Bardzo dziękujemy za wszystkie komentarze :)
Michigan
Eliot uśmiechnął
się, kiedy zobaczył idącego w jego stronę Kennetha. Przez chwilę
aż nie mógł oderwać wzroku od szerokich ramion mężczyzny,
poruszających się nieznacznie podczas ruchu.
– I widzisz? –
przywitał go, wsuwając dłonie do kieszeni. – Jestem na czas –
pochwalił się, dumny z siebie. Kenneth zdążył już zauważyć,
że Eliot miał tendencje do spóźniania się.
– Wow, aż nie
wierzę – rzucił wesoło Johnson i uśmiechnął się do niego. Od
Michigan wiał chłodny wiatr, dobrze że ubrali się całkiem
ciepło, bo ich mały biwak szybko by się skończył. – Zimno, no
nie?
– Zimno –
odpowiedział Eliot i rozejrzał się po pustym, betonowym deptaku. W
oddali zauważył nielicznych ludzi, którzy coraz bardziej pogrążali
się w ciemności wieczoru. Wybrali idealną porę na spotkanie.
Niska temperatura nie zachęcała do wyjścia na zewnątrz, tym
bardziej nad jezioro, a zapadający stopniowo zmrok odgradzał ich od
spacerujących, zakochanych par i sportowców, którzy wieczorową
porą chcieli pobiegać. Eliot wiedział, że nie był obserwowany,
więc objął Kennetha w pasie i pocałował go lekko w usta.
– Słodko –
zamruczał Johnson, uśmiechając się lekko, kiedy się od siebie
odsunęli. Przygryzł wargę, patrząc w orzechowobrązowe oczy
O'Connera. Starał się nie zwracać uwagi na ciepło, które
ogarnęło go mimo mroźnego wiatru, jaki smagał ich po twarzy.
Eliot zaśmiał
się wesoło, nieświadomy myśli Kennetha. Spojrzał na alkohol,
który mężczyzna przyniósł.
– Wywiązałeś
się z zakładu – zauważył z zadowoleniem. Skierowali się w
stronę plaży, odnajdując wybrukowaną dróżkę, która prowadziła
prosto na brzeg. – Cholera, nie myślałem że będzie tak źle –
sapnął i założył kaptur. Zaśmiał się, gdy zobaczył, jak
Johnson sam zapada się w poły swojej kurtki. – Weź –
powiedział i sięgnął po jego kaburę, naciągając mu ją na
głowę – bo ci się czaszka przeziębi – dodał, a następnie,
nie zastanawiając się ani przez chwilę, pochylił się i pocałował
go w skroń. Fakt, że Kenneth był od niego niższy często
wywoływał w nim dziwne poczucie dominacji, zupełnie innego rodzaju
niż w przypadku Dakoty, którą mógł przytulić, a ona bezpiecznie
wtuliła się w jego ramiona. W przypadku Johnsona było zupełnie
inaczej, bo Eliot zbierając się na gesty świadczące o jego
dominacji miał wrażenie igrania z bestią. Niebezpiecznie było w
końcu traktować mężczyznę pokroju Kennetha w taki sposób.
Niemniej nie mógł
nie zauważyć, że trochę się między nimi zmieniło. Ich relacja
od ostatniej rozmowy o albumach stała się jakby... bliższa? Eliot
jednak naprawdę bardzo nie chciał się nad tym zastanawiać, byli
przyjaciółmi, ta opcja była bezpieczna.
– Możemy iść
w tamtą stronę. – Kenneth pokazał ręką na lewą stronę plaży.
Powiedział to tylko po to, żeby móc spojrzeć uważnie na Eliota i
zbadać jego reakcję. Dziwnie się poczuł, kiedy chłopak go
pocałował, to... Na pewno nie był przyzwyczajony do tego typu
gestów. Bo kto miał go do nich przyzwyczaić? Derek? Niedoczekanie.
Nic dziwnego, że poczuł się trochę skrępowany i onieśmielony
takim ruchem. Im jednak dłużej o tym myślał, kiedy szli we
wskazaną przez niego stronę, tym bardziej utwierdzał się w
przekonaniu, że podobało mu się. W końcu od zawsze tęsknił za
właśnie takim dotykiem. A Eliot zdawał się instynktownie rozumieć
jego potrzeby.
Kenneth ostatnio
przyłapał się na tym, że nie myślał już o Dereku. Nie
odpisywał mu na wiadomości, nie wychodził z inicjatywą kolejnych
spotkań, po prostu odpuścił. Uświadomił sobie, że bez względu
na to, jak skończy się znajomość z Eliotem, woli zaryzykować i
poznać coś nowego, niż ciągle tkwić przy facecie, który ma taki
sposób bycia. Który bardziej woli swoje towarzystwo niż spędzanie
z nim czasu. Eliot nie wstydził się go objąć, pocałować albo
skomplementować. Tego mu bardzo potrzebowało, swojego rodzaju dowartościowania.
– Masz jakieś
miejsce? Gdzie idziemy?
– Tu? –
zapytał, wskazując na duży kamień. Dookoła nie było praktycznie
nikogo, z jednej strony odgradzały ich drzewa i krzewy, a z drugiej
mieli tylko jezioro i zawieszony na czarnym niebie, świecący żółtym
światłem półksiężyc.
– Okej, w sumie
luz. – Kenneth podszedł do niego i usiadł na skraju, zerkając
krótko na Eliota. – Masz popitę? – zapytał podejrzliwie.
– A to ja miałem
załatwiać popitę? – zdziwił się Eliot, siadając obok. Blisko,
aż za blisko, stwierdził, kiedy ich kolana się zetknęły. Nie
odsunął się jednak, tylko oparł rękę za Kennethem i wychylił
się do niego. – Pijemy w takim razie bez – powiedział, chociaż
już zrobiło mu się niedobrze na samą myśl o nieprzepijaniu
niczym mocnego alkoholu.
– O'Conner –
mruknął Kenneth z niezadowoleniem. – Myślisz, że ja wszystko
kupię? Obaj wiemy, że to ty powinieneś stawiać – rzucił i
odwrócił głowę, żeby spojrzeć na niego z bliska.
