Nigdy nie popierałyśmy żebrania autorów o komentarze, ale musimy się w tej sprawie odezwać. Mamy naprawdę bardzo dużo wyświetleń, same aż jesteśmy w szoku, że kennliota odwiedza tyle osób, a jednak pod rozdziałami mamy po trzy, czasem dwa komentarze. Miło by nam było, gdybyście wyrazili swoją opinię i trochę podbudowali nas do dalszej pracy.
Streetball
Część 1.
Eliot mieszkał na Ellis Avenue – spokojnej ulicy, która ciągnęła
się przez środek kampusu, jednak w jego części znajdowały się
prawie same jednorodzinne domy lub – trochę dalej – bloki, w
których mieszkały zarówno rodziny z dziećmi, jak i studenci.
Niedaleko mieściła się szkoła podstawowa i niewielki park.
Okolica okazała naprawdę świetna, jego ojciec wiedział co robił,
kupując mu tutaj kawalerkę.
Był zmęczony, więc wchodził na drugie piętro powoli, nie
spiesząc się tak jak powinien. W końcu za niedługo umówił się
z Dakotą. Dziewczyna w SMSie już powiadomiła go, że przywiezie
ciasto, jakie dzisiaj robiła. Aż skrzywił się na tę informację,
mając nadzieję, że będzie trochę lepsze niż poprzednie, którym
go częstowała – niesamowicie suche i zdecydowanie zbyt słodkie.
Dakota, prawie jak jego mama, w ogóle nie nadawała się do kuchni,
powinna się od niej trzymać z daleka.
Gdy wszedł do mieszkania, od razu odetchnął ciężko. Jego
kawalerka była mała, ale mimo to wciąż wydawała się przestronna
przez połączenie wszystkich jej części oprócz oczywiście
łazienki. Ta jako jedyna znajdowała się w oddzielnym połączeniu.
Taki układ kawalerki miał zarówno swoje plusy, jak i minusy, bo
kiedy Eliot coś przypalił, nie mógł wówczas uciec od
nieprzyjemnego zapachu.
Kuchnię urządzono tak, żeby pomieścić jak najwięcej rzeczy,
szafki były nowoczesne, z samozamykającymi się szufladami i
innowacyjnymi rozwiązaniami na garnki, talerze czy artykuły
spożywcze. Salon połączono z sypialnią. Spał na wygodnej,
rozsuwanej kanapie. Nie widział sensu w składaniu jej rano i
rozkładaniu wieczorem do spania, więc przez cały czas stała
rozłożona. Na przeciwległej ścianie całą jej powierzchnię
zajmowała meblościanka.
Nie dbał przesadnie o porządek, ale gdy ściągnął z siebie
kurtkę, zaczął zbierać brudne talerze, robiąc to tylko dla
świętego spokoju. Raczej nie miał ochoty na słuchanie narzekań
swojej dziewczyny.
Cała kawalerka urządzona była w jasnych, beżowo-stalowych
barwach. Wszystko wybierał sobie praktycznie sam, tylko przy małej
pomocy matki. Jego gust był minimalistyczny, ale stylowy i
nowoczesny.
Dzięki Bogu, w kuchni posiadał nie tylko lodówkę i piekarnik –
tego drugiego rzadko używając, ale i zmywarkę, która była chyba
najważniejszą częścią tej strefy jego mieszkania. Nie wyobrażał
sobie, żeby musiał myć te wszystkie brudne talerze. Nienawidził
tego robić, w domu też mieli zmywarkę, więc zamiast zostać
nauczonym mycia naczyń, zaprogramowano go na wkładanie brudnych
naczyń do urządzenia.
Kiedy mieszkanie wyglądało już w miarę przyzwoicie, usłyszał
pukanie do drzwi. Westchnął ciężko i poczłapał do przedpokoju,
włócząc nogę za nogą.
– Hej skarbie – przywitała się z nim Dakota, przekraczając
próg, a wzrok Eliota od razu zatrzymał się na tym, co miała w
dłoniach – plastikowe pudełko spożywcze. Naprawdę nie chciał
się dowiadywać, jakie ciasto znajdywało się w środku.
– Cześć. – Wymusił uśmiech, modląc się w duchu, aby tym
razem dziewczyna przyniosła mu coś zjadliwego.
– Co masz taki głos? Zmęczony po obiedzie? – zapytała i
pocałowała go w usta, kiedy już weszła do mieszkania. – Ciasto
marchewkowe. Mama mówi, że całkiem niezłe, ale reszta jak zwykle
krytykuje. Sam spróbuj. Mi smakuje. – Podała Eliotowi opakowanie
z ciastem, po czym ściągnęła buty.
O'Conner spojrzał na pudełko tak, jakby co najmniej trzymał w
dłoniach część bomby atomowej. Przełknął ciężko ślinę.
– Zjem później, teraz jestem najedzony – spróbował się
wykręcić.
