Dziękujemy za wszystkie komentarze pod rozdziałem Lingerie. Jako że dawno nie było Świadomości, dzisiaj przychodzimy do Was z tym opowiadaniem. Zapraszamy do czytania i wyrażania swoich opinii.
Czwartek,
21 maja 2015
Maks
poszedł zrobić śniadanie, kiedy Albert szykował się w ich
sypialni do pracy. Wyszedł do łazienki, żeby wziąć szybką
kąpiel. Już po kilku dniach, kiedy zagracili dom swoimi rzeczami,
poczuli się w nim znacznie pewniej. Bardziej swojsko, a wszystko –
mimo bałaganu, który wciąż starali się okiełznać –
sprawiało, że dom nabierał przytulnego charakteru.
Kupili
już meble do sypialni, a Maksowi udało się ją we wtorek
odmalować, więc można powiedzieć, że ten pokój był najbardziej
zbliżony do ich wizji domu. Nie chcieli teraz poświęcać uwagi
szczegółom i dokupywaniem drobnych gadżetów, na to przyjdzie pora
później.
Minierski
wyszedł spod prysznica i, kiedy zaczął się wycierać, aż syknął,
czując swędzenie na skórze. Spojrzał na swoje ramię i zobaczył
na jasnej skórze masę małych, czerwonych kropeczek. Miał je już
od poniedziałku, ale dopiero teraz zaczęły go swędzieć.
–
Cholera – syknął, starając się ich nie drapać. Szybko sięgnął
do szafki, szukając czegoś, co złagodziłoby nieprzyjemne uczucie.
Znalazł jakiś krem leczniczy na bazie naturalnych składników,
który kiedyś zaproponowała im ekspedientka w jakiejś aptece.
Nałożył go na skórę, z nadzieją, że przyniesie mu chociaż
odrobinę ulgi. Swędzenie powoli zaczęło ustępować, przynajmniej
na razie, więc mógł się ubrać i zejść na dół, do Maksa,
który już kończył przygotowywać śniadanie. Gdy wszedł do
kuchni, posłał partnerowi krótki uśmiech. Włosy Maksymiliana
były trochę przetłuszczone, bo nie mył ich od dwóch dni, ale i
tak wyglądał dobrze. Trochę je tapirował, a później przerzucał
na jedną stronę, odsłaniając jednocześnie nieogolony bok głowy.
Zakładał kolczyki i te swoje przyduże koszulki z zespołami, w
takim stroju prezentował się w kuchni naprawdę zabawnie. Ze swoim
groźnym wyglądem zbuntowanego nastolatka w ogóle nie pasował do
jasnego pomieszczenia, wyłożonego kafelkami z florystycznym wzorem.
Albert mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, kiedy obserwował
kochanka kręcącego się między piecem a lodówką.
–
Zrobiłem placki bananowe, okej? – Z zamyślenia wyrwało go
pytanie Maksa, który odwrócił się do niego z filiżanką
parującej, mocnej kawy, dokładnie takiej, jaką Albert lubił
najbardziej. O poranku zawsze potrzebował mocnego kopa, który
postawi go na nogi, a nic tak nie pomaga jak solidna dawka kofeiny.
–
Placki bananowe? Dawno już ich nie robiłeś. – Albert usiadł
przy stole i zerknął na Lewiatana, który kręcił się po
pomieszczeniu, zerkając to na jednego pana, to na drugiego, jakby w
nadziei, że któryś z nich się zlituje i da mu coś ze stołu.
Pogłaskał go krótko, cały czas obserwując Jabłońskiego. Nie
miał zamiaru mówić mu o wysypce. Ukrywał się z nią już od
trzech dni i łudził się, że w końcu zniknie, dopiero dzisiaj ją
czymś posmarował. Nie przywiązywał zbytniej wagi do dbania o
zdrowie. Bardziej od zwalczenia nieprzyjemnych zmian skórnych,
zależało mu na pozbyciu się koszmarów, które przez wydarzenia z
ostatnich dni, czyli przeprowadzkę, tylko się nasiliły.
–
Wiem – zaśmiał się i postawił na stole pokrojone, pierwsze w
tym roku truskawki i słoik Nutelli, którą sam zawsze lubił się
zajadać. – Dzisiaj wyszły mi świetne – powiedział z bezczelną
pewnością siebie. Wiedział, że był dobrym kucharzem, a Albert
nigdy nie narzekał na posiłki, czy nudny jadłospis. W końcu: przez żołądek do serca. – Dodałem trochę sody, dlatego są
takie puszyste – pochwalił się, stawiając na stole talerz
zapełniony malutkimi, okrągłymi placuszkami.
–
Gordon Ramsey – zażartował Albert i nałożył sobie na nie
słodkiego kremu czekoladowego. Jego partner wiedział, że słodkości
mógł jeść tylko na śniadanie. W każdym innym posiłku w ciągu
dnia mu one nie odpowiadały.