– Następnym
razem ci coś postawię – stwierdził ugodowo Eliot i uśmiechnął
się szeroko, spuszczając niezbyt dyskretnie wzrok na jego krocze. –
Nie mów, Johnson, że jesteś zły, bo obaj wiemy, że to nieprawda
– powiedział bezczelnie i wychylił się, żeby go pocałować.
Eliot był typem osoby, na którą nie mógł się długo gniewać.
To było po prostu niemożliwe, ale przerażało go, jak łatwo ten
drań go rozszyfrował. Już wiedział, jak go podejść, jak z nim
flirtować i zamydlić mu oczy.
Odpowiedział na
pocałunek i złapał mężczyznę za kark, żeby ten wiedział, kto
dominował. Zacisnął palce nieco mocniej i potarł włoski.
Eliot w odpowiedzi
jęknął w jego usta, nie mogąc się powstrzymać. Kenneth
wiedział, jak całować, poruszać językiem, a jego wargi były po
prostu cudowne, miękkie i gładkie.
– Pijmy –
sapnął, gdy się od niego oderwał.
– Czystą.
Urżniemy się jak świnie i jeszcze nas tu okradną i zabiją –
prychnął Johnson, ale wyciągnął z wewnętrznej kieszeni butelkę
owiniętą w papierowy worek. – Masz, rozdziewiczaj gwint – dodał
z rozbawieniem i spojrzał na usta kochanka.
– No, tylko
gwint pozostał do rozdziewiczenia – odparł wesoło. – Mój
tyłek ma to już za sobą. – Był przyjemnie rozluźniony w
towarzystwie Kennetha. Nie musiał uważać na to co mówi i bać
się, że może się zbłaźnić. Odkręcił butelkę i aż się
skrzywił, kiedy poczuł cierpki zapach wódki.
– Sam chciałeś
– rzucił Kenneth, mając na myśli czystą, ale dopiero później
zorientował się, że równie dobrze można to było odnieść do
słów Eliota. Znowu nie potrafił powstrzymać jednak uczucia gorąca
na jego słowa. Świadomość, że miał go pierwszy napawała go
dumą godną medalisty olimpijskiego. – Kiedy kolejny rewanż?
Chłopak nie
odpowiedział, tylko pociągnął solidnego łyka czystej i gdy
przełknął, aż zakasłał, krzywiąc się mocno.
– Ohyda! –
sapnął, potrząsając jeszcze głową. – Mogłeś wziąć smakową
– jęknął, oddając mu wódkę.
– I jeszcze
pretensje do mnie! – zaśmiał się Johnson i zabrał alkohol. Sam
się skrzywił, ale nie skomentował. – To twoja wina, popita była
twoją działką!
Eliot pokręcił
rozbawiony głową i oparł się o ramię Kennetha, wpatrując się
przez chwilę w ciemne, bezgwiezdne niebo, na którym zawieszony był
nieruchomo księżyc.
– Musisz do mnie
wpaść – powiedział po chwili milczenia. – Możesz dzisiaj?
– Na krótko,
jutro muszę coś załatwić, a później praca. – Johnson poczuł
się dziwnie właściwie przy Eliocie. Byli przyjemnie otwarci na
siebie i nie chodziło tu tylko o sferę fizyczną. Coraz bardziej
zaczął się uzależniać od towarzystwa O'Connera. Nigdy nie
spotkał kogoś, kto zachowywałby się w taki sposób. Może nie
szukał zbyt dokładnie? – A jak tam egzaminy? Wszystko
pozaliczałeś już?
– O to się nie
martw – zaśmiał się Eliot, nie chcąc mówić mu o swoich
porażkach na uczelni. Nigdy nie był pilnym studentem, zawsze ciężko
było mu zaliczać testy, no chyba, że akurat udało mu się coś
ściągnąć.
– Skoro tak
mówisz, studenciaku – zaśmiał się i odetchnął ciężko, kiedy
znowu dostał od niego butelkę wódki. Już jej nienawidził. Starał
się nie narzekać, ale już nie mógł powstrzymać skrzywienia.
Obrzydlistwo, pomyślał. Przez kolejne kilka minut siedzieli w
milczeniu, rzucając sobie tylko ukradkowe spojrzenia, kiedy
przekazywali sobie butelkę. Po kilku głębszych łykach obu
zakręciło się w głowie.
– Ty też nie
jesteś taki twardy – powiedział Eliot z rozbawieniem, odbierając
od niego po raz kolejny alkohol. – Twoja siostra jest całkiem
spoko – podjął temat tylko dlatego, by jak najbardziej odroczyć
wzięcie łyka z butelki.
– Tak? Polubiłeś
ją? – Ucieszył się. Eliot jak na dłoni mógł zobaczyć, że
jego komplement zrobił na Johnsonie wrażenie.
– No, śmieszne,
że też woli swoją płeć – powiedział wesoło i w końcu wziął
łyka wódki, a jej gorzki, palący smak rozlał mu się na języku i
w gardle. Szybko przełknął to, co miał w ustach, nie chcąc
myśleć o zawartości żołądka, która przez chwilę mu o sobie
przypomniała w odruchu wymiotnym. Naprawdę nie lubił pić czystej.
Kenneth odetchnął
ciężko, zdając sobie sprawę, że to był jeden z jego najgorszych
wypadów na picie. Z każdym kolejnym łykiem wódka wchodziła mu
coraz gorzej.
– Gdyby ojciec
się o nas dowiedział, nie wiem, czy by sobie z tym poradził.
Eliot zaśmiał
się i pokręcił głową.
– Gdybym był
gejem, nikomu bym o tym nie powiedział – palnął, nie
zastanawiając się już za bardzo nad swoimi słowami, alkohol robił
swoje. Wódka bez popity jednak wydawała się być gorsza dla
organizmu.
Johnson uniósł
brwi, słysząc to. Nie wziął łyka alkoholu, wypili już połowę
butelki, nawet nie wiedział kiedy.
– Co? –
zapytał, mając wrażenie, że przez procenty źle usłyszał.
– No, nie
chwaliłbym się – powiedział i zerknął na Kennetha,
zastanawiając się, czy coś źle powiedział.
– Ale jakbyś był gejem? Przecież... – zawahał się, zastanawiając się
nad absurdalnością tej rozmowy. – Pieprzymy się.
