Zapraszamy na kolejny rozdział Clasha :)
Wyjście z cienia
Kenneth wszedł do mieszkania
Emmy i uśmiechnął się lekko do siostry, która zaraz zamknęła
za nim drzwi.
– Mogłeś powiedzieć, że
przyjdziesz! – sapnęła i obejrzała się za siebie, na wejście
do swojego pokoju, dość nerwowo.
– A gdzie miło cię widzieć,
bracie? – zażartował Johnson, ale nie mógł ukryć zdziwienia. –
Przeszkadzam w czymś? – Zerknął na uchylone drzwi do jej pokoju.
Od razu pomyślał o tym, że Emma właśnie się masturbowała,
oglądając jakiś lesbijski pornos. – Jak chcesz, to trochę
poczekam i ogarniesz w pokoju.
– Niee – jęknęła,
przedłużając samogłoskę. – Po prostu mam... gościa –
wyjaśniła i ruszyła powoli do swojego pokoju, nie za bardzo chcąc
pokazać swojemu bratu, kim był jej gość. Następnym razem chyba
uprzedzi Kennetha, by wcześniej zapowiadał swoje wizyty. Weszła do
pokoju i uśmiechnęła się lekko do siedzącej na łóżku
dziewczyny, starając się nie wyglądać na zbyt zdenerwowaną. –
Mój brat wpadł – powiedziała.
– Alex – przywitał się,
starając się nie brzmieć antypatycznie. Nie sądził, że zobaczy
tutaj tę dziewczynę. Na co on liczył? Że siostra teraz nie będzie
sprowadzała tutaj tej... facetki. Zdał sobie sprawę, że
pościel w sypialni jego siostry, kiedy mieszkała jeszcze w domu,
była dużo bardziej bezpieczna. Tutaj już nie. Aż zrobiło mu się
niedobrze, po tym jak zdał sobie sprawę, że na kołdrze mogą
znajdować się soki Alex.
– Kenneth? – prychnęła i
uniosła swoje niewyregulowane brwi. – Dobrze, że znamy swoje
imiona – zakpiła, sięgając do kieszeni po paczkę papierosów.
Wyciągnęła jednego i już miała zapalić, gdy Emma odezwała się
nieśmiało:
– Mówiłam ci, że tu nie
bardzo... – Nie zachowywała się tak, jak przy Kennecie. Była
bardziej spięta, przymilna i może nawet zestresowana. Johnson
zmarszczył brwi, widząc to. Nie lubił takiej siostry, wiedział,
że nie była wtedy sobą. Jak mogła dobrze czuć się przy kimś,
przy kim nie mogła się odprężyć?
– Skoro Emma nie chce, żebyś
tutaj paliła, zgaś lepiej tego peta – warknął, krzywiąc się.
– Ta? Myślisz, że będziesz
mi rozkazywać? – prychnęła i wstała. Miała nierówno
pomalowane oczy czarną kredką i niechlujnie ułożone włosy, które
Kennethowi wydawały się przetłuszczone. – Pierdole. Spadam stąd,
jutro wpadnę, mała – zwróciła się do Emmy, wychodząc. Młodsza
Johnson posłała jeszcze bratu zirytowane spojrzenie, po czym
pognała za Alex, by się z nią pożegnać.
***
Derek nie był głupi. Niektórym
osobom mogło się tak wydawać przez jego introwertyczny charakter i
bezkonfliktowość, która ostatnio została poddana sporej próbie.
Już od kilku tygodni zaczął podejrzewać, że w jego związku
działo się źle. Kenneth już nie dzwonił tyle co kiedyś,
odpisywał w kilkugodzinnych (albo i nawet dniowych) przerwach.
Rzadziej przyjeżdżał, tłumacząc się nadmiarem pracy. Musiał w
końcu zarabiać na długi, których dorobił się przez kupno
pierwszego wozu. Kenneth nie tego oczekiwał po ich związku, już
dawno umarła w nim zaciętość, z jaką zabiegał o Dereka. Brak
zmiany, ciągła monotonia i wycofany charakter Goldnera doprowadziły
do tego, że w końcu to musiało się skończyć. Derek zaczął
zdawać sobie z tego sprawę i uświadamiać, że nawet pięcioletnia
przyjaźń nie mogła tego procesu powstrzymać.
