wtorek, 21 lipca 2015

9.1 Clash

 Nigdy nie popierałyśmy żebrania autorów o komentarze, ale musimy się w tej sprawie odezwać. Mamy naprawdę bardzo dużo wyświetleń, same aż jesteśmy w szoku, że kennliota odwiedza tyle osób, a jednak pod rozdziałami mamy po trzy, czasem dwa komentarze. Miło by nam było, gdybyście wyrazili swoją opinię i trochę podbudowali nas do dalszej pracy.



Streetball
Część 1. 

Eliot mieszkał na Ellis Avenue – spokojnej ulicy, która ciągnęła się przez środek kampusu, jednak w jego części znajdowały się prawie same jednorodzinne domy lub – trochę dalej – bloki, w których mieszkały zarówno rodziny z dziećmi, jak i studenci. Niedaleko mieściła się szkoła podstawowa i niewielki park. Okolica okazała naprawdę świetna, jego ojciec wiedział co robił, kupując mu tutaj kawalerkę.
Był zmęczony, więc wchodził na drugie piętro powoli, nie spiesząc się tak jak powinien. W końcu za niedługo umówił się z Dakotą. Dziewczyna w SMSie już powiadomiła go, że przywiezie ciasto, jakie dzisiaj robiła. Aż skrzywił się na tę informację, mając nadzieję, że będzie trochę lepsze niż poprzednie, którym go częstowała – niesamowicie suche i zdecydowanie zbyt słodkie. Dakota, prawie jak jego mama, w ogóle nie nadawała się do kuchni, powinna się od niej trzymać z daleka.
Gdy wszedł do mieszkania, od razu odetchnął ciężko. Jego kawalerka była mała, ale mimo to wciąż wydawała się przestronna przez połączenie wszystkich jej części oprócz oczywiście łazienki. Ta jako jedyna znajdowała się w oddzielnym połączeniu. Taki układ kawalerki miał zarówno swoje plusy, jak i minusy, bo kiedy Eliot coś przypalił, nie mógł wówczas uciec od nieprzyjemnego zapachu.
Kuchnię urządzono tak, żeby pomieścić jak najwięcej rzeczy, szafki były nowoczesne, z samozamykającymi się szufladami i innowacyjnymi rozwiązaniami na garnki, talerze czy artykuły spożywcze. Salon połączono z sypialnią. Spał na wygodnej, rozsuwanej kanapie. Nie widział sensu w składaniu jej rano i rozkładaniu wieczorem do spania, więc przez cały czas stała rozłożona. Na przeciwległej ścianie całą jej powierzchnię zajmowała meblościanka.
Nie dbał przesadnie o porządek, ale gdy ściągnął z siebie kurtkę, zaczął zbierać brudne talerze, robiąc to tylko dla świętego spokoju. Raczej nie miał ochoty na słuchanie narzekań swojej dziewczyny.
Cała kawalerka urządzona była w jasnych, beżowo-stalowych barwach. Wszystko wybierał sobie praktycznie sam, tylko przy małej pomocy matki. Jego gust był minimalistyczny, ale stylowy i nowoczesny.
Dzięki Bogu, w kuchni posiadał nie tylko lodówkę i piekarnik – tego drugiego rzadko używając, ale i zmywarkę, która była chyba najważniejszą częścią tej strefy jego mieszkania. Nie wyobrażał sobie, żeby musiał myć te wszystkie brudne talerze. Nienawidził tego robić, w domu też mieli zmywarkę, więc zamiast zostać nauczonym mycia naczyń, zaprogramowano go na wkładanie brudnych naczyń do urządzenia.
Kiedy mieszkanie wyglądało już w miarę przyzwoicie, usłyszał pukanie do drzwi. Westchnął ciężko i poczłapał do przedpokoju, włócząc nogę za nogą.
– Hej skarbie – przywitała się z nim Dakota, przekraczając próg, a wzrok Eliota od razu zatrzymał się na tym, co miała w dłoniach – plastikowe pudełko spożywcze. Naprawdę nie chciał się dowiadywać, jakie ciasto znajdywało się w środku.
