedział dlaczego zgodził się na to spotkanie. Z jednej strony ostatnio nie miał ochoty z nikim pogłębiać kontaktów, z drugiej
nie chciał stać w miejscu i myśleć o Kennecie. Coraz częściej łapał się na myśli, że brakowało mu mężczyzny. Wcześniej wiedział, że miał go tylko dla siebie, chyba nie potrafił tego docenić.
– Myślę, że znalazłbyś kilka ciekawych rzeczy do roboty – odpowiedział od razu Vincent i położył mu dłoń na udzie, patrząc przy tym mężczyźnie w oczy.
– Na pewno – zaśmiał się Derek, starając się nie pokazać swojego skrępowania. Nie był już pijany, a takie gesty naruszały jego przestrzeń osobistą.
Vincent zmarszczył brwi, widząc niechęć Dereka. Odsunął się więc od niego, bo w końcu nie był kimś, kto napastowałby innych.
– Nie mogę cię rozgryźć – powiedział poważnie i popił wina.
– Aż taki jestem skomplikowany? – zaśmiał się Goldner i podrapał po brodzie. Przez ostatnie kilka dni się nie golił, więc wyhodował sobie całkiem ładną brodę. Wyglądał dzięki niej jeszcze poważniej.
Vincent uśmiechnął się dość drapieżnie, zmrużył oczy, pochylił do niego i zamarł w bezruchu, z twarzą kilka cali od Dereka.
– Bardzo – dodał. – Czasem nie wiem, co mam myśleć i czego tak naprawdę chcesz.
Derek nie mógł się nie uśmiechnąć, porzucając na chwilę swoją maskę nieprzystępności. Vincent w pewien sposób przypominał mu Kennetha ze swoją pasją i wolą walki o jego uwagę.
– To chyba dobrze, co? – zapytał niższym głosem, mrużąc oczy. Serce od razu zaczęło bić mu mocno w piersi.
– Nie zawsze – odpowiedział Vincent, a jego wzrok zsunął się na wargi mężczyzny. Były wydatne i aż zachęcały, by je całować. – Bo na przykład teraz nie wiem, czy byłbyś zadowolony z tego, co mam ochotę zrobić.
Derek od razu zauważył jego spojrzenie, które poprawnie odczytał.
– Chcesz mnie pocałować – rzucił, burząc cały intymny nastrój.
Vincent uniósł brwi, nie spodziewając się takiego ataku. Popatrzył na Dereka zdziwiony i w pewnym momencie parsknął śmiechem, przez co aura jakiejkolwiek intymności po prostu legła w gruzach.
– Tak – powiedział, patrząc na Dereka rozbawiony. – Chcę cię pocałować.
– I to takie śmieszne? – zapytał podejrzliwie, czując, że mężczyzna śmiał się z niego.
– Nie – odpowiedział. – Ale nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś takiego jak ty – wyjaśnił i wzruszył ramionami. – Jesteś cholernie seksowny, a wydajesz się nie zdawać sobie z tego sprawy.
Derek zmarszczył brwi, aż nie wiedząc, co powinien odpowiedzieć. Uchylił usta i odetchnął. To było miłe. Kenneth komplementował go w zupełnie inny sposób, w zasadzie dopiero teraz zdał sobie sprawę, że traktował go bardziej jak swojego przyjaciela. Nie potrafił do niego podejść tak jak do Vincenta. Bez zaufania, ale zdecydowanie z większą ciekawością. W końcu nie znał go tak dobrze jak Johnsona.
Vincent uśmiechnął się, widząc w zachowaniu Dereka zielone światło dla siebie. Pochylił się, nie mając zamiaru zignorować nadarzającej się chwili. Już gdy tylko go poznał, chciał przyciągnąć go do siebie, pocałować, a później wpakować do łóżka.
– Więc? – zapytał z nieukrywanym napięciem. – Mogę, czy dasz mi w pysk?
Derek spojrzał na jego usta i uśmiechnął się. Nie miał zamiaru oddawać mu inicjatywy, więc sam pochylił się i pocałował go, przymykając od razu oczy. Tak łatwiej było mu się skupić na pocałunku, na który Vincent odpowiedział bardzo ochoczo. Nie spodziewał się ruchu ze strony Dereka, więc może dlatego smakował on tak dobrze. Po omacku odstawił szklankę na stolik, po czym złapał go za kark i przyciągnął w swoją stronę. Może i zachowanie Goldnera było dość niepozorne, momentami Derek doprowadzał go nawet do takiego momentu, w którym zastanawiał się, czy facet nie był prawiczkiem, ale ten pocałunek był tak dobry, że Vincent po prostu przestał o tym myśleć. Umiał całować i Moore musiał mu to przyznać z ręką na sercu.