– Naprawdę nie spróbujesz? – Dakota wyglądała na bardzo
zawiedzioną. Liczyła, że chociaż jemu będzie smakował jej
wypiek. Jej mama świetnie gotowała i od niedawno ona też zaczęła
się tego uczyć. Nie miała niestety do pieczenia żadnego talentu.
Eliot wolał już, kiedy dziewczyna mu gotowała, bo – chociaż
dania Dakoty zawierały mnóstwo warzyw – były przynajmniej
jadalne.
– Muszę najpierw spalić to, co zjadłem. – Odłożył pudełko
na najbliższy stolik, po czym podszedł do dziewczyny i objął ją
w pasie. Spojrzał na jej twarz z góry, uśmiechając się przy tym
lekko. – Tęskniłem – powiedział tylko dlatego, żeby Dakota
zapomniała o cieście i skupiła się na czymś innym.
– O, naprawdę? – westchnęła, rozczulona słowami swojego
faceta. Objęła go za szyję i spojrzała na niego z dołu. – A ja
cały dzień o tobie myślałam – dodała i przygryzła wargę, a
Eliot już wiedział, że miała ochotę na seks. Zdarzały się dni,
gdy mogła się non stop kochać, ale czasami bywały okresy, kiedy w
ogóle jej na tym nie zależało.
Eliot od razu zsunął ręce na jej pośladki i ścisnął je przez
materiał opiętych dżinsów. Lubił tyłek Dakoty, był zgrabny i w
odpowiednich rozmiarach.
– Też myślałem – skłamał, pochylając się do niej, by
pocałować ją w usta.
Dakota aż westchnęła drżąco, przyciskając się do niego. Poczuł
jej mały biust i biodra, które otarły się o jego krocze. Dzisiaj
dziewczyna była napalona bardziej niż zwykle.
– Chodź do łóżka – westchnęła.
Eliot jednak czuł, że będzie potrzebować jakichś dodatkowych
bodźców. Ciało Dakoty nie robiło na nim dzisiaj zbyt dużego
wrażenia, ale przecież jeszcze jej nie rozebrał! Od razu złapał
za jej kurtkę, rozpiął ją i zrzucił na podłogę, a później
poprowadził swoją partnerkę do kanapy. W seksie nigdy nie był
względem niej ostry, często wiele razy się hamował, więc i
teraz, zamiast ją rzucić na łóżko, jedynie pchnął, nakazując
swoim ruchem, by na nie usiadła. Dakota od razu to zrobiła i
rozsunęła nogi, kładąc dłonie między nie.
– Chcesz mnie? – zapytała, patrząc na niego ognistym wzrokiem.
Jakie głupie pytanie, pomyślał Eliot, ale nie skomentował.
Uśmiechnął się jedynie i złapał ją za brodę.
– Rozbieraj się – rzucił dość łagodnie. Dakota uśmiechnęła
się w odpowiedzi i rozebrała szybko, nie mając ochoty bawić się
w mozolne gry wstępne. Od razu pociągnęła Eliota do siebie i
rozpięła jego rozporek. Wciąż siedziała, więc znajdowała się
w idealnej pozycji, żeby mu obciągnąć, co zresztą właśnie
chciała zrobić.
O'Conner spojrzał na jej ciało, zdając sobie sprawę, że teraz w
ogóle mu się ono nie podobało... Wcześniej jeszcze w jakimś
stopniu Dakota go podniecała, ale teraz – gdy patrzył na jej
szczupłe, blade ramiona, małe piersi z różowymi brodawkami i
płaski brzuch – wszystkiego mu się odechciewało. Lepiej byłoby
gdyby... Nabrał gwałtownie powietrza do płuc... Gdyby przed sobą
miał jakiegoś czarnoskórego, umięśnionego mężczyznę.
Wyobraził sobie tę scenę, a jego penis od razu zaczął twardnieć,
by więc podtrzymać to wszystko, zamknął oczy, wizualizując sobie
przystojnego Afroamerykanina.
Jego dziewczyna obciągała całkiem dobrze, ale mimo wszystko nie
wiedział, jak robią to faceci. Tylko słyszał, że skoro sami mają
penisa, umieją obsłużyć inne. Na samą myśl o lepszym seksie
oralnym poczuł mrowienie w podbrzuszu. Krew spływała mu do krocza
aż nie osiągnął pełnego wzwodu i był już tak twardy, że nawet
nie chciało mu się udawać, że właśnie nie wyobrażał sobie
przed sobą mężczyzny.
Dakota wydawała się zadowolona faktem, że Eliot tak szybko
osiągnął erekcję, była pewna, że dzisiaj chłopak chciał seksu
tak samo jak ona. W końcu zwykle więcej czasu zajmowało jej
podniecenie kochanka. Obciągała mu dłuższą chwilę, aż wreszcie
odsunęła się i spojrzała na Eliota z dołu. O'Conner zamruczał
niezadowolony z przerwania pieszczoty, ale zdał sobie sprawę, że
Dakota też chce odczuć trochę przyjemności.