Maks
uśmiechnął się szeroko, co wyszło trochę diabelsko przez jego
ostro wygięte, ciemne brwi i kolczyki na twarzy.
–
Twoja osobista kucharka – odpowiedział wesoło i sięgnął
jeszcze do szafki, w której trzymali leki, po opakowanie tabletek
Alberta. Spojrzał na biało-fioletowy kartonik, na którym widniał
napis: Deprexetin. Westchnął ciężko, wyciągając rozpoczęty
blister. Lekarz niedawno, jakiś tydzień temu, przypisał jego
kochankowi ten lek, bo poprzedni nie za bardzo się sprawdzał. Obaj
mieli nadzieję, że tym razem wszystko będzie dobrze. Na razie
Albert się nie skarżył, a przynajmniej nic nie mówił Maksowi,
więc Jabłoński miał cichą nadzieję, że tym razem medycyna im
pomoże. Od czasu pamiętnego Sylwestra żyło im się naprawdę
ciężko, ale pomimo tego ani przez chwilę nie pomyślał, że miał
dość Alberta. To nie polegało na zwykłym „chodzeniu ze sobą”
jak za czasów szkoły, byli partnerami, nie tylko w łóżku, ale
też w życiu. Na tę myśl uśmiechnął się pod nosem i odwrócił
do stołu, przy którym Minierski już zajadał się plackami,
popijając je kawą. Podszedł więc do niego i położył mu jedną
tabletkę obok kubka z naparem. Czasem Albert się z niego śmiał,
że zachowywał się jak dobra żona, kiedy tak mu gotował i dbał o
to, by przyjął swoją dawkę leku, jednak Maks podejrzewał, że
gdyby nie on, zapomniałby o lekach. Może i mężczyzna był
ułożony, dbał o płacenie rachunków w terminie, miał wysoką
kulturę osobistą, to jednak jeżeli chodziło o zdrowie, Albert po
prostu zapominał. Zapominał o założeniu szala, gdy temperatura na
zewnątrz nie była zbyt wysoka, o zmianie jesiennych butów na te
ciepłe, zimowe, o dopięciu kurtki pod szyję, czy zażyciu głupiej
witaminy C w okresie panowania grypy. Maks jednak pamiętał i
wszystkiego dopilnowywał. Chociaż z terminami płacenia rachunków,
oszczędzaniem pieniędzy i umiejętnym dysponowaniem nimi wychodziło
mu znacznie gorzej.
Albert
pozwolił sobie na ciche westchnięcie, kiedy sięgał po tabletkę
już po skończonym posiłku. Maks podał mu jeszcze szklankę z
wodą. Przełknął tabletkęz trudem, bo była gość duża.
–
No dobra, to ja spadam już, zaraz się spóźnię – sapnął i
wstał od stołu. – Spotykamy się na mieście? Możemy się umówić
na rynku, okej? Albo na Kazimierzu, jak wolisz, mnie to w sumie
obojętne.
–
Może być Kazimierz, mniej ludzi – stwierdził, popijając swojej
kawy. – Uważaj na siebie – rzucił jeszcze, czekając, aż
Albert do niego podejdzie i pożegna go krótkim pocałunkiem, jak
zawsze.
–
Ty też, Jabłoński – mruknął cicho Minierski, głaszcząc go po
policzku, kiedy w końcu się od siebie odsunęli. Uśmiechnął się
lekko.
Maks
odprowadził go spojrzeniem do drzwi i westchnął ciężko,
przesuwając bosą stopą w białym futrze Lewiatana, który ułożył
się na podłodze. Nie lubił zostawiać w tym domu sam, ale na
szczęście zaraz też się zbierał. Dopił kawę, ogarnął jeszcze
swoje zaniedbane włosy, ubrał się i wyszedł do przedpokoju,
odprowadzony przez psa do samych drzwi.
–
Nie rozrabiaj – powiedział, zakładając buty. – I nie zgryzaj
tynku ze ścian, bo chyba cię uduszę, rozumiesz? – zapytał,
wyciągając dłoń i tarmosząc sierść na szyi zwierzęcia.
Lewiatan
odpowiedział mu tylko niewinnym spojrzeniem, zupełnie jakby chciał
mu odpowiedzieć: „daj spokój, jestem dużym psem” i Maks już
po chwili wyszedł z domu, czując dziwny rodzaj ulgi, kiedy minął
bramę.
***
Spotkali
się jak zwykle we włoskiej restauracji, której nazwa zainspirowana
została przez sycylijską mafię – Cosa Nostra. Obaj uważali, że
serwowali tam chyba najlepsze włoskie jedzenie w całym Krakowie,
więc nawet nie musieli specjalnie się zgadywać, żeby wiedzieć,
gdzie się spotkają.
