Dziękujemy za wszystkie komentarze. :)
Czerwona papryka
Emma od rana miała dobry humor. Chociaż zaspała i dzień wydawał
się stracony, autobus, którym jechała do pracy, podjechał trochę
spóźniony i dzięki temu zdążyła. W salonie fryzjerskim dostała
pochwałę od szefowej, kiedy jedna z klientek zachwycała się nad
farbowaniem, jakie wykonała jej na głowie młoda Johnson. Nie
pogardziła też sporym napiwkiem. Z Alex umówiła się na
jutrzejszy wieczór, więc nie zostało jej nic innego, jak odwiedzić
brata. Za niedługo miała się też przeprowadzić. Na razie sama
oglądała mieszkania i żadne nie spodobało jej się na tyle, żeby
je wynająć. Zresztą wcześniej i tak musiałby je zatwierdzić
Kenneth.
Nie wiedziała, w jakim nastroju był jej brat, więc zapobiegawczo
postanowiła zrobić jego ulubionego kurczaka w ostrym sosie po
indyjsku, bo wiedziała, że to zawsze poprawiało mu samopoczucie.
Chciała z nim posiedzieć i tak po prostu pogadać, pożartować.
Uwielbiała to.
– No siema, staruszku – przywitała się z nim już w progu,
uważnym wzrokiem oceniając jego humor po samej mimice twarzy. Chyba
było źle, zauważyła od razu i weszła do mieszkania, po czym
wręczyła mu kwadratowe pudełeczko spożywcze, w którym znajdowało
się jedzenie. – Masz wspaniałą siostrę, która wiedziała, że
żywiłeś się dzisiaj tylko mrożonkami, dlatego ugotowała ci coś
porządnego. A teraz możesz już zacząć mnie wychwalać –
rzuciła wesoło, chcąc swoją paplaniną rozładować całą
atmosferę. Wiedziała, że Kennetha wciąż dręczyła sprawa Eliota
i Dereka, nie miała jednak pojęcia, że dodatkowo doszła jeszcze
kwestia braku pieniędzy. Jej brat nie miał w portfelu nawet
dwudziestu dolców na imprezę.
– Co tam? – zapytał ją, odbierając jedzenie. Odchylił
przykrywkę i aż się uśmiechnął. – Kurczak po indyjsku?
Uwielbiam cię – rzucił z rozbawieniem i przytulił ją krótko. –
A ty co taka w skowronkach? – zapytał, wchodząc do kuchni. Musiał
odgrzać sobie jedzenie, bo już trochę ostygło, a on nie lubił
jeść tego dania chłodnego.
– W pracy mi się dzień udał – zdradziła wesołym tonem. –
No ale musimy chyba pogadać o tobie – zauważyła, kiedy weszli do
kuchni, na szczęście nikogo w niej nie było. Mimo to wiedziała
jednak, że to nie jest dobre miejsce na rozmowy, bo głos niósł
się stąd do innych pomieszczeń. – Odgrzewaj szybko.
Kenneth westchnął cicho w odpowiedzi, ale nic nie odpowiedział.
Rozgrzał patelnię i wrzucił na nią jedzenie. Niestety nie miał
mikrofali, żeby zrobić to szybciej.
– To opowiadaj o sobie. Jak w pracy, w porządku? – zmienił
temat.
Emma oparła się o blat, patrząc, jak mężczyzna podgrzewał
kurczaka. W tym momencie z jednego z pokoi wyszedł Federico,
współlokator Kennetha, wysoki, dość przystojny Latynos ze
śmieszną bródką i kilkoma niezbyt profesjonalnymi tatuażami na
rękach.
– Siema – przywitał się z nimi, zerkając trochę dłużej na
Emmę. Johnson już wcześniej zdążył zauważyć, że jego siostra
wpadła mu w oko. Jako brat starał się nie okazywać niechęci,
chociaż i tak wiedział, że dziewczyna nie zainteresuje się takim
typem faceta. W ogóle facetem.
– Hej, co słychać? – zapytał neutralnym tonem, mieszając
jedzenie na patelni.
– Nic ciekawego – odpowiedział, wyciągając z lodówki swoje
mleko, po czym wziął kilka łyków prosto z gwintu. Zerknął na
Emmę i uśmiechnął się lekko. – Nowa fryzura? – zagadnął
dziewczynę.
Kenneth zagryzł wargę, próbując się nie roześmiać. Ależ ten
Federico był głupi, pomyślał z mieszanką cynizmu i rozbawienia.
Emma nie tknęłaby go nawet przez kij. Zresztą wiedział, jak
traktował dziewczyny, już mieli tutaj kilka akcji z porzuconymi
kobietami. Cieszył się, że Emma była lesbijką. Gdyby tylko miała
lepszy gust, stwierdził z pogardą. W końcu jedzenie było
podgrzane i mogli pójść do jego pokoju.