– No –
odpowiedział Eliot z głupią miną. – Pieprzymy się. – Pokiwał
głową.
– No i jesteś
gejem. To chyba logiczne? – zapytał Johnson i wziął małego łyka
alkoholu, bo i jemu zaczynało robić się niedobrze od czystej.
– Ja? – Eliot
zmarszczył brwi, patrząc na Kennetha uważnie. – Mam laskę. Nie
jestem gejem – zauważył, jakby posiadanie dziewczyny od razu
kwalifikowało go jako normalnego, heteroseksualnego młodego
mężczyznę.
– Nawet jej nie
lubisz – zauważył Kenneth i uniósł brwi. Eliot chyba go
wkręcał, nie widział innego rozwiązania. Przyjrzał mu się
uważnie, chcąc odczytać z twarzy O'Connera oznaki kłamstwa.
– Co? Przecież
mówiłem ci, że ją lubię – prychnął. – Nie wkręcaj sobie
czegoś, okej? – Chciał jak najszybciej zakończyć rozmowę, ale
z drugiej strony czuł, że musi jakoś zmienić myślenie Kennetha.
Nie chciał, żeby facet zaczął go traktować jak jakiegoś pedała.
Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, Kenneth go uprzedził:
– Tak ją
lubiłeś, że zostawiłeś ją naćpaną i chciałeś się ze mną
kochać – warknął, już nie wytrzymując. Jak można było być
takim ignorantem? Co Eliot sobie wmawiał, że był hetero?
– Bo mnie
wkurzyła i obraziła – prychnął. – W czym ty masz, do cholery,
problem? – sapnął.
– Może z tym,
że nie masz jaj, żeby przyznać, że wolisz brać do dupy, niż
pieprzyć jakąś cipę?! – zapytał Kenneth głosem, którego u
siebie nie poznał. Był wściekły, sam nie wiedział dlaczego tak
bardzo. Nienawidził dziewczyny Eliota, w jakiś sposób chyba czuł
względem niej zazdrość i dziwną zawiść. Miał nadzieję, że
zostawi O'Connera, chociaż nie wydawało mu się to tak bardzo
możliwe, jakby chciał, żeby było.
– A skąd ty
wiesz, co wolę?! – warknął Eliot i aż wstał. – Nie wtrącaj
się w moje życie, okej? Ja nie interesuję się jak, kiedy i gdzie
pieprzysz tego swojego Dereka! – wytknął, marszcząc groźnie
brwi. Z tej złości zaczerwienił się, a jego oczy błyszczały
groźnie, jak jeszcze nigdy. Kenneth nie widział jeszcze takiego
Eliota. Chłopak wyglądał, jakby zaraz miał go uderzyć. Oddychał
ciężko i zaciskał pięści.
Johnson tylko
prychnął i odwrócił wzrok, starając się nad sobą zapanować,
co nie przyszło mu łatwo. Eliot o niczym nie miał pojęcia,
pomyślał z frustracją. Miał ogromną ochotę się z nim pokłócić.
Dosadnie pokazać mu, że gdyby był taki hetero, nie podniecałoby
go, kiedy koleś mu obciągał. Nie wypinałby się i nie prosił o
więcej, kiedy się go pieprzyło. Nie całowałby go w skroń i nie
przytulał, chyba że to było świadome działanie. Może Eliot się
nim bawił? Sprawdzał, jak daleko był w stanie się posunąć? Co
obaj byli w stanie zrobić?
Nie, to było
niemożliwe. Kenneth szybko odrzucił ten pomysł. Eliot nie był
fałszywy. Wszystkie wcześniejsze rzeczy musiał robić
nieświadomie. Nie miał zamiaru opowiadać mu jednak o Dereku,
mówić, że już go nie pieprzył, że prawie już nie rozmawiali.
Wyszłoby na to, że Kenneth oczekiwał czegoś od ich relacji, a
przecież ich układ pozostał bez zmian. Mieli się przyjaźnić i
pieprzyć, nic więcej. To co było między nim a Derekiem nie
powinno oddziaływać też na Eliota – takie było założenie, z
realizacją którego Kennethowi nie do końca się udawało, ale to
nie było przecież ważne.
Złapał za
butelkę i wziął sporego łyka, o mało nie przypłacając tego
wymiotowaniem. Czuł się już pijany, co jeszcze potęgowało
uczucie złości.
– Będę spadał
– mruknął oschłym tonem.
– Jasne, super –
prychnął Eliot i założył ręce na piersi, dziwnie zły i...
zazdrosny? – Do tego swojego Dereka – specjalnie zaakcentował
jego imię.
– Zazdrosny? O
faceta? – zapytał ironicznie i znowu popił alkoholu. – Uważaj,
bo jeszcze pomyślę, że wolisz kutasy. – Sam nie wiedział, skąd
znalazł w sobie takie pokłady złośliwości, prawie zawiści, bo
świadomie chciał dowalić Eliotowi. Wykpić go i jego
bezmyślność. Nigdy taki nie był. Nie brnął w kłótnie, wolał
się wycofać i odpuścić, ale teraz po prostu nie potrafił.
Nienawidził facetów, którzy nie potrafili się przyznać do tego,
że tak, wolą brać w dupę, wolą ssać kutasy i wolą, żeby to
facet ich przyparł do muru i zdominował. Przecież O'Conner właśnie
taki był! Kenneth nie pokazał mu tego wystarczająco dobitnie?
– Pieprz się,
Johnson – warknął Eliot, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć.
Poczuł, że sam zaczął się zakopywać w wyjątkowo grząskim
bagnie, nie miał już pojęcia, co myśleć, bo przecież był z
Dakotą, ale... no właśnie, gdyby zamiast Dakoty był Kenneth,
byłoby łatwiej. Przyjemniej, lepiej, cokolwiek, pomyślał
rozdrażniony. Spiorunował Johnsona wzrokiem, wstał, obrócił się
na pięcie i odszedł. Podobał mu się seks z Kennethem, to jasne.
Podobał mu się jego wielki kutas, uczucie tego kutasa w sobie,
silne ręce mężczyzny, kiedy go podtrzymywały, a gdy myślał w
ten sam sposób o dziewczynie było już inaczej. Nie tak
podniecająco, o wiele mniej seksownie.
Kenneth obserwował
go z posępnym wyrazem twarzy, trzymając alkohol za rączkę.