Zerknął jeszcze na telefon, na
którego wyświetlaczu znajdowało się okno rozmowy Messengera.
Uśmiechnął się krzywo pod nosem, patrząc na mały, szary napis:
„wyświetlono”. Kiedyś Johnson nie kazałby mu czekać całego
dnia na jedną głupią odpowiedź, nawet jeżeli nie kontaktowali
się ze sobą zbyt wiele, teraz ten kontakt stał się minimalny.
Prawie w ogóle go nie było.
Odetchnął i dostrzegł biały
samochód z błękitnymi napisami, taksówka zatrzymała się obok
niego, więc nie czekał dłużej, tylko wsiadł do środka i
spojrzał na starszego Azjatę za kierownicą.
– Na Halsted poproszę –
mruknął i odwrócił wzrok na okno. Miał zamiar odwiedzić dzisiaj
gejowski klub, Hydrate. Był tam kiedyś z Kennethem i mu się nawet
podobało, mimo że nie przepadał za takimi głośnymi miejscami.
Droga na miejsce minęła dosyć
szybko, głównie za sprawą tego, że po raz kolejny rozmyślał.
Nie miał zamiaru się upić, ani kogoś poderwać. Sam nie wiedział
czego oczekiwał po tym wypadzie. Liczył na to, że przyłapie
Johnsona na gorącym uczynku? Byłby idiotą, gdyby tak myślał. Po
prostu musiał się odprężyć – przyznał w myślach i odetchnął
ciężko.
Zapłacił taksówkarzowi,
wręczając dolara napiwku i wysiadł z pojazdu. Noc zapowiadała się
ciepła, w wiadomościach straszyli deszczem, na który teraz się
nie zanosiło. Jak zwykle o tej godzinie przed klubem zebrało się
już sporo ludzi. Niektórzy rozmawiali, inni stali w kolejce,
jeszcze inni palili, a znalazła się nawet para mężczyzn, którzy
całowali się namiętnie przy wejściu.
Derek przeszedł między nich,
mijając także bramkarza, który tylko omiótł go zblazowanym
spojrzeniem. Raczej nie miałby nawet podstaw wątpić w to, że
Goldner był niepełnoletni, wyglądał bardzo dojrzale, nawet
starzej niż w rzeczywistości.
Gdy Derek znalazł się w środku,
pierwszym co zrobił, było udanie się do szatni i oddanie kurtki
szatniarce, młodej gotce z pomalowanymi na czarno ustami. Kobieta
omiotła go niezbyt zainteresowana jego osobą, odebrała ubranie,
odwiesiła i wróciła z numerkiem. Poczekała jeszcze, aż Derek
wygrzebie z portfela drobne i zapłaci. Dopiero po tym mógł przejść
do sali głównej.
Hydrate nie był dużym klubem,
miał za to swój specyficzny klimat, każdy tutaj wydawał się
dziwnie radosny, co chwilę przewijali się obok niego transwestyci,
którzy w tym miejscu byli niemal uwielbiani. Derek też nigdy nic do
nich nie miał, był raczej tolerancyjnym pedałem, jak nazwała
go kiedyś Emma. Zwykle nie przejmował się tym, jak ktoś wyglądał
lub się zachowywał, dopóki nie wchodził mu w drogę, nic do niego
nie miał.
Przeszedł do baru i na początek
zamówił whisky z colą. Miał pieniądze, dobrze zarabiał w swojej
pracy, jego dziadkowie też często mu pomagali, więc nie musiał
się tak szczypać jak Johnson.
Odwrócił się przodem do małego
parkietu, na którym już tańczyło kilka osób. Hydrate wcale nie
był popularnym, gejowskim klubem, ale to Derekowi pasowało, nigdy
nie przepadał za tłumami. Przez chwilę mierzył wzrokiem całkiem
przystojnego Latynosa, uznając, że był dość... ciekawy. Było w
nim coś przyciągającego. Uśmiechnął się lekko pod nosem,
zdając sobie sprawę, że to nie był ten stan, w którym podchodził
do mężczyzny i zagadywał... Że w ogóle nie osiągnie nigdy tego stanu i że gdyby nie Kenneth, który w ich związku wykonał
pierwszy ruch, Derek wciąż byłby samotnym, niespełnionym gejem.
Aż odetchnął z frustracją i wziął dwa duże łyki alkoholu.