– Połóż się – mruknął, wracając myślami do swojej
dziewczyny, która rozłożyła się na łóżku i spojrzała
wyczekująco na Eliota. Chociaż była napalona, nie lubiła od razu
przechodzić do seksu, najpierw musiał ją bardziej rozbudzić.
Uwielbiała seks oralny, czego on z kolei nie znosił.
Kiedy sięgnął dłonią między jej nogi, jak zawsze poczuł
niechęć. To akurat nie było nowe uczucie u niego, nie przepadał
za intymnymi partiami kobiecego ciała. Zamknął więc oczy i
pochylił się do Dakoty, zaczynając rozbudzać ją samymi palcami.
Miał nadzieję, że dziewczyna nie upomni się o coś więcej.
Gdy się kochali, Eliot znów widział pod sobą nie damskie szczupłe
plecy, ale męskie, ciemne i umięśnione. Dopiero wtedy znów się
mocno podniecił i dał radę stanąć na wysokości zadania.
Nie przeszkadzały mu w tym nawet kobiece jęki, całkowicie
odpłynął, wbijając się w Dakotę mocniej niż zwykle. Doszedł
też szybciej niż normalnie, zanim jeszcze dziewczyna osiągnęła
orgazm, co w ich seksie nie zdarzało się zbyt często.
Opadł na miejsce obok niej, oddychając ciężko. To chyba było
jedno z najlepszych jego zbliżeń z kobietą, czyli najlepszych
zbliżeń w ogóle, pomyślał i spojrzał na lekko zarumienioną
twarz partnerki.
– I jak? – zapytał ciekawy.
– No jak... – Dakota spojrzała na niego zniecierpliwiona. –
Może byś dokończył, dzisiaj coś szybko ci poszło – poskarżyła
się i położyła na nim. Zrobiła smutną minę.
Eliot sapnął ciężko, miał nadzieję, że dziewczyna też doszła,
ale najwyraźniej się mylił. Sięgnął ręką między jej nogi i
dotknął łechtaczki. Może to wystarczy i Dakota nie upomni się o
seks oralny. Na szczęście milczała. Położyła się na plecach,
żeby było mu wygodniej i dała sobie robić palcówkę. W końcu
doszła, zaciskając palce na przedramieniu Eliota. Nie podejrzewała
nawet, co kłębiło się w głowie jej chłopaka.
O'Conner wpatrzył się nieruchomym wzrokiem w sufit. Ten seks był o
wiele lepszy, pomyślał dziwnie zdenerwowany. Kiedyś tylko raz
zdarzyła mu się taka sytuacja – że zamiast kobiety, wyobrażał
sobie seks z mężczyzną. Nie był gejem! – pomyślał zaraz i aż
zmarszczył brwi, nie wiedząc, co się z nim działo. Jeżeli już,
to mógł uznać siebie za kogoś z preferencjami biseksualnymi,
stwierdził i zerknął na Dakotę, która przytuliła się do jego
boku.
– Dobrze – zamruczała i pocałowała go w pierś. – Zaraz i
tak muszę spadać, bo mam jutro na dziewiątą na uczelnię.
Zostawię ci ciasto, hm?
Odwrócił się do niej bokiem i objął ją w pasie.
– Jasne – mruknął i przyciągnął ją do pocałunku. Będzie
musiał spróbować seksu z mężczyzną, zadecydował, a na samą
myśl o tym aż poczuł przypływ gorąca.
***
Boisko było prawie puste, kiedy Eliot w końcu się na nim pojawił.
Studenci imprezowali gdzieś indziej. Na ławkach, pod wysokim
ogrodzeniem, siedziała tylko grupa kilku dziewczyn, które zaczęły
zbierać się do wyjścia. W końcu na zewnątrz o tej porze panowała
dość niska temperatura, to z pewnością stanowiło spory minus,
jednak brak widowni wszystko rekompensował. O'Conner nie zwrócił
na dziewczyny żadnej uwagi, kiedy te minęły go w wejściu na teren
boiska. Cały jego obszar ogrodzony był wysokim płotem, poza który
na pewno nie mogła wypaść żadna piłka. Uwagę Eliota przykuła
postać, grająca w koszykówkę. Wiedział już – po posturze i
kolorze skóry, że patrzył na Kennetha.
Johnson nie zauważył go, zbyt zajęty grą. Właśnie się
rozgrzewał, więc Eliot mógł mu się uważnie przyjrzeć. Stanął
przy wejściu, obserwując mężczyznę z lekkim uśmiechem, a ostry,
zimny blask latarni, jakimi oświetlono cały kompleks sportowy,
prawie w ogóle nie raził go w oczy. Przez to, że na boisku nie
było żywej duszy, odgłos kozłowanej piłki odbijał się dookoła
głośnym echem. Chłopak podążał wzrokiem za ruchami mężczyzny,
jego lekko ugiętymi kolanami i balansującym ciałem. Kenneth w grze
musiał wyglądać naprawdę zjawiskowo, groźnie, może trochę jak
zwierzę? Nagle zapragnął to sprawdzić, więc nie czekając
dłużej, ruszył do Johnsona. Mężczyzna jeszcze go nie zauważył,
zbyt skoncentrowany na celowaniu do kosza, czego O'Conner nie mógł
nie wykorzystać. Podszedł do niego od tyłu i pochylił się w
momencie, w którym Afroamerykanin miał już rzucać.