Albert
wszedł do restauracji spóźniony, więc Maks już zajął miejsce i
przeglądał kartę dań. Minierski uśmiechnął się najpierw do
partnera, później do znajomej kelnerki, którą minął.
–
Korki – wyjaśnił, siadając naprzeciwko Maksymiliana.
–
Już myślałem, że nie dotrzesz – odpowiedział mu z szerokim
uśmiechem. – Kończymy nagrywanie albumu – powiedział,
pochylając się nad stołem, bo już nie mógł wytrzymać z tej
całej satysfakcji i po prostu musiał się z kochankiem nią
podzielić.
–
Kiedy będę mógł usłyszeć efekt końcowy? – zapytał Albert z
szerokim uśmiechem, obserwując go uważnie. Maks podkreślił sobie
lekko oczy kredką, przez co jego tęczówki wydawały się jeszcze
bardziej niebieskie niż zazwyczaj. Lubił sposób, w jaki jego facet
na niego patrzył. Nawet jeżeli ludzie się za nim oglądali, przez
jego dość niecodzienny wygląd, to już przestał się tym
przejmować.
–
W przyszłym tygodniu? – odpowiedział Maksymilian i spojrzał na
kartę. – Ja chyba biorę to co zawsze, carbonarę, a ty? –
zapytał i zerknął na kochanka, który ściągnął z siebie
blazer. Podwinął sobie rękawy swojej kremowej koszuli, w jakiej
poszedł do pracy, a spojrzenie Maksa padło na przedramiona Alberta.
Zmarszczył brwi i pochylił się nagle nad stołem, dotykając
podrażnionej skóry kochanka. – Co to?
Albert
zerknął na ramię i przeklął w myślach. Zupełnie o tym
zapomniał, przestało go swędzieć, więc nie zwracał uwagi na
wysypkę.
–
Podrażnienie – powiedział i spróbował się odsunąć. – Od
sprzątania, pewnie przez kurz.
Maks
zmarszczył brwi, patrząc na kochanka podejrzliwie. Nie podobało mu
się to, a najgorsze, że gdyby tego nie zauważył, Albert w życiu
by mu o tym powiedział i pewnie nic by z tym nie zrobił.
–
Nie od leków? – zapytał podejrzliwie, nie dając za wygraną.
–
Nie, weź przestań! – zniecierpliwił się i zabrał rękę, po
czym opuścił mankiet i zapiął guzik przy nadgarstku. –
Przesadzasz. – Nienawidził, kiedy Maks stawał się nadgorliwy w
przypadku jego choroby. Nie lubił swoich dolegliwości, tego że
wciąż nie mógł dojść do siebie po zdarzeniu z ostatniego
sylwestra. Cały czas powtarzał sobie, że takie rzeczy się
zdarzały i już najwyższa pora, żeby doszedł do siebie. Ale
zawsze kiedy już myślał, że udało mu się z tym uporać, obraz
poparzonego mężczyzny wracał w nocy, męcząc go w koszmarach.
Najgorsze okazały się jednak te, w których to on był
poszkodowany, to jego poparzyła petarda i to on umierał. Budził
się wtedy w nocy cały spocony, a przy okazji przerywał sen też
Jabłońskiemu.
Maks
westchnął ciężko i zadudnił nerwowo palcami w blat stołu.
–
Po obiedzie idziemy do apteki i dopiero później jedziemy po Piotra
– zadecydował głosem nieznoszącym sprzeciwu. Kiedy chciał,
potrafił postawić na swoim, w takich chwilach Albert wiedział, że
nie miał co się wymigiwać i próbować wpłynąć jakoś na
kochanka, był zbyt uparty.
–
To nic takiego, zobaczysz, jutro już nie będę tego miał –
zbagatelizował i zerknął na kartę, zastanawiając się, co
wybrać. – Ja wezmę gnocci z cielęciną i grzybami. Spróbowałbyś
czegoś nowego – wytknął mu. Był na siebie trochę zły, że
zapomniał się i Maks zobaczył wysypkę. Wiedział, że teraz nie
da mu z nią spokoju i w najgorszym wypadku wyśle do lekarza. Już
miał ich dość, nienawidził do nich chodzić. Polska służba
zdrowia pokazywała mu, że najgorsze, co mógł zrobić, to
zachorować.
–
I tak podejdziemy do apteki – powiedział Maks, rzucając mu
stanowcze spojrzenie, po czym wzruszył ramionami. – Piotr może
poczekać. – Piotr był ich wspólnym przyjacielem, z którym
umówili się na wieczór, na opijanie nowego domu. Kolega nie dałby
im spokoju, gdyby nie spotkali się na piwo w ich nowym dobytku. Obaj
więc, raczej dla świętego spokoju, zgodzili się na spotkanie.
–
Co chcesz do picia? – Albert nie chciał o tym rozmawiać, więc
nie miał zamiaru ustępować.