Nim się obejrzał, skończył już
pierwszego drinka i zamawiał drugiego i nawet nie zauważył, że
przystojny Latynos (a przynajmniej facet na Latynosa wyglądający)
również podszedł do baru.
– Gin z tonikiem – powiedział
mężczyzna, opierając się o wysoki, podświetlony bar. Miał na
sobie elegancką koszulę z wygiętymi rękawami i ciemne,
garniturowe spodnie. Był przystojny w zupełnie inny sposób niż
Johnson. Kiedy wyczuł, że Derek mu się przyglądał, spojrzał w
jego stronę. Ku zaskoczeniu Goldnera, na jego ustach pojawił się
uśmiech. – Co tam?
Derek aż się obejrzał za
siebie, by sprawdzić, czy to pytanie nie zostało skierowane do
kogoś, kto stał za nim. Niestety, nikogo takiego za swoimi plecami
nie znalazł, jedynie jakiegoś chłopaka, który rozmawiał z innym.
– No... spoko – odpowiedział,
nie wiedząc za bardzo, jak flirtować z mężczyznami. Inna sprawa –
czy chciał to robić.
– Spoko? – zapytał wesoło
Vincent i podziękował barmanowi za drinka, kiedy ten mu już go w
końcu podał. – Jesteś sam? – zapytał wprost, a Derek aż
odchrząknął. Nie miał pojęcia, jak powinien rozmawiać z
mężczyzną. Chciał flirtować, chyba. Cholera, pomyślał,
starając się powstrzymać nerwowość.
– Sam. A ty? – odpowiedział,
wiedząc, że nie był ani zbyt oryginalny, ani absorbujący. W
pewnym momencie mógłby sobie nawet dać rękę uciąć, że Goldner
zaraz odejdzie, znudzony rozmową z nim.
– Dokładnie to samo –
odpowiedział mężczyzna i podszedł do niego, wyciągając dłoń.
– Vincent Moore – przedstawił się, patrząc mu w oczy. Miał
drapieżne, głębokie spojrzenie.
– Następne będzie zaproszenie
do twojego mieszkania? – zapytał Derek z nikłym uśmiechem, ale
uścisnął rękę.
– Na razie wystarczy, że się
przedstawisz – odpowiedział i uśmiechnął się dość kpiąco. –
Tak powinno się zrobić, kiedy ktoś wyjawia ci swoje imię. Zasady
savoir-vivre, kojarzysz? – Uniósł jedną z ciemnych brwi,
wpatrując się w Dereka.
– Nawet jak będę miał do
czynienia z seryjnym mordercą? – zapytał z rozbawieniem i
spojrzał mu w oczy, czując przypływ podniecenia.
– Nawet wtedy. Lubię wiedzieć,
jak moje ofiary mają na imię – powiedział i popił drinka, nie
spuszczając wzroku z Dereka. Vincent wydawał mu się dziwnie
magnetyczny, przyciągający, nigdy wcześniej nie spotkał takiego
faceta.
– Nazwij mnie ofiarą iks. –
Derek spojrzał na mężczyznę uważnie.
– Wolę ofiarą pe –
odpowiedział mu z lekkim uśmiechem. – Więc, ofiaro pe, co tu
robisz? Jesteś z tych, co tylko obserwują wszystkich dookoła i
napawają się widokiem? – pytał, nachylając się do niego
blisko... tak blisko, że Derek aż poczuł zapach jego mocnych
perfum.
– A jak myślisz? Na jakiego ci
wyglądam? – zapytał Goldner, ciekawy, jak inni geje go
postrzegali.
– To bawimy się w zgadywanki?
Odpowiesz mi w końcu konkretnie na jakieś z moich pytań?
– Zgadywanki? Nie jesteś na to
trochę za stary? – zapytał z rozbawieniem i zmrużył oczy.
– Ty to zacząłeś – odparł
Vincent i spojrzał na niego wyzywająco. – To chociaż powiesz,
jakiego chcesz drinka? – zapytał, wskazując na jego szklankę, w
której alkohol znajdował się już tylko na samym dnie, Goldner
narzucił sobie szybkie tempo. – Mam zamiar ci postawić i wrzucić
coś do środka.
Derek spojrzał na niego w sposób,
jakby naprawdę mężczyzna miał mu coś dosypać. Nie ufał
ludziom, potrzebował sporo czasu, żeby się przy nich otworzyć,
więc sytuacja, kiedy Kenneth zaczął się od niego odsuwać, była
dla niego bardzo trudna.