– Jezu, ale heterycy są tępi – prychnęła jego siostra, gdy
tylko znaleźli się w sypialni Kennetha. – Od razu myślą, że
każda laska chce im wskoczyć do łóżka – warczała rozeźlona,
kiedy usiadła na łóżku. – Pewnie gdybym mu powiedziała, że
nie jestem zainteresowana facetami, to stwierdziłby, że po prostu
potrzebuję dobrego ruchania i prawdziwego kutasa – dodała i aż
się skrzywiła. Johnson zaśmiał się, nie mogąc się nie zgodzić
z tym ostatnim. Emma nie lubiła kutasów, ale według niego nic nie
potrafiło zastąpić prawdziwego, gorącego fiuta. Uśmiechnął się
głupio do swojego jedzenia, siadając na łóżku. Emma zajęła
miejsce obok niego i wzięła laptopa na kolana.
– Puszczę jakąś muzykę – zadeklarowała, otwierając
zminimalizowaną kartę z pulpitu. Od razu wyskoczył jej Facebook
Kennetha i okienko rozmowy z Eliotem, nie mogła się powstrzymać,
by nie przeczytać ich wymiany zdań. Chłopak pytał jej brata o
wyjście do klubu, ten jednak wykręcał się chyba wszystkim co
możliwe, by tam nie iść. Emma aż zmarszczyła brwi, nic z tego
nie rozumiejąc, jeszcze wczoraj Kenneth się zwierzał, że naprawdę
lubi tego faceta, a teraz...? – I co ty odpieprzasz, Johnson, co? –
prychnęła i spiorunowała brata wzrokiem.
Kenneth przestał rzuć to, co miał w ustach i spojrzał na nią
zdezorientowany.
– Ale że co? – zapytał niewyraźnie, z pełną buzią jedzenia.
– No z Eliotem – prychnęła, obracając laptopa w jego stronę,
by pokazać mu co właśnie przeczytała.
– Znowu czytasz?! – zirytował się i wyrwał jej laptopa, o mało
nie przewracając go na podłogę. Nie przejął się kawałkami
kurczaka i warzyw, które wylały się na pościel. – Ja ci czytam
rozmowy z Alex? – zapytał w gniewie, wylogowując się z
Facebooka.
– No tak tylko zerknęłam! – sapnęła ciężko, nie lubiła
kłócić się z Kennethem. – Ale może naprawdę powinieneś iść,
co? – zagadnęła. – Przecież on cię tak tam prosił!
– Nie, spotkamy się pojutrze na kosza – mruknął. Wiedział, że
Eliot pójdzie na imprezę, co niezbyt mu się podobało. Był
zazdrosny, bo co jeżeli spotka tam jakiegoś innego faceta?
Zachmurzył się, wracając do jedzenia. To wszystko było
popieprzone, pomyślał ze złością.
– Ale umawialiście się na kluby – powiedziała i sięgnęła po
chusteczki, jakie leżały przy łóżku. Zaczęła sprzątać z
pościeli jedzenie. – Idź z nim, co ci szkodzi? – zapytała,
uśmiechając się lekko, gdy kątem oka przyglądała się bratu.
Zachowywał się tak, jak na swoich początkach z Derekiem, wtedy też
niczego nie był pewny.
– Teraz to za droga rozrywka na mój portfel – mruknął w końcu
niechętnie, przyznając się do tego, że był spłukany. Nie
przyszło mu to łatwo. Milczał dłuższą chwilę, wciąż się
zastanawiając, czy mówić o tym siostrze. Jej też miał się
wykręcać tak jak Eliotowi?
– Pożyczę ci – powiedziała od razu. – Jakbyś chciał,
możemy iść razem. Dawno nie byłam w żadnym klubie – dodała,
na co Kenneth przewrócił oczami, domyślając się, że jej
abstynencja trwała może z dwa tygodnie, nie dłużej.
– Myślisz, że on będzie chciał poznać taką wariatkę jak ty?
– zapytał z rozbawieniem i wymierzył w nią widelcem. – On
preferuje kluby hetero – ostrzegł ją od razu.
Emma aż zamarła na chwilę. Tego akurat się nie spodziewała.
– Serio? – zapytała trochę zbita z tropu. – No dobra... to
niech będą hetero. On się jeszcze nie wyoutował? Przed nikim?
– Nie wiem, chyba raczej nie. Jego znajomi nie wiedzą. Jesteś
teraz przy kasie? Ja będę ci mógł oddać najwcześniej w
przyszłym tygodniu – mruknął Kenneth, sięgając po telefon,
żeby zadzwonić do O'Connera. – Teraz masz na głowie jeszcze
przeprowadzkę. Na pewno chcesz mi pożyczyć tę forsę?