– Cześć. – Wymusił uśmiech, modląc się w duchu, aby tym razem dziewczyna przyniosła mu coś zjadliwego.
– Co masz taki głos? Zmęczony po obiedzie? – zapytała i pocałowała go w usta, kiedy już weszła do mieszkania. – Ciasto marchewkowe. Mama mówi, że całkiem niezłe, ale reszta jak zwykle krytykuje. Sam spróbuj. Mi smakuje. – Podała Eliotowi opakowanie z ciastem, po czym ściągnęła buty.
O'Conner spojrzał na pudełko tak, jakby co najmniej trzymał w dłoniach część bomby atomowej. Przełknął ciężko ślinę.
– Zjem później, teraz jestem najedzony – spróbował się wykręcić.
– Naprawdę nie spróbujesz? – Dakota wyglądała na bardzo zawiedzioną. Liczyła, że chociaż jemu będzie smakował jej wypiek. Jej mama świetnie gotowała i od niedawno ona też zaczęła się tego uczyć. Nie miała niestety do pieczenia żadnego talentu. Eliot wolał już, kiedy dziewczyna mu gotowała, bo – chociaż dania Dakoty zawierały mnóstwo warzyw – były przynajmniej jadalne.
– Muszę najpierw spalić to, co zjadłem. – Odłożył pudełko na najbliższy stolik, po czym podszedł do dziewczyny i objął ją w pasie. Spojrzał na jej twarz z góry, uśmiechając się przy tym lekko. – Tęskniłem – powiedział tylko dlatego, żeby Dakota zapomniała o cieście i skupiła się na czymś innym.
– O, naprawdę? – westchnęła, rozczulona słowami swojego faceta. Objęła go za szyję i spojrzała na niego z dołu. – A ja cały dzień o tobie myślałam – dodała i przygryzła wargę, a Eliot już wiedział, że miała ochotę na seks. Zdarzały się dni, gdy mogła się non stop kochać, ale czasami bywały okresy, kiedy w ogóle jej na tym nie zależało.
Eliot od razu zsunął ręce na jej pośladki i ścisnął je przez materiał opiętych dżinsów. Lubił tyłek Dakoty, był zgrabny i w odpowiednich rozmiarach.
– Też myślałem – skłamał, pochylając się do niej, by pocałować ją w usta.
Dakota aż westchnęła drżąco, przyciskając się do niego. Poczuł jej mały biust i biodra, które otarły się o jego krocze. Dzisiaj dziewczyna była napalona bardziej niż zwykle.
– Chodź do łóżka – westchnęła.
Eliot jednak czuł, że będzie potrzebować jakichś dodatkowych bodźców. Ciało Dakoty nie robiło na nim dzisiaj zbyt dużego wrażenia, ale przecież jeszcze jej nie rozebrał! Od razu złapał za jej kurtkę, rozpiął ją i zrzucił na podłogę, a później poprowadził swoją partnerkę do kanapy. W seksie nigdy nie był względem niej ostry, często wiele razy się hamował, więc i teraz, zamiast ją rzucić na łóżko, jedynie pchnął, nakazując swoim ruchem, by na nie usiadła. Dakota od razu to zrobiła i rozsunęła nogi, kładąc dłonie między nie.
– Chcesz mnie? – zapytała, patrząc na niego ognistym wzrokiem.
Jakie głupie pytanie, pomyślał Eliot, ale nie skomentował. Uśmiechnął się jedynie i złapał ją za brodę.
– Rozbieraj się – rzucił dość łagodnie. Dakota uśmiechnęła się w odpowiedzi i rozebrała szybko, nie mając ochoty bawić się w mozolne gry wstępne. Od razu pociągnęła Eliota do siebie i rozpięła jego rozporek. Wciąż siedziała, więc znajdowała się w idealnej pozycji, żeby mu obciągnąć, co zresztą właśnie chciała zrobić.
