Najwyższa pora na kolejny rozdział Świadomości, którą ostatnio zaniedbałyśmy. Postaramy się nadrobić zaległości, a Was zapraszamy do czytania i komentowania :)
Sobota, 30 maja 2015
Albert przez ostatni
tydzień czuł się naprawdę źle. Bolała go lewa strona ciała,
szyja i gardło, czuł nudności i kilka razy zdarzyło mu się
wymiotować albo, najczęściej po jedzeniu, dostawał rozwolnienia.
Wczoraj, po tym jak położył się spać około dziewiętnastej,
stwierdził, że najwyższa pora skończyć z tabletkami. Odstawił
je i dzisiaj próbował udawać, że czuje się dobrze. I że poradzi
sobie sam ze sobą. Gdyby Maks wiedział, jakiego ma faceta, pewnie
by od niego odszedł. Kto chciałby być z taką ciotą?
Czasem jednak Minierski nie
doceniał swojego partnera, uważając go za zbyt roztrzepanego, by
mógł zauważyć małe różnice w jego zachowaniu. Ale Maks
wszystko widział, a przez to jeszcze bardziej martwił się stanem
zdrowia swojego kochanka. Nic jednak nie mówił, bo doskonale sobie
zdawał sprawę, że to przyniesie tylko odwrotny skutek.
– Będę patrzeć i
pilnować – odezwał się, kiedy Albert wszedł z talerzem kanapek
do salonu.
Albert przewrócił oczami,
już się denerwując tą obietnicą. Ostatnio w ogóle nie miał
apetytu, a Maks jak zwykle pozostawał nieubłagany. Z jednej strony
go rozumiał, bo sam by się o niego martwił, gdyby kochanek znalazł
się w takim stanie jak on, ale z drugiej był przecież dorosły.
Mógł sam o sobie decydować.
Maks westchnął ciężko,
gdy nie usłyszał odpowiedzi. Ale czego się spodziewał? Że Albert
ochoczo zadeklaruje, że zje całe śniadanie?
– Chcesz herbaty? –
zapytał, już będąc gotowym wstać.
– Mhm, czekaj, ja
zrobię. Ty możesz już zacząć jeść – mruknął Minierski i
położył talerz na blacie przed Maksem. Zerknął jeszcze na
partnera krótko, zdając sobie sprawę, jak zabawnie prezentował
się Jabłoński. Masa kolczyków, odważnie ostrzyżone włosy i
kilka tatuaży w połączeniu z szarym, wyciągniętym dresem Nike
sprawiały, że Maks wyglądał, jakby nie do końca potrafił się
zdecydować, czy woli być punkowcem, czy osiłkiem z osiedla. Albert
uśmiechnął się lekko do swoich myśli. – Jaką chcesz herbatę?
– Z malin? – odezwał
się obiekt jego rozmyślań, jakby jeszcze nie do końca przekonany.
Albert wyszedł z salonu. Szafka, w której trzymali herbaty, była
cała nimi zawalona. Jego kochanek uwielbiał pić te napary, na
każdych zakupach zahaczał o odpowiedni regał; wyszukiwał coś,
czego jeszcze nie smakował i wrzucał do koszyka. Takie ekscesy dało
się jeszcze przeżyć, w końcu opakowanie herbaty z supermarketu
nie przekraczało ceny dziesięciu złotych. Sprawy się
komplikowały, gdy po drodze spotykali sklep z herbatami. Maks
jednorazowo kiedyś wydał tam sto złotych.
Albert nalał do czajnika
wodę, po czym włączył piec, żeby ją zagotować. Oparł się o
blat i wpatrzył w okno wychodzące na podwórze. Nie miał ochoty
nic jeść. Kiedy o tym myślał, czuł nieprzyjemną gulę w gardle,
która sprawiała, że lada chwila mógł zwymiotować. Samo
wyobrażenie jedzenia wystarczało, żeby poczuł nudności.
Odetchnął cicho,
zakładając ręce na piersi. Zerknął na podłogę, chcąc skupić
myśli na czymś innym – kuchenne płytki był dobrym rozwiązaniem.
Muszą je wymienić, kafelki były klasyczne, jakie były modne w
latach dziewięćdziesiątych – małe i kwadratowe, ułożone w
biało-brązową szachownicę. Wnosiły do wystroju trochę klimatu
kultury radzieckiej. Albert chciał urządzić kuchnię w
ciemniejszych odcieniach, bo pomieszczenie okazało się bardzo
jasne, przez duże okno po frontowej stronie ściany. Słońce
oświetlało kuchnię od wschodu aż do późnego południa, gdy
nikło za horyzontem.