Dla Dereka ten pocałunek był czymś naprawdę dużym. Po raz pierwszy pocałował innego mężczyznę oprócz Kennetha. Niemal z dziecinnym zdziwieniem i pasją zaczął badać strukturę jego ust, odpowiadać na ruchy języka. Wydawać by się mogło, że w pocałunku chodzi o jedno, ale Johnson całował w zupełnie inny sposób. Derek jeszcze nie odkrył na czym ta różnica polegała, ale wiedział, że i tak mu się podoba.
Vincent zamruczał, zadowolony z takiego obrotu sprawy. Nie czekając dłużej i w myśl złotej zasady kuj żelazo póki gorące, pogłębił pocałunek, jednocześnie popychając trochę Dereka, by się położył.
Mężczyzna jednak nie uległ. Napiął się i w końcu odsunął od Vincenta, oddychając ciężko. Spojrzał mu w oczy i zacisnął mocniej szczękę.
– Nie – rzucił w końcu, widząc zdezorientowanie na twarzy Vincenta. – Na razie nie.
Vincent potrzebował chwili, by zrozumieć, że Goldner naprawdę mu odmówił.
– Nie? – zapytał zdziwiony, bo dawno już nie zdarzyła mu się taka sytuacja. Dla niego to było jasne, że nie będą tylko pić wina i rozmawiać.
Derek uniósł brwi, nie spodziewając się takiej reakcji. Takiej... pretensji? No tak, w końcu zapomniał, o co tak naprawdę chodziło, kiedy spotykało się dwóch gejów. Wszystko sprowadzało się tylko do jednego, więc nie tylko w normalnym świecie był postrzegany jako dziwak.
– Nie – burknął, nie mając ochoty ani sił mówić już nic więcej. Sięgnął po wino i chipsy.
Vincent odsunął się i wpatrzył się w Derka wciąż zdziwionym wzrokiem. Zaniemówił, po prostu. Po raz pierwszy znalazł się w tak dziwnej sytuacji, zazwyczaj faceci, których podrywał, wiedzieli czego chcą. Myślał, że Goldner, zapraszając go tutaj, miał wiadomy cel.
– Sorry – odezwał się po dłuższej chwili. – Myślałem, że chcesz – dodał i chrząknął, dziwnie zawstydzony. Jeszcze nikt nigdy nie doprowadził go do takiego stanu. – To właśnie miałem na myśli mówiąc, że nie mogę cię rozgryźć – dodał w kwestii wyjaśnienia.
– Może dlatego, że nie jestem do końca normalny. – Derek wzruszył ramionami i zaśmiał się niepewnie, łagodniejąc. Vincent w końcu przeprosił, a nie zwyzywał go i wyszedł z mieszkania.
Moore uśmiechnął się mimowolnie. W Dereku było coś takiego, co mimo odrzucenia i tak go przyciągało jak magnes. Sam nie wiedział jak ten facet to robił, że jednocześnie był tak cholernie seksowny, groźny, a z drugiej strony po prostu... uroczy?
– Jesteś bardzo nienormalny – odpowiedział mu Vincent, jednak nie w sposób złośliwy. – Daj mi jakąś instrukcję obsługi, to może chociaż trochę zrozumiem – dodał z rozbawieniem, o dziwo naprawdę nie mając Derekowi za złe tego, że się wycofał. To wszystko sprawiało, że dla Vincenta był jeszcze bardziej ciekawy. W końcu musiał na niego zapolować.
– Gdyby taka istniała – rzucił Goldner z rozbawieniem i w końcu się odprężył. – Chcesz zagrać? – zapytał, podając Vincentowi pada. Gry były nieodłączną częścią jego życia, której Kenneth nie potrafił zrozumieć, a z którą on nie potrafił się rozstać. Jeżeli Vincent chciał spędzać z nim czas, musiał to zaakceptować, a najlepiej polubić.
– W to? – zapytał zdziwiony i ruchem głowy wskazał na telewizor. – Nie wiem, czy umiem. Ostatni raz grałem chyba w liceum – odpowiedział, ujmując pada w obie dłonie.
– Pokażę ci, o co w tym chodzi – mruknął Derek i wznowił grę. Zaczął tłumaczyć Vincentowi, o co w niej chodziło, od czasu do czasu zabierał chipsa, albo robił łyk wina. Teraz był w swoim żywiole, a jego introwertyzm na chwilę znikł. Nieświadomie pokazał Vincentowi zupełnie inną, bardziej intymną część siebie, o czym nawet nie miał pojęcia. A Moore obserwował go uważnie i wyrażał zainteresowanie grą, która, o dziwo, całkiem go wciągnęła. Miała ciekawą fabułę, więc nawet nie zauważył kiedy porzucił próbę ponownego uwiedzenia Dereka i zajął się po prostu graniem. Przez chwilę znów czuł się jak nastolatek, co mu się spodobało. I gdy już zbierał się do wyjścia, nie był zły, że do niczego nie doszło... No może jednak miał trochę żalu do Goldnera, ale z drugiej strony ten wieczór i tak skończył się całkiem pozytywnie, bo Vincent go po prostu polubił. Tak jak lubi się dobrego kumpla, a nie faceta, którego zamierza się zaciągnąć do łóżka.