O'Conner spojrzał na jej ciało, zdając sobie sprawę, że teraz w ogóle mu się ono nie podobało... Wcześniej jeszcze w jakimś stopniu Dakota go podniecała, ale teraz – gdy patrzył na jej szczupłe, blade ramiona, małe piersi z różowymi brodawkami i płaski brzuch – wszystkiego mu się odechciewało. Lepiej byłoby gdyby... Nabrał gwałtownie powietrza do płuc... Gdyby przed sobą miał jakiegoś czarnoskórego, umięśnionego mężczyznę. Wyobraził sobie tę scenę, a jego penis od razu zaczął twardnieć, by więc podtrzymać to wszystko, zamknął oczy, wizualizując sobie przystojnego Afroamerykanina.
Jego dziewczyna obciągała całkiem dobrze, ale mimo wszystko nie wiedział, jak robią to faceci. Tylko słyszał, że skoro sami mają penisa, umieją obsłużyć inne. Na samą myśl o lepszym seksie oralnym poczuł mrowienie w podbrzuszu. Krew spływała mu do krocza aż nie osiągnął pełnego wzwodu i był już tak twardy, że nawet nie chciało mu się udawać, że właśnie nie wyobrażał sobie przed sobą mężczyzny.
Dakota wydawała się zadowolona faktem, że Eliot tak szybko osiągnął erekcję, była pewna, że dzisiaj chłopak chciał seksu tak samo jak ona. W końcu zwykle więcej czasu zajmowało jej podniecenie kochanka. Obciągała mu dłuższą chwilę, aż wreszcie odsunęła się i spojrzała na Eliota z dołu. O'Conner zamruczał niezadowolony z przerwania pieszczoty, ale zdał sobie sprawę, że Dakota też chce odczuć trochę przyjemności.
– Połóż się – mruknął, wracając myślami do swojej dziewczyny, która rozłożyła się na łóżku i spojrzała wyczekująco na Eliota. Chociaż była napalona, nie lubiła od razu przechodzić do seksu, najpierw musiał ją bardziej rozbudzić. Uwielbiała seks oralny, czego on z kolei nie znosił.
Kiedy sięgnął dłonią między jej nogi, jak zawsze poczuł niechęć. To akurat nie było nowe uczucie u niego, nie przepadał za intymnymi partiami kobiecego ciała. Zamknął więc oczy i pochylił się do Dakoty, zaczynając rozbudzać ją samymi palcami. Miał nadzieję, że dziewczyna nie upomni się o coś więcej.
Gdy się kochali, Eliot znów widział pod sobą nie damskie szczupłe plecy, ale męskie, ciemne i umięśnione. Dopiero wtedy znów się mocno podniecił i dał radę stanąć na wysokości zadania. Nie przeszkadzały mu w tym nawet kobiece jęki, całkowicie odpłynął, wbijając się w Dakotę mocniej niż zwykle. Doszedł też szybciej niż normalnie, zanim jeszcze dziewczyna osiągnęła orgazm, co w ich seksie nie zdarzało się zbyt często.
Opadł na miejsce obok niej, oddychając ciężko. To chyba było jedno z najlepszych jego zbliżeń z kobietą, czyli najlepszych zbliżeń w ogóle, pomyślał i spojrzał na lekko zarumienioną twarz partnerki.
– I jak? – zapytał ciekawy.
– No jak... – Dakota spojrzała na niego zniecierpliwiona. – Może byś dokończył, dzisiaj coś szybko ci poszło – poskarżyła się i położyła na nim. Zrobiła smutną minę.
Eliot sapnął ciężko, miał nadzieję, że dziewczyna też doszła, ale najwyraźniej się mylił. Sięgnął ręką między jej nogi i dotknął łechtaczki. Może to wystarczy i Dakota nie upomni się o seks oralny. Na szczęście milczała. Położyła się na plecach, żeby było mu wygodniej i dała sobie robić palcówkę. W końcu doszła, zaciskając palce na przedramieniu Eliota. Nie podejrzewała nawet, co kłębiło się w głowie jej chłopaka.