Z rozmyślań wyrwało go
gwizdanie czajnika, ogłaszające, że woda się zagotowała. Nie był
na to przygotowany. Drgnął wystraszony, ale po chwili pokręcił
głową, zirytowany swoim absurdalnym zachowaniem. Ostatnio wszystko
go denerwowało, nawet Maks z tym swoim nadopiekuńczym charakterem.
Może brakowało mu dziecka? – pomyślał wkurzony i sięgnął po
czajnik.
Kubki i torebka herbaty
były już przygotowane, więc złapał czajnik za rączkę. Zupełnie
zapomniał o tym, że metalowy gwizdek często był gorący, więc
złapał go palcami i syknął, kiedy skóra nieprzyjemnie go
zapiekła. Tak jak uczyła go mama, dotknął płatka ucha, klnąc
cicho, czego oczywiście jego rodzicielka nigdy nie popierała. Zalał
jednak herbatę i już miał odkładać czajnik, kiedy trącił jeden
z kubków. Instynktownie chciał go złapać, przez co zupełnie nie
przewidział konsekwencji. Gorący napar oblał jego dłoń,
wywołując mocne pieczenie i zaczerwienienie skóry. Albert przeklął
siarczyście, tak głośno, że nawet Maks usłyszał. Odstawił
niedbale czajnik na piec, nie przejmując się skapującą na podłogę
herbatą i przyjrzał się ręce.
– Co się stało? –
zapytał zaalarmowany Jabłoński, wchodząc do kuchni.
– Nic, rozlałem herbatę
– rzucił Albert, nawet nie patrząc na Maksa. Przystawił rękę
nad zlew i odkręcił zimną wodę. Prostował i zginał palce,
przyglądając się dłoni pod mocnym strumieniem. Ale był głupi,
nawet nie potrafił zalać herbaty.
Maks podszedł do niego i
zerknął na rękę partnera. Westchnął ciężko.
– Musisz uważać –
powiedział i złapał za ścierkę, zaczynając wycierać rozlany
napar.
– No przecież uważam!
– odparł Albert opryskliwym głosem, rzucając mu rozzłoszczone
spojrzenie. Odebrał jego słowa jako atak. W końcu wiedział, że
był nieuważny, nikt nie musiał mu tego powtarzać.
Maks spojrzał na niego z
początku zdziwiony, dopiero później odetchnął ciężko.
– Nie mów do mnie takim
tonem – przypomniał spokojnie, nie dając się sprowokować.
Ostatnio coraz częściej się sprzeczali, Albert do wszystkiego
zaczynał mieć pretensje, nawet do krzywo powieszonego ręcznika.
– Nie zarzucaj mi, że
nawet nie umiem zaparzyć herbaty! – warknął Minierski,
czerwieniąc się.
– Przecież nic ci nie
zarzucam – odpowiedział, nie wdając się z nim w dalszą rozmowę.
Zajrzał do szafki z nadzieją, że znajdzie coś co złagodzi
oparzenie. Niestety, pod tym względem mieli braki w apteczce.
Westchnął ciężko, zamknął drzwiczki i obejrzał się na
posępnego Minierskiego. – Nic się nie stało?
Albert spojrzał na niego
ciężko, wciąż jednak zirytowany. Sam nie wiedział dlaczego, po
prostu wszystko działało na niego tak, że od razu się denerwował.
Odetchnął cicho i skupił swoją uwagę na ręce.
– Powinno być okej –
mruknął cicho, z hamowaną złością w głosie.
Maks uśmiechnął się pod
nosem, podszedł do Alberta, ucałował jego kark czule i objął w
pasie. Nie lubił się z nim kłócić, w szczególności wtedy, gdy
wiedział, że jego zły humor był związany z lekami i stanem
zdrowia.
– Będzie okej –
powiedział, kładąc głowę na jego ramieniu. – Obejrzymy jakiś
film, co? – zapytał nagle, stwierdzając, że to świetny pomysł.
Musi czymś zając myśli partnera.
– Mhm, możemy. Jeszcze
chwilę potrzymam pod wodą i możemy iść. Zrobisz herbatę? Bo ja
nawet nie potrafię – zaśmiał się i pokręcił głową.
– Zrobię –
odpowiedział, jeszcze raz go pocałował, po czym zabrał się za
parzenie herbaty, od czasu do czasu rzucając uważne spojrzenia w
stronę Alberta. Ten w końcu wyciągnął rękę spod kranu i
zakręcił zimną wodę. Przyjrzał się dłoni, która wciąż była
brzydko zaczerwieniona i miejscami zeszła z niej skóra. Po ostatnim
sylwestrze, po którym do tej pory nie potrafił się pozbierać,
naczytał się sporo o zasadach pierwszej pomocy, a przede wszystkim
poparzeniach. Teraz już wiedział, co powinien zrobić w tej
sytuacji.