– Derek. Tyle powinno wystarczyć
– rzucił w końcu. – I możesz wziąć obojętne co, nie jestem
wybredny.
Vincent uśmiechnął się lekko i
kiwnął głową.
– Dobrze, Derek – zaakcentował
jego imię, po czym odwrócił się do baru. Ludzie dopiero zaczynali
się schodzić do klubu, więc został obsłużony niemal od razu. –
Uważnie obserwujesz, czy ci niczego nie wrzucam? – zapytał ze
śmiechem i obejrzał się na Goldnera, który faktycznie patrzył mu
na ręce. – Spoko, zdradzę ci tajemnicę – powiedział, gdy
odwrócił się do niego z drinkami w dłoniach. Jeden z nich podał
mężczyźnie. – Tak naprawdę to cię okłamałem, nie jestem
mordercą.
– Nie? Niemożliwe – rzucił
błyskotliwie Derek, ale uśmiechnął się, dając mu znać, że
zrozumiał żart. – O mało się nie nabrałem. Dzięki za alkohol.
– Uniósł szklankę i popił trochę. Nie skomentował, nie lubił
tego rodzaju trunku, ale w końcu sam kazał mu wybrać. Vincent za
to popił swojego ginu z tonikiem z uśmiechem, zerkając na Dereka
co chwilę, jakby oglądał jakiś ciekawy okaz w zoo.
– Nieczęsto tu przychodzisz –
stwierdził w końcu Moor.
– Skąd wiesz? – zdziwił się.
Aż tak było po nim widać, że nie czuł się pewnie w takich
klimatach?
– Widzę – odpowiedział już
poważnie i wziął łyka alkoholu. – To dość niszowy klub –
zauważył i oparł się o ladę. – Ale spokojnie, nie wyglądasz
mi na wystraszonego gówniarza – dodał z lekkim uśmiechem.
– Co za szczęście słyszeć
coś takiego – przyznał Derek z rozbawieniem i podrapał się po
policzku. – Ty wyglądasz na stałego klienta, mam rację?
– Tego klubu? Nie. – Pokręcił
głową. – Dzisiaj wpadłem tu przez przypadek. Nudziłem się, a
że byłem w pobliżu, to zajrzałem – odpowiedział, cały czas
przeszywając Dereka spojrzeniem swoich intensywnie czekoladowych
oczu otoczonych gęstymi, ciemnymi rzęsami. Goldner od razu zwrócił
na nie uwagę, kiedy Vincent je mrużył, wyglądały seksownie. –
A ty? Co tu robisz?
– Byłem w pobliżu, to wpadłem
– powtórzył za nim, nie wiedząc sensu w przyznawaniu się, że
przyszedł tutaj w zupełnie innych celach niż dobra zabawa. W
zasadzie sam nie wiedział, czego dokładnie oczekiwał od wizyty
tutaj, bo sam jeszcze nie był pewny tego, co czuł, czego chciał
doświadczyć, a co najważniejsze, jak odnieść to do związku z
Johnsonem.
Vincent wpatrzył się w niego
chwilę, aż wreszcie kiwnął głową.
– Okej, nie musisz mówić –
szybko wyłapał jego nieszczerość. Derek już zdążył zauważyć,
że Vincent był bardzo dobrym obserwatorem. – A chociaż powiedz
mi, czy masz kogoś na oku i mam spieprzać, czy dalej mogę tu sobie
postać?
Derek przełknął ciężko i
zastanowił się. Dobrze rozmawiało mu się z mężczyzną, chociaż
to wszystko było prawie surrealistyczne. Nie jego typ, nie jego
zachowanie. Kenneth chyba by nie uwierzył, że naprawdę mógł
pójść do klubu gejowskiego i kogoś szukać. Mimo to Derek zdążył
już przefiltrować klientów Hydrate wystarczająco, żeby wiedzieć,
że nie było wśród nich jego partnera. Uczucie ulgi, które
przyszło w momencie, w którym zdał sobie sprawę, że nie ma tutaj
Johnsona, było przyjemne, ale w dziwny sposób wcale go nie
satysfakcjonowało. Może właśnie chciał spotkać swojego
kochanka?
– Zostań – powiedział w
końcu do Vincenta.