***
–
Ja pieprzę – tak brzmiały pierwsze słowa Piotra, kiedy wysiadł
z ich samochodu i spojrzał na dom skąpany w ciemności, która
wcale nie sprawiała, że budynek wydawał się być bardziej
przytulny. – Serio? Mieszkacie tu? – zapytał, krzywiąc się.
Jak zwykle był bardzo szczery, za co czasem go nienawidzili.
–
Zaczynamy, a co? – Albert spojrzał na przyjaciela ze
zdezorientowaniem. Nie widział w ich domu niczego nadzwyczajnego.
Może nie był nowy, przez co stare okna i odpadający tynk na
ścianie frontowej nie sprawiał dobrego wrażenia, ale w środku
było znacznie lepiej. – Przynajmniej nikt nas nie okradnie –
zażartował i zerknął na Maksa, któremu chyba nie podobała się
uwaga przyjaciela.
–
Stary, wygląda jakbyś go żywcem z horroru wyciągnął – rzucił
Piotr i wpatrzył się w ciemne okna na piętrze i dach porośnięty
mchem.
Maks
przewrócił oczami i szybkim krokiem pokonał trzy stopnie
prowadzące na werandę. Otworzył drzwi, słysząc już popiskiwanie
stęsknionego Lewiatana.
–
Jakby co, to ty sprzątasz jego kupę – rzucił do Alberta, a ten
tylko się zaśmiał i wszedł do środka. Lewiatan o mało na nich
nie skoczył. Merdał cały czas ogonem, liżąc ich po dłoniach, a
dopiero kiedy nacieszył się opiekunami, zwrócił uwagę na ich
gościa, za którym szczególnie nie przepadał. Dotknął nosem jego
uda i wrócił do Maksa. – Ja się z nim przejdę, a ty weź
Piotrka do środka – powiedział do swojego kochanka, wchodząc do
przedpokoju tylko po obrożę i smycz. Wyszedł w towarzystwie
stęsknionego psa, a Albert zapalił światło w salonie i w kuchni,
po czym zerknął na Piotrka. Mężczyzna z wyglądu był całkiem
przeciętny, chociaż miał tunele w uszach i kilka tatuażów pod
ubraniem. Pracował na podobnym stanowisku co Albert, spełniał się
zawodowo a w wolnych chwilach rysował. Artysta o analitycznym
umyśle. Za czasów studiów, obaj wylądowali na jednym kierunku,
studiowali bezpieczeństwo i higienę pracy, a teraz pracowali jako
specjaliści z tej dziedziny. Mieli więc trochę czasu, by się
dobrze poznać. Tak się śmiesznie złożyło, że Piotr i Maks
znali się już od dzieciństwa. To właśnie Piotr ich ze sobą
zapoznał, nie raz się śmiali, że kolega okazał się ich swatką.
–
I co? – zapytał z rozbawieniem Albert, żeby przerwać ciszę.
–
Straszy tu? – zagadał, rozglądając się dookoła. Stanął pod
schodami, patrząc w górę, na piętro, które wieńczyło małe, o
tej porze dnia ciemne okno. – Zaraz pewnie odkryjecie jakąś
mroczną historię, może w piwnicy przeprowadzano jakieś
eksperymenty na ludziach? – mówił, brzmiąc w tamtym momencie
całkowicie poważnie, jednak Albert wiedział, że Piotr żartował.
Miał bardzo specyficzne poczucie humoru.
–
Na tobie chyba – zaśmiał się Minierski i pokręcił głową. –
Za dużo horrorów się naoglądaleś – prychnął i pokręcił
głową. – Babcia Maksa była trochę przerażająca – przyznał,
zanim zdążył ugryźć się w język.
–
No, to pewnie będzie was straszyć – powiedział Piotr tym swoim
wszystkowiedzącym tonem, z którego Maks zawsze się śmiał, na co
jego kolega z dzieciństwa się oburzał. – Za to wasze obciąganie
sobie po nocach. Wiesz, po to Bóg stworzył kobietę i mężczyznę,
i tak dalej. – Machnął ręką, zaglądając do salonu.
–
Weź się zamknij lepiej – burknął Albert i wydął wargi,
patrząc na niego groźnie. Już nie miał zamiaru mówić mu o
wszystkich świętych obrazkach, jakie musieli wynieść z pokoju
babci. Piotrek podłapałby temat i gdyby Maks wrócił, cały czas
by mu o tym mówił, dodatkowo go nakręcając.
–
Nie gadaj, że sam o tym nie myślałeś. – Zaśmiał się i opadł
na fotel. – Straszny, zły duch babci przygląda się wam podczas
seksu – powiedział wesoło, przesuwając dłonią po
podłokietniku. – A jak tam w ogóle z Maksem? – zmienił nagle
temat, wprowadzając w dezorientację nawet Alberta, który już
myślał, że przyzwyczaił się do gadatliwości kolegi.
