Czwartek, 14
grudnia 1995
Maks siedział w
domu i bawił się w wojnę, od czasu do czasu zerkając przez okno
na padający śnieg. Tata obiecał mu, że kiedy wróci z pracy,
podwiezie go do kolegi, który mieszkał na Dębnikach. Maks cały
czas myślał o wizycie u Tomka, swojego kolegi ze szkolnej ławki, z
którym ostatnio bardzo się zaprzyjaźnił. Już widział, jak robią
wielką bitwę z żołnierzyków; mama niedawno kupiła mu zabawkowy
czołg, więc wiedział, że będzie miał przewagę w tym starciu.
– Pif paf! –
rzucił, udając że strzela w jakiś obiekt za oknem ze swojego
zabawkowego pistoletu. Przeturlał się po podłodze i podczołgał
do łóżka, wyjrzał zza niego, wyobrażając sobie, że był
agentem do zadań specjalnych. Nagle jednak jego wyimaginowaną
scenę, w której musiał złapać bandytę, przerwały dźwięki
dobiegające zza ściany. Aż zamarł, wsłuchując się w poważne,
wysokie głosy. Zmarszczył brwi, starając się zrozumieć słowa.
Melodia przypominała mu niedzielne nabożeństwa, na które chodził
z rodzicami i babcią. Ktoś śpiewał o Bogu, o Maryi i modlitwie.
Podszedł do ściany, która łączyła jego pokój z sypialnią
babci. Kiedy przyłożył ucho do betonu, usłyszał wszystko
znacznie dokładniej. W tle słyszał dźwięki organów, które
przebijały się przez głosy raz mocniej, raz słabiej, ale cały
czas je słyszał. Mocne, męskie głosy śpiewały dosadnie, w
pewien sposób przerażająco, bo Maksowi nie podobał się ponury
wydźwięk tej melodii. Wydął wargi, niezadowolony z tej muzyki.
Nie podobała mu się, burzyła atmosferę wojny, która rozgrywała
się w jego pokoju.
Wrócił do
zabawy, jednak ciężko było mu się z powrotem w nią wczuć.
Wszystko psuły odgłosy zza ściany. Sapnął ciężko i wyjrzał na
korytarz, gdzie jeszcze wyraźniej słuchać było pieśń. Wyszedł
z pokoju, zaglądając jeszcze do sypialni rodziców, niestety nikogo
w niej nie zastał. Zbiegł na dół, dopiero w kuchni odnajdując
mamę.
– Babcia coś
puszcza – pożalił się, gdy wszedł do pomieszczenia.
– Pewnie słucha
radia. Przeszkadza ci? – zdziwiła się jego mama i uśmiechnęła
lekko. – Wiesz, co dzisiaj będzie na obiad? Twoje ulubione racuchy
– spróbowała go przekupić. Maks jednak nie ucieszył się na to
tak jak powinien. Wiadomo, że nawet racuchy nie wynagrodzą mu
przerwanej zabawy w szpiega.
– Nie podoba mi
się – powiedział, siadając na krześle. – Jest straszne.
Mama zaczęła
przygotowywać ciasto i zerknęła na syna krótko, przez chwilę nic
nie mówiąc.
– Babcia już
nie słyszy tak dobrze jak kiedyś – powiedziała w końcu i
włączyła palnik, pomagając sobie rozpałką. – Musisz ją
zrozumieć. Jak będzie ci przeszkadzała, możesz schodzić na dół
i bawić się w salonie.
Maks wydął wargi,
ale już nic nie odpowiedział. Porwał tylko ze stołu kawałek
sernika i szybko wybiegł z kuchni, żeby mama nie zauważyła. Wziął
go do buzi w dwóch gryzach i zaczął wolno przeżuwać. Mama już
by go upomniała za łapczywość, zawsze się bała, że Maks się
zadławi, kiedy będzie jadł tak szybko. Chłopczyk jednak wcale nie
widział w tym nic złego. Wybiegł na piętro i zerknął na pokój
babci, jakby starsza kobieta zaraz miała z niego wyjść. Nie
polubił jej. Przez ten miesiąc wspólnego mieszkania zdążył
sobie już wyrobić o niej zdanie. Według niego była starą,
pomarszczoną i niemiłą kobietą, która cały czas krytykowała
jego mamę i jego. Non stop narzekała na ich dom, że w nim
śmierdzi, że gnije i tak dalej, a przecież Maks nic takiego nie
zauważał. Miał szczerą nadzieję, że niedługo babcia ich
zostawi, że się wyprowadzi i znowu będą żyć tylko w trójkę.
