czwartek, 17 grudnia 2015

5. Świadomość

Najwyższa pora na kolejny rozdział Świadomości, którą ostatnio zaniedbałyśmy. Postaramy się nadrobić zaległości, a Was zapraszamy do czytania i komentowania :) 

Sobota, 30 maja 2015

Albert przez ostatni tydzień czuł się naprawdę źle. Bolała go lewa strona ciała, szyja i gardło, czuł nudności i kilka razy zdarzyło mu się wymiotować albo, najczęściej po jedzeniu, dostawał rozwolnienia. Wczoraj, po tym jak położył się spać około dziewiętnastej, stwierdził, że najwyższa pora skończyć z tabletkami. Odstawił je i dzisiaj próbował udawać, że czuje się dobrze. I że poradzi sobie sam ze sobą. Gdyby Maks wiedział, jakiego ma faceta, pewnie by od niego odszedł. Kto chciałby być z taką ciotą?

Czasem jednak Minierski nie doceniał swojego partnera, uważając go za zbyt roztrzepanego, by mógł zauważyć małe różnice w jego zachowaniu. Ale Maks wszystko widział, a przez to jeszcze bardziej martwił się stanem zdrowia swojego kochanka. Nic jednak nie mówił, bo doskonale sobie zdawał sprawę, że to przyniesie tylko odwrotny skutek.
– Będę patrzeć i pilnować – odezwał się, kiedy Albert wszedł z talerzem kanapek do salonu.
Albert przewrócił oczami, już się denerwując tą obietnicą. Ostatnio w ogóle nie miał apetytu, a Maks jak zwykle pozostawał nieubłagany. Z jednej strony go rozumiał, bo sam by się o niego martwił, gdyby kochanek znalazł się w takim stanie jak on, ale z drugiej był przecież dorosły. Mógł sam o sobie decydować.
Maks westchnął ciężko, gdy nie usłyszał odpowiedzi. Ale czego się spodziewał? Że Albert ochoczo zadeklaruje, że zje całe śniadanie?
– Chcesz herbaty? – zapytał, już będąc gotowym wstać.
– Mhm, czekaj, ja zrobię. Ty możesz już zacząć jeść – mruknął Minierski i położył talerz na blacie przed Maksem. Zerknął jeszcze na partnera krótko, zdając sobie sprawę, jak zabawnie prezentował się Jabłoński. Masa kolczyków, odważnie ostrzyżone włosy i kilka tatuaży w połączeniu z szarym, wyciągniętym dresem Nike sprawiały, że Maks wyglądał, jakby nie do końca potrafił się zdecydować, czy woli być punkowcem, czy osiłkiem z osiedla. Albert uśmiechnął się lekko do swoich myśli. – Jaką chcesz herbatę?
– Z malin? – odezwał się obiekt jego rozmyślań, jakby jeszcze nie do końca przekonany. Albert wyszedł z salonu. Szafka, w której trzymali herbaty, była cała nimi zawalona. Jego kochanek uwielbiał pić te napary, na każdych zakupach zahaczał o odpowiedni regał; wyszukiwał coś, czego jeszcze nie smakował i wrzucał do koszyka. Takie ekscesy dało się jeszcze przeżyć, w końcu opakowanie herbaty z supermarketu nie przekraczało ceny dziesięciu złotych. Sprawy się komplikowały, gdy po drodze spotykali sklep z herbatami. Maks jednorazowo kiedyś wydał tam sto złotych.
Albert nalał do czajnika wodę, po czym włączył piec, żeby ją zagotować. Oparł się o blat i wpatrzył w okno wychodzące na podwórze. Nie miał ochoty nic jeść. Kiedy o tym myślał, czuł nieprzyjemną gulę w gardle, która sprawiała, że lada chwila mógł zwymiotować. Samo wyobrażenie jedzenia wystarczało, żeby poczuł nudności.
Odetchnął cicho, zakładając ręce na piersi. Zerknął na podłogę, chcąc skupić myśli na czymś innym – kuchenne płytki był dobrym rozwiązaniem. Muszą je wymienić, kafelki były klasyczne, jakie były modne w latach dziewięćdziesiątych – małe i kwadratowe, ułożone w biało-brązową szachownicę. Wnosiły do wystroju trochę klimatu kultury radzieckiej. Albert chciał urządzić kuchnię w ciemniejszych odcieniach, bo pomieszczenie okazało się bardzo jasne, przez duże okno po frontowej stronie ściany. Słońce oświetlało kuchnię od wschodu aż do późnego południa, gdy nikło za horyzontem.
Z rozmyślań wyrwało go gwizdanie czajnika, ogłaszające, że woda się zagotowała. Nie był na to przygotowany. Drgnął wystraszony, ale po chwili pokręcił głową, zirytowany swoim absurdalnym zachowaniem. Ostatnio wszystko go denerwowało, nawet Maks z tym swoim nadopiekuńczym charakterem. Może brakowało mu dziecka? – pomyślał wkurzony i sięgnął po czajnik.
