Kawa nam stygnie
Kenneth przebudził się kilka godzin później i zmarszczył brwi,
czując nieprzyjemny chłód na ciele. Obrócił się na drugi bok,
szybko zdając sobie sprawę, że leżał cały odkryty. Skrzywił
się i uchylił powieki, żeby zobaczyć Eliota, który spał obok,
zawinięty w kołdrę. Wyglądał jak ludzkie burito i w
przeciwieństwie do Kennetha, było mu przyjemnie ciepło.
– Dupek – wychrypiał Johnson, ale nie tak głośno, żeby go
obudzić. Złapał za skraj kołdry i spróbował zabrać część
dla siebie, ale Eliot zamruczał w proteście przez sen i złapał
za nią mocniej. Johnson westchnął ciężko i pociągnął znowu,
ale Eliot jak na złość odwrócił się do niego plecami,
przyciskając ciałem kołdrę.
– O'Conner! – mruknął już głośniej, próbując zabrać
kołdrę. Udało mu się to wtedy, kiedy Eliot się przebudził i
został prawie całkiem odkryty, bo Kenneth zabrał przeciwległy
koniec, na którym kochanek nie leżał.
– Co? – mruknął i wsunął się bardziej pod kołdrę,
przysuwając się tym samym do Kennetha. – Śpij, a nie gadasz.
– Zabierasz mi kołdrę! – Kenneth skrzywił się i owinął się
mocno kołdrą, nie chcąc, żeby znowu mu ją odebrano.
– To walcz o nią – mruknął Eliot i przysunął się nagle do
Kennetha, przytulając się w półśnie. – Jak nie walczysz to
jest moja.
– Idiota – parsknął śmiechem i odprężył się. – Będę
cię zrzucał z łóżka, jak jesteś taki mądry.
– Nie zrobisz tego – zamruczał pewnie O'Conner i pocałował
jego ramię. – Bo wtedy szlaban na seksy, Johnson – dodał,
dobrze wiedząc, że nie dałby rady tego postanowienia wprowadzić w
życie.
– Mhm, powalczę wtedy o te seksy – wymruczał sennie, bo czuł
już, że zasypia. Miał nadzieję, że teraz nie obudzi się znowu
przez chłód.
*
Kenneth wyszedł właśnie spod prysznica i wrócił do swojego
pokoju, kiedy zapikał jego telefon. Pewny, że napisał do niego
Eliot, od razu do niego sięgnął, ale zdziwił się, kiedy dostał
SMSa z nieznajomego numeru. Dopiero po przeczytaniu jego treści zdał
sobie sprawę, że napisał do niego Vincent Moor, mężczyzna który
przychodził do Cafe Break, a którego w końcu spotkał w
supermarkecie.
„Miałem się odezwać, więc to robię. Co powiesz na kawę? Ale
może nie w twojej kawiarni.” – przeczytał wiadomość od
mężczyzny. Zdziwił się, myślał, że facet już sobie odpuścił
albo że zapomniał.
Podrapał się po nosie, zastanawiając się, co odpisać. Nie lubił
SMSów, wolał zdecydowanie komunikowanie się przez Messengera.
Wydął wargi. Po ostatniej nocy z Eliotem jakoś nie myślał na
razie o innych facetach. Bo... no był zafascynowany tym draniem –
uświadomił sobie.
„Na razie mam sporo roboty. Przeprowadzka i te sprawy” –
wymyślił – „ale spotkać się można. Jak coś to się odezwę.”
– Był dumny z tej wiadomości, czuł, że w tamtej chwili na nic
lepszego by nie mógł wpaść. Ani się na nic nie zgodził, ani też
nie odmówił, miał czystą kartę, a to ważne, bo, musiał
przyznać, Vincent był dość ciekawym facetem... Tylko czy na tyle
ciekawym, by wplątywać się z nim w taką samą znajomość jak z
Eliotem? Na tę chwilę O'Conner mu wystarczał, nie nudzili się i
ciągle zaskakiwali.
