wtorek, 20 października 2015

4. Świadomość

Czwartek, 14 grudnia 1995

Maks siedział w domu i bawił się w wojnę, od czasu do czasu zerkając przez okno na padający śnieg. Tata obiecał mu, że kiedy wróci z pracy, podwiezie go do kolegi, który mieszkał na Dębnikach. Maks cały czas myślał o wizycie u Tomka, swojego kolegi ze szkolnej ławki, z którym ostatnio bardzo się zaprzyjaźnił. Już widział, jak robią wielką bitwę z żołnierzyków; mama niedawno kupiła mu zabawkowy czołg, więc wiedział, że będzie miał przewagę w tym starciu.
       – Pif paf! – rzucił, udając że strzela w jakiś obiekt za oknem ze swojego zabawkowego pistoletu. Przeturlał się po podłodze i podczołgał do łóżka, wyjrzał zza niego, wyobrażając sobie, że był agentem do zadań specjalnych. Nagle jednak jego wyimaginowaną scenę, w której musiał złapać bandytę, przerwały dźwięki dobiegające zza ściany. Aż zamarł, wsłuchując się w poważne, wysokie głosy. Zmarszczył brwi, starając się zrozumieć słowa. Melodia przypominała mu niedzielne nabożeństwa, na które chodził z rodzicami i babcią. Ktoś śpiewał o Bogu, o Maryi i modlitwie. Podszedł do ściany, która łączyła jego pokój z sypialnią babci. Kiedy przyłożył ucho do betonu, usłyszał wszystko znacznie dokładniej. W tle słyszał dźwięki organów, które przebijały się przez głosy raz mocniej, raz słabiej, ale cały czas je słyszał. Mocne, męskie głosy śpiewały dosadnie, w pewien sposób przerażająco, bo Maksowi nie podobał się ponury wydźwięk tej melodii. Wydął wargi, niezadowolony z tej muzyki. Nie podobała mu się, burzyła atmosferę wojny, która rozgrywała się w jego pokoju.
Wrócił do zabawy, jednak ciężko było mu się z powrotem w nią wczuć. Wszystko psuły odgłosy zza ściany. Sapnął ciężko i wyjrzał na korytarz, gdzie jeszcze wyraźniej słuchać było pieśń. Wyszedł z pokoju, zaglądając jeszcze do sypialni rodziców, niestety nikogo w niej nie zastał. Zbiegł na dół, dopiero w kuchni odnajdując mamę.
– Babcia coś puszcza – pożalił się, gdy wszedł do pomieszczenia.
– Pewnie słucha radia. Przeszkadza ci? – zdziwiła się jego mama i uśmiechnęła lekko. – Wiesz, co dzisiaj będzie na obiad? Twoje ulubione racuchy – spróbowała go przekupić. Maks jednak nie ucieszył się na to tak jak powinien. Wiadomo, że nawet racuchy nie wynagrodzą mu przerwanej zabawy w szpiega.
– Nie podoba mi się – powiedział, siadając na krześle. – Jest straszne.
Mama zaczęła przygotowywać ciasto i zerknęła na syna krótko, przez chwilę nic nie mówiąc.