O'Conner wpatrzył się nieruchomym wzrokiem w sufit. Ten seks był o wiele lepszy, pomyślał dziwnie zdenerwowany. Kiedyś tylko raz zdarzyła mu się taka sytuacja – że zamiast kobiety, wyobrażał sobie seks z mężczyzną. Nie był gejem! – pomyślał zaraz i aż zmarszczył brwi, nie wiedząc, co się z nim działo. Jeżeli już, to mógł uznać siebie za kogoś z preferencjami biseksualnymi, stwierdził i zerknął na Dakotę, która przytuliła się do jego boku.
– Dobrze – zamruczała i pocałowała go w pierś. – Zaraz i tak muszę spadać, bo mam jutro na dziewiątą na uczelnię. Zostawię ci ciasto, hm?
Odwrócił się do niej bokiem i objął ją w pasie.
– Jasne – mruknął i przyciągnął ją do pocałunku. Będzie musiał spróbować seksu z mężczyzną, zadecydował, a na samą myśl o tym aż poczuł przypływ gorąca.

***

Boisko było prawie puste, kiedy Eliot w końcu się na nim pojawił. Studenci imprezowali gdzieś indziej. Na ławkach, pod wysokim ogrodzeniem, siedziała tylko grupa kilku dziewczyn, które zaczęły zbierać się do wyjścia. W końcu na zewnątrz o tej porze panowała dość niska temperatura, to z pewnością stanowiło spory minus, jednak brak widowni wszystko rekompensował. O'Conner nie zwrócił na dziewczyny żadnej uwagi, kiedy te minęły go w wejściu na teren boiska. Cały jego obszar ogrodzony był wysokim płotem, poza który na pewno nie mogła wypaść żadna piłka. Uwagę Eliota przykuła postać, grająca w koszykówkę. Wiedział już – po posturze i kolorze skóry, że patrzył na Kennetha.
Johnson nie zauważył go, zbyt zajęty grą. Właśnie się rozgrzewał, więc Eliot mógł mu się uważnie przyjrzeć. Stanął przy wejściu, obserwując mężczyznę z lekkim uśmiechem, a ostry, zimny blask latarni, jakimi oświetlono cały kompleks sportowy, prawie w ogóle nie raził go w oczy. Przez to, że na boisku nie było żywej duszy, odgłos kozłowanej piłki odbijał się dookoła głośnym echem. Chłopak podążał wzrokiem za ruchami mężczyzny, jego lekko ugiętymi kolanami i balansującym ciałem. Kenneth w grze musiał wyglądać naprawdę zjawiskowo, groźnie, może trochę jak zwierzę? Nagle zapragnął to sprawdzić, więc nie czekając dłużej, ruszył do Johnsona. Mężczyzna jeszcze go nie zauważył, zbyt skoncentrowany na celowaniu do kosza, czego O'Conner nie mógł nie wykorzystać. Podszedł do niego od tyłu i pochylił się w momencie, w którym Afroamerykanin miał już rzucać.
– Nie spieprz tego! – powiedział głośno.
Piłka wypadła z rąk Kennetha, który drgnął, na szczęście tylko tym dając po sobie poznać, że Eliot go przestraszył. Odwrócił się do niego błyskawicznie i obrzucił groźnym spojrzeniem, zaraz jednak, widząc rozbawioną twarz swojego przyszłego przeciwnika, parsknął śmiechem i pokręcił głową.
– No w końcu jesteś! Spóźniłeś się – wytknął mu i zmierzył go uważnym spojrzeniem. Eliot miał na sobie firmowy dres – w końcu było zimno, więc musieli się ciepło ubrać. Czarne, luźne spodnie i bluza do kompletu dobrze się na nim prezentowała. Johnson zawsze lubił patrzeć na sportowców, więc nie mógł nie powiedzieć, że Eliot w tym stroju mu się nie spodobał.
O'Conner w odpowiedzi uśmiechnął się jedynie i podszedł do ławki, by zostawić na niej swoją sportową torbę. Kenneth w tym czasie wrócił się po piłkę i zaczął nią kozłować, podając sobie ją nie tylko od ręki do ręki, ale także między nogami, a nawet za plecami.