*
Eliot raczej nie spodziewałby się, że Kenneth mu coś takiego
zaproponuje. I nie spodziewałby się również, że to wszystko tak
by go ucieszyło. Mimowolnie uśmiechnął się, kiedy patrzył na
wyświetlacz telefonu, by sprawdzić godzinę. Za chwilę powinien
wyjechać z mieszkania, miał pomóc jego siostrze, Emmie, w
przeprowadzce. Czuł, że ich relacja zaczęła powoli wybiegać poza
ramy zwykłej przyjaźni i seksu, poznał rodzinę Johnsona, teraz
miał wynosić kartonowe pudła z rzeczami dziewczyny... To już nie
było to samo co na początku, robiło się coraz niebezpieczniej,
ale dla własnej wygody starał się o tym nie myśleć.
– Hej, już jestem pod blokiem. – Zadzwonił do Kennetha, kiedy
zatrzymał się pod budynkiem, w którym miała mieszkać Emma. Nie
wiedział tylko dlaczego Johnson nie poprosił go o przyjazd do ich
rodzinnego domu, skąd dziewczyna się wyprowadzała. Kenneth niezbyt
chętnie opowiadał mu o nim, o swoim dalszym rodzeństwie i o
rodzicach. Ale Eliot nie naciskał, nie chciał kochanka do niczego
zmuszać.
Rozglądał się dookoła i dopiero po chwili zauważył samochód
Johnsona, czarnego, dużego chevroleta. Aż się uśmiechnął na
samą myśl o upojnej nocy, którą spędzili na jego tylnych
siedzeniach. – Widzę cię, już wysiadam.
– Hej – przywitał się od razu Kenneth, kiedy O'Conner wysiadł
z pojazdu. Uśmiechnął się do niego szeroko i spojrzał na niego
uważnie. Eliot ubrał się normalnie, w luźne dżinsy i sportową
bluzę, ale i tak wyglądał dobrze. – Dzięki, że jesteś –
dodał w końcu, po chwili wahania. – Emma właśnie poszła do
mieszkania.
Eliot mimowolnie się do niego uśmiechnął, nie widzieli się przez
trzy dni, a już czuł, że to było zbyt dużo. Ostatni seks i
poranek zwieńczony obciąganiem był naprawdę bardzo przyjemny.
– Ale z ciebie dżentelmen, że pozwalasz jej wnosić wszystko
samej – zironizował i przysunął się do Kennetha. Miał ochotę
go pocałować na powitanie, jednak tego nie zrobił, nie był głupi,
znajdowali się na środku ulicy.
– Idiota! Jasne że nie! – Kenneth niemal na niego warknął. –
Poszła z najlżejszym pudłem, nie pozwoliłbym jej niczego dźwigać!
– fuknął na niego, marszcząc groźnie brwi w ten swój
charakterystyczny sposób.
To wystarczyło. Eliot znów przestał myśleć, przy Johnsonie
dziwnie często to robił. Pochylił się do niego i pocałował jego
ściągnięte w gniewie wargi.
– No wiem przecież. Każda maszyna do zabijania ma swoje zasady.
Wyraz twarzy Kenneth od razu złagodniał. Uśmiechnął się lekko,
nie pozwalając mu jednak na dalsze czułości.
– Chodź, Emma obiecała, że da nam ciasta, teraz je zaniosła do
lodówki – zdradził i spojrzał na Eliota wesoło. Od razu
poprawił mu się humor.
– Weźmy od razu jakieś kartony – powiedział i zerknął na
załadowany samochód Kennetha. – Żeby tak nie latać w tą i z
powrotem – wyjaśnił, patrząc jeszcze kątem oka na mężczyznę.
– Co z naszym odkładanym przez miesiąc piciem nad Michigan?
– Musimy się w końcu umówić, jak będzie cieplej, co? Bo
ostatnio tylko lądowaliśmy w twoim mieszkaniu – dodał znacząco.
Eliot zaśmiał się i skinął głową.
– Ale i tak było fajnie, co? – zapytał, biorąc karton.