*

Eliot właśnie siedział nad notatkami, próbując wbić sobie cokolwiek z wykładów do głowy, gdy nagle rozdzwonił się jego telefon. Od razu do niego sięgnął, myśląc, że to Kenneth przybył z zamiarem wybawienia go od tego nudnego zajęcia, jakim była nauka statystyki. Nienawidził tego przedmiotu, wprost nie cierpiał, ale musiał go jakoś zdać. Tylko szkoda, że jeszcze nie za bardzo wiedział jak. Obawiał się, że czekają go poprawki. Może załatwiłby sobie jakieś korepetycje? Sam raczej nie da rady tego wszystkiego ogarnąć.
Spojrzał na wyświetlacz i aż uniósł brwi. To nie był Kenneth. To nawet nie była Dakota, z którą ostatnimi czasy miał znikomy kontakt. Ani nawet Teddy, starający się od dłuższego czasu wyciągnąć go na imprezę, bezskutecznie jednak. Eliot miał ważniejsze rzeczy do roboty niż chlanie ze swoimi uczelnianymi znajomymi... takie ważne jak na przykład spotkania z Kennethem, niekoniecznie te nastawione tylko na seks. Naprawdę lubił towarzystwo Johnsona.
– Babcia? – rzucił do słuchawki, jakby z przestrachem. Nie, żeby miał jakieś nieprzyjemne kontakty z matką Rose, po prostu... babcia czasem bywała przerażająca, a on już chyba oduczył się wyczuwania momentów, w których miała zły humor.
– Eliot! – usłyszał jej kobiecy, zdarty starością głos. Była bardzo żywotną, energiczną osobą, chociaż lata nauki etykiety wpoiły jej do głowy powściągliwość charakterystyczną dla wyższych sfer. Dolores Franklin, bo tak właśnie nazywała się jego babcia, należała kiedyś do elity Chicago. Chociaż teraz na pewno nie można było tego powiedzieć, kiedyś miała mnóstwo pieniędzy. Nie każdy jednak nadaje się do interesów i z tego co Eliotowi powiedziała jego matka, pierwszy mąż babci, jak i ona sama, wpakowali swój majątek w zakład rybny, który szybko splajtował. Drugi mąż Dolores, ojciec Rose, okazał się na tyle pracowity, żeby zapewnić swojej żonie i córce dobre utrzymanie.
– Hej babciu – przywitał się i w tamtym momencie przypominał trochę psa próbującego wkupić się w łaski. Lubił swoją babcię, a Dolores lubiła jego, wręcz uwielbiała, jednak to nie zmieniało
faktu, że miała naprawdę ciężki charakter. Zawsze musiała postawić na swoim, jej słowo było święte, a wszyscy dookoła byli idiotami.
– Jak się masz? – zapytała, kobieta, a Eliot w słuchawce usłyszał głosy. Rozpoznał swojego dziadka i... mamę?
– Dobrze – odpowiedział ostrożnie. – Jesteś w Chicago? – to pytanie zadał niemal z obawą. Babcia i Rose w jednym pomieszczeniu nie były przyjemną wizją.
– Mhm, przyjechałam właśnie. Rose chciała do ciebie zadzwonić, ale wyręczyłam ją. Przyjedziesz do rodziców na obiad? Chcę cię zobaczyć – powiedziała, a po jej tonie poznał, że nie chciała usłyszeć odmowy. Dawno się nie widzieli, ostatni raz chyba na święto dziękczynienia, bo na Boże Narodzenie, dziadkowie wyjechali w góry.
Eliot westchnął ciężko i ostatecznie odłożył notatki. Mimo wszystko wolał już zmierzyć się z armagedonem jakim było towarzystwo Rose i Dolores jednocześnie, niż stawić czoła statystyce.
– Okej, ubieram się i wychodzę – rzucił, po czym się rozłączył. Jeszcze raz zerknął na swoje zapiski (a raczej zapiski kolegi z roku, który zawsze dzielił się z nim swoimi dobrami w postaci notatek) i westchnął ciężko. Naprawdę będzie potrzebować korepetytora.