Nalał sobie do miski
zimnej wody, poprosił Maksa o lód z zamrażalki i w końcu przeszli
znowu do salonu.
– Przepraszam –
usłyszał Jabłoński, kiedy starał się znaleźć jakiś ciekawy
film. Zerknął na Alberta i uśmiechnął się. Pokręcił głową.
– Głupi – mruknął
tylko, po czym przełożył mu nogi na jego kolana, jakby w
niewerbalnym przekazie: „przyjmuję przeprosiny”. Albert tylko
uśmiechnął się i w końcu, dla świętego spokoju i poprawy
samopoczucia Maksa, sięgnął po kanapki.
*
Noc była wietrzna i
deszczowa. Przyszła jedna z majowych burz, jednak tym razem okazała
się łagodniejsza niż zwykle. W ciepłej, bezpiecznej sypialni
wydawała się odległa o kilka kilometrów. Szalała na drugim końcu
Krakowa, a nie tutaj, na Ludwinowie, gdzie mieszkali.
Lewiatan spał na dole, na
wielkiej poduszce, którą kilka dni temu kupili mu w TK Maxxie. Była
dość droga, ale miękka i duża, więc wiedzieli, że będzie
wygodna. Zresztą ich pupil nie był już szczeniakiem, żeby
wszystko niszczyć. Mogli zainwestować w coś porządniejszego.
W domu panowała cisza, a
wszelkie niepokojące odgłosy, jakie wydawał stary budynek, niknęły
w odgłosach burzy. Pomieszczenie wypełniał dźwięk równomiernego
oddechu Maksa, przy którym Albert zasypiał. Zawsze się uspokajał,
gdy miał partnera na wyciągnięcie ręki.
Nie miał zamiaru
przyznawać się do tego, że rana na ręce wciąż go szczypała.
Poparzył się, ale nie chciał z tym nigdzie jechać. Miał już
dość szpitali. Nie chciał nigdy więcej do nich trafiać. Nawet w
ciemności widział, że poparzona skóra odznacza się na tle całej
dłoni. Poruszył palcami, obserwując rękę z taką uwagą, jakby
oczekiwał, że ta nagle sama się wygoi. Chciał tego. Najgorsze, co
mogło mu się przytrafić, to właśnie to poparzenie.
Skrzywił się, a rana
nagle wydała mu się jeszcze większa. Jakby rozprzestrzeniła się
na połowę jego ręki. I wcale nie wyglądała na zastygłą, miał
wrażenie, że oprócz nieprzyjemnej struktury skóry widzi coś
jeszcze... jakby krew?
Ból się zwiększył, gdy
poruszył palcami i – sam nie wiedząc dlaczego to robi –
odwrócił dłoń, by przesunąć jej wierzchem po kołdrze. Uchylił
usta, chcąc krzyknąć, ale nie był w stanie wydobyć z siebie
słowa.
Maks spał spokojnie,
odwrócony do niego tyłem, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że
Albert próbował krzyczeć z bólu, ale nie był w stanie. Spojrzał
na swoją rękę, mając wrażenie, że przez to, co zrobił,
oparzenie wspina się wyżej, na przedramię. Nerwy kuły go, jakby
ktoś wbijał w skórę tysiące małych igiełek.
Patrzył z przerażeniem,
jak skóra na ręce się zwęgla. Niemal żarzy. Pali i piecze. Jego
oddech przyspieszył, a odgłosy burzy jakby ustały, był tylko on i
rozległa rana na jego ręku, która z każdą chwilą tylko się
pogłębiała. Widział swoje ścięgna, czarna skóra zaczęła
odpadać mu płatami. Chciał się podnieść, odwrócić, krzyknąć,
zrobić cokolwiek, by zaalarmować Maksa, ale nie był po prostu w
stanie. Miał wrażenie, jakby był sparaliżowany. Nagle jednak
zobaczył, że jego kochanek się podnosi. Usiadł na łóżku
plecami do niego i zamarł tak na chwilę. Jedyne co Albert mógł
zrobić, to spojrzeć na niego, jego gardło było tak zaciśnięte
ze strachu, że nie mógł wycisnąć z siebie chociażby słowa.
Widział, jak Maks powoli się do niego odwraca. Popalona połowa
twarzy, spalone włosy, wypływające z oczodołu oko.
– Albert! Albert! –
Popatrzył w pochylającego się nad nim Maksymiliana. Zdrowego. W
ciemności nie widział zbyt dobrze jego twarzy, ale uświadomił
sobie, że jego partnerowi nic nie było.
– Maks – wychrypiał,
dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jak brzmiał. Odchrząknął
i przełknął zgęstniałą żółć, która nagromadziła mu się w
ustach. Całą uwagę skupił na dłoni, którą zaczął oglądać.