Poczekał na Kennetha, który także zabrał pakunek, zamknął
bagażnik i załączył alarm. Ruszyli powolnym krokiem do klatki. –
Nie możesz narzekać, Johnson. Całe drzwi mi ochlapałeś. –
Mężczyzna obrzucił go zaskoczonym spojrzeniem i zawstydził się
nagle. Zupełnie o tym nie myślał, kiedy się kochali. Nic nie
odpowiedział, dopóki drzwi windy się za nimi zamknęły.
– Wyczyściłeś czy wylizałeś? – zapytał cicho i zerknął na
niego. Jego siostra mieszkała na siódmym piętrze. Całe szczęście,
że w bloku jednak znajdowała się winda.
Eliot poczuł, że robi mu się gorąco, nawet się zaczerwienił,
ale mimo to nic nie stracił ze swojej pewności siebie. Przysunął
się do Kennetha i spojrzał na niego z góry.
– A jak myślisz?
– Że wylizałeś, na deser – dodał i odpowiedział na jego
spojrzenie z nie mniejszą arogancją. – I że lepsza jest ciepła,
jeszcze świeża.
O'Conner słysząc to parsknął śmiechem i trącił go ramieniem.
– Zawsze wiedziałem, że lubisz moją ciepłą spermę – rzucił
wesoło, nie odsuwając się od niego. Lubił te chwile, kiedy mogli
być sami.
– A ty moją – odparł od razu Kenneth i nagle naparł na niego
bokiem ciała, przyciskając mocno do ściany windy. Eliot o mało
nie upuścił pudła, bo Johnson nie był zbyt delikatny. W
odpowiedzi usłyszał jego śmiech.
– Chcesz żebym wszystko pobił? – żachnął się, ale po chwili
się uśmiechnął i też naparł na niego, nie chcąc pozostać
dłużnym. Kenneth poleciał na przeciwległą ścianę, aż windą,
która wcale nie była taka nowa, zatrzęsło. Światło na chwilę
zamrugało i się zatrzymali gdzieś pomiędzy piętrami.
Kenneth rzucił mu zdezorientowane spojrzenie, po czym spojrzał na
panel windy.
– Co jest?
– To chyba znak, że mamy zacząć się pieprzyć – powiedział
rozbawiony Eliot, ale dźwig, ku jego niezadowoleniu, po chwili
ruszył. – Głupia, powinna tam stać, a my powinniśmy się
kochać, ile wlezie.
Johnson zaśmiał się na to i już po chwili drzwi windy się
otworzyły.
– W końcu. Chodź, pilnuj pudła, żeby ci nie spadło, jak pójdę
przodem – prowokował go. Ze zdziwieniem odkrył, że byli równi.
Zarówno on potrafił stawić się w roli topa, jak i nie widział
problemów, żeby zobaczyć w tej roli Eliota.
– Nie boisz się? – zapytał O'Conner i kiedy stanęli pod
drzwiami do mieszkania, w którym Emma wynajmowała pokój, Eliot
wyciągnął nogę przed siebie i kopnął Kennetha lekko w tyłek.
– Zaraz dostaniesz! – rzucił ostrzegawczo Johnson, aż nie
wierząc, że kochanek mógł to robić. Kiedy się jednak odwrócił
i zobaczył jego minę, pokręcił głową i uśmiechnął się
lekko. – Idiota – dodał z rozbawieniem i w końcu zadzwonił.
Drzwi otworzyła im nie jego siostra, a jakaś szczupła blondynka w
dresie. Uśmiechnęła się, przyglądając się jednemu i drugiemu.
– Musisz być bratem Emmy, tak? Jestem Taylor, chodźcie. –
Przepuściła ich w drzwiach.
Eliot nie zwrócił na nią uwagi. Szedł za Kennethem, nawet za
bardzo nie rozglądając się po mieszkaniu, które urządzone było
dość skromnie. Małą kuchnię, z niezbyt pasującymi, zielonymi
szafkami i jasnymi ścianami utrzymano w czystości. Nic dziwnego,
skoro, jak mu wcześniej opowiadał Johnson, miały mieszkać tu trzy
baby łącznie z Emmą.