– Jesteś
idiotą, O'Conner – warknął do siebie, kiedy Eliot zniknął mu z
zasięgu wzroku.
*
Kenneth nie dostał
od Eliota żadnej wiadomości przez dwa dni, chłopak nie pojawiał
się także na Facebooku, po prostu zapadł się pod ziemię. To
milczenie irytowało Kennetha jeszcze bardziej, niż sam fakt, ze
O'Conner miał problemy z określeniem swojej orientacji.
Nie miał jednak
zamiaru odzywać się pierwszy. Był na to zbyt dumny, a przede
wszystkim zbyt pewny swojej racji, żeby się przed nim ukorzyć.
Kiedy siedział
wieczorem w mieszkaniu, nie wiedział, co powinien ze sobą zrobić.
Emma spędzała czas na randce ze swoją prywatną damsko-męską
szafą, Alex, a z Derekiem nie chciał się kontaktować. Zdał sobie
sprawę, że nie miał do kogo napisać. Z kumplami z osiedla nie
utrzymywał kontaktów, z Ginger nie spotykał się poza pracą, a na
siłowni, mimo że od czasu do czasu z kimś porozmawiał, nie zdobył
tam żadnych poważnych kontaktów. Dopiero po kłótni z Eliotem
uświadomił sobie, jak dużo czasu z nim spędzał. Ostatnio
wychodziło im to całkiem spontanicznie. Naturalne, że sporo
wolnych wieczorów spędzali razem.
Nagle o kimś
sobie przypomniał. O osobie, którą kiedyś spławił, a która
chciała się z nim spotkać. Vincent.
Długo się wahał,
ale wreszcie sięgnął po telefon i wszedł w tryb pisania SMSa.
Musiał w końcu czerpać z życia garściami, a skoro nawinął mu
się taki facet, to czemu by z tego nie skorzystać? – powtórzył
sobie w myślach zdanie, które przeczytał na jednym z gejowskich
blogów, jakie z nudów przeglądał. Od momentu kłótni zaczął
wyszukiwać same rzeczy związane z LGBT, chyba nawet tym chcąc
zrobić Eliotowi na złość. Z wiekiem zamiast mądrzejszy, stawał
się coraz głupszy, zdał sobie sprawę. Musiał skupić swoje myśli
na czymś innym. Najlepiej na kimś.
„Co słychać?
Mam w końcu czas, udało mi się ze wszystkim uporać. Chcesz się
spotkać? Byłoby miło” – napisał, zastanawiając się nad
każdym słowem. Chciał, mimo wszystko, dobrze wypaść.
Odpowiedź nie
nadeszła zbyt szybko, co Kennetha trochę zirytowało, Eliot zawsze
odpisywał mu już po kilku chwilach, zupełnie jakby non stop
siedział z telefonem i tylko czekał na jego wiadomości. Johnson
zresztą wcale nie był lepszy, nawet w kawiarni starał się znaleźć
na to czas. Vincent odpisał mu jednak dopiero po kilku godzinach,
kiedy Kenneth zdążył już zjeść kolację i wziąć długi
prysznic. „A już myślałem, że dałeś mi kosza. Kiedy możesz?”
„Teraz? Jutro?
Jak chcesz” – odpisał szybko i odetchnął. Denerwował się
bardziej niż przy Eliocie, sam nie wiedział dlaczego. O'Conner
wydawał się prostszy, łatwiejszy, a przede wszystkim
przystępniejszy.
„Szybki jesteś.
Dojedziesz dzisiaj do mnie?” – Vincent nie owijał w bawełnę,
od razu dał Kennethowi znać, czego od niego oczekuje.
Johnson uśmiechnął
się do siebie. Podobała mu się ta stanowczość, zdecydowanie. Nie
to co u Eliota, myślał ze złością, zdając sobie sprawę, że
O'Conner czasem zachowywał się jak chłopczyk. Derek i Vincent byli
prawdziwymi facetami. Aż miał ochotę napisać Eliotowi jedną
wiadomość: „ciota”. Zamiast tego postanowił odpisać
Vincentowi. „Możesz podać adres, przyjadę”.
*
Vincent uśmiechnął
się, patrząc, jak Kenneth zdejmuje buty. Pożerał jego sylwetkę
wzrokiem, dochodząc do wniosku, że chyba najbardziej podniecali go
właśnie murzyni. I to tacy duzi, jak Kenneth czy ten gość z
klubu, Derek, który, jak na złość, nie odpisywał na jego
wiadomości. Z kolei jednak w Hydrate mężczyzna wydawał się
całkiem rozmowny, dlatego właśnie Moore jeszcze się nie
zniechęcił, bo wiedział, że jeszcze się spotkają. Przynajmniej
postawił sobie całkiem ciekawe wyzwanie.
– Co tak
patrzysz? – zapytał Kenneth, wyrywając go z zamyślenia. – Na
kawę już za późno, ale może jakiś sok? – zaproponował
neutralnie i uśmiechnął się do niego lekko, cały czas myśląc o
Eliocie. O tym, jaki był głupi i uparty. Że od kłótni jeszcze
się do niego nie odezwał, że się obraził, chociaż to on zawinił
i to on powinien przylecieć do Kennetha z przeprosinami, cholera!
– Myślałem, że
wolisz coś z alkoholem – odpowiedział, mierząc go wzrokiem. Już
chciał mieć go w łóżku, złapać za nadgarstki i przyprzeć do
materaca.
– A co
proponujesz? Bo jestem wozem – zaznaczył od razu, jeszcze nie
wiedząc, co chciał dokładnie zrobić, no i jakie Vincent miał
zamiary względem niego.
– Ale rano
mógłbyś wsiąść na kółko – odpowiedział, opierając się o
ścianę i lustrując go uważnym spojrzeniem, zupełnie jakby już
go w myślach rozebrał.
– No tak, rano
mogę wsiąść – przyznał Johnson i stanął naprzeciwko
Vincenta. Spojrzał mu głęboko w oczy i uśmiechnął się lekko.