– Zabrzmiało jak przyzwolenie
na audiencję u księcia Williama – rzucił rozbawiony Moore. –
Tylko że przystojniejszego i ciemniejszego... no i nie łysiejącego
– dodał, lustrując Dereka wzrokiem. Nawet nie krył się z tym,
że Goldner mu się podobał. Był duży, ciemny i bardzo męski,
wszystko czego Vincent szukał w facetach dostał jak na tacy, w
jednej osobie.
Derek poruszył się nerwowo,
nieprzygotowany na takie komplementy. Nie lubił ich, bo nigdy nie
wiedział, jak powinien się zachować. Podziękować, odwdzięczyć
się tym samym czy tylko odpowiedzieć uśmiechem?
– Skąd jesteś? – zapytał
nagle. Kiedy gorączkowo próbował znaleźć jakiś punkt
zaczepienia, uświadomił sobie, że mężczyzna miał nieco inny
akcent. Postanowił „zgrabnie” zejść z tematu na bardziej
neutralne pole.
– Z Teksasu – odpowiedział i
popił alkoholu. – A co? Aż tak słychać mój akcent? –
zapytał, unosząc brew.
– Trochę – przyznał Goldner
i zaszczycił go łagodnym uśmiechem. Wyglądał inaczej niż
Kenneth. Ostrzej, groźniej, bardziej nieprzystępnie, a jednocześnie
miał w sobie jakiegoś dziwnego rodzaju urok i prostotę w
spojrzeniu. Gdyby Derek wiedział, że Vincent właśnie przyrównuje
go do jego faceta, chyba by nie uwierzył.
– Jeszcze jednego drinka? –
zapytał Vincent, wskazując na szklankę Dereka, w której nie było
już alkoholu.
– Taki jesteś hojny? –
Goldner spojrzał na swoją szklankę i zastanowił się chwilę. –
Teraz ja stawiam.
Vincent uśmiechnął się kątem
ust, na co Derek aż na chwilę się zapatrzył. Mężczyzna robił
seksowne miny, podobało mu się to, jak mrużył oczy, kiedy na
niego patrzył albo właśnie gdy uśmiechał się tak jak teraz.
– Okej. To wybierz mi coś. Zdam
się na twój gust – odparł.
Kolejna godzina minęła im na
piciu i rozmowie, która o dziwo się kleiła. Derek otwierał się
coraz bardziej i w dużej mierze przyczynił się do tego alkohol. Do
niczego jednak nie doszło. Goldner, jak miał w zwyczaju, nie
naruszył czyjejś strefy osobistej. Swoim ciałem i zachowaniem
dawał znać Vincentowi, że od niego również tego oczekuje.
– Dobra, będę już spadał –
zawyrokował w końcu, kiedy poczuł, że wypił już zdecydowanie za
dużo.
– Jasne. Bierzesz taksówkę? –
zapytał Vincent, odstawiając pusty kieliszek na blat stołu. Też
był już trochę pijany, nie oszczędzali się w piciu.
– Biorę, a co? – Derek
spojrzał na niego podejrzliwie, mrużąc oczy.
– Nic, nic. Chciałem się
dowiedzieć, czy bezpiecznie trafisz do domu – powiedział i
mrugnął do niego. – Dasz mi chociaż swój numer? – zapytał
nagle i sięgnął do kieszeni po telefon, a następnie popatrzył na
Goldnera nieustępliwym wzrokiem, dając mu tym samym znać, że nie
pozwoli się tak łatwo zbyć. Derek mu się za bardzo spodobał, był
dojrzały, cholernie przystojny, a na dodatek dobrze się z nim
prowadziło rozmowę.
Mężczyzna milczał dłuższą
chwilę i Vincent myślał, że został zignorowany, ale w końcu
dostał to, co chciał. Derek zaczął nagle dyktować i Moor musiał
poprosić o powtórzenie, bo nie zdążył zapisać całości numer.
– Nie potrafisz zapamiętać
kilku cyferek? – zapytał Derek z niepodobnym do niego cynizmem.
Cały czas się jednak uśmiechał, więc Vincent mógł to odebrać
jako po prostu specyficzne poczucie humoru.
– Właśnie je zapamiętałem i
teraz będę dzwonić do ciebie o każdej porze – odpowiedział i
mrugnął.
– I podpisałeś mnie ofiara pe?
– zapytał z rozbawieniem.