– No to tylko z dwadzieścia dolców, spoko, Kenneth – sapnęła
i przewróciła oczami. – Ostatnio dostałam tyle od ojca na
urodziny, pożyczę ci, oddasz mi, jak będziesz mieć, a ty
przynajmniej nie wyjdziesz na takiego, który by się ciągle
wykręcał. Wiesz... – przybliżyła nagle swoją twarz do twarzy
brata. – Twój związek – ostatnie słowo mocniej zaakcentowała
– z tym facetem jest świeży. Musisz się do niego przyłożyć,
by nie wyjść na niezainteresowanego.
– To nie jest związek. – Johnson przewrócił oczami,
czerwieniąc się lekko. Przeklinał Emmę w myślach. – Tylko
znajomość. Z Derekiem był związek – rzucił, nieświadomie
używając czasu przeszłego.
– Był? Zerwaliście? – od razu to wyłapała, a na jej twarzy
pojawił się grymas ulgi. Zawsze pragnęła, by jej brat rozstał
się ze swoim facetem. – Jak tak, to bierz się za paniczyka! –
rzuciła wesoło, pociągając kolano pod brodę.
– Nie, jeszcze nie. – Brat ostudził jej entuzjazm. Zbierał się
do zerwania, ale wziąć się wahał. Nie chciał stracić Goldnera,
a jednocześnie wolał być teraz z Eliotem. – To skomplikowane,
nie pytaj. Dobra, dzwonię do niego i zobaczę, co powie.
Emma mimowolnie uśmiechnęła się. Pamiętała z jakim
zaangażowaniem brat opowiadał jej o ostatniej nocy spędzonej z
O'Connerem, to było na swój sposób urocze. Kenneth przy Dereku nie
był tak pełen entuzjazmu.
– Dzwoń, dzwoń. Może w końcu poznam twego wybranka – drażniła
się z nim.
– Spieprzaj, to nie jest mój wybranek! – burknął i wydął
wargi. Przyłożył telefon do ucha i przygryzł wargę, czekając,
aż O'Conner odbierze.
– No cześć, książę – usłyszał w słuchawce głos Eliota,
niestety nie wiedział, że miał głośność ustawioną na
najwyższym poziomie, przez co siedząca obok Emma wszystko mogła
zrozumieć.
– Cześć, cześć. Słuchaj, bo tak zastanawiałem się nad tym
klubem... Chcesz iść do hetero, no nie? – zapytał, czując, że
się trochę denerwował. Chciał dobrze wypaść podczas tej
rozmowy, a jednocześnie czuł się swobodnie, nic sobie nie
narzucał. To nie był ten typ telefonów, kiedy na siłę próbował
być miły.
– No tak. To idziesz? No weź, nie daj już mi się prosić –
sapnął Eliot.
– A jak myślisz? – Kenneth uśmiechnął szeroko i zwilżył
językiem spierzchnięte wargi.
– Idziesz, no jasne, że idziesz – powiedział pewnym siebie
tonem, a Johnson już widział ten jego zarozumiały uśmiech, jaki
pewnie w tej chwili pojawił się na jego twarzy. – Stęskniłeś
się pewnie, co?
– Chciałbyś – prychnął i wstał. Podszedł wolno do okna. –
A ty? Dobra – rzucił nagle, nie chcąc, żeby zeszli na
nieodpowiednie tematy przy Emmie. Przecież ona wszystkiego słuchała!
Nawet się nie łudził, że było inaczej. – Moja siostra jest
teraz u mnie i chce cię poznać – rzucił, zerkając na Emmę z
rozbawieniem, na co ona przewróciła oczami, ale nie przestała się
uśmiechać.
– Twoja siostra? – zdziwił się Eliot. – No... okej. Ale to
chyba będę musiał uważać, jak do ciebie mówię, co? –
zapytał, nie wiedząc, czy Kenneth ujawnił się przy Emmie.
– Na co? – zdziwił się Johnson. – No tak, nie będziesz mógł
mnie wyzywać, wtedy Emma ci przyłoży! – zaśmiał się, dzielnie
znosząc jej wzrok.
Eliot nawet jednak się nie zaśmiał.
– Wie, że jesteś gejem? – zapytał więc wprost.
– No... tak, wie. – Kenneth zdziwił się. – Już ci kiedyś o
tym mówiłem, kretynie. – Przewrócił oczami.
O'Conner zmarszczył brwi, nie mogąc sobie tego przypomnieć,
wyleciało mu z głowy.
– No dobra – uciął. – To do zobaczenia, kretynie –
prychnął. – Zobaczymy, jak będziesz kwiczał pode mną w nocy –
dodał i rozłączył się.