Chłopiec zatrzymał
się przed swoim pokojem i jeszcze obejrzał na wejście do sypialni
babci.
Zdrowaś Maryjo,
łaski pełna, Pan z tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami
i błogosławiony owoc żywota Twego, Jezus. – Miał wrażenie, że
wypowiada to wiele głosów, łącznie z ochrypłym głosem jego
babci. Po jego ciele przebiegł silny dreszcz i nie myśląc już
wiele, wbiegł do pokoju, złapał za pierwsze lepsze zabawki, po
czym szybko ruszył z powrotem na dół. Jego dudniące kroki na
schodach roznosiły się na całym korytarzu, zagłuszając modlitwę.
Prawie się potknął, kiedy wbiegł do salonu. Oddychał ciężko,
przerażony.
– Mamo! –
pisnął, odnajdując kobietę w kuchni. – Babcia rozmawia ze
zmarłymi! – powiedział ze łzami w oczach.
– Ze zmarłymi?
Kochanie, uspokój się. – Mama zmarszczyła brwi, wycierając
szybko dłonie w ścierkę, którą położyła na blacie. Podeszła
do syna. – Cały czas musi słuchać radia. Pamiętasz, że tata
dał jej swoje stare radio, tak?
– Ale tam jest
dużo ludzi – powiedział płaczliwym tonem. – Nie chcę jej!
Boję się – powiedział, przytulając się do mamy. Kobieta
pogłaskała go po głowie i westchnęła cicho.
– Zaczekaj
tutaj, pójdę na górę i sprawdzę, dobrze?
Maks popatrzył na
nią szklącymi się oczami. Pociągnął nosem i kiwnął głową.
– Uważaj, żeby
nic ci nie zrobiła – powiedział z obawą, odsuwając się od
mamy. Ta jeszcze pochyliła się do niego, pocałowała go w policzek
i wyszła z kuchni.
*
Wtorek, 26 maja
2015
Maks poruszał się
w rytmie muzyki, jaka płynęła z odtwarzacza. Nigdy nikomu by się
nie przyznał, ale czasem lubił posłuchać starych kawałków
Madonny i tylko Albert wiedział o jego mrocznym sekrecie. Gdyby
koledzy z zespołu się o tym dowiedzieli, padłby trupem ze wstydu.
Michał nie dałby mu żyć, w końcu on słuchał tylko jedynej
słusznej muzyki.
– This is
where I long to be. La isla bonita – zanucił cicho, wkładając
kanapki do papierowego worka. Zerknął na Lewiatana, który siedział
obok lodówki, jakby czekając, aż coś mu spadnie. – Nie masz
dzisiaj szczęścia, młody – stwierdził Maks i zmierzwił
zwierzęciu miękką sierść na czubku głowy, po czym przeszedł do
przedpokoju, w którym Albert już zakładał buty i szykował się
do wyjścia. – Masz, wyprawka do szkoły – powiedział, podając
mu kanapki, jakie chwilę temu zrobił. Gdy patrzyło się na nich z
boku, rolę gosposi prędzej można byłoby przypisać Albertowi, nie
jemu.
– Dzisiaj
dopisuje dobry humor, widzę – rzucił Minierski z uśmiechem,
starając się ukryć za wesołym tonem swoje złe samopoczucie.
Tabletki mu nie służyły, bolała go głowa i czuł irytujące
mrowienie w lewej ręce, cierpły mu palce i ciężej przełykał
ślinę przez napięcie po lewej stronie szyi.
Maks przewrócił
oczami, ale uśmiechnął się lekko. On sam miał inne problemy –
musiał jakoś funkcjonować w tym domu, jeżeli nie chciał tu
zwariować, więc starał się cały czas żartować i nie wspominać
tego, jak kiedyś tutaj mieszkał.
– O której
wrócisz? – zapytał, zmieniając temat.