– Podaj – poprosił go Eliot, a gdy już dostał to, co chciał, obejrzał piłkę dokładnie. – Spalding – przeczytał czarny napis i uśmiechnął się pod nosem. – Lubię je, są dobrej jakości.
– Mhm, też je lubię. Dobrze się nimi gra – przyznał, uważnie obserwując chłopaka, który zaczął kozłować piłką, chcąc ją sprawdzić. Nie musiał się bać o to, czy była napompowana, Kenneth już o wszystko zadbał.
– I co, dalej jesteś pewny, że wygrasz? – rzucił Eliot z szerokim uśmiechem, uważnie obserwując Johnsona, zupełnie jakby był jakimś ciekawym eksponatem w muzeum. Mężczyzna miał na sobie luźne szare dresowe spodnie i zwykłą czarną koszulkę, prezentując się w niej naprawdę świetnie. Zdążył się już rozgrzać, więc nie odczuwał niskiej temperatury tak jak Eliot, który na tę chwilę nie zamierzał ściągać z siebie bluzy.
– Z każdą kolejną chwilą. Zwłaszcza kiedy patrzę, jak kozłujesz – wykpił go i nagle ruszył do piłki, wybijając mu ją sprawnie. Odwrócił się płynnie w stronę Eliota, kiedy już znalazł się w bezpiecznej odległości i uśmiechnął się z satysfakcją, że go zaskoczył.
– Ej! – prychnął O'Conner, zły, że dał się mu tak podejść. Nie powinien, cholera. Musi się skupić na tej grze i pokazać Kennethowi, że był naprawdę dobry. – Nie zdążyłem się rozgrzać – mruknął, mrużąc oczy. Czuł, że obaj dzisiaj dadzą z siebie wszystko, to nie będzie łatwy mecz.
– A kiedy miałeś zamiar? Przed tym czy po tym, jak się na mnie gapiłeś? – Kenneth chciał go sprowokować. I tak był już zachwycony tym, jak Eliot patrzył na niego z nienawiścią. Wtedy ich gra będzie tylko lepsza.
– Ja się gapiłem? – prychnął i przewrócił oczami, ale uśmiechnął się lekko. – A myślisz, że mam na co? – drażnił się z nim.
– Jak to na co? Na najlepszego zawodnika w koszykówce, jakiego widziałeś – rzucił Johnson arogancko i, chcąc mu to udowodnić, ruszył na kosz, kozłując piłkę szybko. Złapał ją, zrobił dwutakt i skoczył do kosza, aż się uwieszając na metalowej obręczy. – Jeden zero!
Eliot prychnął i powoli zaczął rozgrzewać stawy, nie dał mu się sprowokować. Patrzył na Kennetha uważnie, z lekkim, trochę kpiącym uśmieszkiem pod nosem.
– Jeszcze nie zaczęliśmy grać, najlepszy zawodniku w koszykówce.
– Jak to nie? – Kenneth udał zdziwionego. Spojrzał na sportowy zegarek, który miał na nadgarstku, łapiąc piłkę w drugą rękę. – W końcu jest już prawie kwadrans po dwudziestej pierwszej. Mamy grać od dziesięciu minut!
– Poczekałbyś aż się rozgrzeję – rzucił O'Conner i zaczął szybki trucht w miejscu. Musiał się naprawdę dobrze przygotować, żeby nie spieprzyć tej rozgrywki. – No chyba, że chcesz zagarnąć jakieś fory dla siebie.
– No dobra, dobra – skapitulował w końcu jego przeciwnik i westchnął ciężko, zostawiając piłkę na boisku. Podszedł do ławki i ubrał swoją bluzę. – To się rozgrzewaj, bo dam ci wycisk.