Kenneth mimowolnie poczuł dreszcz na dole pleców, chociaż nie
zwykł [i]kwiczeć podczas jakiegokolwiek stosunku. I tak zrobiło mu
się goręcej, a wystarczyło tylko, żeby Eliot wspomniał o seksie.
– No dobra, to jesteśmy umówieni. Nie miał nic przeciwko tobie,
tylko nie wierzył, że wiesz o tym, że wolę facetów –
stwierdził Kenneth, którego głos zupełnie się zmienił. Stał
się weselszy i pewniejszy siebie.
Emma westchnęła, patrząc na niego przez dłuższą chwilę.
– Chyba ktoś tu się zadurzył – rzuciła, a na jej twarzy
pojawił się szeroki uśmiech.
– Co? Niby kto?! – Kenneth podniósł głos, więc zabrzmiał
bardzo zabawnie, jak dzieciak, któremu zarzucono szczeniacką miłość
w najładniejszej dziewczynie w szkole. – Żartujesz – warknął
i wydął usta.
Emma na to parsknęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Jej
brat był słodki.
– Fajnie, że go poznam. – Znów sięgnęła po laptopa, by
wreszcie puścić im jakąś muzykę. – Wydam mu ocenę – dodała,
zastanawiając się przez chwilę, co puścić, aż wreszcie
zdecydowała się na coś z alternatywy.
Kenneth wzruszył tylko ramionami, biorąc to bardziej poważnie niż
powinien. Pomyślał, że Eliot był milion razy lepszy od Alex, ale
nie miał zamiaru mówić tego głośno, nauczony doświadczeniem.
***
Eliot zapukał do białych drzwi małego, ale ładnego domku i
schował jeszcze telefon do kieszeni, nim w progu pojawiła się
wysoka, szczupła kobieta z twarzą naznaczoną zmarszczkami.
Uśmiechnął się do niej i skinął głową.
– Dzień dobry, pani Hollings – przywitał się uprzejmie. Mama
Dakoty była ładna, choć już dość stara, wiekiem zbliżała się
do sześćdziesiątki, córkę urodziła naprawdę późno. Nic
dziwnego, że tak ją rozpieściła, pomyślał, wciąż zły o
scenę, która jego dziewczyna odegrała na ostatniej imprezie.
– Cześć, Eliot. Chodź proszę, obiad już na stole. Jak się
masz? – zagadała, przesuwając się tak, żeby Eliot mógł wejść.
Mieli bardzo czysty, zadbany dom. W korytarzu przebiegł szczupły
chart, którego uwielbiała matka Dakoty. Mieli takie jeszcze trzy, a
ojciec dziewczyny lubił z nimi wychodzić.
– Dobrze – powiedział i ściągnął buty, a następnie odwiesił
kurtkę na wieszak. – A pani jak zwykle bardzo dobrze wygląda. –
Często ją emablował, prawił jej komplementy, zyskując sobie tym
samym jej sympatię, gdy chciał, potrafił być bardzo szarmancki.
To był właśnie jeden z powodów, przez które pani Hollings tak go
uwielbiała. Innym powodem był stan konta jego ojca, jego pozycja no
i oczywiście dom. Eliot jako jedynak na pewno by go odziedziczył.
Chciała jak najlepiej dla swojej córki, a Eliota uważała za
świetną partię.
O'Conner nigdy nie lubił obiadów u Dakoty, musiał się uśmiechać,
żartować z ojcem dziewczyny, który był prawdziwym [i]wesołkiem
rzucającym żenujące dowcipy na prawo i lewo, no i co najważniejsze
– jeść wszystko, nawet jeżeli było obrzydliwe. Mama wpajała mu
od dziecka zasady savoir-vivre, żeby w towarzystwie móc pochwalić
się rezolutnym, ale bardzo ułożonym synem. Do teraz mu to wszystko
zostało, więc chwalił każdą potrawę, nawet jeżeli miał ochotę
wypluć ją z powrotem na talerz.
– Co u twojej mamy? – zapytała pani Hollings w trakcie posiłku.
W tym momencie Eliot poczuł, jak telefon wibruje mu w kieszeni. Aż
zapragnął go wyciągnąć i zobaczyć, czy to przypadkiem nie
Kenneth, ale wiedział, że nie mógł teraz po niego sięgnąć.
– Dobrze, w przyszłym tygodniu wylatuje do Paryża, więc teraz
jest trochę zabiegana – powiedział, zastanawiając się, czy
przypadkiem nie wyjść do toalety, by nie sprawdzić tam komórki.
– O świetnie, raz byliśmy, prawda, Hubercie? – zwróciła się
do męża, który uśmiechnął się lekko i przełknął to, co miał
w usta, żeby móc odpowiedzieć.
– Na podróży poślubnej, hotel z widokiem na wieżę Eiffela,
tydzień w Paryżu, coś pięknego – rzucił i zerknął na Dakotę.