– Nie spieprz tego! – powiedział głośno.
Piłka wypadła z rąk Kennetha, który drgnął, na szczęście
tylko tym dając po sobie poznać, że Eliot go przestraszył.
Odwrócił się do niego błyskawicznie i obrzucił groźnym
spojrzeniem, zaraz jednak, widząc rozbawioną twarz swojego
przyszłego przeciwnika, parsknął śmiechem i pokręcił głową.
– No w końcu jesteś! Spóźniłeś się – wytknął mu i
zmierzył go uważnym spojrzeniem. Eliot miał na sobie firmowy dres
– w końcu było zimno, więc musieli się ciepło ubrać. Czarne,
luźne spodnie i bluza do kompletu dobrze się na nim prezentowała.
Johnson zawsze lubił patrzeć na sportowców, więc nie mógł nie
powiedzieć, że Eliot w tym stroju mu się nie spodobał.
O'Conner w odpowiedzi uśmiechnął się jedynie i podszedł do
ławki, by zostawić na niej swoją sportową torbę. Kenneth w tym
czasie wrócił się po piłkę i zaczął nią kozłować, podając
sobie ją nie tylko od ręki do ręki, ale także między nogami, a
nawet za plecami.
– Podaj – poprosił go Eliot, a gdy już dostał to, co chciał,
obejrzał piłkę dokładnie. – Spalding – przeczytał czarny
napis i uśmiechnął się pod nosem. – Lubię je, są dobrej
jakości.
– Mhm, też je lubię. Dobrze się nimi gra – przyznał, uważnie
obserwując chłopaka, który zaczął kozłować piłką, chcąc ją
sprawdzić. Nie musiał się bać o to, czy była napompowana,
Kenneth już o wszystko zadbał.
– I co, dalej jesteś pewny, że wygrasz? – rzucił Eliot z
szerokim uśmiechem, uważnie obserwując Johnsona, zupełnie jakby
był jakimś ciekawym eksponatem w muzeum. Mężczyzna miał na sobie
luźne szare dresowe spodnie i zwykłą czarną koszulkę,
prezentując się w niej naprawdę świetnie. Zdążył się już
rozgrzać, więc nie odczuwał niskiej temperatury tak jak Eliot,
który na tę chwilę nie zamierzał ściągać z siebie bluzy.
– Z każdą kolejną chwilą. Zwłaszcza kiedy patrzę, jak
kozłujesz – wykpił go i nagle ruszył do piłki, wybijając mu ją
sprawnie. Odwrócił się płynnie w stronę Eliota, kiedy już
znalazł się w bezpiecznej odległości i uśmiechnął się z
satysfakcją, że go zaskoczył.
– Ej! – prychnął O'Conner, zły, że dał się mu tak podejść.
Nie powinien, cholera. Musi się skupić na tej grze i pokazać
Kennethowi, że był naprawdę dobry. – Nie zdążyłem się
rozgrzać – mruknął, mrużąc oczy. Czuł, że obaj dzisiaj dadzą
z siebie wszystko, to nie będzie łatwy mecz.
– A kiedy miałeś zamiar? Przed tym czy po tym, jak się na mnie
gapiłeś? – Kenneth chciał go sprowokować. I tak był już
zachwycony tym, jak Eliot patrzył na niego z nienawiścią. Wtedy
ich gra będzie tylko lepsza.
– Ja się gapiłem? – prychnął i przewrócił oczami, ale
uśmiechnął się lekko. – A myślisz, że mam na co? – drażnił
się z nim.
– Jak to na co? Na najlepszego zawodnika w koszykówce, jakiego
widziałeś – rzucił Johnson arogancko i, chcąc mu to udowodnić,
ruszył na kosz, kozłując piłkę szybko. Złapał ją, zrobił
dwutakt i skoczył do kosza, aż się uwieszając na metalowej
obręczy. – Jeden zero!
Eliot prychnął i powoli zaczął rozgrzewać stawy, nie dał mu się
sprowokować. Patrzył na Kennetha uważnie, z lekkim, trochę
kpiącym uśmieszkiem pod nosem.
– Jeszcze nie zaczęliśmy grać, najlepszy zawodniku w
koszykówce.
– Jak to nie? – Kenneth udał zdziwionego. Spojrzał na sportowy
zegarek, który miał na nadgarstku, łapiąc piłkę w drugą rękę.
– W końcu jest już prawie kwadrans po dwudziestej pierwszej. Mamy
grać od dziesięciu minut!