– Babcia już nie słyszy tak dobrze jak kiedyś – powiedziała w końcu i włączyła palnik, pomagając sobie rozpałką. – Musisz ją zrozumieć. Jak będzie ci przeszkadzała, możesz schodzić na dół i bawić się w salonie.
Maks wydął wargi, ale już nic nie odpowiedział. Porwał tylko ze stołu kawałek sernika i szybko wybiegł z kuchni, żeby mama nie zauważyła. Wziął go do buzi w dwóch gryzach i zaczął wolno przeżuwać. Mama już by go upomniała za łapczywość, zawsze się bała, że Maks się zadławi, kiedy będzie jadł tak szybko. Chłopczyk jednak wcale nie widział w tym nic złego. Wybiegł na piętro i zerknął na pokój babci, jakby starsza kobieta zaraz miała z niego wyjść. Nie polubił jej. Przez ten miesiąc wspólnego mieszkania zdążył sobie już wyrobić o niej zdanie. Według niego była starą, pomarszczoną i niemiłą kobietą, która cały czas krytykowała jego mamę i jego. Non stop narzekała na ich dom, że w nim śmierdzi, że gnije i tak dalej, a przecież Maks nic takiego nie zauważał. Miał szczerą nadzieję, że niedługo babcia ich zostawi, że się wyprowadzi i znowu będą żyć tylko w trójkę.
Chłopiec zatrzymał się przed swoim pokojem i jeszcze obejrzał na wejście do sypialni babci.
Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twego, Jezus. – Miał wrażenie, że wypowiada to wiele głosów, łącznie z ochrypłym głosem jego babci. Po jego ciele przebiegł silny dreszcz i nie myśląc już wiele, wbiegł do pokoju, złapał za pierwsze lepsze zabawki, po czym szybko ruszył z powrotem na dół. Jego dudniące kroki na schodach roznosiły się na całym korytarzu, zagłuszając modlitwę. Prawie się potknął, kiedy wbiegł do salonu. Oddychał ciężko, przerażony.
– Mamo! – pisnął, odnajdując kobietę w kuchni. – Babcia rozmawia ze zmarłymi! – powiedział ze łzami w oczach.
– Ze zmarłymi? Kochanie, uspokój się. – Mama zmarszczyła brwi, wycierając szybko dłonie w ścierkę, którą położyła na blacie. Podeszła do syna. – Cały czas musi słuchać radia. Pamiętasz, że tata dał jej swoje stare radio, tak?
– Ale tam jest dużo ludzi – powiedział płaczliwym tonem. – Nie chcę jej! Boję się – powiedział, przytulając się do mamy. Kobieta pogłaskała go po głowie i westchnęła cicho.
– Zaczekaj tutaj, pójdę na górę i sprawdzę, dobrze?
Maks popatrzył na nią szklącymi się oczami. Pociągnął nosem i kiwnął głową.
– Uważaj, żeby nic ci nie zrobiła – powiedział z obawą, odsuwając się od mamy. Ta jeszcze pochyliła się do niego, pocałowała go w policzek i wyszła z kuchni.