–
Masz nie mówić o babci przy Maksie, słyszysz? – zapytał
stanowczo Minierski, kiedy wyciągał sześciopak. On nie mógł pić,
więc zaraz chciał sobie zrobić herbaty. – A z Maksem dobrze –
dodał już łagodniejszym tonem. – O to się nie martw.
Piotr
odchylił się, żeby na niego spojrzeć. Uśmiechnął się lekko.
–
Zawsze wam tego zazdrościłem, wiesz? – mruknął i odebrał od
Alberta puszkę Warki. Obrócił ją w dłoniach, patrząc na nią z
zastanowieniem. – Jesteście chyba jedynymi gejami, jakich znam,
którzy są jak małżeństwo – dodał z dziwnym rozrzewnieniem.
Albert i Maks dobrze wiedzieli, że Piotr nie miał szczęścia w
miłości i wiele razy przeżywał poważne zawody.
–
No wspólne mieszkanie nam dużo ułatwiło – przyznał Albert i
zerknął na korytarz, kiedy usłyszał otwieranie drzwi. Do salonu
jak torpeda wbiegł Lewiatan, a zaraz za nim pojawił się Maks. –
Zrobię herbaty, siadaj. Chcecie coś do żarcia?
–
W szafce są paluszki – powiedział Maks, odgarniając na bok
włosy. – I może jakieś ciastka? Chyba coś zostało z ostatnich
zakupów, co? – zapytał, podchodząc do opakowania z piwem, z
którego wyciągnął jedną puszkę.
Minierski
nic nie odpowiedział, z lekkim uśmiechem obserwując kochanka.
Lubił jego gesty, pewne siebie spojrzenie cwaniaczka i szczupłą,
kościstą sylwetkę. Sam miał taką samą, więc nie widział
powodów przez które anorektyczny wygląd Jabłońskiego miałby mu
przeszkadzać. Wyszedł na chwilę do kuchni, a Lewiatan poszedł za
nim, z nadzieją, że dostanie już kolację. Albert uśmiechnął
się tylko do niego, wstawiając sobie wodę na herbatę. Nie mógł
mu teraz nic dać. Z książek, jakie nakupowali z Maksem po
zaadoptowaniu Lewiatana, jasno wyczytali, że zwierzę nie powinno
nic jeść pół godziny przed spacerem, ani pół godziny po. Kiedy
zalewał sobie napar, Maks właśnie wznosił toast z Piotrem.
–
To za wspólne mieszkanie – rzucił.
–
Wspólne? – Maks uniósł brew. – Że niby zamierzasz się
wprowadzić? – prychnął, rozsiadając się na sofie niczym pan na
włościach. – Zapomnij.
–
No... wasze wspólne, nie? Ale jak chcesz, to mogę się wprowadzić!
– zapewnił od razu, uśmiechając się podstępnie. – Tyle
miejsca macie, podzielcie się!
–
Żebyś dupczył się ze swoimi kolesiami w przedpokoju? –
Przewrócił oczami, ale po chwili uśmiechnął się podstępnie. –
Ja z Albertem świetnie wykorzystamy to miejsce – dodał i
uśmiechnął się do nieświadomego kochanka, gdy ten wrócił do
salonu, a Lewiatan dreptał krok w krok za nim, wciąż licząc na
jedzenie.
–
Co? – zapytał Minierski i zerknął na piwo w ich rękach.
Powstrzymał się przed skrzywieniem. On uwielbiał wino, którego
teraz nie mógł pić. Irytowało go to, ale nie chciał denerwować
Maksa, więc po nie nie sięgał. Lekarz nastraszył go co do
niepożądanych objawów po połączeniu alkoholu i leków.
–
Nic – odpowiedział Maks i poklepał miejsce przy sobie. – Piotr
chciał z nami mieszkać – dodał, ciekawy jego reakcji. Kiedyś,
gdy dopiero odkrywał swoją seksualność, zdarzyło mu się kilka
ekscesów z przyjacielem, o które Albert był zazdrosny do dzisiaj.
–
A po co? – Minierski zachował zimną krew i nie dał po sobie
poznać, że ten pomysł zupełnie mu się nie spodobał.
–
A tak sobie – odpowiedział Piotr, podejmując grę. Dobrze
wiedział, że Maks lubił, gdy Albert był zazdrosny, bo z reguły
jego kochanek nie okazywał takich emocji, był bardzo zrównoważony.
– Będzie fajnie w trójkę, co? – zamruczał i popił piwa.
–
Możesz spać w pokoju babci Maksa – mruknął Minierski i sięgnął
po herbatę, rzucając zirytowane spojrzenie kochankowi, jakby to on
to wszystko zaproponował.
–
No chyba żartujesz! – prychnął Piotr i aż zmarszczył brwi. –
Żeby rzuciła na mnie swoją pośmiertną klątwę?! – wypalił, a
Maks zerknął na niego, ale nic nie powiedział. Odwrócił się
jedynie do Alberta i uśmiechnął się lekko.