Kubki i torebka herbaty były już przygotowane, więc złapał czajnik za rączkę. Zupełnie zapomniał o tym, że metalowy gwizdek często był gorący, więc złapał go palcami i syknął, kiedy skóra nieprzyjemnie go zapiekła. Tak jak uczyła go mama, dotknął płatka ucha, klnąc cicho, czego oczywiście jego rodzicielka nigdy nie popierała. Zalał jednak herbatę i już miał odkładać czajnik, kiedy trącił jeden z kubków. Instynktownie chciał go złapać, przez co zupełnie nie przewidział konsekwencji. Gorący napar oblał jego dłoń, wywołując mocne pieczenie i zaczerwienienie skóry. Albert przeklął siarczyście, tak głośno, że nawet Maks usłyszał. Odstawił niedbale czajnik na piec, nie przejmując się skapującą na podłogę herbatą i przyjrzał się ręce.
– Co się stało? – zapytał zaalarmowany Jabłoński, wchodząc do kuchni.
– Nic, rozlałem herbatę – rzucił Albert, nawet nie patrząc na Maksa. Przystawił rękę nad zlew i odkręcił zimną wodę. Prostował i zginał palce, przyglądając się dłoni pod mocnym strumieniem. Ale był głupi, nawet nie potrafił zalać herbaty.
Maks podszedł do niego i zerknął na rękę partnera. Westchnął ciężko.
– Musisz uważać – powiedział i złapał za ścierkę, zaczynając wycierać rozlany napar.
– No przecież uważam! – odparł Albert opryskliwym głosem, rzucając mu rozzłoszczone spojrzenie. Odebrał jego słowa jako atak. W końcu wiedział, że był nieuważny, nikt nie musiał mu tego powtarzać.
Maks spojrzał na niego z początku zdziwiony, dopiero później odetchnął ciężko.
– Nie mów do mnie takim tonem – przypomniał spokojnie, nie dając się sprowokować. Ostatnio coraz częściej się sprzeczali, Albert do wszystkiego zaczynał mieć pretensje, nawet do krzywo powieszonego ręcznika.
– Nie zarzucaj mi, że nawet nie umiem zaparzyć herbaty! – warknął Minierski, czerwieniąc się.
– Przecież nic ci nie zarzucam – odpowiedział, nie wdając się z nim w dalszą rozmowę. Zajrzał do szafki z nadzieją, że znajdzie coś co złagodzi oparzenie. Niestety, pod tym względem mieli braki w apteczce. Westchnął ciężko, zamknął drzwiczki i obejrzał się na posępnego Minierskiego. – Nic się nie stało?
Albert spojrzał na niego ciężko, wciąż jednak zirytowany. Sam nie wiedział dlaczego, po prostu wszystko działało na niego tak, że od razu się denerwował. Odetchnął cicho i skupił swoją uwagę na ręce.
– Powinno być okej – mruknął cicho, z hamowaną złością w głosie.
Maks uśmiechnął się pod nosem, podszedł do Alberta, ucałował jego kark czule i objął w pasie. Nie lubił się z nim kłócić, w szczególności wtedy, gdy wiedział, że jego zły humor był związany z lekami i stanem zdrowia.
– Będzie okej – powiedział, kładąc głowę na jego ramieniu. – Obejrzymy jakiś film, co? – zapytał nagle, stwierdzając, że to świetny pomysł. Musi czymś zając myśli partnera.
– Mhm, możemy. Jeszcze chwilę potrzymam pod wodą i możemy iść. Zrobisz herbatę? Bo ja nawet nie potrafię – zaśmiał się i pokręcił głową.
– Zrobię – odpowiedział, jeszcze raz go pocałował, po czym zabrał się za parzenie herbaty, od czasu do czasu rzucając uważne spojrzenia w stronę Alberta. Ten w końcu wyciągnął rękę spod kranu i zakręcił zimną wodę. Przyjrzał się dłoni, która wciąż była brzydko zaczerwieniona i miejscami zeszła z niej skóra. Po ostatnim sylwestrze, po którym do tej pory nie potrafił się pozbierać, naczytał się sporo o zasadach pierwszej pomocy, a przede wszystkim poparzeniach. Teraz już wiedział, co powinien zrobić w tej sytuacji.
Nalał sobie do miski zimnej wody, poprosił Maksa o lód z zamrażalki i w końcu przeszli znowu do salonu.
– Przepraszam – usłyszał Jabłoński, kiedy starał się znaleźć jakiś ciekawy film. Zerknął na Alberta i uśmiechnął się. Pokręcił głową.
– Głupi – mruknął tylko, po czym przełożył mu nogi na jego kolana, jakby w niewerbalnym przekazie: „przyjmuję przeprosiny”. Albert tylko uśmiechnął się i w końcu, dla świętego spokoju i poprawy samopoczucia Maksa, sięgnął po kanapki.