*

Wtorek, 26 maja 2015

Maks poruszał się w rytmie muzyki, jaka płynęła z odtwarzacza. Nigdy nikomu by się nie przyznał, ale czasem lubił posłuchać starych kawałków Madonny i tylko Albert wiedział o jego mrocznym sekrecie. Gdyby koledzy z zespołu się o tym dowiedzieli, padłby trupem ze wstydu. Michał nie dałby mu żyć, w końcu on słuchał tylko jedynej słusznej muzyki.
This is where I long to be. La isla bonita – zanucił cicho, wkładając kanapki do papierowego worka. Zerknął na Lewiatana, który siedział obok lodówki, jakby czekając, aż coś mu spadnie. – Nie masz dzisiaj szczęścia, młody – stwierdził Maks i zmierzwił zwierzęciu miękką sierść na czubku głowy, po czym przeszedł do przedpokoju, w którym Albert już zakładał buty i szykował się do wyjścia. – Masz, wyprawka do szkoły – powiedział, podając mu kanapki, jakie chwilę temu zrobił. Gdy patrzyło się na nich z boku, rolę gosposi prędzej można byłoby przypisać Albertowi, nie jemu.
– Dzisiaj dopisuje dobry humor, widzę – rzucił Minierski z uśmiechem, starając się ukryć za wesołym tonem swoje złe samopoczucie. Tabletki mu nie służyły, bolała go głowa i czuł irytujące mrowienie w lewej ręce, cierpły mu palce i ciężej przełykał ślinę przez napięcie po lewej stronie szyi.
Maks przewrócił oczami, ale uśmiechnął się lekko. On sam miał inne problemy – musiał jakoś funkcjonować w tym domu, jeżeli nie chciał tu zwariować, więc starał się cały czas żartować i nie wspominać tego, jak kiedyś tutaj mieszkał.
– O której wrócisz? – zapytał, zmieniając temat.
– Po osiemnastej, bo pojadę jeszcze do Tesco po coś do żarcia. – Albert przełknął ciężko, próbując nie myśleć o złym samopoczuciu. Ostatniej nocy źle spał, obudził się nad ranem i przez godzinę przekręcał się z boku na bok. Uczucie niepokoju nie odpuszczało i dopiero kiedy Maks obudził się, żeby wyjść do toalety, dziwnym sposobem się uspokoił. Kochanek wrócił do łóżka, a jemu od razu udało się zasnąć.
– Okej – powiedział Maks i w ostatniej chwili złapał Lewiatana za obrożę. Albert chwilę temu otworzył szeroko drzwi wyjściowe, co nie uszło psiej uwadze (nawet jeżeli zwierzę w tamtym momencie było w kuchni) i już biegło w ich stronę, by uciec im na podwórko. – To do zobaczenia – powiedział schylony Maksymilian, trzymając przy sobie cielsko Lewiatana. – Postaraj się wrócić szybko – dodał jeszcze. Cały dzień spędzony w tym domu trochę go przerażał.
– Na razie. – Albert pocałował go krótko w usta, po czym wyszedł, żegnając się jeszcze z Lewiatanem poklepaniem go po boku. Odetchnął cicho, gdy miał wsiadać do samochodu. Obejrzał się na dom i dopiero wtedy coś w nim pękło. Mieli własny dom, to dopiero było coś. Musi się chyba przestawić, bo przecież całe życie spędził w blokach, to nie było wcale takie łatwe zmienić wszystkie swoje przyzwyczajenia.
Już miał zamykać drzwi do samochodu, ale jego uwagę zwróciły krzyki sąsiadów dochodzące zza płotu. Na początku nie zrozumiał słów, dopiero po chwili usłyszał kolejne przepełnione gniewem słowa:
– Wypierdalaj stąd! Zamiast chlać po barach z tymi swoimi łajzami, powinieneś zająć się w końcu domem! – krzyczała jego sąsiadka zachrypniętym głosem.
– Idź się kurwić, stara szmato! Kiedyś dawałaś tylko dupy, a teraz będziesz mi wypominać?! – zawołał jego sąsiad, a Albert pokręcił głową. Chociaż dom był cudowny, bo przede wszystkim ich, sąsiedztwo należało do marginesu.
– Żeby tylko nie było z wami kłopotów – mruknął do siebie, wyjeżdżając na ulicę.