– Po
osiemnastej, bo pojadę jeszcze do Tesco po coś do żarcia. –
Albert przełknął ciężko, próbując nie myśleć o złym
samopoczuciu. Ostatniej nocy źle spał, obudził się nad ranem i
przez godzinę przekręcał się z boku na bok. Uczucie niepokoju nie
odpuszczało i dopiero kiedy Maks obudził się, żeby wyjść do
toalety, dziwnym sposobem się uspokoił. Kochanek wrócił do łóżka,
a jemu od razu udało się zasnąć.
– Okej –
powiedział Maks i w ostatniej chwili złapał Lewiatana za obrożę.
Albert chwilę temu otworzył szeroko drzwi wyjściowe, co nie uszło
psiej uwadze (nawet jeżeli zwierzę w tamtym momencie było w
kuchni) i już biegło w ich stronę, by uciec im na podwórko. –
To do zobaczenia – powiedział schylony Maksymilian, trzymając
przy sobie cielsko Lewiatana. – Postaraj się wrócić szybko –
dodał jeszcze. Cały dzień spędzony w tym domu trochę go
przerażał.
– Na razie. –
Albert pocałował go krótko w usta, po czym wyszedł, żegnając
się jeszcze z Lewiatanem poklepaniem go po boku. Odetchnął cicho,
gdy miał wsiadać do samochodu. Obejrzał się na dom i dopiero
wtedy coś w nim pękło. Mieli własny dom, to dopiero było coś.
Musi się chyba przestawić, bo przecież całe życie spędził w
blokach, to nie było wcale takie łatwe zmienić wszystkie swoje
przyzwyczajenia.
Już miał zamykać
drzwi do samochodu, ale jego uwagę zwróciły krzyki sąsiadów
dochodzące zza płotu. Na początku nie zrozumiał słów, dopiero
po chwili usłyszał kolejne przepełnione gniewem słowa:
– Wypierdalaj
stąd! Zamiast chlać po barach z tymi swoimi łajzami, powinieneś
zająć się w końcu domem! – krzyczała jego sąsiadka
zachrypniętym głosem.
– Idź się
kurwić, stara szmato! Kiedyś dawałaś tylko dupy, a teraz będziesz
mi wypominać?! – zawołał jego sąsiad, a Albert pokręcił
głową. Chociaż dom był cudowny, bo przede wszystkim ich,
sąsiedztwo należało do marginesu.
– Żeby tylko nie
było z wami kłopotów – mruknął do siebie, wyjeżdżając na
ulicę.
*
Maks sięgnął po
pilota i wyłączył telewizor, bo właśnie zaczął się jeden z
durnych TVN-owskich seriali. Może i niedawno słuchał królowej
popu, ale oglądanie takich telewizyjnych wypocin bardziej godziłoby
w jego honor niż Madonna. Gdy w pomieszczeniu zapanowała cisza,
złapał jeszcze za kubek po kawie, który zostawił tu Albert i już
miał udać się do wyjścia, kiedy usłyszał stukot. Zmarszczył
brwi i obejrzał się za siebie, na uchylone okno, przez które
wpadał powiew wiatru, poruszając ciężką zasłoną. Po południu
zrobiło się przyjemnie ciepło, więc Maks pootwierał w całym
mieszkaniu okna. Przełamał się i zajrzał nawet do pokoju babci,
żeby wywietrzyć to pomieszczenie. Powtarzał sobie, że dzięki
temu pozbędzie się z niego ciężkiego zapachu religijnych
relikwii.
– Lewiatan? –
zapytał, jakby z nadzieją, że to pies robi coś na zewnątrz.
Zmarszczył brwi i nagle pokręcił głową. Był idiotą, pomyślał.
Już miał wyjść z pomieszczenia, gdy usłyszał miauknięcie.
Krótkie, ale dziwnie rozpaczliwe. Przystanął, zdając sobie
sprawę, że ten odgłos wcale nie dobiegał z zewnątrz.
Kolejny raz ciszę
przerwało miauknięcie, tym razem cichsze, ale kiedy Maks rozejrzał
się po salonie, nie zauważył żadnego kota. Zmarszczył brwi,
przechodząc do przedpokoju.