Eliot zerkał na niego, gdy wykonywał kolejne ćwiczenia. Kenneth za to usiadł na ławkę, nie odpuszczając sobie śledzenia wzrokiem ruchów swojego przeciwnika, który po chwili już był gotowy, aby rozegrać mecz. Zaczął ściągać z siebie bluzę, przez którą podwinęła mu się koszulka, jaką miał pod nią, ukazując jego płaski, umięśniony brzuch z linią ciemnych włosków na podbrzuszu. Kenneth wyprostował się, ale tylko przez chwilę mógł patrzeć bezkarnie na Eliota, bo ten w końcu ściągnął bluzę i podszedł do ławki.
– To co, gramy? – zapytał go Kenneth, próbując nie myśleć o tym, że O'Conner naprawdę był seksowny. Miał świetne, wysportowane ciało.
– Już możemy – padła odpowiedź. Eliot wyglądał na zadowolonego, że wyszło na jego. Podszedł do piłki i zerknął na murzyna z uniesioną brwią. – Jakie zasady?
– Streetball? Nie chce mi się bawić w jakieś akademickie przepisy – rzucił Kenneth i wstał. – Umiesz grać w streetballa, studenciaku? – Uśmiechnął się nonszalancko, podchodząc bliżej Eliota.
– Zdziwisz się jeszcze – prychnął ten. – Do dziesięciu punktów? – zapytał, zaczynając kozłować między swoimi nogami, przy czym cały czas patrzył na Johnsona z szerokim, rozbawionym uśmiechem. Streetball kierował się trochę innymi założeniami niż normalna koszykówka, w której liczyło się tylko zdobywanie kolejnych koszów. To była bardziej gra umiejętności, nastawiona na zadrwienie z przeciwnika. Kenneth nie sądził, żeby Eliot dobrze ją znał, ale często pozory przecież myliły.
– Okej – rzucił i, nie czekając na nic, od razu ruszył na Eliota, próbując wybić mu piłkę z rąk. Nie miał zamiaru dawać mu forów, chciał od razu zacząć z dużej pompy, żeby pokazać mu, jak naprawdę grał. Naparł na niego i podczas klasycznego meczu, sędzia już przerwałby grę i wręczył mu żółtą kartkę za faule. Nikt im jednak nie sędziował, a oni mieli pełną swobodę działania.
Ciało O'Connera było takie, jak wyglądało – twarde i umięśnione, niestety Kenneth nie miał czasu na głębszą refleksję na ten temat, skoro obrał sobie za cel wygraną.
– Jaka jest nagroda dla zwycięzcy? – zapytał, patrząc Eliotowi z bliska w oczy. Chłopak się nie dawał. Albo się cofał, unikając rąk Johnsona, albo znowu się do niego przybliżał, ale kozłował piłką tak szybko, że trudno było mu ją wybić z rąk. Pochylał się do przodu, nie odbijając zbyt wysoko, by nie stracić Spaldinga z rąk. W pewnym momencie jednak wyprostował się, robiąc taki ruch, jakby miał rzucić, szybko jednak Kenneth zauważył, że to była najzwyklejsza w świecie zmyłka. Chłopak odwrócił się na pięcie, okrążył zdezorientowanego przeciwnika i gdy już faktycznie miał zdobyć punkty, Johnson naparł na niego, nie dając się oszukać. Piłka wypadła z rąk Eliota, co Kenneth od razu wykorzystał. Grali tylko chwilę, a obaj już się zaangażowali w mecz, który wymagał od nich skupienia, szybkości i sprytu. Eliot zastosował najłatwiejszy zwód, ale i tak Johnson nie sądził, że mężczyzna będzie potrafił ruszać się tak szybko. Pobiegł w bok i odwrócił się, czekając na niego. Oddychał szybko, ale nie był jeszcze zmęczony, czuł, że adrenalina krążyła w żyłach. Uwielbiał taką grę. I to jeszcze z kimś, po kim nie wiedział, czego miał się spodziewać.
– Tylko tyle potrafisz, studenciaku? – rzucił do niego wyzywającym tonem. To wszystko mieściło się w temacie ich zagrywki, o czym obaj wiedzieli.