–
Lubię, jak tak patrzysz.
–
Niby jak? – oburzył się Albert i odwrócił wzrok. Wyglądał
dojrzale, a jednocześnie bardzo dziecinnie ze swoimi mocno
osadzonymi oczami, mnóstwem piegów na skórze i szerokimi, pełnymi
wargami. Miał zdecydowanie bardziej łagodne rysy od Maksa.
–
Dobrze wiesz – zaśmiał się, nie spuszczając z niego wzroku.
Piotr odetchnął tylko, już do tego przyzwyczajony, nigdy nie
wchodził między nich. Jak mieli te swoje momenty czułości, to po
prostu się nie wtrącał.
Albert
jeszcze raz na niego spojrzał i przewrócił oczami, uśmiechając
się mimo wszystko. Maks czasami zachowywał się jak dzieciak, jak
idiota, który uwielbiał go prowokować, wymuszać pewne reakcje, a
Minierski żałośnie się na to wszystko nabierał. Nienawidził
tego, a jednocześnie nie wyobrażał sobie, że nagle jego partner
miałby przestać go w ten sposób drażnić.
–
Maks w przyszłym tygodniu skończy pracę nad płytą – zmienił
temat i rzucił krótkie spojrzenie Piotrkowi.
–
No i brawo – powiedział, kiwając głową. – Podrzuć mi ją
później – powiedział, zerkając na Maksa, na co ten potaknął.
–
Jasne – mruknął i pociągnął solidnego łyka z puszki, a
następnie pochylił się po paluszki, których wziął całą garść.
Podał kilka Albertowi, który odebrał je i rzucił jeszcze znaczące
spojrzenie Maksowi, jasno dające mu znać, że chwilę temu naprawdę
był zazdrosny. Jabłoński uśmiechnął się szeroko, prezentując
mu swój nierówny zgryz, gdy nagle usłyszeli cichy trzask
dobiegający z piętra wyżej. Maksymilian aż drgnął i spojrzał
do góry.
–
No mówiłem, mówiłem, że wam babcia ożyła – powiedział z
rozbawieniem Piotr.
–
Przestań, tak jest w domach. – Albert zgromił go spojrzeniem. Nie
chciał, żeby Maks czuł się tu jeszcze gorzej. Żeby wyobrażał
sobie babcię. On nie wiązał z tym domem jeszcze żadnych
wspomnień, w przeciwieństwie do jego kochanka.
Maks
nic nie powiedział, tylko zwilżył wargi i zerknął na Alberta.
Uśmiechnął się pod nosem, wyciągając dłoń, żeby wsunąć ją
we włosy kochanka. Naprawdę nie chciał się zastanawiać nad tym,
co to było. I nie chciał też myśleć o babci. Dzisiaj w końcu
mieli się kochać, rozdziewiczać sypialnię. Zrobić to tak, jak
powinni, wcześniej byli zbyt zmęczeni na tego typu wysiłki
fizyczne.
Piotrek
już kończył swoje piwo i odłożył je na stolik.
–
Moglibyście mi chociaż pokazać ten wasz nowy dom – poskarżył
się w końcu.
–
Nie chce mi się – powiedział Maks wprost, zbyt wyczerpany po
całym dniu w pracy, by jeszcze teraz latać za Piotrem i oprowadzać
go po pomieszczeniach. – Obejrzysz go, jak zrobimy cały remont.
–
Co z ciebie za przyjaciel, dzięki, Jabłoński. – Mężczyzna
westchnął ciężko i sięgnął po kolejne piwo. Albert popijał
herbatę, siedząc obok Maksa, a Lewiatan kręcił się po salonie,
szukając dla siebie miejsca.
Pili
i rozmawiali o wszystkim, jedno piwo szło za kolejnym piwem, Maks
się nie za bardzo ograniczał, miał bardzo mocną głowę. Albert
czasem mu jej zazdrościł, bo nigdy nie mógł pić z nim na równi,
to źle się kończyło. Wreszcie jednak Piotr postanowił się
ruszyć, nie mieszkał daleko, ale mimo to i tak postanowił zamówić
taksówkę. Odprowadzili go więc do samej bramy razem z Lewiatanem,
który był chyba najbardziej zadowolony z pożegnania Piotra.
–
Chodźmy do łóżka – zamruczał Maks, obejmując Alberta od tyłu,
kiedy taksówka już odjechała.
–
Teraz masz ochotę? – zapytał Albert cicho i pociągnął kochanka
do domu. Dopiero kiedy drzwi się za nimi zamknęły, przycisnął go
do nich i pocałował gwałtownie. Czasami potrafił być
nieprzewidywalny, może dlatego tak dobrze dogadywali się w łóżku.