– Całkiem spoko – zawyrokował.
– No jasne, że spoko! – usłyszeli głos Emmy, która wyszła z
pokoju. Poznaliście już Taylor? – zapytała i zerknęła na
dziewczynę, która podeszła do szafek i oparła się o nie.
– Mogę wam pomóc – zaproponowała dziewczyna.
Eliot nie mógł powstrzymać skrzywienia. Nie chciał żadnych bab
przy Kennecie. Nic jednak nie powiedział, tylko ruszył do małego
pokoju Emmy i postawił karton na podłodze. Rozejrzał się dookoła,
ciekawy. Pomieszczenie utrzymywane było w pastelowych, przyjemnych
dla oka barwach, duże okno po przeciwnej stronie drzwi rozświetlało
całe pomieszczenie i powiększało je optycznie.
– Razem go wybraliśmy – szepnął mu na ucho Kenneth i
uśmiechnął się lekko. Był dumny z siostry, na którą teraz
zerknął z zadowoleniem. – Pójdziemy po kolejną, a ty się
zajmij rozpakowywaniem – rzucił do niej ciepło.
– Jasne, później chodźcie na ciasto – odparła i uśmiechnęła
się lekko.
Wnoszenie kartonów trochę im zajęło, nie było to łatwe, raczej
bardzo męczące, ale przynajmniej mieli chwilę pobycia sam na sam,
na te swoje przekomarzania, flirty i od czasu do czasu pocałunki w
windzie. Kiedy jechali już z ostatnimi pakunkami do góry, Eliot
pochylił się do Kennetha.
– Wpadniesz dzisiaj do mnie? – zapytał. – Jestem trzeci dzień
bez seksu. To boli, wiesz?
– Boli? – Kenneth zaśmiał się i zmrużył oczy. – Mogę
wpaść. Na jakieś lody, czy coś – zażartował i oblizał usta.
– Lecisz na trzepanku?
– No a kto inny ma mi pomóc, jak nie ty? – Całkowicie zapomniał
o Dakocie, praktycznie teraz nie miał z nią kontaktu, zresztą
nawet mu się do tego nie spieszyło.
– No wiesz... masz jeszcze parę kobiecych rąk – rzucił Kenneth
znacząco i uniósł brwi.
Eliot przewrócił oczami.
– Te męskie lepiej to robią – odpowiedział od razu, w końcu
musząc to przyznać. Seks z facetem był świetny, nie do
porównania.
Kenneth uśmiechnął się lekko, słysząc komplement. Winda już
prawie dojeżdżała, więc pochylił się szybko i chuchnął
ciepłym powietrzem na jego ucha.
– Twoja laska nawet nie może się ze mną równać – mruknął
niskim, odpowiednio zmienionym głosem, a kiedy winda zatrzymała się
na piętrze, wysiadł z niej, nie obracając się na O'Connera.
Eliot popatrzył za nim, na chwilę zamierając w bezruchu. Kenneth
był... cholera, aż ciężko to opisać. Był seksowny, drapieżny i
tak cholernie pewny siebie.
– A twój facet?
– Mój facet? – Kenneth uśmiechnął się lekko, nie patrząc
na niego. – To... to już chyba skończony temat – powiedział
bardzo cicho.
– Rozstaliście się? – drążył dalej, nie chcąc odpuszczać.
– A ty po co jesteś z tą laską? – Kenneth zmarszczył brwi.
Nie lubił tego typu wypytywania. Zerknął na O'Connera, który
szedł zaraz obok niego. Zatrzymali się przy drzwiach. Zanim wejdą,
Johnson chciał otrzymać odpowiedź.
– Jestem z nią od liceum – odparł Eliot i spojrzał uważnie
na Kennetha. – Moi rodzice ją lubią, jej rodzice lubią mnie,
mamy całą masę wspólnych znajomych, to nie jest coś, co można
tak po prostu zakończyć – dodał i wzruszył ramionami. –
Zresztą, co, chcesz być ze mną? – zapytał bardziej w formie
żartu, jednak zdał sobie sprawę, że nie powinien tego mówić. W
ogóle. Powinien się zamknąć i przyjmować wszystko tak jak było,
Kenneth miał faceta, on miał dziewczynę, byli kwita.