Moor był mocno owłosiony, przez co wyglądał naprawdę męsko,
inaczej niż Eliot, ale też inaczej niż Derek, bo jego facet
przedstawiał zupełnie inny typ urody. Kenneth nie wiedział jednak,
czy mu się to podobało... poczuł, że nie za bardzo, że O'Conner
ze swoją gładką piersią wyglądał lepiej, ale szybko wyparł tę
myśl. Przyjechał tu w wiadomej sprawie, nie powinien teraz
zastanawiać się, jaki był Eliot i dlaczego, cholera, był lepszy.
Vincent nie czekał
dłużej, nie chciał się bawić w żadne podchody, cel, w jakim
Kenneth do niego przyjechał, był jasny, a Moore tylko go
podkreślił, kiedy złapał Johnsona mocno za przód bluzy,
przyciągnął go do siebie i pocałował mocno i namiętnie, nie
bawiąc się w żadne podchody.
Kenneth od razu
odpowiedział na pocałunek, zaskoczony jego siłą, w której nie
chodziło o przyjemność, a chęć dominacji. Nie miał zamiaru z
niej zrezygnować, więc pchnął mężczyznę na pobliską ścianę
i złapał za poły koszulki. Johnson pierwszy raz mógł zobaczyć
go bez garnituru i eleganckiego ubrania, w zwykłym T-shircie i
dresowych spodniach.
Mężczyzna był
tak samo brutalny jak i on, w żadnym momencie mu nie ustępował, a
pocałunek był tak żarliwy i przesycony testosteronem, że
Kennethowi aż zakręciło się w głowie. Nawet nie wiedział kiedy
sam został popchnięty i wylądował na przeciwległej ścianie,
przyciskany do niej całym ciałem Vincenta.
Moore ocierał się
o niego, a jego dłonie dotarły wreszcie do spodni Johnsona. Akcja
była szybka, obaj chcieli tego samego, więc żaden nie protestował.
Już po chwili Vincent klęczał przed Kennethem, wyciągając z jego
slipek twardego penisa.
– Nie
rozczarowujesz – przyznał Moore z szerokim uśmiechem, przesuwając
mocno dłonią po całym trzonie.
Johnson uśmiechnął
się, słysząc komplement. Miał nadzieję, że przyszły kochanek
również go nie rozczaruje, jeżeli chodziło o seks. Zwilżył
wargi, nie spuszczając z oczu Vincenta, który zaczął go
masturbować.
Vincentowi
dokładnie o to chodziło, o dużego faceta, z dużym chujem w
gaciach, niczego więcej nie chciał. Lubił wiedzieć, że jest z
mężczyzną, a nie z ledwo wyrośniętym chłopcem, ta chwila była
więc jak spełnienie jego erotycznych fantazji. Nie czekając
dłużej, wziął penisa do ust, chcąc pokazać Johnsonowi, jak
dobry może być seks z nim, jeżeli o to chodziło, Vincent zawsze
był pewny swoich umiejętności.
– O tak! –
wyrwało się Kennethowi, który nie spodziewał się, że ktoś
będzie w stanie mu tak obciągać. Vincent robił to naprawdę
dobrze, mocno, szybko i zdecydowanie. Zero wahania, albo zbędnych
ruchów, jak w przypadku Eliota, z ogromną pasją, którą brakowało
Derekowi. Aż zacisnął pośladki, przełykając z trudem ślinę.
Cała akcja nie
była zbyt długa, bo Vincent bardzo dobrze obciągał, na szczęście
jednak, nim Kenneth myślał, że dojdzie, Moore przerwał całą
pieszczotę i podniósł się na równe nogi, a następnie
sugestywnie spojrzał na swoje krocze, w którym odznaczał się
spory wzwód.
W odpowiedzi
dostał szeroki uśmiech Kennetha, który nie myślał już o tym, że
zdradził Dereka z drugim facetem, zapomniał o O'Connerze,
prawiczku, którego rozdziewiczanie tak go pochłonęło. Skupił się
tylko na doświadczonym facecie i już wiedział, że ich seks będzie
wart swojej ceny. Do diabła, pomyślał, kiedy wpadli do sypialni
mężczyzny, dlaczego tak długo tkwił przy Dereku? Ich związek
opierał się tylko na seksie i przyjaźni, na zupełnie innym
rodzaju namiętności, jaki poznał teraz – i z Eliotem, i z
Vincentem.
Nie rozmyślał
jednak o tym, kiedy części ich ubrania po kolei opadały na ciemne
panele podłogowe, najpierw w ruch poszły koszulki, a za nimi
spodnie i bielizna. Vincent był zupełnie inaczej zbudowany, niż
jego dotychczasowi kochankowie. Miał szerokie ramiona i mięśnie,
jednak wydawał się znacznie szczuplejszy niż Derek, ale za to
lepiej zbudowany niż Eliot. Najmniej Kennethowi podobały się
ciemne, kręcone włoski na jego całym ciele, ale ze zdziwieniem
zauważył, że zaczął się do nich przekonywać. Uśmiechnął się
lekko, kiedy Moor zaczął go masturbować, jednocześnie rzucając
jakiś zabawny komplement na temat jego męskości. To było miłe –
ta neutralna atmosfera, wszystko bez zobowiązań, szybko, krótko i
mocno.
– Mam gumki w
spodniach, wyciągniesz? – zapytał Kenneth, nie chcąc już tego
przedłużać. Musiał się spuścić. Chciał pieprzyć nowego
faceta, który był niesamowicie seksowny i dodatkowo znał się na
rzeczy. To wszystko jeszcze bardziej go nakręcało. Czuł się jak
pijany, adrenalina szumiała mu w głowie.
Vincent spojrzał
mu w oczy, jakby zaskoczony jego propozycją. Wydawało mu się, że
to Kenneth pierwszy rozłoży pod nim nogi, w końcu z tym akurat
Moore nie miał problemu, większość facetów z jakimi sypiał
tylko by się wypinała pod nim.
– Mam swoje –
odpowiedział i sięgnął do szafki po jedno opakowanie.
Johnson poczuł,
jak żołądek zaciska mu się z nerwów i irytacji. Nie miał
zamiaru mu się wypiąć, Derek był jego przyjacielem, wcześniej go
kochał, a Eliot... z Eliotem było zupełnie inaczej. Obu mężczyznom
jednak ufał. Vincentowi nie. Wiedział, że w dużej mierze nie
chciał się przed nim ukorzyć, pokazać słabości, przedstawić
się jako ten gorszy, bo dla niego wciąż bycie na dole było pewnym
symbolem oddania, na które teraz on na pewno nie czuł się gotowy.