Maks
odetchnął, zaskoczony tym ruchem, ale objął go ciasno, jeszcze
bardziej podniecony przez alkohol. Zamruczał mu w usta, szybko
jednak przejmując dominację w pocałunku, złapał go za włosy i
zacisnął na nich dłoń. Albert w odpowiedzi odetchnął,
przyciskając biodra do jego uda, zaczął się o niego ocierać.
–
Idziemy na górę, będzie wygodniej – mruknął, dotykając jego
policzka. Podniecało go już samo spojrzenie pijanego Maksa,
wyglądał wtedy tak, jakby chciał przelecieć wszystko, co się
ruszało.
Jabłoński
jeszcze odwrócił się, żeby przekręcić klucz w drzwiach, po czym
poszedł za Albertem, uśmiechając się lekko pod nosem. Gdy szli po
schodach, cały czas taksował wzrokiem szczupłą sylwetkę przed
sobą, a jego spojrzenie non stop zsuwało się na pośladki
kochanka. Gdy znaleźli się przed drzwiami i Minierski już miał
przekroczyć próg do ich sypialni, Maks złapał go od tyłu, objął
ciasno, przyciskając swoje usta do karku partnera. Aż zamruczał,
wdychając zapach jego perfum.
–
Pierwszy seks tutaj. – Albert uśmiechnął się lekko, mrużąc
oczy. W półmroku jego spojrzenie błyszczało, ale nie tak jak
wzrok wstawionego Maksa. Obejrzał się na niego i zaśmiał się. –
Będziesz miał siły?
–
Muszę – zamruczał Jabłoński i wsunął mu powoli dłoń pod
koszulkę, dotykając jego ciepłego, szczupłego brzucha. Pogładził
gładką skórę dookoła pępka, jednocześnie całując bladą
szyję partnera. Uwielbiał ją, kiedyś, gdy dopiero co zaczynali
seks, co rusz robił mu na niej malinki, nie dość, że były dobrze
widoczne, to jeszcze utrzymywały się dłużej.
Albert
pociągnął go w końcu do sypialni, nawet nie zapalając w niej
światła. Maks trzasnął drzwiami, podświadomie chcąc odgrodzić
się od reszty domu. Tutaj byli tylko oni. Zmienili już sypialnię
tak, że nie myślał o rodzicach. Inaczej ustawili łóżko i
specjalnie wybrali do tego pokoju bardziej nowoczesne meble. Nie było
rodziców, ani wspomnień. Znów przyciągnął do siebie kochanka,
by zacząć go mocno całować. Powoli rozpinał jego koszulę, chcąc
już mieć Alberta nagiego, a później wycałować każdą część
jego ciała. Zsunął z jego szczupłych ramion górną część
ubioru, a ta z szelestem opadła na podłogę. Kochanek miał
kościste ciało, w którym słaby zarys mięśni był gorzej
widoczny niż wystające kości. Maks miał podobną budowę ciała i
to lubił w Albercie. Pod tym względem byli do siebie bardzo
podobni.
Kochanek
też zaczął go rozbierać, całując jednocześnie po ramionach.
Oddychali głośno, a odgłosy pocałunków mieszały się z szumem
prześcieradła i ubrań, kiedy się poruszali.
Powolnymi
krokami, bez odrywania się od siebie, zmierzali w kierunku łóżka.
Gdy już wylądowali na materacu, ani na chwilę się od siebie nie
odsunęli. Sypialnię wypełniały ich westchnienia, a temperatura
między nimi cały czas rosła. Kiedy Albert dotykał Maksa spoconymi
dłońmi, skóra w tym miejscu wydawała się przyjemnie parzyć.
Obaj mieli już spory wzwód w rozpiętych spodniach, których
próbowali się z siebie pozbyć. W pewnym momencie jednak usłyszeli
głośny huk i jak na zawołanie zamarli. Maksymilian oderwał usta
od piersi Alberta i wpatrzył się w drzwi.
–
Co to było? – zapytał Minierski, starając się wyciszyć oddech.
– Lewiatan coś zrzucił – zawyrokował po chwili i uśmiechnął
się. – Głupi pies! Cały czas nas straszy.
Maks
zerknął na niego, jakby chciał uwierzyć w to, że faktycznie ich
pies bardzo się nudził, wciąż jednak nie mógł odtrącić tej
nuty niepewności.
–
Idę sprawdzić – stwierdził po chwili, podnosząc się do siadu.
Czuł, że gdy tego nie zrobi, nie da rady ot tak kontynuować
pieszczot.
Albert
westchnął ciężko i też usiadł. Spojrzał uważnie na Maksa,
którego zaraz złapał za rękę. Posłał mu krótki uśmiech.
–
To chodźmy.
Jabłoński
spojrzał na ich dłonie, czując się z Albertem o wiele pewniej. To
w ich związku lubił, obaj mogli na siebie liczyć, zawsze, nawet
jeżeli chodziło o absurdalny strach, który ogarniał Maksa w
takich chwilach jak ta.