– Ją też wysłaliśmy przed studiami – powiedział coś, o czym
Eliot doskonale wiedział. Nudziły go te rozmowy. Dakota też nie
czuła się na nich dobrze, ale jej rodzice byli zbyt despotyczni,
żeby się wykręciła. Udawała posłuszną, grzeczną córeczkę,
która – to też było zabawne – przyjęła śluby czystości.
Jej rodzice byli przekonani, że ich dziecko zachowa swoją
niewinność aż do ślubu.
Uśmiechał się z wymuszeniem i rozmawiał, starając się nie
krzywić, co jednak dobrze mu wychodziło. Zawsze był świetnym
aktorem, kiedy jednak mogli już odejść od stołu i poszli do
sypialni Dakoty, poczuł tak ogromne zmęczenie, że miał ochotę
wrócić do siebie, by położyć się spać.
– Gdyby twoja mama się dowiedziała, że już się pieprzyliśmy,
nie byłoby kolorowo – powiedział wesoło, siadając na jej łóżko.
Pokój Dakoty był bardzo dziewczęcy, utrzymywany w pastelowych,
ciepłych barwach. W centralnym miejscu stało duże posłanie, na
którym spokojnie zmieściłyby się dwie osoby. Całość dopełniał
delikatny baldachim, którego O'Conner nigdy nie lubił. Wciąż
swojej dziewczynie powtarzał, że to siedlisko roztoczy.
Wyciągnął telefon i zobaczył, że faktycznie napisał do niego
Kenneth. Uśmiechnął się szeroko, nie mogąc tego powstrzymać,
mężczyzna ostatnio ciągle zaprzątał mu myśli. Seks był
naprawdę dobry, będą musieli to powtórzyć. Już się nie mógł
doczekać imprezy z Johnsonem. Miał nadzieję, że po wszystkim
wylądują w jego kawalerce na powtórce nocy sprzed kilku dni.
„Do jakiego klubu chcesz iść?” – głosiła krótka treść
wiadomości.
„Może do The Mid? Byłeś kiedyś?” – odpisał mu szybko, nie
przejmując się dziewczyną kręcącą się po pokoju. Dopiero kiedy
Kenneth nie odpisywał, zerknął na nią.
– Następnym razem nic nie bierz na imprezie – rzucił i zerknął
na Dakotę.
– Co? – Dziewczyna spojrzała na niego znad telefonu, na którym
też skupiała całą swoją uwagę. – Nic nie brałam to... No
nieważne. Nie wracajmy już do tego, okej? Już jest dobrze. –
Mógł zauważyć, że spłonęła rumieńcem.
– Mhm, wiesz, jak mi, kurwa, było wstyd? – sapnął i odłożył
telefon. – Wszyscy później gadali, że się darłaś na ulicy jak
nienormalna, a później jeszcze w domu na każdego się rzucałaś –
prychnął i skrzywił się. – I upokorzyłaś mnie przy kumplu.
– Cicho być, bo rodzice usłyszą! – powiedziała speszona,
odkładając telefon. – Też byłeś dla mnie chamski! Ważniejszy
był ten kumpel, nawet się mną nie zainteresowałeś, jak już
byliśmy w domu. Wszyscy się mnie pytali, czy się nie pokłóciliśmy!
– zripostowała. Kiedy była zła jej głos stawał się dużo
bardziej dziecięcy.
– A co? Miałem za tobą latać jak mi wprost powiedziałaś, że
mam małego chuja? – sapnął, starając się nie podnosić tonu
głosu, choć miał ochotę na nią krzyknąć. – Po tym wszystkim
nie powinienem w ogóle dzisiaj do ciebie przychodzić.
– To powiedziałam już po tym, jak mnie olewałeś – burknęła
z niezadowoleniem, a kolejną część jej wypowiedzi przerwała
wibracja telefonu Eliota. Kenneth musiał odpisać na propozycję. –
Co to za kumpel, co? – zapytała, jakby się domyślając, z kim
jej chłopak się właśnie umawiał.
– Taki jeden – mruknął niezbyt nią zainteresowany, całą
swoją uwagę skupiając na telefonie i odpisywaniu. – Całkiem
spoko jest. – W myślach dodał jeszcze: nawet bardzo spoko.
„Okej, Emma kiedyś tam była, ja nigdy, więc spróbuję ci
zaufać. Przygotuj się, bo moja siostra na pewno wyciągnie cię na
parkiet” – odpisał mu Johnson i dodał mrugającą emotikonę.
– Spoko? Wyglądał jak jakiś dryblas z gangu – mruknęła
Dakota i też sięgnęła po swoją komórkę. Nagle drzwi do jej
pokoju uchyliły się i do środka zajrzała jej mama.