– Poczekałbyś aż się rozgrzeję – rzucił O'Conner i zaczął
szybki trucht w miejscu. Musiał się naprawdę dobrze przygotować,
żeby nie spieprzyć tej rozgrywki. – No chyba, że chcesz zagarnąć
jakieś fory dla siebie.
– No dobra, dobra – skapitulował w końcu jego przeciwnik i
westchnął ciężko, zostawiając piłkę na boisku. Podszedł do
ławki i ubrał swoją bluzę. – To się rozgrzewaj, bo dam ci
wycisk.
Eliot zerkał na niego, gdy wykonywał kolejne ćwiczenia. Kenneth za
to usiadł na ławkę, nie odpuszczając sobie śledzenia wzrokiem
ruchów swojego przeciwnika, który po chwili już był gotowy, aby
rozegrać mecz. Zaczął ściągać z siebie bluzę, przez którą
podwinęła mu się koszulka, jaką miał pod nią, ukazując jego
płaski, umięśniony brzuch z linią ciemnych włosków na
podbrzuszu. Kenneth wyprostował się, ale tylko przez chwilę mógł
patrzeć bezkarnie na Eliota, bo ten w końcu ściągnął bluzę i
podszedł do ławki.
– To co, gramy? – zapytał go Kenneth, próbując nie myśleć o
tym, że O'Conner naprawdę był seksowny. Miał świetne,
wysportowane ciało.
– Już możemy – padła odpowiedź. Eliot wyglądał na
zadowolonego, że wyszło na jego. Podszedł do piłki i zerknął na
murzyna z uniesioną brwią. – Jakie zasady?
– Streetball? Nie chce mi się bawić w jakieś akademickie
przepisy – rzucił Kenneth i wstał. – Umiesz grać w
streetballa, studenciaku? – Uśmiechnął się nonszalancko,
podchodząc bliżej Eliota.
– Zdziwisz się jeszcze – prychnął ten. – Do dziesięciu
punktów? – zapytał, zaczynając kozłować między swoimi nogami,
przy czym cały czas patrzył na Johnsona z szerokim, rozbawionym
uśmiechem. Streetball kierował się trochę innymi założeniami
niż normalna koszykówka, w której liczyło się tylko zdobywanie
kolejnych koszów. To była bardziej gra umiejętności, nastawiona
na zadrwienie z przeciwnika. Kenneth nie sądził, żeby Eliot dobrze
ją znał, ale często pozory przecież myliły.
– Okej – rzucił i, nie czekając na nic, od razu ruszył na
Eliota, próbując wybić mu piłkę z rąk. Nie miał zamiaru dawać
mu forów, chciał od razu zacząć z dużej pompy, żeby pokazać
mu, jak naprawdę grał. Naparł na niego i podczas klasycznego
meczu, sędzia już przerwałby grę i wręczył mu żółtą kartkę
za faule. Nikt im jednak nie sędziował, a oni mieli pełną swobodę
działania.
Ciało O'Connera było takie, jak wyglądało – twarde i
umięśnione, niestety Kenneth nie miał czasu na głębszą
refleksję na ten temat, skoro obrał sobie za cel wygraną.
– Jaka jest nagroda dla zwycięzcy? – zapytał, patrząc
Eliotowi z bliska w oczy. Chłopak się nie dawał. Albo się cofał,
unikając rąk Johnsona, albo znowu się do niego przybliżał, ale
kozłował piłką tak szybko, że trudno było mu ją wybić z rąk.
Pochylał się do przodu, nie odbijając zbyt wysoko, by nie stracić
Spaldinga z rąk. W pewnym momencie jednak wyprostował się, robiąc
taki ruch, jakby miał rzucić, szybko jednak Kenneth zauważył, że
to była najzwyklejsza w świecie zmyłka. Chłopak odwrócił się
na pięcie, okrążył zdezorientowanego przeciwnika i gdy już
faktycznie miał zdobyć punkty, Johnson naparł na niego, nie dając
się oszukać. Piłka wypadła z rąk Eliota, co Kenneth od razu
wykorzystał. Grali tylko chwilę, a obaj już się zaangażowali w
mecz, który wymagał od nich skupienia, szybkości i sprytu. Eliot
zastosował najłatwiejszy zwód, ale i tak Johnson nie sądził, że
mężczyzna będzie potrafił ruszać się tak szybko. Pobiegł w bok
i odwrócił się, czekając na niego. Oddychał szybko, ale nie był
jeszcze zmęczony, czuł, że adrenalina krążyła w żyłach.
Uwielbiał taką grę. I to jeszcze z kimś, po kim nie wiedział,
czego miał się spodziewać.
– Tylko tyle potrafisz, studenciaku? – rzucił do niego
wyzywającym tonem. To wszystko mieściło się w temacie ich
zagrywki, o czym obaj wiedzieli.