Nie było mięsa, ani czarnych, zwęglonych fragmentów. Na
przedramieniu skóra wciąż zachowała swój idealnie jasny kolor.
Nawet dostrzegł porastające ją, trochę ciemniejsze włoski.
Odetchnął i znowu zamknął oczy, tym razem jednak nawet pod
powiekami nie zobaczył strasznych rzeczy.
– Co się stało? –
zapytał jego zaniepokojony partner. – Rzucałeś się jak w
jakiejś febrze – powiedział, kładąc się blisko Alberta. –
Znowu miałeś koszmary?
– Nie – skłamał,
chociaż wiedział, że to było idiotyczne. Oczywiście, że miał
koszmary. – Obudziłem cię? Krzyczałem? – zapytał i spojrzał
na okno. Burza już minęła, rzeczywiście nawet nie słyszeli
uderzania kropel deszczu o szyby.
– Nie, nie krzyczałeś
– sapnął. – I nie wiem co gorsze, już wolałbym, żebyś
krzyczał – przyznał zgodnie z prawdą i odgarnął mu włosy ze
spoconego czoła. – Złapałeś mnie za ramię i zacząłeś się
rzucać – mruknął, nie dodając już nic o tym, że pierwszy raz
Albert zrobił coś, co zabolało go fizycznie. Pewnie będzie miał
siniaki. Nigdy by się nie spodziewał po kochanku aż takiej siły,
dłoń partnera złapała jego ramię tak mocno, że zakleszczyła je
jak imadło. Maks mimo że krzyczał i potrząsał partnerem, to ten
i tak się nie budził, przez długą chwilę też nie chciał go
puścić.
Przerażało go to.
Widział, że z Albertem było źle, tylko co miał robić? Jak miał
mu pomóc? Zaciągnąć go do kolejnego lekarza? Napchać kolejnymi
lekami? Znowu?
– Przepraszam, ja... –
Albert odetchnął ciężko, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Bał się
zasnąć, ale był tak potwornie zmęczony. – Idź spać, ja pójdę
zrobić sobie herbaty. Albo napiję się wody – dodał zaraz,
przypominając sobie, co się dzisiaj stało, gdy próbował zaparzyć
herbatę.
Maks nie odpowiedział,
podniósł się na ramionach, żeby popatrzeć na kochanka. Nie
odezwał się już jednak, obserwował tylko jak mężczyzna rusza do
wyjścia i wreszcie opuszcza ich sypialnię. Kroki na schodach i
skrzypienie stopni zdawały się wypełniać cały dom, zupełnie
jakby to był jedyny słyszalny tu dźwięk. Po plecach Maksymiliana
przebiegł nieprzyjemny dreszcz, którego przyczyny nawet nie znał.
Poczuł się dziwnie bez Alberta u boku. Pusto.
Leżał w ciszy,
rozmasowując sobie ramię, które lekko ścierpło. Zastanawiał
się, co powinni zrobić. Chciał, żeby Albert przestał się już
męczyć. Często żałował, że pojechał w sylwestra na koncert do
Poznania. Gdyby tego nie zrobił, byłby z Albertem i zapewne nigdy
nie spotkaliby człowieka, który zmarł na skutek poparzenia
petardą. Mogliby przeczytać o nim w gazecie, ale to byłoby już
zupełnie coś innego. Bardziej odległego i obcego. Nie braliby w
tym udziału bezpośrednio, więc ten fakt nie wżarłby się w ich
wspomnienia.
Nie wiedział ile tak leżał
w ciemności, rozmyślając nad tym, co mogłoby się wydarzyć (albo
raczej nie wydarzyć), gdy wreszcie Albert wrócił do pokoju.
– Połóż się –
powiedział do niego Maks ciepłym głosem.
– Czemu jeszcze nie
śpisz? – Minierski westchnął cicho, gdy siadał na łóżko. Był
zmęczony i czuł się winny, że przez swój wybuch obudził też
Maksa.
– Czekam na ciebie –
odpowiedział i podniósł się do siadu. – Albert ja... – urwał.
Bał się to powiedzieć. Bał się wybuchu złości partnera.. –
Ja... umówię cię do lekarza, dobrze?
– Jakiego? – Albert
zmarszczył brwi, doskonale znając dalszy schemat ich rozmowy. Już
nieraz do tego wracali i żaden z nich nie zmienił zdania. Zwykle
albo jeden, albo drugi odpuszczał dla świętego spokoju i przez
jakiś czas było dobrze. Aż do kolejnego ataku. – To tylko
koszmar. Każdemu się zdarza – burknął i położył się do
łóżka. – Śpij, bo jutro będziesz nieprzytomny – upomniał
go, nie łudząc się, że to coś pomoże.