– Nie, nie chcę. Następnym razem o niego nie wypytuj, to ja też
nie będę pytał – warknął Johnson i otworzył drzwi, których
dziewczyny nie zamykały. Wszedł do środka, wyjątkowo
rozdrażniony. Eliot pewnie myślał, że chciał z nim być, że
mógłby mu się podporządkować.
O'Conner popatrzył na niego szeroko otwartymi oczami i poczuł się
dziwnie. Zbyty, zignorowany... jakby był nieważny. Zmarszczył
brwi, odwracając wzrok, kiedy przeszedł przez próg. Z tym „byciem
z nim” chciał tylko zażartować, ale odpowiedź Kennetha, taka
surowa i niechętna, sprawiły, że miał ochotę po prostu się
odwrócić i odejść.
Przeszedł prosto do pokoju Emmy za Kennethem. W samochodzie zostało
tylko jedno pudło, podobno było lekkie i Johnson powiedział, że
później sam je wniesie albo nawet zrobi to jego siostra.
– Będę leciał – powiedział, gdy położył karton na
jednoosobowym łóżku.
– Co? Tak szybko? – zdziwiła się Emma, kiedy zajrzała z kuchni
do swojej sypialni. – Ej, nie ma mowy. Musisz zjeść ciasto.
Kenneth spojrzał uważnie na Eliota, ale nic nie odpowiedział,
kładąc torby na podłodze. Część jego siostra zaczęła już
wypakowywać, więc w jej pokoiku zrobił się spory bałagan.
– To... lecę wam nałożyć! – powiedziała, od razu wyczuwając
niezbyt dobrą atmosferę. – Kawy też zrobię? Jaką chcesz? –
zapytała O'Connera, który już wiedział, że ciężko będzie mu
się wycofać. Uśmiechnął się lekko do Emmy.
– Rozpuszczalna z mlekiem – powiedział. Nie chciało mu się już
kryć z tym, że nie pił nawet męskiej, czarnej kawy. Gdy zostali
sami, westchnął ciężko i usiadł na łóżku. – A ty w jakim
wieku się wyprowadziłeś? O ile w ogóle mogę zapytać – dodał
nie mogąc powstrzymać się ze złośliwościami.
– Jak skończyłem szkołę, krótko po tym. Zbierałem na to
pieniądze od zawsze – przyznał i zmarszczył brwi, nie mogąc
oderwać wzroku od torsu Eliota. – Jakbyś nie mógł o nic pytać,
nie chciałbym z tobą przebywać – przyznał i uśmiechnął się
niepewnie.
Eliot mimowolnie uśmiechnął się i oparł brodę na dłoniach.
Wpatrzył się w Kennetha zupełnie innym wzrokiem niż zawsze, teraz
go podziwiał i wcale nie chodziło o wygląd.
– Jesteś zaradny – zauważył. – Ja nie dałbym rady sam się
utrzymywać. Nie wyobrażam sobie tego – przyznał cicho, bo to nie
był powód do dumy. Dopiero teraz, gdy Kenneth mu powiedział, jak
szybko się uniezależnił od rodziców, zdał sobie sprawę, że
przy Johnsonie wypadał strasznie blado. Żałośnie.
– Daj spokój, na pewno by ci się udało – przyznał, od razu
zmieniając ton. – Poradziłbyś sobie. – Uśmiechnął się
lekko i zmrużył oczy.
Eliot uśmiechnął się mimowolnie, Kenneth wierzył w niego
bardziej niż on sam wierzył w siebie, a prawie w ogóle się nie
znali. Już chciał coś powiedzieć, gdy zauważył leżący obok
siebie gruby album ze zdjęciami. Sięgnął po niego, przyglądając
się fotografii na okładce, które przedstawiało dwójkę
afroamerykańskich dzieci. Starszego chłopca i dziewczynkę z burzą
warkoczyków.