– Teraz możesz zgadywać od
czego jest to „pe” – odparł i uśmiechnął się kątem ust,
jak często to robił.
– Nie wiem, czy chcę to
wiedzieć. Raczej się domyślam – przyznał z uśmiechem i
odwrócił się do parkietu. Zebrało się teraz trochę więcej
ludzi, ale wciąż w klubie nie panował tłok.
Vincent uśmiechnął się tylko,
wciąż na niego patrząc. Wiedział już, że Derek był z zupełnie innej ligi. Nie zaciągnie go tak po prostu do łóżka, tu będzie
potrzebował czegoś zupełnie innego, niż tylko seksowne,
podniecające słowa. Ten mężczyzna z pewnością był dla Vincenta
wyzwaniem, a jak każdy drapieżnik, lubił polować, więc nie miał
zamiaru sobie tak po prostu go odpuszczać.
Gdy wyszli przed klub, na
nieszczęście Moora (bo z chęcią spędziłby jeszcze kilka chwil
dłużej w towarzystwie Dereka), po drugiej stronie ulicy czekały aż
trzy taksówki.
– To do zobaczenia, pe.
– Trzymaj się – pożegnał
się z nim niezbyt wylewnie Derek, ale za wszelką cenę nie chciał
pokazać, że mu się to podobało. Było inaczej niż z Kennethem, a
kiedy wyszedł z jego cienia, poczuł się bardziej otwarty. Pewny.
To też było miłe uczucie.
Biedny Derek, zawsze mi było jakoś żal wycofanych:-)
OdpowiedzUsuńCieszy mnie, że Derek znalazł sobie kogoś. Już nie będzie tak przykro kiedy relacja Kennetha z Eliotem rozwinie się jeszcze bardziej. :p
OdpowiedzUsuńVincent...czy to ten pan ze sklepu spożywczego czy mi się coś pomieszało?! O_o taka wada długich odstępów w rozdziałach...sama juz nie pamiętam co sie działo :c
OdpowiedzUsuńPrzyjemny rozdział, wydaje się krótki bo akcja rozgrywa sie w jednym miejscu ale podobało mi się.
Czekam na następny rozdział Clasha i Lingerie.
Moim zdaniem nie ma zbyt wiele rozdziałów,ale zawsze przed każdym muszę luknąć jak się ostatni zakończył. Nie mogę doczekać się kolejnego Lingerie no i Elliota z Kennethem. :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajna odmiana, rozdział z perspektywy Dereka. Tak jak myślałam, wcale nie zdradzał Kennetha, po prostu taki z niego typ faceta... od początku czułam do niego sympatię i muszę przyznać, że totalnie zaskoczyłyście mnie tym zwrotem akcji, że to Derek będzie kręcił z tajemniczym latynosem :D. Super. Pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńJednak Derek&Vincent. No to teraz sobie poczekamy na jasne deklaracje co do związkowania naszej pierwszej parki. No i pewnie nie da się dłużej ukrywać podwójnego życia i nastąpi zdemaskowanie - tylko kto pierwszy wpadnie? Dzięki za Clasha :)
OdpowiedzUsuńJa też dziękuję za Clasha! Miło się czytało ^^ Szkoda mi trochę Dereka bo się przywiązał, ale z jego podejściem i zachowaniem nie dziwię się, że Johnson szuka kogoś na boku ;) Kibicuję Derekowi może z Vincentem mu się ułoży? Super rozdział, pozdrawiam i weny!
OdpowiedzUsuńsuper rozdział, uwielbiam clasha:) Badzo ciekawy pomysł na podsunięcie dereka vincentowi. Wszystko się komplikuje:)
OdpowiedzUsuńDerek mam wrażenie jest po prostu przyzwyczajony do Johnsona bo był bezpieczną opcją.... Ale... Oni są teraz bardziej jak przyjaciele! Nie dziwę się także Johnosonowi, że tak zagmatwało mu się życie.Chyba lepiej zerwać niż męczyć się z kim kto tak naprawdę cię nie uszczęśliwia. Jestem ciekawa jak rozwinie się zajomośc z Vincentem.... Może zmieni Dereka? Kurde... Ciekawe.... Będą ze sobą ijednocześnie będą się zdradzać na boku....:D Interesująco.
OdpowiedzUsuńNadrabiam sobie zaległe rozdziały (z wszystkich trzech opowiadań), w nadrabianiu komentarzowym padło najpierw na "Clasha".