– Pogadamy rano –
zgodził się z nim, kładąc się z powrotem na łóżku. Podciągnął
sobie poduszkę pod głowę i przez chwilę wpatrywał się w skąpany
w ciemności profil Alberta. – Jak coś... to mnie obudź –
powiedział jeszcze.
– Mhm, w porządku. –
Albert modlił się, żeby tego nie zrobił, gdy znowu uda mu się
zasnąć. Gdy był na dole wziął tabletki. Liczył na to, że go w
jakiś sposób uspokoją. Leżeli w ciszy, a Albert wpatrywał się w
sufit. Noc stała się bardzo cicha. Słyszeli tylko szczekania psów
albo od czasu do czasu przejeżdżające na dwupasmówce większe
samochody.
Albert już prawie
zasypiał, gdy usłyszał jakiś słabo słyszalny hałas na
korytarzu. Przez chwilę nic nie zrobił, sądząc, że jego umysł
znowu go oszukuje. Przecież nikt nie mógł chodzić po korytarzu.
Nasłuchiwał, ale odgłos już się nie powtórzył, więc
stwierdził, że po prostu się przesłyszał albo zaczynał
wariować. To drugie wydawało mu się bardziej prawdopodobne.
*
Niedziela, 31 maja 2015
roku
Maks w południe pojechał
na próbę zespołu, zostawiając Alberta samego. Miał opory przed
tym i chciał odwołać spotkanie, ale kochanek mu na to nie
pozwolił. Wypchnął go za nie niemal siłą, obiecując, że pod
jego nieobecność poogląda telewizję, posiedzi na komputerze albo
poczyta książkę. Nie będzie robił nic niebezpiecznego.
Nim jednak wyszedł z domu,
niemal wymusił na Albercie obietnicę, że gdy coś się wydarzy,
ten od razu do niego zadzwoni i go poinformuje. Musiał się na to
zgodzić, w innym wypadku Maks zrezygnowałby z jedynej rzeczy,
dzięki której mógł oderwać się od rzeczywistości. Albert
doskonale zdawał sobie sprawę, jak wielkie znaczenie w życiu jego
partnera miała muzyka, próby i koncerty. A że ostatnie dni były
dla nich dość ciężkie, nie wybaczyłby sobie, gdyby Maks został
w domu z jego powodu, rezygnując tym samym z czegoś, co sprawiało
mu przyjemność. Każdy potrzebował odpoczynku. Albert znajdował
go czasem w pracy, a Maks na próbach.
Minierski nie miał zamiaru
łamać danego kochankowi słowa i przez kolejne dwie godziny czytał
książkę. Odnowił sobie kartę czytelnika w Bibliotece
Jagiellońskiej i na nowo wrócił do namiętnej lektury. Wcześniej
jakoś zapomniał o książkach, które przecież odprężały go tak
samo jak praca. Lubił je i liczył, że w jakiś sposób mu pomogą.
W pewnym momencie poczuł,
że coś dotyka jego stopy. Uśmiechnął się, widząc uniesiony,
biały tyłek psa i merdający ogon, wychylił się nieco, by dojrzeć
łeb Lewiatana, który znajdował się tuż przy jego stopach.
– Co robisz? – zapytał
z rozbawieniem, wyciągnął rękę i poklepał zwierzę po
wystawionym kuprze. – W szczeniaka się zmieniasz? – Aż się
zaśmiał, gdy pies zaczął lekko podgryzać jego skarpetki.
Niestety, w pewnym momencie tak się zamachnął ogonem, że prawie
zrzuciłby z niskiego stolika brudny kubek po herbacie i talerz. –
Ej, ej – ostrzegł, odpychając zwierzę w ostatniej chwili. –
Uważaj – dodał, a Lewiatan spojrzał na niego z wyrzutem, że
zabawa została przerwana. Albert nic na ten wzrok nie odpowiedział,
tylko zamknął książkę i wstał, dochodząc do wniosku, że skoro
już siedzi cały dzień w domu, to może pozmywać naczynia. Od tego
się przecież nie oparzy, pomyślał z przekąsem.
Przeszedł do kuchni,
jednocześnie mówiąc do psa, który podążył za nim. Obiecał, że
gdy wróci Maks, wyjdą na spacer. Przejdą się po osiedlu, może
zajdą skrótem aż na Ruczaj? Było pochmurnie, ale raczej
przyjemnie. Przynajmniej nie wiał zimny wiatr, jak tydzień temu,
gdy wyszli na przechadzkę.