– Kochani, chcecie trochę ciastek? Zrobiłam specjalnie muffiny
czekoladowe, lubisz, kochanie?
Eliot chciał spiorunować Dakotę wzrokiem, miał ochotę wstać i
jej ostro dogadać, uwaga na temat Kennetha bardzo go ubodła, jednak
nic nie mógł teraz zrobić. Uśmiechnął się jedynie, wymigując
się pełnym po obiedzie żołądkiem. Gdy wreszcie zostali znów
sami, spojrzał na swoją dziewczynę tak, jakby chciał ją zabić.
– Wyglądał o wiele lepiej od ciebie – warknął, już nad sobą
nie panując. – Przynajmniej nie miał rozmazanego makijażu na pół
twarzy i nie ćpał żadnych gówien!
– Zamknij się, już ci powiedziałam! – pisnęła, a w oczach
stanęły jej łzy. – Jesteś dupkiem, Eliot, wiesz?! – warknęła
i zaczęła coś stukać w klawiaturę.
Zawsze gdy widział ją w takim stanie, pasował, podchodził do niej
i przytulał, teraz jednak nie mógł się na coś takiego zdobyć.
Nie, kiedy tak obraziła Kennetha. Nawet się nie zastanawiał nad
swoją reakcją, przyjął ją raczej jako coś normalnego, w końcu
z Johnsonem lubił się nie tylko pieprzyć, ale też spędzać z nim
czas. A w takim wypadku nie powinien pozwolić nikomu go obrażać,
nawet swojej dziewczynie.
– To nie wyzywaj kolesia, którego nawet nie znasz! – warknął,
zupełnie jakby on tego nie robił z innymi ludźmi.
– A co tak go bronisz? Może o czymś nie wiem, co?! – rzuciła,
chociaż nawet nie brała pod uwagę, że [i]jej chłopak mógłby
okazać się gejem. Nigdy by w to nie uwierzyła, ale ten argument
był idealny, żeby rozzłościć O'Connera.
Eliot aż wciągnął powietrze i zamarł na chwilę. Spojrzał na
nią przerażony, co jednak łatwo było pomylić z obrzydzeniem.
Dakota się domyślała?!
– Debilka – prychnął i wstał. – Spadam, nie mam zamiaru tak
z tobą gadać.
– Nie, czekaj. – Dziewczyna od razu się zreflektowała. Złapała
go za nadgarstek i westchnęła ciężko. – Przepraszam, nie
chciałam się kłócić.
– Nie obrażaj moich znajomych, co? – Spojrzał jej groźnie w
oczy, cały był spięty. – Lubię Kennetha, jest w porządku i nie
zasługuje na jakieś rasistowskie docinki. – Zmarszczył brwi, a w
głowie zakołatała mu myśl, że musi bardziej uważać, by się
nie zdradzić.
– Jasne, zapominamy o temacie? – zapytał z nadzieją i
pociągnęła go na siebie. – Tylko migdalenie? – rzuciła
pomysłem, nie owijając w bawełnę.
Eliot przełknął ciężko ślinę. Nie wyobrażał sobie, jakby
miał teraz się z nią kochać, po tym wszystkim, co przeżył z
Kennethem.
– Nie, wiesz co... Nie mam za bardzo czasu, matka chciała, żebym
ją jeszcze dzisiaj gdzieś zawiózł – wymyślił.
– Och – jęknęła i puściła go. Spróbowała wymusić uśmiech,
ale Eliot wiedział, że liczyła na coś innego.
– Nadrobimy, obiecuję – powiedział dla świętego spokoju,
pochylił się do niej i pocałował ją w usta. – Będę już
lecieć.
***
Mieszkanie, które wynajmował Vincent Moor było w zasadzie
apartamentem. Zarabiał lepiej niż w Teksasie, więc mógł sobie
pozwolić na bardziej wygodne lokum. Stanowisko dyrektora produkcji
dawało mu więcej możliwości rozwoju, satysfakcjonowało go i
zwiększało jego budżet, ale jednocześnie wiązało się z dużo
większą odpowiedzialnością. Na razie stres napędzał go do
działania i miał nadzieję, że tak zostanie. Nie chciał dojść
do granicy, po przejściu której przestawał być już sobą,
widział już tylko pracę i pieniądze. Nigdy nie chciał być taki
jak jego wujek, dzięki któremu zdobył pracę w Teksasie.
Najbardziej jednak dziękował losowi za to, że wybił się bez jego
pomocy i mógł przenieść się z dala od rodziny do Ilinois.
Polubił Chicago. Z jego mocną, trochę europejską zabudową, z
zieloną roślinnością, z wielkim jeziorem i zwyczajnymi uliczkami.
Z tym, że nikt go tutaj nie znał, że mógł zacząć od nowa, tak
jak chciał, z dala od rodziny, utarczek z bogatym wujkiem i
podporządkowanej mu matce. Ojca nie miał, przeszedł już przez
okres, że tego żałował.