– Spokojnie, jeszcze nie pokazałem ci wszystkiego – prychnął
i podbiegł do niego, usiłując odbić piłkę. Kenneth mu jednak na
to nie pozwolił, kozłował bardzo szybko, patrząc Eliotowi prosto
w oczy z wyzwaniem. O'Conner przełknął nerwowo ślinę, dobrze
wiedząc, ze nie mógł teraz odwrócić spojrzenia, musiał utrzymać
kontakt wzrokowy, jednocześnie będąc wyczulonym na każdy ruch
przeciwnika. Tu już nie chodziło o zdobywanie punktów, a raczej o
pokazanie swojej siły psychicznej i takie gry właśnie Eliot lubił.
Dostarczały najwięcej adrenaliny. – A co do nagrody... –
odezwał się, napinając wszystkie mięśnie, by być gotowym do
wykonania gwałtownego ruchu, w przypadku gdyby Johnson coś zrobił.
– Jaką byś chciał?
Kenneth zaśmiał się i pochylił się nisko na nogach, zaczynając
kozłować mocno piłką. Kiedy próbował obejść Eliota, ten nie
dawał mu tej możliwości, więc nagle poderwał się, łapiąc
piłkę do jednej ręki, objął O'Connera ramieniem, przekładając
sobie piłkę za jego głową i odwrócił się razem z nią tak, że
miał kosza idealnie przed sobą. Nie czekając na nic podbiegł do
niego i rzucił Spaldinga przez obręcz.
Eliot obejrzał się i popatrzył na mężczyznę z szeroko otwartymi
oczami, nie spodziewając się tego typu zmyłki. Nieczęsto grał w
streetball, w czasach licealnych był członkiem drużyny
koszykarskiej, jednak wtedy obowiązywały go zupełnie inne zasady.
Miał świadomość, że jego technika gry znajdowała się na
wysokim poziomie, na boisku zawsze wykazywał się szybkością i
zwinnością, ale tutaj wszystkie te wyuczone ruchy na niewiele mu
się zdały.
– Dobre – pochwalił go i uśmiechnął się szeroko, nie będąc
nawet zły. Podobała mu się ta zagrywka, widział ją już nie raz,
gdy oglądał mecze uliczne, ale nigdy nie zastosowano jej na nim.
Johnson mimowolnie uśmiechnął się, słysząc komplement. Podał
piłkę Eliotowi, dumny jak już dawno nie. Miał jeszcze kilka asów
w rękawie, które chciał mu pokazać. W końcu musiał
zaprezentować się z jak najlepszej strony. Kenneth Johnson, maszyna
do zabijania, pomyślał z rozbawieniem, obserwując, jak
O'Conner zaczyna odbijać.
– Nie wiem, co bym chciał, jak wygram – rzucił, w końcu
musieli ustalić tę kwestię. Wtedy gra stanie się jeszcze
ciekawsza.
– Hm, bo ja bym chciał... – zastanowił się Eliot, odbijając
nisko piłką. Stwierdził, że musiał wypróbować inne zagrywki,
które znał, więc poczekał, aż Kenneth do niego podejdzie. –
Butelkę wódki w sobotę obalaną gdzieś przy Michigan? –
zaproponował.
– Tak powiesz? W sumie... – Kenneth aż przygryzł wargę,
próbując sobie wyobrazić ich w tamtym miejscu. – Stoi. Zwycięzca
kupuje wódkę i spadamy nad jezioro. – Podobał mu się ten
pomysł, Eliotowi zawsze przychodziło coś do głowy, stwierdził w
myślach, zbliżając się do niego.
O'Conner uśmiechnął się do przeciwnika szeroko, pochylił się
bardziej, tak, że niemal stykali się nosami, po czym udał, że
chce obejść przeciwnika z jednej strony, szybko jednak zawrócił,
okrążył go z drugiej i zaczął szybko biec na kosz. Wykonał
dwutakt z wyskokiem, po czym wcisnął piłkę przez obręcz.
– Ha! Jeden do jednego! – ogłosił wesoło, kiedy już odwrócił
się do Kennetha przodem.
Ten zaśmiał się i kiwnął głową, gratulując mu akcji. O'Conner
naprawdę był szybki, no i wyższy od niego. To też stanowiło
spore utrudnienie, z którym musiał sobie jednak jakoś poradzić.
Teraz to on znalazł się przy piłce, ale nie śpieszył się do
wyjścia pod kosz. Nawet wycofał się bardziej w głąb boiska,
chcąc, żeby Eliot za nim poszedł. Uśmiechał się do niego lekko.
– Masz już jakieś upatrzone miejsce nad jeziorem? – zagaił
go.
O'Conner uniósł brew, dając mu się zwodzić. Tak jak Kenneth
chciał, podszedł do swojego przeciwnika, stając nisko na nogach,
by w każdym momencie móc ruszyć albo w jedną, albo w drugą
stronę.
– Coś znajdziemy – powiedział. – Mój znajomy zna takie
miejsce, że jak się ma alkohol w papierowej torbie, to się w ogóle
nie przyczepiają – mruknął, śledząc uważnie piłkę wzrokiem.