Podnieśli
się z łóżka, a ono, jakby w odpowiedzi, zaskrzypiało.
Maksymilian cicho przełknął ślinę, kiedy podeszli do drzwi,
uchylił je i przeklinając się w myślach za swoje tchórzostwo,
jakby już o wiele śmielszy wyszedł na korytarz, ciągnąc za sobą
partnera.
–
Lewiatan! – krzyknął Albert, nawet nie biorąc pod uwagę tego,
że w domu mógł ktoś być. W końcu ich pies od razu zacząłby
szczekać. Czuł się przy nim bezpiecznie. Owczarek pojawił się u
dołu schodów, a jego ogon poruszał się, zdradzając jego radość
na ich widok. – I co zrobiłeś? – zapytał go Minierski, śmiejąc
się cicho.
Maks
aż odetchnął na widok psa. To na pewno on, pocieszył się w
myślach, kiedy zeszli po schodach. Zajrzeli razem do salonu, nic
jednak nie wyglądało tam na zniszczone, wszystko stało tak, jak
zostawili.
–
Kuchnia? – zapytał i spojrzał na Alberta, który skierował się
w tamtą stronę. Zapalił światła i zmarszczył brwi.
–
Uważaj – ostrzegł kochanka, który chciał wejść do środka. Na
kafelkach znajdowały się odłamki szkła z rozbitego kufla na piwo.
– Musiał spaść – powiedział odkrywczo, rozglądając się po
kuchni. Wydawało mu się, że włożyli wszystkie naczynia do zlewu.
– Widzisz, to najlepszy dowód na to, że musimy sobie kupić
zmywarkę.
Maks
zmarszczył brwi, wpatrując się w szkło podejrzliwie.
–
Drzwi były zamknięte – zauważył. – Lewiatan by tu nie wszedł
– dodał zdezorientowany.
–
Nie przesadzaj – zaśmiał się Albert i ostrożnie wszedł do
kuchni. Szklanka rozbiła się na drobne kawałki, które znajdowały
się na całej powierzchni podłogi. – Jak chcesz, ja posprzątam,
a ty wracaj na górę, zaraz przyjdę.
Maks
wpatrzył się z zastanowieniem w odłamki szkła i po chwili
wyszedł, by przynieść kochankowi miotłę i szufelkę. Takie
rzeczy się zdarzają, uspokajał się w myślach. Tylko głupi zbieg
okoliczności.
Bardzo mi się podobały te uwagi dotyczące relacji Alberta i Maksa - rzeczywiście, to są te drobiazgi, które odróżniają chwilowe znajomości czy luźne związki od tych bardziej zaawansowanych. No i Lewiatan - psisko jest urocze. Zresztą każde psisko ma u mnie na dzień dobry fory, więc cieszyłam się, gdy tylko ogon Lewiatana gdzieś zamerdał.
OdpowiedzUsuńW ogóle sympatycznie się odbiera tę ich codzienność (dwóch panów w remontowanym domu, nie licząc psa, ale oczywiście, że wliczamy psa). To jeden z takich elementów, które szczególnie do mnie przemawiają: możliwość zobaczenia codzienności bohaterów, i to zobaczenia nie tylko na zasadzie "napisano w tekście", ale i wyobrażenia jej sobie, poczucia jej.
Miejscami miałam wrażenie, że narracja jest mniej płynna niż w "Lingerie" - chodzi mi konkretnie o te momenty, gdy z punktu widzenia Alberta lub Maksa patrzymy na Piotra albo na ich relacje. Tak trochę... jeszcze jakby odrobinę więcej elementu sprawozdania niż płynnego prezentowania świata. Problem w tym, że (przynajmniej tej chwili) trudno min to ująć bardziej szczegółowo - to po prostu odczucie, które pojawia się przy niektórych partiach tekstu i sprawia, że zamiast zgrabnie sunąć po narracji, zaczynam się odrobinę potykać.
Ale za to nie widziałam w tym rozdziale wyskoków narracyjnych z offu, super :)
Piotrek nie urzekł mnie jakoś szczególnie, ale wydał się całkiem sympatyczny, nawet jeśli trochę za szybko mówi, co pomyśli. Interesujące, jakich przyjaciół i znajomych ze swojej branży ma Maks - i jak reaguje na nich Albert.
Podobała mi się również końcówka - napięcie zaczyna wzrastać, bardzo powoli, ale zaczyna. Jestem ciekawa dalszych wydarzeń, bo niepokój już daje tu o sobie znać. Poza tym interesujące jest to, w jaki sposób rodzinny dom Maksa wpłynie na wspomnienia i koszmary Alberta. Chciałabym też poznać dalszą historię rodzinną Maksa i babci, nie mówiąc już o tym, że chciałabym zobaczyć, co się dalej będzie działo w tym domu. I tylko mam nadzieję, że psu się nic nie stanie.