Do domu dojechał w przeciągu pół godziny. Zaparkował na podjeździe obok auta swoich dziadków. Nie spodziewał się ich tutaj. Nie pamiętał, żeby przyjechali bez zapowiedzi. Zwykle babcia dzwoniła czasami miesiąc wcześniej, żeby uprzedzić ich o swoim przyjeździe. Zazwyczaj właśnie na tym to polegało. Rzucała terminem, do którego oni powinni się dostosować. Nic dziwnego, że Rose odkąd wyprowadziła się z domu, w taki sposób ograniczyła z nią kontakty.
Już po przekroczeniu progu usłyszał podniesiony, piskliwy głos swojej mamy, a po chwili też i babci. Skrzywił się i ściągnął buty, gdzieś między kuchnią a salonem mignęła mu Eleonor z miską zupy, a po chwili też zobaczył tatę, który zrezygnowany wytoczył się z pokoju dziennego.
– Klęska żywiołowa – mruknął do Eliota ze zmęczonym wyrazem twarzy.
– Długo już cię męczą? – zapytał, nie wchodząc jeszcze do salonu.
– Przyjechali godzinę temu – mruknął i potarł policzek, wyraźnie czymś zmartwiony. – Zamieszkają w Chicago. Podobno Miami już się im znudziło – szepnął, oczami wyobraźni już widząc wszystkie te kłótnie między swoją żoną i teściową.
Eliot na chwilę aż zamarł, wpatrując się w ojca szeroko otwartymi oczami.
– Co? – tylko tyle zdołał wydusić, bo z pomieszczenia obok wyjrzała babcia i szybko podążyła w stronę wnuka. Już po chwili zginął w jej objęciach.
– Eliot, miło cię widzieć. Ale ty jesteś wysoki, nie wiem po kim – rzuciła z rozbawieniem i zerknęła na jego ojca, który nie należał do najwyższych. Takie żarciki zwykle były u niej na porządku dziennym, więc mężczyzna nawet się nie przejął.
– No, trochę mi się urosło – odpowiedział Eliot i odsunął się od babci, która była dość niska, sięgała mu poniżej ramienia. Siwe włosy jak zwykle splatała w bardzo schludny kok, a jej szyję zdobiła gruba, złota kolia, jaką dostała kilkadziesiąt lat temu od swojego pierwszego męża. Nie raz opowiadała o niej Eliotowi, więc doskonale wiedział, że dał jej ją na pierwszą rocznicę ślubu.
– Właśnie widzę – zaśmiała się i poklepała go po ramieniu z zadowoleniem. – Wysoki i przystojny, mój chłopiec – pochwaliła go, bo – podobnie jak Rose i on – lubiła ładne rzeczy. A Eliot był po prostu ładny. Ze swoim chłopięcym urokiem i magnetycznym spojrzeniem.
Eliot odpowiedział jej szerokim uśmiechem, uwielbiał być chwalony zarówno przez mamę, jak i babcię. Po prostu lubił stać w ich centrum uwagi.
– Mam przecież po kim – odparł. – Do kiedy zostajesz? – zmienił temat.
– Na długo. Przeprowadzamy się tutaj z dziadkiem! – rzuciła wesoło i zaraz zobaczył jej męża w przedpokoju. Mężczyzna przywitał się z nim krótko, ale serdecznie.
– Miami już się nam znudziło – zażartował, a zaraz usłyszeli prychnięcie Rose.
– W Chicago jest zimno – rzuciła, a Eliot o mało się nie roześmiał, kiedy zobaczył jej minę. Stała oparta o ścianę, z rękami założonymi na piersi i zaciętą miną. W swojej eleganckiej garsonce i twarzowym makijażu wyglądała bardzo profesjonalnie, ale bezsilność w jej oczach kompletnie ją zdradzała.
– No niestety – odpowiedział z rozbawieniem i wzruszył ramionami. – Witaj w Illinois, babciu – dodał, a tata tylko spojrzał na niego umęczonym wzrokiem, jakby się właśnie modlił, by pobyt teściowej wcale nie okazał się długi.