*

Noc była wietrzna i deszczowa. Przyszła jedna z majowych burz, jednak tym razem okazała się łagodniejsza niż zwykle. W ciepłej, bezpiecznej sypialni wydawała się odległa o kilka kilometrów. Szalała na drugim końcu Krakowa, a nie tutaj, na Ludwinowie, gdzie mieszkali.
Lewiatan spał na dole, na wielkiej poduszce, którą kilka dni temu kupili mu w TK Maxxie. Była dość droga, ale miękka i duża, więc wiedzieli, że będzie wygodna. Zresztą ich pupil nie był już szczeniakiem, żeby wszystko niszczyć. Mogli zainwestować w coś porządniejszego.
W domu panowała cisza, a wszelkie niepokojące odgłosy, jakie wydawał stary budynek, niknęły w odgłosach burzy. Pomieszczenie wypełniał dźwięk równomiernego oddechu Maksa, przy którym Albert zasypiał. Zawsze się uspokajał, gdy miał partnera na wyciągnięcie ręki.
Nie miał zamiaru przyznawać się do tego, że rana na ręce wciąż go szczypała. Poparzył się, ale nie chciał z tym nigdzie jechać. Miał już dość szpitali. Nie chciał nigdy więcej do nich trafiać. Nawet w ciemności widział, że poparzona skóra odznacza się na tle całej dłoni. Poruszył palcami, obserwując rękę z taką uwagą, jakby oczekiwał, że ta nagle sama się wygoi. Chciał tego. Najgorsze, co mogło mu się przytrafić, to właśnie to poparzenie.
Skrzywił się, a rana nagle wydała mu się jeszcze większa. Jakby rozprzestrzeniła się na połowę jego ręki. I wcale nie wyglądała na zastygłą, miał wrażenie, że oprócz nieprzyjemnej struktury skóry widzi coś jeszcze... jakby krew?
Ból się zwiększył, gdy poruszył palcami i – sam nie wiedząc dlaczego to robi – odwrócił dłoń, by przesunąć jej wierzchem po kołdrze. Uchylił usta, chcąc krzyknąć, ale nie był w stanie wydobyć z siebie słowa.
Maks spał spokojnie, odwrócony do niego tyłem, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że Albert próbował krzyczeć z bólu, ale nie był w stanie. Spojrzał na swoją rękę, mając wrażenie, że przez to, co zrobił, oparzenie wspina się wyżej, na przedramię. Nerwy kuły go, jakby ktoś wbijał w skórę tysiące małych igiełek.
Patrzył z przerażeniem, jak skóra na ręce się zwęgla. Niemal żarzy. Pali i piecze. Jego oddech przyspieszył, a odgłosy burzy jakby ustały, był tylko on i rozległa rana na jego ręku, która z każdą chwilą tylko się pogłębiała. Widział swoje ścięgna, czarna skóra zaczęła odpadać mu płatami. Chciał się podnieść, odwrócić, krzyknąć, zrobić cokolwiek, by zaalarmować Maksa, ale nie był po prostu w stanie. Miał wrażenie, jakby był sparaliżowany. Nagle jednak zobaczył, że jego kochanek się podnosi. Usiadł na łóżku plecami do niego i zamarł tak na chwilę. Jedyne co Albert mógł zrobić, to spojrzeć na niego, jego gardło było tak zaciśnięte ze strachu, że nie mógł wycisnąć z siebie chociażby słowa. Widział, jak Maks powoli się do niego odwraca. Popalona połowa twarzy, spalone włosy, wypływające z oczodołu oko.
– Albert! Albert! – Popatrzył w pochylającego się nad nim Maksymiliana. Zdrowego. W ciemności nie widział zbyt dobrze jego twarzy, ale uświadomił sobie, że jego partnerowi nic nie było.
– Maks – wychrypiał, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jak brzmiał. Odchrząknął i przełknął zgęstniałą żółć, która nagromadziła mu się w ustach. Całą uwagę skupił na dłoni, którą zaczął oglądać. Nie było mięsa, ani czarnych, zwęglonych fragmentów. Na przedramieniu skóra wciąż zachowała swój idealnie jasny kolor. Nawet dostrzegł porastające ją, trochę ciemniejsze włoski. Odetchnął i znowu zamknął oczy, tym razem jednak nawet pod powiekami nie zobaczył strasznych rzeczy.
– Co się stało? – zapytał jego zaniepokojony partner. – Rzucałeś się jak w jakiejś febrze – powiedział, kładąc się blisko Alberta. – Znowu miałeś koszmary?
– Nie – skłamał, chociaż wiedział, że to było idiotyczne. Oczywiście, że miał koszmary. – Obudziłem cię? Krzyczałem? – zapytał i spojrzał na okno. Burza już minęła, rzeczywiście nawet nie słyszeli uderzania kropel deszczu o szyby.