– To ty i Emma? – zapytał.
– Cholera, nie mów, że go tu wzięła! – jęknął Johnson i od
razu przysiadł się do Eliota. – Nie oglądaj tego, byliśmy
dzieciakami. Baby są takie sentymentalne – poskarżył się, a w
odpowiedzi usłyszał wyniosłe prychnięcie.
– Już się nie rób taki nieczuły – rzuciła jego siostra,
która jak na złość wszystko słyszała. Przyniosła im po kawałku
ciasta. – Mam ci przypomnieć, ile razy to ze mną oglądałeś?
Nie myśl, Eliot, że trafiłeś na jakiegoś drania – dodała i
uśmiechnęła się niepewnie do O'Connera.
– To jest drań – powiedział i trącił Kennetha ramieniem. –
I ten drań siedział kiedyś na nocniku i walił kupę – dodał
wesoło, patrząc na zaciętą minę małego, gołego Johnsona. –
Słodki – powiedział poważnie, przypatrując się na oko
dwuletniemu dziecku. Dawno już nie widział tak ślicznego chłopca.
– Eliot, zrobię wszystko, ale tego nie oglądaj – jęknął i
zerknął ze skrzywieniem na album. Właśnie w takich chwilach
nienawidził siostry. Była za bardzo sentymentalna, przez co teraz
Eliot oglądał go w wydaniu gołego kilkulatka. Wziął kawałek
ciasta i włożył go sobie do ust, chcąc zamaskować swoje
zawstydzenie.
– Wszystko? – zapytał i spojrzał na niego, a Emma przewróciła
oczami i wyszła po kawę dla nich. – Czyli co byś zrobił? –
Mimo to wrócił do przeglądania albumu. Musiał przyznać, że mały
Kenneth był słodki. Emma już mniej, nie wzbudzała w nim takiego
rozczulenia jak jej starszy brat. – Jesteś jedynym z niewielu
dzieci, które mi się podobają... to znaczy: byłeś – sprostował
i sięgnął do ciasta, nałożył sobie trochę na łyżeczkę i
zjadł. Było dobre, owocowe z pysznym, słodkim biszkoptem. – A to
wasza mama? – zapytał i wskazał na mulatkę na zdjęciu. Miała
jaśniejszą cerę niż Kenneth i Emma, musiał jednak przyznać, że
była bardzo ładna, kobieca, o delikatnej urodzie.
– Mhm, nasza mama. Ona... już nie żyje – przyznał cicho,
zdając sobie sprawę, że chyba jeszcze nie mówił o tym Eliotowi.
Spojrzał na fotografię z wyrazem melancholii w oczach, którego
jednak nie potrafił zamaskować. Czasami niesamowicie mu jej
brakowało. Oboje z Emmą bardzo ją kochali.
– No, jestem – usłyszeli głos jej siostry, która przyszła w
zdecydowanie najmniej odpowiednim momencie. Eliot zerknął na nią
krótko, ale nie zwrócił zbytniej uwagi na dziewczynę. Objął
Kennetha w pasie i pochylił się, żeby pocałować go w policzek.
– Piękna była – powiedział ciszej. Emma stanęła przed nimi,
przysłuchując się ich rozmowie. Nawet nie musiała patrzeć na
zdjęcie, które właśnie oglądali, by się zorientować, o czym
mówią.
Johnson od razu uśmiechnął się do niego szeroko, odwracając
głowę w jego stronę. Byli naprawdę blisko siebie i niemal nie
opuścili talerzyków, kiedy przez uchylone drzwi zajrzała Taylor.
Kenneth już wiedział, że jej nie polubi. Przy Emmie się nie
peszyli, przy kimś innym już tak.
Eliot mimowolnie spiorunował dziewczynę wzrokiem, nie podobało mu
się jej wtargnięcie tutaj i zabranie im prywatności. Emma zaraz
jednak postanowiła wejść do akcji, widziała, co się działo
między jej bratem a O'Connerem i chciała, by to rozwijało się
dalej. Albo umarło, ale najlepiej zaraz po tym jak Johnson sam
stwierdzi, że Derek nie jest jego dobrym wyborem.