Albert odkręcił wodę i
nabrał na gąbkę płynu do mycia naczyń. Umył sprawnie naczynia,
a dookoła unosił się przyjemny, malinowy zapach Ludwika. starając
się nie myśleć o tym, jak dziwnie czuł się w tym domu zupełnie
sam. Było w nim coś zimnego. Wciąż mimo tego, że wypełniali go
swoimi rzeczami, nie mogli zedrzeć ze ścian pustki, która
wypełniała przestrzeń, gdy zostawało się w niej samemu.
Gdy sięgnął po brudny
garnek, gdzieś z dołu dobiegło go rozpaczliwe skomlenie. Zerknął
na Lewiatana, siedzącego tuż u jego nogi i wpatrującego się w
niego błagalnie. Jego roziskrzone spojrzenie chciało mu coś
przekazać. Albert zmarszczył wargi, nie od razu je rozszyfrowując.
– Siku? – zapytał
dopiero po chwili, na co znów rozległo się psie piśnięcie.
Zakręcił wodę i wytarł
mokre ręce w kraciastą ścierkę, zawieszoną przy piecu. Poszedł
w stronę salonu, z którego zazwyczaj wypuszczali Lewiatana na
ogród. Pies posłusznie za nim poszedł i gdy był już blisko
szyby, Albert zobaczył, że po ich ogrodzie ktoś chodzi. Zmarszczył
brwi i stanął bliżej, żeby rozpoznać sąsiada z domu obok.
Mężczyzna miał około pięćdziesiątki, duży brzuch i skromne,
przybrudzone ubranie.
– Co on tu robi? –
zapytał samego siebie, widząc, jak mężczyzna rozglądał się po
ogrodzie. Nie czekając na nic, Albert pobiegł po buty, założył
je, po czym wrócił z powrotem do salonu i otworzył drzwi na taras.
– Co pan robi? – powtórzył pytanie, które chwilę temu zadał
samemu sobie. Mężczyzna spojrzał w jego stronę i uśmiechnął
się, jakby sam nie widział problemu w chodzeniu po czyjejś
posesji.
– Witam sąsiada! –
krzyknął i ruszył w stronę Alberta. Sąsiad nie miał dwóch
przednich zębów, a siwe, przerzedzone włosy wydawały się może
nie tłuste, ale po prostu niezadbane. Rozwichrzone albo nawet
potargane.
– Wejście mamy z
drugiej strony – zauważył Albert spokojnie, kątem oka
dostrzegając Lewiatana, który stanął obok niego i zawarczał na
mężczyznę.
– Wasz pies często
kręci się obok naszego domu – powiedział, wsuwając ręce w
kieszenie spodni. – Radziłbym wam go pilnować – dodał,
obdarzając Alberta dziwnym, dość niepokojącym spojrzeniem,
któremu jednak sam Albert nie dał się zastraszyć.
– Dziękuję za
informację. – Skinął głową i cmoknął na psa, który nie
odchodził od niego na krok. – Sprawdzimy płot i go przypilnujemy.
– A tak ogólnie, to
chciałem powitać nowych sąsiadów – odezwał się, wciąż
trzymając ręce w kieszeni. – Skąd jesteście? Kupiliście ten
dom? – wypytywał.
– N-nie – Albert
zawahał się przez moment, zanim dokończył: – Dostaliśmy go w
spadku. Pan tu mieszka od dawna? – Spróbował zmienić temat
rozmowy.
– Kupe lat –
powiedział i machnął ręką. – Sam wolałbym nie wiedzieć ile –
dodał i zaśmiał się, jakby to, co powiedział, było naprawdę
bardzo zabawne. – W spadku dostaliście? Jesteś synem Henryka? –
zainteresował się.
– Nie, ja... Mój
przyjaciel jest – oznajmił, wiedząc, że w końcu przyjdzie
moment, aż będą musieli się jakoś przedstawić sąsiadom. Ci z
pewnością już niedługo domyślą się, na czym opierała się
znajomość Alberta i Maksa.
– Och – mruknął
mężczyzna, ściągając brwi w wyrazie mocnej zadumy. Przez chwilę
wydawał się trawić jego słowa, poddawać je przemyśleniom i
wyciągnąć z nich jakieś wnioski. – Rozumiem, rozumiem. –
Kiwnął głową i jeszcze zerknął na psa. – Dobrze pamiętam
Henryka. Kilkanaście lat temu mieszkał tu z całą rodziną, żoną
i dzieckiem – wyjawił, wreszcie przenosząc spojrzenie na Alberta.
– Henryk był porządnym facetem, ale bardzo przeżył śmierć
żony. A jego syn jak się trzyma? Młody był, jak to się stało,
pewno się szybko podniósł, hm?
– Po czymś takim nie
można się podnieść – mruknął Albert, zauważając, że
Lewiatan odchodzi, uznając, że jego pan był bezpieczny.
Mężczyzna zamruczał coś
pod nosem i kiwa głową na znak zgody.