– Spokojnie, jeszcze nie pokazałem ci wszystkiego – prychnął i podbiegł do niego, usiłując odbić piłkę. Kenneth mu jednak na to nie pozwolił, kozłował bardzo szybko, patrząc Eliotowi prosto w oczy z wyzwaniem. O'Conner przełknął nerwowo ślinę, dobrze wiedząc, ze nie mógł teraz odwrócić spojrzenia, musiał utrzymać kontakt wzrokowy, jednocześnie będąc wyczulonym na każdy ruch przeciwnika. Tu już nie chodziło o zdobywanie punktów, a raczej o pokazanie swojej siły psychicznej i takie gry właśnie Eliot lubił. Dostarczały najwięcej adrenaliny. – A co do nagrody... – odezwał się, napinając wszystkie mięśnie, by być gotowym do wykonania gwałtownego ruchu, w przypadku gdyby Johnson coś zrobił. – Jaką byś chciał?
Kenneth zaśmiał się i pochylił się nisko na nogach, zaczynając kozłować mocno piłką. Kiedy próbował obejść Eliota, ten nie dawał mu tej możliwości, więc nagle poderwał się, łapiąc piłkę do jednej ręki, objął O'Connera ramieniem, przekładając sobie piłkę za jego głową i odwrócił się razem z nią tak, że miał kosza idealnie przed sobą. Nie czekając na nic podbiegł do niego i rzucił Spaldinga przez obręcz.
Eliot obejrzał się i popatrzył na mężczyznę z szeroko otwartymi oczami, nie spodziewając się tego typu zmyłki. Nieczęsto grał w streetball, w czasach licealnych był członkiem drużyny koszykarskiej, jednak wtedy obowiązywały go zupełnie inne zasady. Miał świadomość, że jego technika gry znajdowała się na wysokim poziomie, na boisku zawsze wykazywał się szybkością i zwinnością, ale tutaj wszystkie te wyuczone ruchy na niewiele mu się zdały.
– Dobre – pochwalił go i uśmiechnął się szeroko, nie będąc nawet zły. Podobała mu się ta zagrywka, widział ją już nie raz, gdy oglądał mecze uliczne, ale nigdy nie zastosowano jej na nim.
Johnson mimowolnie uśmiechnął się, słysząc komplement. Podał piłkę Eliotowi, dumny jak już dawno nie. Miał jeszcze kilka asów w rękawie, które chciał mu pokazać. W końcu musiał zaprezentować się z jak najlepszej strony. Kenneth Johnson, maszyna do zabijania, pomyślał z rozbawieniem, obserwując, jak O'Conner zaczyna odbijać.
– Nie wiem, co bym chciał, jak wygram – rzucił, w końcu musieli ustalić tę kwestię. Wtedy gra stanie się jeszcze ciekawsza.
– Hm, bo ja bym chciał... – zastanowił się Eliot, odbijając nisko piłką. Stwierdził, że musiał wypróbować inne zagrywki, które znał, więc poczekał, aż Kenneth do niego podejdzie. – Butelkę wódki w sobotę obalaną gdzieś przy Michigan? – zaproponował.
– Tak powiesz? W sumie... – Kenneth aż przygryzł wargę, próbując sobie wyobrazić ich w tamtym miejscu. – Stoi. Zwycięzca kupuje wódkę i spadamy nad jezioro. – Podobał mu się ten pomysł, Eliotowi zawsze przychodziło coś do głowy, stwierdził w myślach, zbliżając się do niego.
O'Conner uśmiechnął się do przeciwnika szeroko, pochylił się bardziej, tak, że niemal stykali się nosami, po czym udał, że chce obejść przeciwnika z jednej strony, szybko jednak zawrócił, okrążył go z drugiej i zaczął szybko biec na kosz. Wykonał dwutakt z wyskokiem, po czym wcisnął piłkę przez obręcz.
– Ha! Jeden do jednego! – ogłosił wesoło, kiedy już odwrócił się do Kennetha przodem.