– Nie, nie krzyczałeś – sapnął. – I nie wiem co gorsze, już wolałbym, żebyś krzyczał – przyznał zgodnie z prawdą i odgarnął mu włosy ze spoconego czoła. – Złapałeś mnie za ramię i zacząłeś się rzucać – mruknął, nie dodając już nic o tym, że pierwszy raz Albert zrobił coś, co zabolało go fizycznie. Pewnie będzie miał siniaki. Nigdy by się nie spodziewał po kochanku aż takiej siły, dłoń partnera złapała jego ramię tak mocno, że zakleszczyła je jak imadło. Maks mimo że krzyczał i potrząsał partnerem, to ten i tak się nie budził, przez długą chwilę też nie chciał go puścić.
Przerażało go to. Widział, że z Albertem było źle, tylko co miał robić? Jak miał mu pomóc? Zaciągnąć go do kolejnego lekarza? Napchać kolejnymi lekami? Znowu?
– Przepraszam, ja... – Albert odetchnął ciężko, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Bał się zasnąć, ale był tak potwornie zmęczony. – Idź spać, ja pójdę zrobić sobie herbaty. Albo napiję się wody – dodał zaraz, przypominając sobie, co się dzisiaj stało, gdy próbował zaparzyć herbatę.
Maks nie odpowiedział, podniósł się na ramionach, żeby popatrzeć na kochanka. Nie odezwał się już jednak, obserwował tylko jak mężczyzna rusza do wyjścia i wreszcie opuszcza ich sypialnię. Kroki na schodach i skrzypienie stopni zdawały się wypełniać cały dom, zupełnie jakby to był jedyny słyszalny tu dźwięk. Po plecach Maksymiliana przebiegł nieprzyjemny dreszcz, którego przyczyny nawet nie znał. Poczuł się dziwnie bez Alberta u boku. Pusto.
Leżał w ciszy, rozmasowując sobie ramię, które lekko ścierpło. Zastanawiał się, co powinni zrobić. Chciał, żeby Albert przestał się już męczyć. Często żałował, że pojechał w sylwestra na koncert do Poznania. Gdyby tego nie zrobił, byłby z Albertem i zapewne nigdy nie spotkaliby człowieka, który zmarł na skutek poparzenia petardą. Mogliby przeczytać o nim w gazecie, ale to byłoby już zupełnie coś innego. Bardziej odległego i obcego. Nie braliby w tym udziału bezpośrednio, więc ten fakt nie wżarłby się w ich wspomnienia.
Nie wiedział ile tak leżał w ciemności, rozmyślając nad tym, co mogłoby się wydarzyć (albo raczej nie wydarzyć), gdy wreszcie Albert wrócił do pokoju.
– Połóż się – powiedział do niego Maks ciepłym głosem.
– Czemu jeszcze nie śpisz? – Minierski westchnął cicho, gdy siadał na łóżko. Był zmęczony i czuł się winny, że przez swój wybuch obudził też Maksa.
– Czekam na ciebie – odpowiedział i podniósł się do siadu. – Albert ja... – urwał. Bał się to powiedzieć. Bał się wybuchu złości partnera.. – Ja... umówię cię do lekarza, dobrze?
– Jakiego? – Albert zmarszczył brwi, doskonale znając dalszy schemat ich rozmowy. Już nieraz do tego wracali i żaden z nich nie zmienił zdania. Zwykle albo jeden, albo drugi odpuszczał dla świętego spokoju i przez jakiś czas było dobrze. Aż do kolejnego ataku. – To tylko koszmar. Każdemu się zdarza – burknął i położył się do łóżka. – Śpij, bo jutro będziesz nieprzytomny – upomniał go, nie łudząc się, że to coś pomoże.
– Pogadamy rano – zgodził się z nim, kładąc się z powrotem na łóżku. Podciągnął sobie poduszkę pod głowę i przez chwilę wpatrywał się w skąpany w ciemności profil Alberta. – Jak coś... to mnie obudź – powiedział jeszcze.
– Mhm, w porządku. – Albert modlił się, żeby tego nie zrobił, gdy znowu uda mu się zasnąć. Gdy był na dole wziął tabletki. Liczył na to, że go w jakiś sposób uspokoją. Leżeli w ciszy, a Albert wpatrywał się w sufit. Noc stała się bardzo cicha. Słyszeli tylko szczekania psów albo od czasu do czasu przejeżdżające na dwupasmówce większe samochody.
Albert już prawie zasypiał, gdy usłyszał jakiś słabo słyszalny hałas na korytarzu. Przez chwilę nic nie zrobił, sądząc, że jego umysł znowu go oszukuje. Przecież nikt nie mógł chodzić po korytarzu. Nasłuchiwał, ale odgłos już się nie powtórzył, więc stwierdził, że po prostu się przesłyszał albo zaczynał wariować. To drugie wydawało mu się bardziej prawdopodobne.