– Była jeszcze starsza
kobieta, o ile się nie mylę – stwierdził. – Ten dom był
kiedyś pełen życia.
– Chyba babcia Maksa –
przytaknął Albert, dziwiąc się, że mężczyzna tak go zagaduje.
Stwierdził, że zdecydowanie bardziej wolałby wrócić do domu i
zaparzyć sobie kolejną herbatę, po czym wróciłby do lektury.
Niedługo na pewno przyjedzie też Maks. Może powinien pomyśleć o
jakimś obiedzie?
– Dziwna kobieta –
prycha nagle mężczyzna i kręci głową. – Bardzo dziwna.
Nawiedzona jakaś. Dzieciaki mi straszyła, bały się do kościoła
chodzić, bo ona tam będzie, rozumie to pan?! – krzyknął i
walnął otwartą dłonią w swoje udo. – Do kościoła przez
babuleńkę nie chciały chodzić.
– No... z tego co wiem,
babcia Maksa była dość religijna – przyznał i w końcu, gdy
mężczyzna chciał mu odpowiedzieć, przeprosił go. – Muszę
wracać. Następnym razem, proszę dzwonić do drzwi, gdy będą
jakieś problemy z Lewiatanem – rzucił i zawołał psa.
*
Kiedy usłyszał dźwięk
otwierających się drzwi, a już po chwili radosne skomlenie psa,
wiedział, że jego kochanek wrócił. Uśmiechnął się pod nosem,
zamknął książkę i wpatrzył się oczekująco w wejście do
salonu, w którym już po chwili stanął zadowolony Maks.
– Hej – przywitał
się, wchodząc do pomieszczenia. – I jak tam? Bez problemów? –
zapytał, pochylając się do niego. Pocałował go lekko w usta, po
czym opadł na kanapę tuż obok Alberta.
– Jak próba? –
zapytał Albert, odkładając książkę na bok. Zrobił już obiad –
zapiekankę z warzywami i serem, która czekała na Maksa w garnku na
piecu. Sam nie jadł, bo jak zwykle zresztą nie był głodny.
Zresztą gdyby zjadł, partner pewnie i tak by mu nie uwierzył, i
kazał jeść przy nim drugi raz.
– Świetna –
powiedział z zadowoleniem. – Idzie coraz lepiej, mówię ci. –
Przez chwilę Maks wydawał się być nie dorosłym mężczyzną, a
dzieckiem, które odkryło jakieś nowe, ciekawe miejsce do zabawy. –
Myślałem, że będzie gorzej, wiesz, mamy mało czasu do występu w
Raboli, tylko miesiąc. Bałem się, że ciągle będziemy się
mylić, w końcu nowy repertuar i tak dalej, ale było świetnie –
mówił szybko, z takim zadowoleniem, jakiego już dawno nie
wykazywał.
Albert roześmiał się i
dotknął chłodnej dłoni kochanka. Maks był w swojej ostrej,
wyjściowej odsłonie. W domu wyglądał znacznie łagodniej, bez
ułożonej fryzury, kolczyków i podkreślonych oczu kredką.
– Dobrze. Już się nie
mogę doczekać koncertu – rzucił i przekrzywił głowę,
czekając, aż Maks go pocałuje.
– A ty? Odpocząłeś? –
zapytał, nie robiąc jednak nic, by się do niego pochylić i
złączyć ich wargi. Siedział tuż obok i wpatrywał się w
kochanka uważnym spojrzeniem, zupełnie, jakby dzięki temu mógł
lepiej określić, czy Albert go okłamie czy nie.
– Kojarzysz tego
sąsiada, który mieszka obok nas? – zapytał ostrożnie Albert,
ignorując wcześniejsze pytanie kochanka. Gdy ten skinął głową i
opisał krótko, jak mężczyzna wyglądał, Albert kontynuował: –
No to zobaczyłem go na naszym ogrodzie, jak miałem wypuścić
Lewiatana. Chodził i się rozglądał. Coś nabąkiwał, żeLewiatan
go denerwuje, to musimy uważać. Chciał się niby przywitać,
wyobrażasz sobie? Pamięta twoich rodziców. I babcię – dodał,
zanim zdążył ugryźć się w język.
– Co? – Maks uniósł
brwi zdziwiony, przez chwilę patrząc na kochanka. – Mówił coś?
– zainteresował się od razu.
– Mówił, że twój
ojciec był porządnym facetem, a babcia straszyła jego dzieci. Bały
się do kościoła pójść, bo była taka przerażająca. Naprawdę
było aż tak źle? – zainteresował się Albert, próbując
stworzyć w wyobraźni obraz fanatyczki religijnej, zamkniętej w
swoim świecie.