*

Maks sięgnął po pilota i wyłączył telewizor, bo właśnie zaczął się jeden z durnych TVN-owskich seriali. Może i niedawno słuchał królowej popu, ale oglądanie takich telewizyjnych wypocin bardziej godziłoby w jego honor niż Madonna. Gdy w pomieszczeniu zapanowała cisza, złapał jeszcze za kubek po kawie, który zostawił tu Albert i już miał udać się do wyjścia, kiedy usłyszał stukot. Zmarszczył brwi i obejrzał się za siebie, na uchylone okno, przez które wpadał powiew wiatru, poruszając ciężką zasłoną. Po południu zrobiło się przyjemnie ciepło, więc Maks pootwierał w całym mieszkaniu okna. Przełamał się i zajrzał nawet do pokoju babci, żeby wywietrzyć to pomieszczenie. Powtarzał sobie, że dzięki temu pozbędzie się z niego ciężkiego zapachu religijnych relikwii.
– Lewiatan? – zapytał, jakby z nadzieją, że to pies robi coś na zewnątrz. Zmarszczył brwi i nagle pokręcił głową. Był idiotą, pomyślał. Już miał wyjść z pomieszczenia, gdy usłyszał miauknięcie. Krótkie, ale dziwnie rozpaczliwe. Przystanął, zdając sobie sprawę, że ten odgłos wcale nie dobiegał z zewnątrz.
Kolejny raz ciszę przerwało miauknięcie, tym razem cichsze, ale kiedy Maks rozejrzał się po salonie, nie zauważył żadnego kota. Zmarszczył brwi, przechodząc do przedpokoju.
– Lewiatan! – krzyknął, ale jak na złość ich pupila nigdzie nie było widać.
Szedł po drewnianej podłodze, a stukot jego butów nie zagłuszał kolejnych miauknięć. W pewnej chwili mężczyzna już nie był pewny, czy słyszał kota, czy płacz dziecka.
Zacisnął palce na uchu kubka, czując, jak serce zaczyna walić mu w piersi. Zaczął wspinać się po drewnianych stopniach, a te, po każdym jego kroku wydawały z siebie jęknięcia, które w tamtym momencie wcale nie pomagały w rozładowaniu dziwnej, napiętej atmosfery. Miał ochotę zawrócić i zejść na dół, a później o wszystkim zapomnieć. Nic takiego jednak nie zrobił, przeklinał się w myślach za swoje tchórzostwo, gdyby teraz zbiegł na dół, byłoby mu wstyd nawet przed samym sobą. Przecież to nic takiego, zwykły pchlarz, pocieszał się, kiedy stanął już na piętrze.
Rozejrzał się po korytarzu, znowu słysząc ten dźwięk. Teraz przypominał żałosne zawodzenie dziecka albo jakiś inny obcy, przerażający głos. Przełknął ciężko ślinę, kiedy zauważył, że drzwi do pokoju babci były otwarte.
– To tylko kot – szepnął do siebie i powoli podszedł do drzwi, niepewnie próbując dostrzec coś przez szparę. Dotknął ich gładkiej powierzchni, ale wtedy poczuł skurcz w ramieniu, który przeszedł na lewą stronę szyi. Nie myśląc wiele, odsunął się. Serce zaczęło walić mu w piersi, kiedy jego umysł podsunął mu wspomnienie babci. Wizja była dziecinna i surrealistyczna, ale bardzo na niego wpłynęła. Nie znalazł w sobie tyle odwagi, by wejść do pomieszczenia. Absurdalny strach z dzieciństwa przed tym pomieszczeniem powracał. Odwrócił się i szybko odszedł, chcąc być już na dole. Nagle jednak rozniósł się huk, przez który aż zamarł w połowie kroku. Oblał go zimny pot i w tamtej chwili nie myślał, nie analizował sytuacji, gdy obejrzał się przez ramię i zobaczył zamknięte drzwi, które moment temu były jeszcze uchylone, po prostu ruszył do schodów i zbiegł po nich, jakby na górze zaczęło się palić.
Rozejrzał się po parterze, szukając psa, krzyknął na niego kilka razy, ale Lewiatan musiał siedzieć w ogrodzie. Kilka dni temu zamontowali w tylnych drzwiach specjalne wejście dla niego. Specjalnie zajęli się ogrodzeniem, żeby mieć pewność, że pies nie ucieknie, a chcieli, żeby pobiegał po ogrodzie.
Wyszedł na taras i dopiero wtedy go zobaczył. Lewiatan kopał z tyłu ogrodu, a kiedy na niego gwizdnął, podniósł ubrudzony łeb i od razu do niego przybiegł, przebierając zabłoconymi łapami w trawie. Maks mimowolnie się uśmiechnął, starając się uspokoić. Nie zważając na to, że chwilę temu padało i z ogrodu zrobiło się bajoro, wyszedł na zewnątrz w samych kapciach. Wyciągnął rękę, żeby pogłaskać psa po głowie.
– No i jak ty wyglądasz? – mruknął, na co pies kłapnął zębami i zamerdał ogonem, by po chwili usiąść przy jego nodze i połasić się do pieszczoty, której Maks nie przerwał. Gładził jego gładką sierść, spoglądając do góry, na zaciemnione okna na piętrze. – Jestem idiotą – sapnął, ale mimo to jakoś nie spieszyło mu się, by wrócić do domu.