– Lewiatan! –
krzyknął, ale jak na złość ich pupila nigdzie nie było widać.
Szedł po
drewnianej podłodze, a stukot jego butów nie zagłuszał kolejnych
miauknięć. W pewnej chwili mężczyzna już nie był pewny, czy
słyszał kota, czy płacz dziecka.
Zacisnął palce na
uchu kubka, czując, jak serce zaczyna walić mu w piersi. Zaczął
wspinać się po drewnianych stopniach, a te, po każdym jego kroku
wydawały z siebie jęknięcia, które w tamtym momencie wcale nie
pomagały w rozładowaniu dziwnej, napiętej atmosfery. Miał ochotę
zawrócić i zejść na dół, a później o wszystkim zapomnieć.
Nic takiego jednak nie zrobił, przeklinał się w myślach za swoje
tchórzostwo, gdyby teraz zbiegł na dół, byłoby mu wstyd nawet
przed samym sobą. Przecież to nic takiego, zwykły pchlarz,
pocieszał się, kiedy stanął już na piętrze.
Rozejrzał się po
korytarzu, znowu słysząc ten dźwięk. Teraz przypominał żałosne
zawodzenie dziecka albo jakiś inny obcy, przerażający głos.
Przełknął ciężko ślinę, kiedy zauważył, że drzwi do pokoju
babci były otwarte.
– To tylko kot –
szepnął do siebie i powoli podszedł do drzwi, niepewnie próbując
dostrzec coś przez szparę. Dotknął ich gładkiej powierzchni, ale
wtedy poczuł skurcz w ramieniu, który przeszedł na lewą stronę
szyi. Nie myśląc wiele, odsunął się. Serce zaczęło walić mu w
piersi, kiedy jego umysł podsunął mu wspomnienie babci. Wizja
była dziecinna i surrealistyczna, ale bardzo na niego wpłynęła.
Nie znalazł w sobie tyle odwagi, by wejść do pomieszczenia.
Absurdalny strach z dzieciństwa przed tym pomieszczeniem powracał.
Odwrócił się i szybko odszedł, chcąc być już na dole. Nagle
jednak rozniósł się huk, przez który aż zamarł w połowie
kroku. Oblał go zimny pot i w tamtej chwili nie myślał, nie
analizował sytuacji, gdy obejrzał się przez ramię i zobaczył
zamknięte drzwi, które moment temu były jeszcze uchylone, po
prostu ruszył do schodów i zbiegł po nich, jakby na górze zaczęło
się palić.
Rozejrzał się po
parterze, szukając psa, krzyknął na niego kilka razy, ale Lewiatan
musiał siedzieć w ogrodzie. Kilka dni temu zamontowali w tylnych
drzwiach specjalne wejście dla niego. Specjalnie zajęli się
ogrodzeniem, żeby mieć pewność, że pies nie ucieknie, a chcieli,
żeby pobiegał po ogrodzie.
Wyszedł na taras i
dopiero wtedy go zobaczył. Lewiatan kopał z tyłu ogrodu, a kiedy
na niego gwizdnął, podniósł ubrudzony łeb i od razu do niego
przybiegł, przebierając zabłoconymi łapami w trawie. Maks
mimowolnie się uśmiechnął, starając się uspokoić. Nie zważając
na to, że chwilę temu padało i z ogrodu zrobiło się bajoro,
wyszedł na zewnątrz w samych kapciach. Wyciągnął rękę, żeby
pogłaskać psa po głowie.
– No i jak ty
wyglądasz? – mruknął, na co pies kłapnął zębami i zamerdał
ogonem, by po chwili usiąść przy jego nodze i połasić się do
pieszczoty, której Maks nie przerwał. Gładził jego gładką
sierść, spoglądając do góry, na zaciemnione okna na piętrze. –
Jestem idiotą – sapnął, ale mimo to jakoś nie spieszyło mu
się, by wrócić do domu.
*
23 grudnia 1995
Świąteczna
atmosfera unosiła się w powietrzu. W radiu puszczano już kolędy i
mimo że Maks nie znał ich wszystkich, coś tam jednak próbował
nucić. Piekł z mamą ciasteczka, które później, jak mu obiecała,
mieli ozdabiać lukrem i cukierkami. W głowie już wyobrażał
sobie, jak mógłby przystroić ciastko-gwiazdkę albo
ciastko-choinkę. Rodzice kupili różnego rodzaju foremki, które
teraz przyciskał do rozwałkowanego ciasta, wycinając w nim wzór.