Maks zmarszczył brwi. Nie
chciał do tego powracać, to był jeden z najgorszych okresów w
jego dzieciństwie, bo krótko po tym umarła jego mama.
– Może – odpowiedział
i wstał nagle. – Zrobię herbaty, chcesz? – zmienił szybko
temat i nie czekając na odpowiedź Alberta, ruszył w kierunku
kuchni.
– W kuchni jest jeszcze
obiad! – krzyknął za nim Albert, zdając sobie sprawę ze swojego
błędu. Zdążył już zauważyć, jak Maks reagował na wspomnienia
babci, więc nie powinien o jej teraz przywoływać.
– Jadłeś już? –
zapytał Maks, kiedy wlewał wody do czajnika. Podejrzewał jednak
jaka była odpowiedź, oczywiście, że Albert nie jadł. Gdyby go
nie przyciskał, jego partner prawdopodobnie nic nie brałby do ust.
– Mhm, trochę –
skłamał Albert, idąc w stronę kuchni. Stanął w drzwiach i
spojrzał na Maksa, modląc się, żeby kochanek uwierzył. Nie był
w ogóle głodny. Czuł się trochę dziwnie po lekach, ale nie miał
zamiaru do niczego się przyznawać. Wziął je, licząc na to, że
koszmary odejdą.
– Kłamiesz – odezwał
się dziwnie spokojnym tonem Maks, kiedy wstawił garnek na gaz. Z
szafki wyciągnął dwa talerze, a z szuflady widelce. Gdy wszystko
już przygotował, odwrócił się przodem do partnera.
– Czasami mam dość
tego, że mnie tak dobrze znasz – usłyszał w odpowiedzi. Albert
wykrzywił usta w namiastce uśmiechu.
– A ja się cieszę, bo
dawno już umarłbyś z głodu – odpowiedział i westchnął
ciężko, nie mając siły nawet na sparodiowanie uśmiechu. – Nie
wiem już, co robić, Albert – mruknął cicho, nie patrząc na
kochanka. – Chciałbym, żebyśmy byli szczęśliwi.
– No przecież jesteśmy.
– Albert zmarszczył brwi i odebrał od niego talerz.
– Żałuję, że wtedy
zostawiłem cię samego – mruknął, odwracając się do kuchenki,
by wyłączyć czajnik z wodą, który zaczął gwizdać. – Mogłem
zrezygnować z koncertu.
– Maks, to nie była
twoja wina. Takie rzeczy po prostu... – Chciał powiedzieć, że
takie rzeczy się zdarzały, ale uświadomił sobie, że to nie miało
sensu. Bo nie na co dzień widziało się mężczyznę poparzonego
fajerwerkami. Nie co tydzień ktoś umierał ci w rękach. – Nie
ważne. Ja... próbuję o tym zapomnieć, naprawdę. Wiem, że jesteś
już tym zmęczony – dodał i spojrzał na Lewiatana, który kręcił
się przy ich nogach, gdy wyczuł jedzenie.
– Może nie zmęczony...
– zaczął Maks i zmarszczył brwi, zastanawiając się, jak
dokończyć. Bo skoro nie był zmęczony, to jaki był? – Po prostu
się martwię. Widzę, że nie masz apetytu, jesteś ciągle
zmęczony, masz koszmary... A ja nie mogę nic zrobić – zakończył
z wyrazem bezsilności na twarzy.
Albert uśmiechnął się.
Czasami dziwnie się czuł, kiedy Maks tak się nim opiekował. To
zupełnie nie pasowało do jego wyglądu. Bardziej sprawiał wrażenie
aroganckiego obieżyświata, niż kogoś, kto przejmowałby się w
taki sposób drugą osobą. Maks przez ostatnie lata bardzo się
zmienił, bo kiedyś faktycznie taki był.
Koszmar Alberta był naprawdę straszny. Na początku myślałam, że dzieje się to naprawdę jak zauważył jakby krew, ale później tak pomyślałam czytając dalej, że to sen. Te opowiadanie cały czas mnie zaskakuje i jestem ciekawa czy babcia Maksa nie chodzi po domu i nie robi w nocy hałasu, a może to ona ma coś wspólnego z uczuleniem Alberta.
OdpowiedzUsuńAkcja ciągle jeszcze się rozkręca ;) Cieszymy się, że zaskakujemy. Wciąż boimy się, że nie przedstawimy odpowiednio atmosfery horroru, chociaż filmowo uwielbiamy ten gatunek. Z książkowym horrorem miałam do czynienia tylko raz i to nie był osławiony King ;) Mam nadzieję, że projekt Świadomości nas nie przerośnie, bo - chociaż powstaje bardzo wolno - sprawia nam ogromną przyjemność.
UsuńDziękujemy za komentarz i pozdrawiamy :)