*

23 grudnia 1995

Świąteczna atmosfera unosiła się w powietrzu. W radiu puszczano już kolędy i mimo że Maks nie znał ich wszystkich, coś tam jednak próbował nucić. Piekł z mamą ciasteczka, które później, jak mu obiecała, mieli ozdabiać lukrem i cukierkami. W głowie już wyobrażał sobie, jak mógłby przystroić ciastko-gwiazdkę albo ciastko-choinkę. Rodzice kupili różnego rodzaju foremki, które teraz przyciskał do rozwałkowanego ciasta, wycinając w nim wzór.
– Mamo, a dostanę od Mikołaja dużo prezentów? – zapytał, odkładając bałwanka na bok.
– A byłeś grzeczny, kochanie? – usłyszał pytanie matki, która pochyla się, żeby sprawdzić w piekarniku, jak piekła się pierwsza partia ciastek. Zanim Maks zdążył odpowiedzieć, usłyszeli mruczenie babci, która weszła do kuchni. Jak zwykle miała bardzo niezadowoloną minę. Zerknął na starszą kobietę trochę przestraszony, mieszkali z nią już ponad miesiąc, ale wciąż nie mógł się do niej przyzwyczaić.
– Śmierdzi tu – warknęła skrzekliwym głosem. – Przypaliliście coś. Jak zwykle. Cały dom śmierdzi wami.
– Pieczemy, mamo – odpowiedziała jej mama Maksa, dosadnie akcentując ostatnie słowo. Maks spojrzał na swoją rodzicielkę dumny, nie mogąc ukryć uśmiechu. Chociaż był jeszcze mały, już wiedział, na czym polegała ironia.
– A kiedy będziemy lukrować? – zapytał, nie zwracając już na babcię uwagi. Nagle jednak poczuł, że coś ociera mu się o nogi. Spojrzał w dół i aż się zaśmiał, widząc czarnego kotka z białymi plamkami na ogonie i łapkach. – Mruczek! – powiedział rozbawiony. – Damy mu mleka? – zapytał mamę.
– Dostał już rano, kochanie. Nie możemy go rozpieszczać – powiedziała jego mama, podchodząc do niego. Kątem oka oboje obserwowali babcię, która rozłożyła się na stole. Położyła na blacie grubą książkę w skórzanej oprawie i Maks już wiedział, że było to Pismo Święte. Jeden raz, kiedy został z babcią sam na sam, kazała mu je czytać i krzyczała na niego za każdym razem, kiedy coś przekręcił. Był niemal pewien, że znała je na pamięć.
– No dobrze – mruknął i wrócił do wycinania wzorów. Gdy wszystkie były gotowe, poprzekładali je na blachę. – Będą smaczne! – powiedział zachwycony, ignorując pomruki babci.
– Będą, będą... – Mama zaśmiała się, ale nagle zamarła. – Poczekaj chwilę, chyba tatuś wrócił, pomogę mu z choinką – powiedziała i pogłaskała go jeszcze po głowie, po czym wyszła z pomieszczenia.
W tym samym czasie jego babcia wstała od stołu, żeby zrobić sobie kawę. Mruczała pod nosem, że jak zwykle w ich domu panował bałagan, a mama Maksa nie potrafiła posprzątać ze stołu. Chłopiec zerknął w tamtą stronę i zobaczył swoją szklankę z marchewkowym sokiem, którą zostawił, kiedy w końcu mama przygotowała ciasto i mógł się zająć formowaniem ciasteczek. Zanim odwrócił głowę z powrotem na kuchenny blat, zobaczył Mruczka. Kot, korzystając z nieobecności jego mamy, wskoczył najpierw na krzesło, a później na stół. Maks nie wiedział, czy chciał zrobić babci na złość, ale wszedł na Biblię, a później, kiedy kobieta z powrotem się odwróciła i krzyknęła na niego, zbiegł ze stołu od razu w stronę wyjścia z kuchni. Zeskakując, trącił tylną łapą jego szklankę, która spadła prosto na rozłożone Pismo Święte.