Vincent lubił mężczyzn, o czym wiedziała cała jego rodzina.
Właśnie dlatego uznała go za zdeprymowanego pederastę – to
chyba najłagodniejsze określenie, którym go obrzucili, a które
zapamiętał przez to, że niezwykle go ono rozbawiło.
– Zdeprawowany pederasta – rzucił do siebie, zanim nie wyszedł
z mieszkania. Zerknął na lustro i uśmiechnął się do swojego
odbicia. Był przystojny o czym wiedział zarówno on jak i chłopcy,
których pieprzył. Jego ojciec pochodził z Ameryki Południowej,
więc odziedziczył po nim latynoskie, ciemne owłosienie i śniadą
skórę. Nie wyglądał jednak jak typowy Meksykanin, miał w sobie
jeszcze ostre niebieskie spojrzenie matki, Kanadyjki, i szerokie,
wąskie usta, które świetnie obciągały i całowały.
Poprawił ułożone włosy i zabrał klucze. Musiał jechać po coś
do jedzenia, bo na wieczór zaprosił jednego kolesia, którego
poznał z restauracji. Ich firmy miały robić wspólnie interesy,
więc spotkali się już na kilku spotkaniach służbowych i wpadli
sobie w oko. Mężczyzna był typem pozera, ale Vincent i tak nie
liczył na nic więcej oprócz seksu i rozmowy. Nie szukał już
stałych związków. Po Teksasie na razie nie chciał się pakować w
nic takiego. Teraz musiał się wyszaleć i odetchnąć trochę od
dawnego życia. Zresztą, on nie nadawał się na kogoś, kto mógłby
mieć jednego, stałego faceta, takie coś szybko by mu się
znudziło.
Wsiadł w samochód, nowo kupionego Lexusa, co prawda musiał wziąć
na niego pożyczkę, ale zawsze uważał, że posiadanie dobrego wozu
to już połowa sukcesu. Podjechał nim do najbliższego
supermarketu, zaparkował i wysiadł. Jeszcze obejrzał się na swoje
auto i mimowolnie się uśmiechnął, cieszył się z niego jak z
jakiejś zabawki.
Zabrał wózek, bo nigdy nie lubił chodzić ze zwykłym koszykiem.
Miał już listę rzeczy, które chciał kupić. Lubił gotować,
więc robienie tej kolacji wcale mu nie przeszkadzało. Wjechał do
sklepu, nie zwracając uwagi na ludzi, których mijał po drodze.
Skierował się od razu na dział warzywny, bo najpierw chciał kupić
składniki na zapiekankę, którą miał zamiar przygotować.
Pochylił się nad paprykami i gdy już miał sięgnąć po jedną z
nich, tę najbardziej czerwoną i dojrzałą, przed oczami mignęła
mu czyjaś ciemna ręka. Zerknął na bok, na wysokiego
Afroamerykanina, poznał go niemal od razu.
– Barista z Cafe Break – powiedział, zwracając na siebie uwagę
Kennetha. – Kto by pomyślał, że ciebie tu spotkam.
Johnson spojrzał na niego zaskoczony, sam nie spodziewając się, że
trafi na kogoś, kogo znał.
– Dzień dobry – uśmiechnął się lekko i wyprostował.
– „Dzień dobry”? – zaśmiał się Vincent, lustrując go
uważnym spojrzeniem. Ten facet od razu mu się spodobał, już gdy
tylko pierwszy raz go zobaczył. Nie miał jednak zbyt wiele okazji
do rozmowy z nim, nie mógł więc stwierdzić, jakiej orientacji był
Kenneth. Spróbować nie zaszkodzi, pomyślał jednak. – Jak
formalnie, jestem Vincent – przedstawił się, wyciągając do
niego dłoń.
– Kenneth – odparł Johnson z uśmiechem i uścisnął rękę.
Nie wiedział za bardzo, co powiedzieć, więc dyskretnie spojrzał
na wózek Moora, w którym jeszcze nic nie miał. – Szybkie zakupy?
Vincent obejrzał się i uśmiechnął lekko, po czym kiwnął głową.
– Tak, lodówka świeci mi pustkami, a jednak jeść trzeba –
powiedział i zerknął na Kennetha. – A ty? Szybkie zakupy, czy
zapasy na cały tydzień? – zapytał, opierając się na rączce
wózka.
– Na razie na szybko, bo jestem mega głodny. – Uśmiechnął
się do niego niepewnie.
– Dobra, to nie przeszkadzam – rzucił Vincent, nie spuszczając
z niego uważnego spojrzenia. Zawsze kręcili go tacy wielcy faceci,
gdy z nimi sypiał, dopiero wtedy czuł, że uprawiał prawdziwy
męski seks. Chude, zniewieściałe chłopaczki nigdy mu się nie
podobały. – Pewnie jeszcze spotkamy się w kawiarni, wtedy cię
złapię i pogadamy dłużej.