*

Niedziela, 31 maja 2015 roku

Maks w południe pojechał na próbę zespołu, zostawiając Alberta samego. Miał opory przed tym i chciał odwołać spotkanie, ale kochanek mu na to nie pozwolił. Wypchnął go za nie niemal siłą, obiecując, że pod jego nieobecność poogląda telewizję, posiedzi na komputerze albo poczyta książkę. Nie będzie robił nic niebezpiecznego.
Nim jednak wyszedł z domu, niemal wymusił na Albercie obietnicę, że gdy coś się wydarzy, ten od razu do niego zadzwoni i go poinformuje. Musiał się na to zgodzić, w innym wypadku Maks zrezygnowałby z jedynej rzeczy, dzięki której mógł oderwać się od rzeczywistości. Albert doskonale zdawał sobie sprawę, jak wielkie znaczenie w życiu jego partnera miała muzyka, próby i koncerty. A że ostatnie dni były dla nich dość ciężkie, nie wybaczyłby sobie, gdyby Maks został w domu z jego powodu, rezygnując tym samym z czegoś, co sprawiało mu przyjemność. Każdy potrzebował odpoczynku. Albert znajdował go czasem w pracy, a Maks na próbach.
Minierski nie miał zamiaru łamać danego kochankowi słowa i przez kolejne dwie godziny czytał książkę. Odnowił sobie kartę czytelnika w Bibliotece Jagiellońskiej i na nowo wrócił do namiętnej lektury. Wcześniej jakoś zapomniał o książkach, które przecież odprężały go tak samo jak praca. Lubił je i liczył, że w jakiś sposób mu pomogą.
W pewnym momencie poczuł, że coś dotyka jego stopy. Uśmiechnął się, widząc uniesiony, biały tyłek psa i merdający ogon, wychylił się nieco, by dojrzeć łeb Lewiatana, który znajdował się tuż przy jego stopach.
– Co robisz? – zapytał z rozbawieniem, wyciągnął rękę i poklepał zwierzę po wystawionym kuprze. – W szczeniaka się zmieniasz? – Aż się zaśmiał, gdy pies zaczął lekko podgryzać jego skarpetki. Niestety, w pewnym momencie tak się zamachnął ogonem, że prawie zrzuciłby z niskiego stolika brudny kubek po herbacie i talerz. – Ej, ej – ostrzegł, odpychając zwierzę w ostatniej chwili. – Uważaj – dodał, a Lewiatan spojrzał na niego z wyrzutem, że zabawa została przerwana. Albert nic na ten wzrok nie odpowiedział, tylko zamknął książkę i wstał, dochodząc do wniosku, że skoro już siedzi cały dzień w domu, to może pozmywać naczynia. Od tego się przecież nie oparzy, pomyślał z przekąsem.
Przeszedł do kuchni, jednocześnie mówiąc do psa, który podążył za nim. Obiecał, że gdy wróci Maks, wyjdą na spacer. Przejdą się po osiedlu, może zajdą skrótem aż na Ruczaj? Było pochmurnie, ale raczej przyjemnie. Przynajmniej nie wiał zimny wiatr, jak tydzień temu, gdy wyszli na przechadzkę.
Albert odkręcił wodę i nabrał na gąbkę płynu do mycia naczyń. Umył sprawnie naczynia, a dookoła unosił się przyjemny, malinowy zapach Ludwika. starając się nie myśleć o tym, jak dziwnie czuł się w tym domu zupełnie sam. Było w nim coś zimnego. Wciąż mimo tego, że wypełniali go swoimi rzeczami, nie mogli zedrzeć ze ścian pustki, która wypełniała przestrzeń, gdy zostawało się w niej samemu.
Gdy sięgnął po brudny garnek, gdzieś z dołu dobiegło go rozpaczliwe skomlenie. Zerknął na Lewiatana, siedzącego tuż u jego nogi i wpatrującego się w niego błagalnie. Jego roziskrzone spojrzenie chciało mu coś przekazać. Albert zmarszczył wargi, nie od razu je rozszyfrowując.
– Siku? – zapytał dopiero po chwili, na co znów rozległo się psie piśnięcie.
Zakręcił wodę i wytarł mokre ręce w kraciastą ścierkę, zawieszoną przy piecu. Poszedł w stronę salonu, z którego zazwyczaj wypuszczali Lewiatana na ogród. Pies posłusznie za nim poszedł i gdy był już blisko szyby, Albert zobaczył, że po ich ogrodzie ktoś chodzi. Zmarszczył brwi i stanął bliżej, żeby rozpoznać sąsiada z domu obok. Mężczyzna miał około pięćdziesiątki, duży brzuch i skromne, przybrudzone ubranie.