– Mamo, a
dostanę od Mikołaja dużo prezentów? – zapytał, odkładając
bałwanka na bok.
– A byłeś
grzeczny, kochanie? – usłyszał pytanie matki, która pochyla się,
żeby sprawdzić w piekarniku, jak piekła się pierwsza partia
ciastek. Zanim Maks zdążył odpowiedzieć, usłyszeli mruczenie
babci, która weszła do kuchni. Jak zwykle miała bardzo
niezadowoloną minę. Zerknął na starszą kobietę trochę
przestraszony, mieszkali z nią już ponad miesiąc, ale wciąż nie
mógł się do niej przyzwyczaić.
– Śmierdzi tu –
warknęła skrzekliwym głosem. – Przypaliliście coś. Jak zwykle.
Cały dom śmierdzi wami.
– Pieczemy, mamo
– odpowiedziała jej mama Maksa, dosadnie akcentując ostatnie
słowo. Maks spojrzał na swoją rodzicielkę dumny, nie mogąc ukryć
uśmiechu. Chociaż był jeszcze mały, już wiedział, na czym
polegała ironia.
– A kiedy
będziemy lukrować? – zapytał, nie zwracając już na babcię
uwagi. Nagle jednak poczuł, że coś ociera mu się o nogi. Spojrzał
w dół i aż się zaśmiał, widząc czarnego kotka z białymi
plamkami na ogonie i łapkach. – Mruczek! – powiedział
rozbawiony. – Damy mu mleka? – zapytał mamę.
– Dostał już
rano, kochanie. Nie możemy go rozpieszczać – powiedziała jego
mama, podchodząc do niego. Kątem oka oboje obserwowali babcię,
która rozłożyła się na stole. Położyła na blacie grubą
książkę w skórzanej oprawie i Maks już wiedział, że było to
Pismo Święte. Jeden raz, kiedy został z babcią sam na sam, kazała
mu je czytać i krzyczała na niego za każdym razem, kiedy coś
przekręcił. Był niemal pewien, że znała je na pamięć.
– No dobrze –
mruknął i wrócił do wycinania wzorów. Gdy wszystkie były
gotowe, poprzekładali je na blachę. – Będą smaczne! –
powiedział zachwycony, ignorując pomruki babci.
– Będą, będą...
– Mama zaśmiała się, ale nagle zamarła. – Poczekaj chwilę,
chyba tatuś wrócił, pomogę mu z choinką – powiedziała i
pogłaskała go jeszcze po głowie, po czym wyszła z pomieszczenia.
W tym samym czasie
jego babcia wstała od stołu, żeby zrobić sobie kawę. Mruczała
pod nosem, że jak zwykle w ich domu panował bałagan, a mama Maksa
nie potrafiła posprzątać ze stołu. Chłopiec zerknął w tamtą
stronę i zobaczył swoją szklankę z marchewkowym sokiem, którą
zostawił, kiedy w końcu mama przygotowała ciasto i mógł się
zająć formowaniem ciasteczek. Zanim odwrócił głowę z powrotem
na kuchenny blat, zobaczył Mruczka. Kot, korzystając z nieobecności
jego mamy, wskoczył najpierw na krzesło, a później na stół.
Maks nie wiedział, czy chciał zrobić babci na złość, ale wszedł
na Biblię, a później, kiedy kobieta z powrotem się odwróciła i
krzyknęła na niego, zbiegł ze stołu od razu w stronę wyjścia z
kuchni. Zeskakując, trącił tylną łapą jego szklankę, która
spadła prosto na rozłożone Pismo Święte.
Widząc to, Maks aż
zacisnął dłonie na kuchennej szmatce, którą mama wycierała
blat. Jego oddech przyspieszył, kiedy patrzył na babcię, która z
trzaskiem zamknęła drzwi przed nosem zwierzęcia, a następnie
zamachnęła się laską i uderzyła nią kota, który wydał z
siebie przerażający, rozdarty odgłos ni to miauknięcia, ni wycia
rannego zwierzęcia. W oczach Maksa momentalnie stanęły łzy.