– Taylor! Chodź do kuchni, dam ci ciasta – rzuciła i szybko
wyprowadziła dziewczynę z pomieszczenia.
– Jak umarła? – zapytał, gdy Emma zamknęła za sobą drzwi.
– Jak wracała z pracy... – Kenneth zawahał się i wziął
głęboki oddech. Wiedział o tym tylko Derek, tylko jemu to
powiedział, reszta jego znajomych, zwłaszcza tych z osiedla,
zasłyszała to z plotek. – Ktoś ją napadł i zgwałcił, a
później zabił – wydusił, nawet nie mrugając, kiedy wpatrywał
się w zdjęcie mamy.
Eliot zamarł. Takiej historii na pewno się nie spodziewał.
Spojrzał jeszcze raz na zdjęcie kobiety, a następnie na Johnsona.
Nie wyobrażał sobie nawet, jak Kenneth musiał się czuć, kiedy
stracił w taki sposób matkę.
– To... straszne. – Żałosne, naprawdę żałosne, że tylko na
tyle potrafił się zdobyć. Przełknął ślinę i objął znowu
Kennetha, kładąc mu głowę na ramieniu. – Jesteś silny, wiesz?
– zapytał nagle takim tonem, jakiego nigdy wcześniej nie używał.
Miękkim, cichym, pełnym współczucia i chęci pocieszenia, ale też
takim, w którym czuć było nutki podziwu. – Serio. I to wcale nie
chodzi o twoje wielkie mięśnie. Mówię ogólnie.
– Wielkie mięśnie? Dzięki, O'Conner! – Kenneth odniósł się
do zupełnie nieistotnej części jego wypowiedzi, bo z trudem
odnajdywał się w sytuacji, w której ktoś mówił mu takie
komplementy. To już nie dotyczyło wyglądu, wykraczało poza zwykły
flirt. – Boję się o Emmę. Właśnie dlatego ciągle ją
odprowadzam z imprez.
Eliot mimowolnie uśmiechnął się i kiwnął głową. Dobrze czuł
się w tej rozmowie, mimo że była bardzo osobista... chyba nawet
nigdy nie rozmawiał tak z Dakotą. Z nikim.
– Jesteś świetnym bratem – przyznał. – Macie dobry kontakt –
dodał i uśmiechnął się lekko, zerkając na Kennetha. – Gdybym
miał rodzeństwo na pewno bym go tak nie traktował. Pewnie ciągle
byłbym zazdrosny – palnął, a gdy zrozumiał, że zaczyna się
przed Kennethem otwierać i mówić o rzeczach, o których Johnson
niekoniecznie chciałby wiedzieć, zaśmiał się głupio, trochę
nerwowo.
– Inaczej jest, jak już z kimś dorastasz – przyznał Kenneth z
lekkim uśmiechem. – Teraz trudno ci sobie to wyobrazić.
Zwłaszcza, jakbyś miał tylko siostrę, kiedy twój ojciec znowu
się ożenił – wypalił, zanim zdążył się powstrzymać.
Odetchnął zirytowany, zdając sobie sprawę, że za bardzo się
przed Eliotem otwiera. Język sam mu się, cholera, rozwiązywał.
O'Conner wpatrzył się w niego, trawiąc zdobyte informacje. Kenneth
nie miał łatwego życia. Nie żył w dużym, ładnym domu z
rodzicami, którzy tylko wydawali kasę, by ich śliczny synek był
szczęśliwy. Już jako małe dziecko stracił wszystko... I co by
Eliot nie powiedział o swojej mamie, że była egoistyczna,
puszczalska, materialistyczna, to i tak nie wyobrażał sobie życia
bez niej. Kochał ją. Przełknął ślinę, bo aż poczuł
nieprzyjemną gulę w gardle.
– Moja mama jest straszna – powiedział i spojrzał na splecione
dłonie Kennetha. – Toksyczna. Ale jest moją mamą – dodał i
wzruszył ramionami. – Mamy dobry kontakt, chociaż czasem mam
ochotę jej walnąć za rzeczy, które robi ojcu... A on jest taki,
że mu to zwisa. Nawet nie zauważa.