– Co on tu robi? – zapytał samego siebie, widząc, jak mężczyzna rozglądał się po ogrodzie. Nie czekając na nic, Albert pobiegł po buty, założył je, po czym wrócił z powrotem do salonu i otworzył drzwi na taras. – Co pan robi? – powtórzył pytanie, które chwilę temu zadał samemu sobie. Mężczyzna spojrzał w jego stronę i uśmiechnął się, jakby sam nie widział problemu w chodzeniu po czyjejś posesji.
– Witam sąsiada! – krzyknął i ruszył w stronę Alberta. Sąsiad nie miał dwóch przednich zębów, a siwe, przerzedzone włosy wydawały się może nie tłuste, ale po prostu niezadbane. Rozwichrzone albo nawet potargane.
– Wejście mamy z drugiej strony – zauważył Albert spokojnie, kątem oka dostrzegając Lewiatana, który stanął obok niego i zawarczał na mężczyznę.
– Wasz pies często kręci się obok naszego domu – powiedział, wsuwając ręce w kieszenie spodni. – Radziłbym wam go pilnować – dodał, obdarzając Alberta dziwnym, dość niepokojącym spojrzeniem, któremu jednak sam Albert nie dał się zastraszyć.
– Dziękuję za informację. – Skinął głową i cmoknął na psa, który nie odchodził od niego na krok. – Sprawdzimy płot i go przypilnujemy.
– A tak ogólnie, to chciałem powitać nowych sąsiadów – odezwał się, wciąż trzymając ręce w kieszeni. – Skąd jesteście? Kupiliście ten dom? – wypytywał.
– N-nie – Albert zawahał się przez moment, zanim dokończył: – Dostaliśmy go w spadku. Pan tu mieszka od dawna? – Spróbował zmienić temat rozmowy.
– Kupe lat – powiedział i machnął ręką. – Sam wolałbym nie wiedzieć ile – dodał i zaśmiał się, jakby to, co powiedział, było naprawdę bardzo zabawne. – W spadku dostaliście? Jesteś synem Henryka? – zainteresował się.
– Nie, ja... Mój przyjaciel jest – oznajmił, wiedząc, że w końcu przyjdzie moment, aż będą musieli się jakoś przedstawić sąsiadom. Ci z pewnością już niedługo domyślą się, na czym opierała się znajomość Alberta i Maksa.
– Och – mruknął mężczyzna, ściągając brwi w wyrazie mocnej zadumy. Przez chwilę wydawał się trawić jego słowa, poddawać je przemyśleniom i wyciągnąć z nich jakieś wnioski. – Rozumiem, rozumiem. – Kiwnął głową i jeszcze zerknął na psa. – Dobrze pamiętam Henryka. Kilkanaście lat temu mieszkał tu z całą rodziną, żoną i dzieckiem – wyjawił, wreszcie przenosząc spojrzenie na Alberta. – Henryk był porządnym facetem, ale bardzo przeżył śmierć żony. A jego syn jak się trzyma? Młody był, jak to się stało, pewno się szybko podniósł, hm?
– Po czymś takim nie można się podnieść – mruknął Albert, zauważając, że Lewiatan odchodzi, uznając, że jego pan był bezpieczny.
Mężczyzna zamruczał coś pod nosem i kiwa głową na znak zgody.
– Była jeszcze starsza kobieta, o ile się nie mylę – stwierdził. – Ten dom był kiedyś pełen życia.
– Chyba babcia Maksa – przytaknął Albert, dziwiąc się, że mężczyzna tak go zagaduje. Stwierdził, że zdecydowanie bardziej wolałby wrócić do domu i zaparzyć sobie kolejną herbatę, po czym wróciłby do lektury. Niedługo na pewno przyjedzie też Maks. Może powinien pomyśleć o jakimś obiedzie?
– Dziwna kobieta – prycha nagle mężczyzna i kręci głową. – Bardzo dziwna. Nawiedzona jakaś. Dzieciaki mi straszyła, bały się do kościoła chodzić, bo ona tam będzie, rozumie to pan?! – krzyknął i walnął otwartą dłonią w swoje udo. – Do kościoła przez babuleńkę nie chciały chodzić.
– No... z tego co wiem, babcia Maksa była dość religijna – przyznał i w końcu, gdy mężczyzna chciał mu odpowiedzieć, przeprosił go. – Muszę wracać. Następnym razem, proszę dzwonić do drzwi, gdy będą jakieś problemy z Lewiatanem – rzucił i zawołał psa.