– Okej, mi pasuje. Mam ci powiedzieć, jakie wódki piję? –
zapytał z rozbawieniem i spróbował przybliżyć się do Eliota,
ale kiedy ten już chciał wybić mu piłkę, cofnął się nagle.
– To ja ci powiem, jaką – prychnął chłopak, trochę już
zirytowany. Chciał mu odebrać piłkę, ale za każdym razem Kenneth
albo się odsuwał, albo podawał sobie piłkę kozłem za plecami do
drugiej ręki. To było denerwujące, Eliot nie był przyzwyczajony
do takiego szczucia się.
– Co się tak denerwujesz? – usłyszał i Johnson roześmiał
się złośliwie, nagle robiąc coś, czego jego przeciwnik nigdy by
się nie spodziewał. Zaczął kozłować jedną ręką, a drugą
przytrzymał Eliota za czoło i odwrócił się, żeby wyminąć go
najszybciej jak umiał. Niestety O'Connerowi udało się w końcu
wybić mu piłkę. Był chyba zbyt wściekły, żeby tego nie zrobić.
Sfaulował Kennetha brutalnie i odebrał piłkę.
– Ja? – prychnął i odsunął się od Kennetha. – Za to czoło
powinienem ci wrzucić pięć koszy, ale nie będę taki i dam ci
trochę forów – oznajmił łaskawie i uśmiechnął się do
przeciwnika, ciesząc się, że ten już nie był przy piłce.
Kenneth zaśmiał się i nic już nie powiedział. Zamiast tego
przeszedł do działania, starając się odebrać Eliotowi Spaldinga.
Gra stawała się coraz bardziej zacięta. Zaczęli się prowokować,
a zmęczenie nie przychodziło przez buzującą w żyłach
adrenalinę. Chociaż nagroda kusiła, bardziej niż nią chcieli
zyskać szacunek drugiego. Pokazać, kto był lepszy. W końcu, kiedy
pojedynek stawał się coraz bardziej brutalny, a oni faulowali się
coraz mocniej, Eliot nagle upadł pod ciężarem napierającego
Kennetha i obaj stracili równowagę. Polecieli jak dłudzy na
ziemię. Johnson uderzył ramieniem w boisko, jednak nic poważnego
mu się nie stało. Miewał już gorsze wypadki.
Eliot za to jęknął pod nim, nie przejmując się już piłką,
która gdzieś się potoczyła. Poczuł nagły ból palca u dłoni,
którym niefortunnie uderzył w podłoże.
– Ała!
Wiernie czytam waszego bloga, nawet jeśli nie komentuję. Po prostu zanim się zbiorę, by coś napisać to już jest następny rozdział. Naprawdę. Poza tym pod każdym będę rozwodzić się nad tym jakie jesteście wspaniałe. Przeszkadza wam to? ;)
OdpowiedzUsuńPrzeczuwałam jakąś wywrotkę, kiedy tylko Eliot wszedł na boisko! Wiedziałam, że tak będzie.
'Dakota wydawała się (...) kochanKa.'
I gdzieś tam jeszcze było takie śmieszne zdanie, które mi nie do końca pasowało, ale być może to tylko ja.
Drogie autorki, świetna robota.
OdpowiedzUsuńDziś zawitałam na ten blog... znaczy wczoraj zawitałam na ten blog, bo musiałam przeczytać wszystkie rozdziały i stwierdzam że strrrrrasznie podoba mi się to opowiadanie i aż mnie ciekawość zżera od środka, jak to będzie dalej :3
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że kolejne rozdziały pojawią się szybko tak jak sugerują daty wpisów bo chyba zacznę pazurki obgryzać z niecierpliwości :P
Lalalulu;)
No dobrze... Napisze :P
OdpowiedzUsuńW sumie mam tylko jedną uwagę... Dlaczego używacie imion z odzysku, jakby to był remake poprzedniej historii?
Przecież poza imionami nie ma z nia nic wspólnego, jest inna, trudno mi powiedzieć czy lepsza, chociaż chyba tak, bo nie ma głupiego krycia i tarć na tle rasowo-materialnym.
Ogólnie opowiadanie czyta sie świetnie i jest naprawdę dopracowane :)
Pozdrawiam
PS: Naprawdę nie rozumiem przepisywania opowiadań od zera, z nową akcją i używania imion poprzednich bohaterów. Uważam, że nowe opowiadanie tylko na tym traci, bo czytelnik (tzn ja :P ) odruchowo porównuje je z poprzednią wersją. Po prostu po co narażać się na porównania jak historia jakiegoś kolejnego Tomasa i Michaela, brzmiałaby dużo lepiej ;)
PS2: Prosze nie uważać tego za krytykę, to moje odczucie ;)
Jak wiele razy już powtarzałyśmy - bohaterowie dorośli razem z nami. To nie są postacie, które żyły tylko w tych kilku rozdziałach NYR, które opublikowałyśmy. Odkąd zaczęłyśmy o nich pisać 2 lata temu, towarzyszyły nam przez cały czas w kolejnych częściach Rebelsów. Chociaż ich charaktery są trochę inne - nie są inne zupełnie. Eliot wciąż jest arogancki, a Kenneth spokojny i opiekuńczy. Są cechy, które się nie zmieniły. Ponadto wykorzystujemy wizerunki postaci, z których korzystałyśmy w Rebelsach. Zmiana imion nic by nie dała, skoro w głowie cały czas miałybyśmy mężczyzn inspirowanych wyglądem Francisco Lachowskiego i Andra Fullera.