– Ze mną? – Johnson nie rozumiał, dlaczego ten facet tak się
nim interesował. Nie wyglądał mu na geja, ale Derek też nie
wyglądał. Spojrzał uważnie na Vincenta, myśląc gorączkowo.
Jeszcze nie miał kogoś takiego. – To może chcesz numer? –
rzucił nagle.
Vincent przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, zaraz jednak
zreflektował i uśmiechnął się szeroko, sięgając po swojego
Iphone'a.
– Jasne, że chcę – powiedział od razu. – Podaj, to się
odezwę.
– Okej – zaśmiał się Johnson i podyktował mu numer, patrząc
teraz na Vincenta zupełnie inaczej niż wcześniej. Kto by się
spodziewał, że mężczyzna okaże się ciepły. Ginger tak się do
niego śliniła, a tu proszę, bisnesman lubił kutasy.
– No to do zgadania – powiedział Vince i sięgnął po paprykę,
którą upatrzył sobie już wcześniej. – Odezwę się jeszcze
dzisiaj – dodał.
– Dzisiaj? – zdziwił się, ale od razu zamaskował to
uśmiechem. – Sprytny jesteś, pewnie liczysz na specjalną kawę –
rzucił i mrugnął do niego.
– I od razu mnie rozgryzłeś – odpowiedział mu niby z zawodem.
– No nic, będę musiał działać bardziej dyskretnie, żeby
dostać tę kawę – dodał.
Johnson uśmiechnął się, błyskawicznie zauważając zmianę w
zachowaniu Vincenta. Podrywał w zupełnie inny sposób niż Eliot, a
tym bardziej Derek, który prawie wcale z nim nie flirtował. Moor
był bardziej dojrzały, jego żarty były bardziej wyważone niż te
O'Connera, ale miał znacznie więcej dystansu do siebie i poczucia
humoru niż obecny facet Kennetha.
– Jasne – rzucił, mrużąc oczy w cieniu uśmiechu.
Cholercia, czyżby Vincent miał stać się konkurencją dla Eliota? :x
OdpowiedzUsuńChociaż nie, Eliota nikt nie przebije ^^
oo nowa postać :D Fajnie, może Vincent wzbudzi zazdrość w Eliocie? I relacja jeszcze bardziej się zacieśni pomiędzy nim a Kennethem? :D Duuuuży plus za częstotliwość dodawania rozdziałów. Pozdrawiam i weny życzę! :)
OdpowiedzUsuńMa chłopak powodzenie u przystojnych i bogatych, no i Vincent nie dla Ginger ;) I co teraz Ken będzie grał na 3 fronty? Derek i Vincent, to byłoby sprawiedliwe, i wilk Ken syty i owce Derek i Eliocik całe. Pozdrawiam :))))
OdpowiedzUsuńUuuuu..ta postać mi sie bardzo podoba, Vincent moze namieszać a chyba wszyscy to lubiny xD
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawie, weeny i powodzenia :D
Pierwszy raz komentuję wasze opowiadanie. Do tej pory byłam tylko cichą czytelniczką z powodu braku możliwości komentowania poprzez komórkę. Dorwałam internet i w końcu mogę coś naskrobać. Powiem tak od początku znajomości widać, ze Kenneth naprawdę zmienia się pod wpływem Eliota. Denerwuje mnie tylko myślnie młdoszego. Nie chcę by traktował Kennetha jako coś przelotnego? Chociaż sądze, że oboje nie są świadomi, że z tego może być coś więcej. Nie uważam też Kennetha za puszczalskiego... A bardziej zagubionego, nieszczęśliwego? Nie dziwię się, że tak mu ciężko opuścić Dereka - pewniaka, ale z drugiej strony... Bycie z pewniakiem, który nie potrafi dać z siebie wszystkiego? Powinien powiedzieć Derekowi wprost... Czego mu brakuje, czego oczekuje a co sam może dać w zamian. Myślę, że mógłby go pozytywnie zaskoczyć... Jestem ciekawa jak zachowają się podczas spotaknia z siostrą Emmy....
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony... Kenneth nie powinien tak łatwo porównywać ludzi. I sam zdecydować co chce. Sam ten Vincent! Powinen miec oczy otwarte szeroko!
OdpowiedzUsuńDziękujemy za komentarz :) Dobrze powiedziane o Kennecie, dla nas też jest zagubiony. Ciężko zaryzykować wszystko dla kogoś, kto nie wiadomo, czy będzie na stałe. Mimo wszystko przecież Derek wciąż jest jego przyjacielem.
Usuń