– Świetnie,
zużyjesz je na innego faceta. – Dotknął jego policzka i zmusił,
żeby na niego spojrzał.
Vincent zmarszczył
brwi, najwidoczniej tego się nie spodziewając. Wyprostował się
między nogami Kennetha, patrząc na niego z zastanowieniem, wyraźnie
bił się z myślami. Rzadko lądował pod facetem, musiał tego
naprawdę chcieć, a druga strona dodatkowo musiała być cholernie
męska. Przesunął dłońmi po mięśniach Johnsona, zastanawiając
się, czy na to zasługiwał.
– I myślisz, że
ci się wypnę?
Kenneth uśmiechnął
się w sposób, który jasno sugerował jego odpowiedź. Napinał
mięśnie brzucha, żeby dodatkowo je wyeksponować. Wiedział, że
wyglądał dobrze, ostatnio częściej ćwiczył, czując dziwną
presję, której wcześniej nie doświadczał. Jego ciało stało się
jeszcze twardsze i bardziej wyrzeźbione. Mógł stwierdzić, że był
w szczytowej formie, więc teraz jak nigdy stał się pewny siebie.
– To ma mnie
zachęcić? – zapytał Vincent, czując jednak, że ulegnie.
Kenneth był cholernie przystojny, miał może tylko zbyt dużego
penisa, nigdy nie lubił, gdy ból rozciągania stawał się zbyt
mocny. – Zmuś mnie, byczku.
– Byczku? –
prychnął Johnson i nagle pchnął Moora do tyłu, tak że ten się
przewrócił. Poczuł przypływ podniecenia, kiedy usłyszał, jak
mężczyzna stęka z bólu. Nie spodziewał się tego, Kenneth też
rzadko przecież zachowywał się tak agresywnie. Pochylił się nad
nim, a penis zabujał się mu między nogami. Był zbyt ciężki,
żeby cały czas stać sztywno. – Byczku? – powtórzył.
– A co?
Jałóweczko? – odpowiedział i położył dłoń na szyi Kennetha,
zaciskając ją na niej. Zrobiło mu się nieznośnie gorąco, kiedy
Johnson pokazał swoją siłę. Zawsze go to podniecało.
Kenneth nie miał
pojęcia, czym była jałóweczka, bo wychował się w centrum
Chicago, ale nie chciał się do tego przyznawać.
– Na łóżko –
warknął Johnson i nagle złapał go za włosy. Pociągnął go za
nie lekko i spojrzał mu wyzywająco w oczy. Serce biło mu jak
szalone, miał wrażenie, że Vincent zaraz go uderzy. Nie wierzył,
że to też by go podnieciło. Chyba jeszcze nigdy nie miał takiego
faceta w łóżku.
– Czekaj, kurwa,
czekaj! – warknął Moore i podniósł się z podłogi. – Muszę
pociągnąć poppersa, bo cholera, masz się czym pochwalić –
sapnął, patrząc na krocze Kennetha. – Miałem dużo chujów, ale
nie takiego – dodał i podszedł do szafki, skąd wyciągnął
kolorową, żółto-zieloną buteleczkę. Rozpakował ją, wyraźnie
była nowa, Vincent musiał mówić prawdę – miał masę
kochanków, bo w szufladzie Kenneth dostrzegł zapas gumek, kilka
lubrykantów i jeszcze jednego, nieotwartego poppersa.
Zmarszczył brwi,
ale nic nie odpowiedział. Obserwował uważnie mężczyznę. Nie
podobało mu się, że facet coś brał. Takie używki od razu
kojarzyły mu się z tanimi dziwkami, które na pewno złapały jakąś
chorobę.
– Nie dasz rady
bez? Rozciągnę cię przecież – mruknął, chociaż jego ton
okazał się surowszy niż myślał.
Vincent spojrzał
najpierw krytycznie na niego, a później na jego penisa.
– Serio? –
prychnął i otworzył buteleczkę, po czym zaczął wdychać
substancję. Od razu zakręciło mu się w głowie, a on poczuł, jak
mimowolnie się rozluźnia. Teraz powinno pójść gładko. – To
tylko poppers, wyluzuj. Takiego chuja nie wezmę bez niczego, chyba
powinieneś już to zrozumieć, hm?
Johnson stał
przez chwilę, walcząc ze sobą. Nie podobało mu się to, ale z
drugiej strony Vincent będzie tym wpływał tylko na siebie. Głupio
było mu zapytać o to, czy mężczyzna się badał. Stanął przed
dylematem czy wybrać seks, czy odpuścić. Miał w końcu
bezpiecznego Eliota. Z którym się pokłócił – przypomniał
sobie i aż się skrzywił.
– Bierz i kładź
się na łóżko – warknął, a złość na O'Connera znowu do
niego powróciła, skutkując tym, że postanowił wybrać seks.
Vincent uśmiechnął
się, czując, że jego tok myślowy powoli zwalnia, a w nim wybucha
takie podniecenie, że już nie czekał dłużej. Zakręcił
buteleczkę i wprost rzucił się na Kennetha, popychając go na
łóżko. Zaczęli się mocno całować, ale Johnson szybko odzyskał
dominację, przycisnął mężczyznę do materaca, pokazując mu tym
samym swoją siłę.
– O kurwa –
sapnął Moore, pożerając Kennetha wzrokiem, kiedy ten rozsuwał mu
uda. – Bierz te gumy i rób swoje! – warknął do niego,
traktując go bardzo bezosobowo. Dla Vincenta to był tylko kolejny
facet w łóżku.
– Wypnij się –
mruknął Johnson i szybko odnalazł prezerwatywy w swoich spodniach.
Wyciągnął jedną z opakowania i założył ją sprawnie,
obserwując z pożądaniem Moora. Był owłosiony między pośladkami,
miał włoski na pośladkach i udach. – Umyłeś się? – zapytał,
nie mogąc się powstrzymać przed taką wulgarnością.
– Nie martw się
– odpowiedział i obrócił się pod nim, stając na klęczkach.
Znów pociągnął trochę poppersa na rozluźnienie, bo jego efekt
schodził już po kilku minutach, a nawet krócej.