Widząc to, Maks aż zacisnął dłonie na kuchennej szmatce, którą mama wycierała blat. Jego oddech przyspieszył, kiedy patrzył na babcię, która z trzaskiem zamknęła drzwi przed nosem zwierzęcia, a następnie zamachnęła się laską i uderzyła nią kota, który wydał z siebie przerażający, rozdarty odgłos ni to miauknięcia, ni wycia rannego zwierzęcia. W oczach Maksa momentalnie stanęły łzy. Chciał się wyrwać, pomóc Mruczkowi, ale nie był w stanie, za bardzo sparaliżował go strach. Nie mógł też krzyknąć po mamę, bo miał wrażenie uścisku w gardle, przez który nie wydałby z siebie nawet słowa. Zwierzę się wycofało, ale nim ukryło się pod stołem, padł na nie drugi cios, którego nie mógł uniknąć.
– Ty skurwiony pchlarzu! – krzyknęła babcia, chcąc go znowu uderzyć, ale na szczęście zwierzę schowało się pod stół. Maks jeszcze nigdy nie widział Mruczka w takim stanie. Kot cały dygotał i kulił się między nogami krzesła, bojąc się, że kobieta znowu go uderzy. Chciała, znowu na niego krzyknęła, że nauczy go, gdzie jego miejsce, ale w tym momencie drzwi się w końcu otworzyły i do środka weszła mama Maksa.
– Mamo! Babcia bije Mruczka! – krzyknął chłopiec i nie bacząc już na babcię, od razu ją wyminął i rzucił się w bezpieczne ramiona, wybuchając powstrzymywanym wcześniej płaczem.
– Co się dzieje? – ojciec Maksa zaalarmowany krzykiem syna, zajrzał do kuchni, a kiedy zobaczył całą scenę, szybko zrozumiał, co się stało. – Mamo, zostaw go! – krzyknął do starszej kobiety, odtrącając żonę, żeby wejść do środka.
– Maks mówi, że pobiła Mruczka – wyjaśniła mama Maksa, tuląc syna do siebie. Rzuciła wściekłe spojrzenie swojej teściowej.
– Ja jej nie chcę! Weźcie ją! – wrzasnęło spanikowane dziecko. – Nie lubię jej! Boję się jej! – krzyczał, obejmując swoją mamę tak, jakby chciał się z nią stopić.
– Uspokój się, Maks! – warknął do niego ojciec, ale zaraz zwrócił się do matki. – Zostaw tę laskę, co ci ten kot zrobił, że go pobiłaś? Jeszcze przy Maksie!
Kobieta skrzywiła się, podpierając się o lasce. Jej twarz stała się zasępiona i groźna. Miała w sobie coś takiego, że Maks od razu poczuł obawę. Cieszył się, że był tutaj z rodzicami.
– Ten kot zalał mi Biblię! – wytłumaczyła zaraz chrapliwym od wcześniejszego krzyku głosem.
– To nie żaden powód! – powiedział jeszcze ojciec, ale w tym momencie mama zabrała Maksa z kuchni, cały czas przytulając synka do siebie.
– Już dobrze, skarbie – uspokoiła go, gdy znaleźli się w salonie.
– Idź po Mruczka. Boi się i go boli – wydusił, cały zapłakany.
– Zaczekaj tu, dobrze? Przyniosę go – powiedziała i jeszcze pocałowała czoło dziecka. Wstała i już miała odejść, ale zatrzymał ją głos syna.
– Długo ona u nas jeszcze będzie?
– Nie wiem, porozmawiam z tatą – usłyszał jeszcze odpowiedź mamy, a jej uśmiech go uspokoił. – Nie martw się – dodała, zanim wyszła.

3 komentarze:

  1. Te opowiadanie caly czas mnie zaskakuje i jest naprawdę ciekawe. Podoba mi się też zmiana czasu w jakim jest pisane opowiadanie. I ciągle mam wrażenie, że babcia nadal chodzi po tym domu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że akurat rozdziały do tego opowiadania publikujecie najrzadziej – myślę, że ma największy potencjał. Ale oczywiście rozumiem, że wymaga od Was również więcej czasu.

    Czekam na więcej. :)

    RD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszymy się, że tak sądzisz. Do każdego opowiadania się przykładamy, ale "Świadomość" potrzebuje o wiele więcej uwagi, stąd takie rzadkie publikacje. Nie chcemy się jednak z niczym spieszyć, jeżeli coś ma być dobrze napisane to wymaga pracy.

      Dziękujemy za miłe słowa. :)

      Usuń