Chciał się wyrwać, pomóc Mruczkowi, ale nie był w stanie, za
bardzo sparaliżował go strach. Nie mógł też krzyknąć po mamę,
bo miał wrażenie uścisku w gardle, przez który nie wydałby z
siebie nawet słowa. Zwierzę się wycofało, ale nim ukryło się
pod stołem, padł na nie drugi cios, którego nie mógł uniknąć.
– Ty skurwiony
pchlarzu! – krzyknęła babcia, chcąc go znowu uderzyć, ale na
szczęście zwierzę schowało się pod stół. Maks jeszcze nigdy
nie widział Mruczka w takim stanie. Kot cały dygotał i kulił się
między nogami krzesła, bojąc się, że kobieta znowu go uderzy.
Chciała, znowu na niego krzyknęła, że nauczy go, gdzie jego
miejsce, ale w tym momencie drzwi się w końcu otworzyły i do
środka weszła mama Maksa.
– Mamo! Babcia
bije Mruczka! – krzyknął chłopiec i nie bacząc już na babcię,
od razu ją wyminął i rzucił się w bezpieczne ramiona, wybuchając
powstrzymywanym wcześniej płaczem.
– Co się
dzieje? – ojciec Maksa zaalarmowany krzykiem syna, zajrzał do
kuchni, a kiedy zobaczył całą scenę, szybko zrozumiał, co się
stało. – Mamo, zostaw go! – krzyknął do starszej kobiety,
odtrącając żonę, żeby wejść do środka.
– Maks mówi, że
pobiła Mruczka – wyjaśniła mama Maksa, tuląc syna do siebie.
Rzuciła wściekłe spojrzenie swojej teściowej.
– Ja jej nie
chcę! Weźcie ją! – wrzasnęło spanikowane dziecko. – Nie
lubię jej! Boję się jej! – krzyczał, obejmując swoją mamę
tak, jakby chciał się z nią stopić.
– Uspokój się,
Maks! – warknął do niego ojciec, ale zaraz zwrócił się do
matki. – Zostaw tę laskę, co ci ten kot zrobił, że go pobiłaś?
Jeszcze przy Maksie!
Kobieta skrzywiła
się, podpierając się o lasce. Jej twarz stała się zasępiona i
groźna. Miała w sobie coś takiego, że Maks od razu poczuł obawę.
Cieszył się, że był tutaj z rodzicami.
– Ten kot zalał
mi Biblię! – wytłumaczyła zaraz chrapliwym od wcześniejszego
krzyku głosem.
– To nie żaden
powód! – powiedział jeszcze ojciec, ale w tym momencie mama
zabrała Maksa z kuchni, cały czas przytulając synka do siebie.
– Już dobrze,
skarbie – uspokoiła go, gdy znaleźli się w salonie.
– Idź po
Mruczka. Boi się i go boli – wydusił, cały zapłakany.
– Zaczekaj tu,
dobrze? Przyniosę go – powiedziała i jeszcze pocałowała czoło
dziecka. Wstała i już miała odejść, ale zatrzymał ją głos
syna.
– Długo ona u
nas jeszcze będzie?
– Nie wiem,
porozmawiam z tatą – usłyszał jeszcze odpowiedź mamy, a jej
uśmiech go uspokoił. – Nie martw się – dodała, zanim wyszła.
Te opowiadanie caly czas mnie zaskakuje i jest naprawdę ciekawe. Podoba mi się też zmiana czasu w jakim jest pisane opowiadanie. I ciągle mam wrażenie, że babcia nadal chodzi po tym domu.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że akurat rozdziały do tego opowiadania publikujecie najrzadziej – myślę, że ma największy potencjał. Ale oczywiście rozumiem, że wymaga od Was również więcej czasu.
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej. :)
RD
Cieszymy się, że tak sądzisz. Do każdego opowiadania się przykładamy, ale "Świadomość" potrzebuje o wiele więcej uwagi, stąd takie rzadkie publikacje. Nie chcemy się jednak z niczym spieszyć, jeżeli coś ma być dobrze napisane to wymaga pracy.
UsuńDziękujemy za miłe słowa. :)