Kenneth przyłożył
penisa do jego odbytu i spojrzał na ciasną, dziurkę, którą
porastały kręcone włoski. Przypomniał sobie, jak lizał Eliota i
od razu zrobiło mu się goręcej. Nie wiedział, czy chciał to
robić z Vincentem. Nawet z Derekiem nie chciał. Teraz już nie
wiedział, dlaczego wtedy zrobił to Eliotowi. Cholerny idiota! –
pomyślał nagle, zły na chłopaka, że ciągle siedział mu w
głowie.
Postarał się
jednak całkowicie wyłączyć myślenie, sięgnął po lubrykant,
jaki podał mu Vincent i nawilżył nim swojego członka w kondomie,
a później przysunął jego główkę do odbytu. Jakoś nie miał
zamiaru robić palcówki mężczyźnie, mimo że o O'Connera zawsze
by zadbał. Moore był jednak o wiele bardziej doświadczony, nic
więc by mu się nie stało. Pchnął biodrami, zagłębiając na
początek sam czubek, na co Vincent jęknął gardłowo, spinając
się mimo zażycia środka rozluźniającego mięśnie.
– Cii –
zamruczał Kenneth i pogłaskał go po plecach.
Mieszkanie
Vincenta było właśnie takie, jakie się spodziewał –
eleganckie, nowoczesne i typowo ascetyczne, idealne dla biznesmena,
człowieka sukcesu i jednocześnie faceta, który uwielbiał seks i
narkotyki – pomyślał Johnson, kiedy obserwował plecy kochanka,
który wyginał się pod nim lekko, kiedy go pieprzył.
Seks był mocny,
zezwierzęcony, taki, jakiego Kenneth już od dawna nie miał, bo
anonimowy. Vincenta nie interesowała rozmowa z Johnsonem, ich
kontakt ograniczał się tylko do cielesności, ale w tamtym momencie
nawet mu się to podobało. Pieprzył seksownego faceta, który od
czasu do czasu zaciągał się poppersem, ale to akurat już go nie
interesowało. Może gdyby to robił Derek albo Eliot... tak, wtedy
na pewno by zareagował.
Mieli pełno
siniaków, zwłaszcza Moor, kiedy skończyli się kochać. Kenneth
oddychał ciężko, powoli się uspokajając. Orgazm był mocny,
dobry i głęboki. Wykończył go, ale zadowolił.
– Dobry jesteś
– rzucił Johnson, kiedy obserwował kątem oka Vincenta. Ściągnął
z siebie prezerwatywę i rzucił ją na podłogę.
– Kurwa –
sapnął Vincent, nie ruszając się. Nie miał siły. – Ty też.
Przez tydzień nie usiądę – powiedział ze zduszonym śmiechem.
– Będziesz mnie
czuł nawet, jak przyjdziesz do Cafe Break na kawę – zauważył
Johnson z rozbawieniem. Czuł się niesamowicie męsko, pokochał to
uczucie. Topował nad kimś takim, to było coś.
– Wtedy to
zamówię kawę z dodatkową śmietanką – odpowiedział i podniósł
się do siadu, zaczynając się ubierać. – Chcesz wziąć
prysznic, czy już spadasz? – zapytał, dając mu jasno znak, że
jednak wcale nie chce, by Kenneth u niego nocował.
– Spadam już –
mruknął Johnson i zszedł z łóżka. Nie wiedział, czy Vincent
zaproponuje mu następny raz. Byłoby miło, ale on nie chciał
wychodzić z inicjatywą, więc nie miał zamiaru się odzywać.
– Jasne –
odpowiedział, sięgając po małą butelkę wody, jaka stała na
stoliku przy łóżku. Wziął łyka i podał ją Johnsonowi. – To
co? Umawiamy się jeszcze? – zapytał z szerokim uśmiechem. Nie
miał tak białych zębów, jak Eliot, który pewnie co miesiąc
fundował sobie wybielanie, ale miał je równe, przez co Kenneth
zapragnął go znowu pocałować, naprawdę to lubił. Nic jednak nie
zrobił, odebrał jedynie butelkę i się napił.
– Jasne, możemy.
Może następnym razem spróbujesz bez tych dragów? – zapytał z
lekkim uśmiechem i pochylił się nad łóżkiem. – To może
jednak wezmę prysznic? Wymęczyłeś mnie – wytłumaczył z
zaczepnym błyskiem w oku.
Vincent się
zaśmiał.
– Prosto i po
prawej – odpowiedział wstając. – A poppers zawsze rozluźnia,
seks jest lepszy – wyjaśnił i schował specyfik do szafki. Nie
miał zamiaru z niego zrezygnować, było fajnie, kiedy trochę
bolało, ale z penisem jaki miał Kenneth, nie byłoby Vincentowi tak
łatwo. Zresztą, lubił seks z poppersem, w pewnym sensie się od
niego uzależnił. – Jak skończysz, ustalimy kiedy znowu się
widzimy – dodał i mrugnął do niego. Na pewno nie chciał zrywać
kontaktu z kimś takim jak Johnson, pieprzenie było zbyt dobre.
*
Kenneth wykąpał
się, ubrał i już po godzinie był w swoim mieszkaniu, dziwnie
rozluźniony, zadowolony, ale także pełen obaw. Bo nawet gdy
pieprzył się z Vincentem, Eliot gdzieś tam wciąż był obecny.
Porównywał Moora do niego, zastanawiał się, co by zrobił, gdyby
na jego miejscu był O'Conner i doszedł do wniosku, że chłopakowi
nigdy nie pozwoliłby się naćpać. Ale Vincent to Vincent, facet z
którym się tylko pieprzył. Z drugiej jednak strony Kenneth zdał
sobie sprawę z jeszcze innej rzeczy. Musi zakończyć z Derekiem,
już w sposób definitywny, bez bawienia się w nieodzywanie i
udawanie, że ich związku po prostu nie ma.
Kiedy włączył
komputer, od razu spojrzał na wiadomość na Facebooku. Aż
odetchnął ciężej, dostrzegając, że to Eliot.
„Ej, chyba się
nie obraziłeś co?” – napisał. – „No weź. Nie chcę się z
tobą kłócić.”