OdpowiedzUsuńCiekawie się patrzy na powolny rozwój relacji Kennetha i Eliota. Kiedy się ją porówna z relacją Kenneth-Derek, rzeczywiście widać różnice, i to różnice, które okazują się istotne: zakres i wspólny poziom poczucia humoru, łatwość rozmów (i możliwość gadania o błahostkach, i gadania od rzeczy), poziom swobody i humoru w seksie, i podchwytywanie pewnych zagrań, zachowań, zabaw - to wszystko ma jakieś znaczenie. Kenneth i Eliot okazują się po prostu mieć więcej wspólnego w różnych momentach, a to, wbrew powiedzeniu o przyciągających się podobieństwach, sporo znaczy.
W tym wszystkim żal mi Dereka - żal głównie z powodu jego własnego introwertyzmu, na tyle mocnego, by utrudniać nawiązywanie relacji. Wyjście do klubu odbieram trochę jako wyjście do samego siebie, tego nienormatywnego i jeszcze nie do końca zaakceptowanego lub oswojonego.
Jeżeli coś się rozwinie z Vincentem, to mam wrażenie, że Derek może się mocno przejechać pod kątem relacyjnym - a z drugiej strony, może chwila szaleństwa okazałaby się bardziej "rozwiązująca" i otwierająca niż "nieszalejąca" relacja? Nie wiem, na razie nie jestem przekonana ani do jednego, ani do drugiego, za mało widziałam Vincenta (sympatii dotąd nie zyskał, za to wydal się całkiem interesujący). Bardziej mnie w tej chwili zatrzymuje sam fakt, że Derek poszedł (sam) do gejowskiego klubu. Nawet jeśli częściowo była w tym chęć sprawdzenia, czy gdzieś tam jest Kenneth, to bardziej istotny jest fakt, że Derek jednak poszedł, chwilę posiedział, popatrzył, nawet (niemrawo, bo niemrawo, ale zawsze) poflirtował. Trochę przekroczył jakąś swoją strefę komfortu i przynajmniej spróbował, jak byłoby mu w takiej przestrzeni.
(A poza tym w tej chwili poczułam ciekawość: jak Derek z Kennethem w ogóle zaczęli być razem? Ciekawi mnie to z perspektywy Dereka).
Ogólnie zrobiła się niezła gmatwanina emocjonalno-seksualna. Chyba w tej chwili bardziej mnie zastanawia tkwienie w dziwacznej formie relacji u Kennetha niż u Eliota. Wygląda to bardziej na unikanie konieczności przeprowadzenia niemilej (i stawiającej głównego zainteresowanego w niezbyt ładnym świetle)n rozmowy niż na coś innego; nawet kwestia samochodu i pieniędzy wygląda na wygodną wymówkę.
Przyznam, że przy pierwszym czytaniu rodzinnej historii Kennetha poczułam jakiś zgrzyt - miałam wrażenie, że niektóre kwestie, szczególnie wątek matki, został tak "przeleciany" rozmowowo. Przy czytaniu po raz drugi to wrażenie mocno się starło i powiedziałabym, że tkwi raczej w samej rozmowie i nastawieniu obu bohaterów niż w narracji; mimo wszystko jakiś minimalny zgrzyt mi pozostał, sama w tej chwili nie wiem, na ile uzasadniony.
Emma mnie ciekawi. Co ją trzyma przy Alex? Dobra, wiem, powinnam pomyśleć: "miłość / zakochanie". Ale gdy się tak przyglądam temu rodzeństwu, odnoszę wrażenie, że i jedno, i drugie ma jakieś ciągoty do ludzi mało dostępnych emocjonalnie. Emma - Alex. Kenneth - Derek, a obecnie Eliot, też w jakiś sposób emocjonalnie niedostępny (na poziomie przyznania się do samego siebie poza strefą komfortu). Tyle że Eliot rokuje szanse na "udostępnienie się" emocjonalne, w każdym razie znacznie większe szanse niż Derek (albo raczej: szanse większe w innym stopniu i w innym zakresie). Derek jednak też zaczyna się kierować w stronę działań (i autodziałań), które mogą zaowocować tworzeniem lepszych relacji z ludźmi. W tym wszystkim tylko Alex wygląda na osobę kiepsko się zapowiadającą.