– Mój też niczego nie zauważa – pocieszył go Johnson i
uśmiechnął się niepewnie. – Widziałem twoją mamę –
przypomniał mu – w kawiarni. Jak przez przypadek do niej
przyszedłeś.
– I myślałeś, że mam romans ze starszą! – parsknął
śmiechem i szturchnął go ramieniem. – W życiu, po prostu dobrze
się trzyma. I młodo mnie urodziła – dodał, zerkając jeszcze na
album. Przerzucił jeszcze kartkę i spojrzał na kolejne zdjęcie
mamy Kennetha. – Lubisz swoją macochę?
– Nie! – Kenneth aż parsknął śmiechem. – Nie – dodał już
spokojniejszym tonem. – Nienawidzę, Emma też. Głównie przez to
tak szybko chcieliśmy się wyprowadzić z domu. Ojciec nie jest zły,
pomógł nam, ale z nią nie mogliśmy już mieszkać.
Eliot spojrzał na Kennetha i uśmiechnął się lekko, dobrze było
słyszeć, że nie wszystko w życiu Johnsona było tak popieprzone.
Jego wzrok zatrzymał się dłużej na oczach kochanka, podobały mu
się chyba od samego początku. Mężczyzna miał gęste, ciemne
rzęsy, które dodawały mu uroku. Nie myśląc wiele pochylił się
do niego i pocałował go lekko w usta.
Kenneth zamruczał z zadowoleniem i przekrzywił głowę, żeby
pogłębić pocałunek. Był namiętny, ale wolny, niezwykle
drażliwy. Aż by się przydało coś zrobić więcej ponadto.
Johnson położył dłoń na jego karku i w końcu odsunął się.
Oblizał usta i uśmiechnął się.
– Jesteś niemożliwy – mruknął. – Kawa nam stygnie.
To było....wow aż mi się zrobiło przykro :( Świetnie napisany rozdział i więcej Clasha!
OdpowiedzUsuńWreszcie! Mega rozdział :D :D
OdpowiedzUsuńZawsze czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały Clasha :D Podoba mi się jak Kenneth i Eliot zbliżają się do siebie w taki naturalny sposób, często samym nie zauważając jak coraz bardziej zaczyna im zależeć na tym drugim :) Very nice :)
OdpowiedzUsuńPrzyjemny rozdział.
OdpowiedzUsuńSą cudni, bo tacy naturalni. Świetnie się czyta o nich, po prostu samo się czyta ;)))
OdpowiedzUsuńAle zarąbisty rozdział. Świetnie napisany, super opisane każde emocje. Bardzo lekko i przyjemnie się czyta przez to miałam wrażenie że krótkie choć wiem, że nie :) Ciekawe kiedy zdadzą sobie sprawę jak bardzo się do siebie przywiązali :D Czekam na kolejny rozdział! Super wam to idzie ;)
OdpowiedzUsuńSuper rozdział. Ukazane są uczucie, które większość bloggerów nie umie opisywać. Naprawdę jesteście dobre w pisaniu! Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały. I ciągle siedzi mi w głowie myśl ile to będzie się działo jak przecież to nawet nie jest połowa rozdziałów!
OdpowiedzUsuńFantastyczny rozdział. Clash to bardzo dobre opowiadanie, mam nadzieję ze będziecie częściej publikować rozdziały :)
OdpowiedzUsuńClash! <3 Na to czekałam. Podobało mi się, że w tym rozdziale było pokazane tyle czułości między chłopcami. Oni są tacy uroczy jak się przekomarzają. Mam nadzieje,że z biegiem czasu będą się coraz więcej dowiadywać o sobie.
OdpowiedzUsuńNie lubię Vincenta. Niech się odczepi od Kenneth! On jest tylko dla Eliotta i już ! Xd
Liczę, że następnym razem też będziesz Clash , to mój fav. Pozdrawiam! Adggamma