Świetny rozdział, czekam na więcej
OdpowiedzUsuńAkira :)
Jejuuuu :D Ale się porobiło :D Nie mogę ;D Uwielbiam to opowiadanie. Trochę chamsko ze strony Kennetha, że przespał się z kimś innym będąc w takiej relacji z Eliotem. Świetnie opisane uczucia...znowu :D mega! A koniec rozdziału...słodkie bardzo i ciekawe jak Johnson zareaguje xD Weny i pozdrawiam czekając na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńZnowu relacje się pokręciły...rozdział przyjemny, podobała mi się ta ich kłótnia i ta wiadomość pod koniec :D
OdpowiedzUsuńMam tylko jeden problem z tą waszą telenowelą...cierpliwosc mi wysiada jak nam czekać na rozdział tak długo, ale z drugiej strony lingerie tez bardzo lubię...nie lubie tego jak je wrzucacie :c
Już spodziewałam się sielanki i tuptania tęczowych jednorożców, a tu łup i pod górkę, bo Eliocika naszło na wypieranie się. Ken z kolei też niech ogarnie się z seksami na bokach. Dzięki za pyszny rozdział :)))
OdpowiedzUsuńświetne, jeden z lepszych klaszów ostatnio. chyba shipuje vincenta z kennethem!
OdpowiedzUsuńps czystej się nie smakuje tylko pije jak najszybciej.
O wow :P same zaskoczenia nam serwujecie i to bardzo pozytywne. Szkoda Kennetha bo się biedak miota, potrzebuje zapewnienia o prawdziwej miłości, ciepła a wszystko jest takie skomplikowane :P to Elliot pchnął go w ramiona Vincenta! Wszystko wina tego małego blond fagasa! :P
OdpowiedzUsuńTeż jestem zaskoczona. Gdy Derek poznał Vincenta spodziewałam się, że to w jego ramiona go "wepchacie", by Kenneth nie miał za dużych wyrzutów sumienia. Wtedy jest to takie proste, obaj mają kogoś nowego więc żalu do siebie nie mają co wylewać. Plus, że tu tej łatwizny nie będzie. Jednak mam nadzieję, że Derek będzie mieć na tyle, nie wiem, szacunku, że nie sparuje się na dłuższą metę z kimś kogo jakby nie patrzeć przeleciał jego facet. To że się z kimś przestaje rozmawiać od razu zerwania nie zwiastuje.
OdpowiedzUsuńO.
Jestem zła na Kennetha. Na Eliota też, ale na Kennetha bardziej.
OdpowiedzUsuńNie lubię trójkątów. Bardzo nie lubię. A tutaj to już sama nie wiem, co się porobiło. Eliot z Dakotą i Kennethem, Kenneth z Eliotem, Derekiem i Vincentem, Derek też zaczyna grać na dwa fronty, za to Vincent jest takim typowym, rozwiązłym gejem. No każdy z każdym, grrr... Zaczynając czytać to opowiadanie miałam cichą nadzieję, że Kenneth i Eliot zanim zaczną się ze sobą spotykać, rozstaną się z obecnymi partnerami.
Niech Vincent się zajmie Derekiem, a Kennetha zostawi w spokoju. Chociaż, na miejscu tego drugiego, chyba nie chciałabym mieć faceta, ze świadomością, że był pieprzony przez mojego (już niedługo) eks. Szkoda mi go w sumie. Zasługuje na kogoś lepszego, z podobnym charakterem do niego. Nie widzę go ani z Kennethem, ani z Vincentem.
A Kenneth niech się wreszcie ogarnie i wybierze, czy chce z kimś być, czy woli jednak być singlem i pieprzyć się z kim dusza zapragnie. Bo wkurwia mnie, jak najpierw przerżnie go Derek, później on przerżnie Eliota, a na końcu jeszcze się weźmie za dupę Vincenta.
Eliot też wcale nie lepszy. Obaj to kretyni. Ale kretyni, których bardzo polubiłam, chociaż za niedługo to się może zmienić, jak obaj wreszcie nie określą, czego w ogóle chcą.
No, teraz umrę z ciekawości przed kolejnym rozdziałem.
Pozdrawiam, dziewczyny.
S.
Zgadzam się.
UsuńNo właśnie. Mam ochotę krzyknąć Kennethowi w twarz "Zdecyduj się!" kłótnia i od razu seks na pocieszenie...trochę kiepsko i chamsko. Oby Eliot się dowiedział o tym a Johnsonowi żeby głupio się zrobiło ;(
OdpowiedzUsuńZ rozdziału na rozdział coraz lepiej opisujecie uczucia, naprawdę duży progres. Bardzo lubię to opowoadanie. Już nie mogę się doczekać kolejnej notki bo jestem bardzo ciekawa jak to wszystko się potoczy między nimi i jak Kenneth się wytłumaczy jeśli jeśli ogóle :-) pozdrawiam i weny życzę! :-))
OdpowiedzUsuńŻółw
Sorki za błędy - telefon :-(
UsuńKenneth tak bardzo mnie rozczarował. Do tej pory stałam za nim murem próbując go zrozumieć, jego zachowanie, a teraz? Czego się spodziewał po Eliocie? Widać, że chłopak wciąż walczy z tym co odkrył w sobie podczas gdy Kenneth już miał sporo czasu na oswojenie się z tym. Pewnie, jedna kłótnia i od razu najlepiej zdradzić osobę, która chodzi ci po głowie. Tak bardzo mi teraz szkoda Eliota. Wiadomo, że chłopak ma dumę. Oboje mają, ale... No nie wiem... Od razu szukać szybkiego numerku? I jeszcze bierze pod uwagę, żeby w ogóle tam wrócić? Może Kenneth niech się sam zastanowi czego chce, a nie mąci wszystkim w głowach. Jestem na niego wściekła. I pewnie będzie jeszcze oszukiwał Eliota? Serio.. Jestem zła na niego jak nie wiem. Zero moralności... -,- Aż polubiłam Dereka! Wypisuję się dzisiaj z klubu Kennetha. Przykro mi ! Teraz już tylko team Dereka i Eliota. Aż pragnę kolejnego rozdziału teraz.
OdpowiedzUsuńDziewczyny dawajcie nowy rozdział, bo umieram z ciekawości :D
OdpowiedzUsuń