*

Eliot po dwóch godzinach mógł w końcu wrócić do mieszkania. Było już ciemno, kiedy wyszedł z rodzinnego domu. Babcia z dziadkiem na razie mieli się zatrzymać w pokoju gościnnym, ku niezadowoleniu jego rodziców. On sam, chociaż mieszkał z dala od tego wszystkiego, wiedział, że przeprowadzka babci odbije się również na nim.
Wsiadł do auta i odpalił silnik, sięgając jeszcze po telefon do kieszeni kurtki. Uśmiechnął się, gdy wybrał numer Kennetha, kliknął na zieloną słuchawkę i od razu włączył tryb głośnomówiący, po czym wyjechał na ulicę.
– No hej, przystojniaku – rzucił, gdy kochanek odebrał. – Co robisz?
– Właśnie wróciłem z siłowni i zjadłem obiad, który podrzuciła mi Emma – powiedział Kenneth z zadowoleniem, sprzątając po posiłku. Przycisnął ramieniem słuchawkę do ucha, żeby wygodniej mu się rozmawiało. – A u ciebie co słuchać?
– Moja babcia przyjechała do Chicago – pożalił się od razu i westchnął ciężko. – Ona jest spoko, nawet bardzo, ale z moją mamą to tragiczny duet – dodał, wyjeżdżając na bardziej ruchliwą ulicę. – To co? Widzimy się za chwilę? – zapytał i aż zagryzł wargę, już nie mogąc się doczekać spotkania.
– U ciebie? – zapytał Johnson, który już przywykł do tego, że coraz więcej czasu spędzał u Eliota. Nawet zostawił tam kilka rzeczy i nie spieszyło mu się, żeby je zabrać. Przynajmniej zawsze miałby wymówkę, żeby do niego przyjechać. – O której chcesz? Jutro mam na popołudnie, więc możemy zaszaleć.
– Tylko musiałbyś mnie obudzić na uczelnię – dodał Eliot i zaśmiał się, zatrzymując pojazd na pasach. – Za godzinę? Dwie? Postaraj się jak najszybciej. Zamówię nam żarcie, hm? – zapytał i zerknął na światła z głupim uśmiechem.
– Niecierpliwy? – zapytał Kenneth z rozbawieniem, próbując jednocześnie odpowiednio zmodulować głos, żeby zabrzmiał seksownie. – Będę za godzinę, pasuje? Już się zbieram – dodał i w końcu złapał telefon w dłoń. W międzyczasie Eliot ruszył, bo światła zmieniły się na zielone. Kolejnym, co Johnson usłyszał w słuchawce, był przerażający pisk, który spowodował, że musiał odstawić słuchawkę od ucha.
Rozbrzmiały jeszcze jakieś trzaski, a później cisza. Kenneth aż zacisnął mocniej dłoń na telefonie, wpatrując się w wyświetlacz. Połączenie nie zostało jednak przerwane.

8 komentarzy:

  1. więcej Vincenta i Dereka!!! super opowiadanie i czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Omfg! Dzieje sie...czekam z niecierpliwoscia na kolejny rozdzial.:3

    OdpowiedzUsuń
  3. OMG nie zabijecie go i nie oszpecicie? No nic, pozostaje czekać w napięciu siedząc na jeżu. Derek wykończy Vincenta zanim go dopuści do siebie, ale warto poczekać na takie czekoladowe ciacho. Nie mogę się powstrzymać, wiem, wiem to zboczenie - "przyciągało jak magne/z" powinno być -s, bo ten drugi -z to inna para kaloszy ;)Dziewczyny MERRY XMAS!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już poprawiamy błąd. Chyba brakuje nam czekolady we krwi, skoro myślimy o magnezie ;)
      Dziękujemy za komentarz i pozdrawiamy!

      Usuń
  4. Och, to się porobiło. Chyba Eliot miał wypadek, tak to wygląda. Zresztą dobrze, że Derek znalazł do siebie bardziej odpowiednią osobę, ale to jak jeszcze Vincent się zmieni dla niego.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za kolejny rozdział. Mam nadzieję, że Vincent nie skrzywdzi Derek'a. Może ta inność Dereka'a skłoni go do dłuższej znajomości hmm zobaczymy co będzie dalej... Mocne zakończenie rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam nadzieję,że do żadnego poważnego wypadku nie doszlo. I że z Elliotem będzie okay. Z ogromną niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  7. hej , hej szanowna autorko proszę przebudź się i pisz następne rozdziały , bardzo długo każesz nam czekać , zlituj się

    OdpowiedzUsuń