*

Kiedy usłyszał dźwięk otwierających się drzwi, a już po chwili radosne skomlenie psa, wiedział, że jego kochanek wrócił. Uśmiechnął się pod nosem, zamknął książkę i wpatrzył się oczekująco w wejście do salonu, w którym już po chwili stanął zadowolony Maks.
– Hej – przywitał się, wchodząc do pomieszczenia. – I jak tam? Bez problemów? – zapytał, pochylając się do niego. Pocałował go lekko w usta, po czym opadł na kanapę tuż obok Alberta.
– Jak próba? – zapytał Albert, odkładając książkę na bok. Zrobił już obiad – zapiekankę z warzywami i serem, która czekała na Maksa w garnku na piecu. Sam nie jadł, bo jak zwykle zresztą nie był głodny. Zresztą gdyby zjadł, partner pewnie i tak by mu nie uwierzył, i kazał jeść przy nim drugi raz.
– Świetna – powiedział z zadowoleniem. – Idzie coraz lepiej, mówię ci. – Przez chwilę Maks wydawał się być nie dorosłym mężczyzną, a dzieckiem, które odkryło jakieś nowe, ciekawe miejsce do zabawy. – Myślałem, że będzie gorzej, wiesz, mamy mało czasu do występu w Raboli, tylko miesiąc. Bałem się, że ciągle będziemy się mylić, w końcu nowy repertuar i tak dalej, ale było świetnie – mówił szybko, z takim zadowoleniem, jakiego już dawno nie wykazywał.
Albert roześmiał się i dotknął chłodnej dłoni kochanka. Maks był w swojej ostrej, wyjściowej odsłonie. W domu wyglądał znacznie łagodniej, bez ułożonej fryzury, kolczyków i podkreślonych oczu kredką.
– Dobrze. Już się nie mogę doczekać koncertu – rzucił i przekrzywił głowę, czekając, aż Maks go pocałuje.
– A ty? Odpocząłeś? – zapytał, nie robiąc jednak nic, by się do niego pochylić i złączyć ich wargi. Siedział tuż obok i wpatrywał się w kochanka uważnym spojrzeniem, zupełnie, jakby dzięki temu mógł lepiej określić, czy Albert go okłamie czy nie.
– Kojarzysz tego sąsiada, który mieszka obok nas? – zapytał ostrożnie Albert, ignorując wcześniejsze pytanie kochanka. Gdy ten skinął głową i opisał krótko, jak mężczyzna wyglądał, Albert kontynuował: – No to zobaczyłem go na naszym ogrodzie, jak miałem wypuścić Lewiatana. Chodził i się rozglądał. Coś nabąkiwał, żeLewiatan go denerwuje, to musimy uważać. Chciał się niby przywitać, wyobrażasz sobie? Pamięta twoich rodziców. I babcię – dodał, zanim zdążył ugryźć się w język.
– Co? – Maks uniósł brwi zdziwiony, przez chwilę patrząc na kochanka. – Mówił coś? – zainteresował się od razu.
– Mówił, że twój ojciec był porządnym facetem, a babcia straszyła jego dzieci. Bały się do kościoła pójść, bo była taka przerażająca. Naprawdę było aż tak źle? – zainteresował się Albert, próbując stworzyć w wyobraźni obraz fanatyczki religijnej, zamkniętej w swoim świecie.
Maks zmarszczył brwi. Nie chciał do tego powracać, to był jeden z najgorszych okresów w jego dzieciństwie, bo krótko po tym umarła jego mama.
– Może – odpowiedział i wstał nagle. – Zrobię herbaty, chcesz? – zmienił szybko temat i nie czekając na odpowiedź Alberta, ruszył w kierunku kuchni.
– W kuchni jest jeszcze obiad! – krzyknął za nim Albert, zdając sobie sprawę ze swojego błędu. Zdążył już zauważyć, jak Maks reagował na wspomnienia babci, więc nie powinien o jej teraz przywoływać.