UsuńMam nadzieję, że wyjaśniłam nasz punkt widzenia :)
Dziękujemy za komentarz i pozdrawiamy! :)
Miodzio, nie wiem czy to przeczytasz ale chciałabym zapytać o te poprzednie opowiadanka...z racji tego, że jestem nowym czytelnikiem chciałabym poczytać coś co jest juz skończone szczególnie z podobną fabułą...czy jest gdzies dostępny ten tekst przed poprawą?
UsuńPozdrawiam
Świetne opowiadani, jedno z moich ulubionych, ma klimat i jest momentami zabawne, życzę weny :)
OdpowiedzUsuńNormalnie przez pierwsze pól rozdziału gdy Eliot był ze swoją dziewczyną to w głowie miałam cały czas te 12cm , masakra ;p i do tego co mu pojechała z tym "może byś dokończył..." he Meczyk ciekawy , trochę się chłopcy zakręcili ciekawe kto wygra o ile w ogóle ktoś wygra bo Eliot chyba połamał palucha jak go Kenneth spłaszczył :)
OdpowiedzUsuńWeny życzę dziewczyny no i czasu na pisanie.
Katarina :)
Mówiłam! Mówiłam, że jeden niechcący upadnie na drugiego. Mecz koszykówki, czy jakikolwiek inny jeden na jednego zawsze musi zawierać scenę upadku. Ale rozgrywka nam się chyba w tym momencie kończy skoro Eliot ciapa coś sobie uszkodził. Biedny. Ale myślę, że fakt, że Kenneth na nim trochę poleży trochę mu zrekompensuje sam wypadek. :P
OdpowiedzUsuńEliot mnie trochę śmieszy. Skoro nie podoba mu się seks z Dakotą, to po co z nią to robi? bo ciśnienie? zmuszanie się, do rzeczy przyjemnych raczej nie należy do najmądrzejszych rozwiązań. No ale ja mu mówić co powinien robić nie będę. po za tym i tak macie już pewnie ciąg dalszy więc nie pozostaje mi nic innego jak czekać na drugą część meczu, czy też tego co po tym meczu będzie się działo. :)
Wchodzę tutaj codziennie, bo bardzo mnie to opowiadanie wciągnęło i podoba mi się częstość dodawania rozdziałów. Fabuła jest mega ciekawa i nietuzinkowa. Eliot jest taki rozczulający, a Kenneth cudownie męski <3 lubię postacie wykreowane w ten sposób. Zapowiada się ciekawie - z wódką zawsze wychodzą jakieś niuanse ;> (if you know what i mean). Nie komentuję tej historii na co dzień bo po prostu nie mam żadnych zastrzeżeń. Jest dla mnie idealne i oby tak dalej! Pozdrawiam i życzę weny! ;)
OdpowiedzUsuńna prawdę przyjemne opowiadanie:) w czasach kiedy wszyscy porzucają swoje blogi przychodzę do was z nadzieją, że doprowadzicie sprawę do końca, bo nic mnie tak nie smuci jak niedokończona historia :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! Aż nie mogę się doczekać co będzie dalej :D Podoba mi się postać Kennetha i Eliota, chociaż już chcę żeby coś pomiędzy nimi się stało!
OdpowiedzUsuńJestem marnym komentującym i zazwyczaj siedzę sobie cicho i tylko czytam, alee jak to ma Wam w jakiś sposób pomóc, zmotywować czy poprawić humor chociaż na chwilę, to się zebrałam w sobie. : D Podoba mi się bardzo naprawdę, jedno z najlepszych opowiadań o tej tematyce jakie do tej pory czytałam. I po każdym rozdziale czuję niedosyt i zdarza mi się kilka razy dziennie odświeżyć stronę, bo a nóż coś nowego się pojawiło. Także dziękuję, że piszecie i to tak często. Noo i życzę weny, i dalszych sukcesów. ;)
OdpowiedzUsuńCann.
Rozumiem, że chłopcy, no teraz już młodzi mężczyźni dorośli z Wami.. Jednak wydaje mi się,.że w Rebelsach ich relacje i interakcje były, hm, lepsze, głębsze. Tak jakby pełniejsze. Ale to są moje odczucia. W tym opowiadaniu też się dużo dzieje, ale jakby zarazem nic. A jak przestanie się porównywać i mieć "zbierzność imion jest przypadkowa" to czyta się lepiej ;)
OdpowiedzUsuń