– Jadłeś już? – zapytał Maks, kiedy wlewał wody do czajnika. Podejrzewał jednak jaka była odpowiedź, oczywiście, że Albert nie jadł. Gdyby go nie przyciskał, jego partner prawdopodobnie nic nie brałby do ust.
– Mhm, trochę – skłamał Albert, idąc w stronę kuchni. Stanął w drzwiach i spojrzał na Maksa, modląc się, żeby kochanek uwierzył. Nie był w ogóle głodny. Czuł się trochę dziwnie po lekach, ale nie miał zamiaru do niczego się przyznawać. Wziął je, licząc na to, że koszmary odejdą.
– Kłamiesz – odezwał się dziwnie spokojnym tonem Maks, kiedy wstawił garnek na gaz. Z szafki wyciągnął dwa talerze, a z szuflady widelce. Gdy wszystko już przygotował, odwrócił się przodem do partnera.
– Czasami mam dość tego, że mnie tak dobrze znasz – usłyszał w odpowiedzi. Albert wykrzywił usta w namiastce uśmiechu.
– A ja się cieszę, bo dawno już umarłbyś z głodu – odpowiedział i westchnął ciężko, nie mając siły nawet na sparodiowanie uśmiechu. – Nie wiem już, co robić, Albert – mruknął cicho, nie patrząc na kochanka. – Chciałbym, żebyśmy byli szczęśliwi.
– No przecież jesteśmy. – Albert zmarszczył brwi i odebrał od niego talerz.
– Żałuję, że wtedy zostawiłem cię samego – mruknął, odwracając się do kuchenki, by wyłączyć czajnik z wodą, który zaczął gwizdać. – Mogłem zrezygnować z koncertu.
– Maks, to nie była twoja wina. Takie rzeczy po prostu... – Chciał powiedzieć, że takie rzeczy się zdarzały, ale uświadomił sobie, że to nie miało sensu. Bo nie na co dzień widziało się mężczyznę poparzonego fajerwerkami. Nie co tydzień ktoś umierał ci w rękach. – Nie ważne. Ja... próbuję o tym zapomnieć, naprawdę. Wiem, że jesteś już tym zmęczony – dodał i spojrzał na Lewiatana, który kręcił się przy ich nogach, gdy wyczuł jedzenie.
– Może nie zmęczony... – zaczął Maks i zmarszczył brwi, zastanawiając się, jak dokończyć. Bo skoro nie był zmęczony, to jaki był? – Po prostu się martwię. Widzę, że nie masz apetytu, jesteś ciągle zmęczony, masz koszmary... A ja nie mogę nic zrobić – zakończył z wyrazem bezsilności na twarzy.
Albert uśmiechnął się. Czasami dziwnie się czuł, kiedy Maks tak się nim opiekował. To zupełnie nie pasowało do jego wyglądu. Bardziej sprawiał wrażenie aroganckiego obieżyświata, niż kogoś, kto przejmowałby się w taki sposób drugą osobą. Maks przez ostatnie lata bardzo się zmienił, bo kiedyś faktycznie taki był. 

2 komentarze:

  1. Koszmar Alberta był naprawdę straszny. Na początku myślałam, że dzieje się to naprawdę jak zauważył jakby krew, ale później tak pomyślałam czytając dalej, że to sen. Te opowiadanie cały czas mnie zaskakuje i jestem ciekawa czy babcia Maksa nie chodzi po domu i nie robi w nocy hałasu, a może to ona ma coś wspólnego z uczuleniem Alberta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akcja ciągle jeszcze się rozkręca ;) Cieszymy się, że zaskakujemy. Wciąż boimy się, że nie przedstawimy odpowiednio atmosfery horroru, chociaż filmowo uwielbiamy ten gatunek. Z książkowym horrorem miałam do czynienia tylko raz i to nie był osławiony King ;) Mam nadzieję, że projekt Świadomości nas nie przerośnie, bo - chociaż powstaje bardzo wolno - sprawia nam ogromną przyjemność.
      Dziękujemy za komentarz i pozdrawiamy :)

      Usuń