Ten zaśmiał się i kiwnął głową, gratulując mu akcji. O'Conner naprawdę był szybki, no i wyższy od niego. To też stanowiło spore utrudnienie, z którym musiał sobie jednak jakoś poradzić. Teraz to on znalazł się przy piłce, ale nie śpieszył się do wyjścia pod kosz. Nawet wycofał się bardziej w głąb boiska, chcąc, żeby Eliot za nim poszedł. Uśmiechał się do niego lekko.
– Masz już jakieś upatrzone miejsce nad jeziorem? – zagaił go.
O'Conner uniósł brew, dając mu się zwodzić. Tak jak Kenneth chciał, podszedł do swojego przeciwnika, stając nisko na nogach, by w każdym momencie móc ruszyć albo w jedną, albo w drugą stronę.
– Coś znajdziemy – powiedział. – Mój znajomy zna takie miejsce, że jak się ma alkohol w papierowej torbie, to się w ogóle nie przyczepiają – mruknął, śledząc uważnie piłkę wzrokiem.
– Okej, mi pasuje. Mam ci powiedzieć, jakie wódki piję? – zapytał z rozbawieniem i spróbował przybliżyć się do Eliota, ale kiedy ten już chciał wybić mu piłkę, cofnął się nagle.
– To ja ci powiem, jaką – prychnął chłopak, trochę już zirytowany. Chciał mu odebrać piłkę, ale za każdym razem Kenneth albo się odsuwał, albo podawał sobie piłkę kozłem za plecami do drugiej ręki. To było denerwujące, Eliot nie był przyzwyczajony do takiego szczucia się.
– Co się tak denerwujesz? – usłyszał i Johnson roześmiał się złośliwie, nagle robiąc coś, czego jego przeciwnik nigdy by się nie spodziewał. Zaczął kozłować jedną ręką, a drugą przytrzymał Eliota za czoło i odwrócił się, żeby wyminąć go najszybciej jak umiał. Niestety O'Connerowi udało się w końcu wybić mu piłkę. Był chyba zbyt wściekły, żeby tego nie zrobić. Sfaulował Kennetha brutalnie i odebrał piłkę.
– Ja? – prychnął i odsunął się od Kennetha. – Za to czoło powinienem ci wrzucić pięć koszy, ale nie będę taki i dam ci trochę forów – oznajmił łaskawie i uśmiechnął się do przeciwnika, ciesząc się, że ten już nie był przy piłce.
Kenneth zaśmiał się i nic już nie powiedział. Zamiast tego przeszedł do działania, starając się odebrać Eliotowi Spaldinga. Gra stawała się coraz bardziej zacięta. Zaczęli się prowokować, a zmęczenie nie przychodziło przez buzującą w żyłach adrenalinę. Chociaż nagroda kusiła, bardziej niż nią chcieli zyskać szacunek drugiego. Pokazać, kto był lepszy. W końcu, kiedy pojedynek stawał się coraz bardziej brutalny, a oni faulowali się coraz mocniej, Eliot nagle upadł pod ciężarem napierającego Kennetha i obaj stracili równowagę. Polecieli jak dłudzy na ziemię. Johnson uderzył ramieniem w boisko, jednak nic poważnego mu się nie stało. Miewał już gorsze wypadki.
Eliot za to jęknął pod nim, nie przejmując się już piłką, która gdzieś się potoczyła. Poczuł nagły ból palca u dłoni, którym niefortunnie uderzył w podłoże.
– Ała!

14 komentarzy:

  1. Wiernie czytam waszego bloga, nawet jeśli nie komentuję. Po prostu zanim się zbiorę, by coś napisać to już jest następny rozdział. Naprawdę. Poza tym pod każdym będę rozwodzić się nad tym jakie jesteście wspaniałe. Przeszkadza wam to? ;)
    Przeczuwałam jakąś wywrotkę, kiedy tylko Eliot wszedł na boisko! Wiedziałam, że tak będzie.
    'Dakota wydawała się (...) kochanKa.'
    I gdzieś tam jeszcze było takie śmieszne zdanie, które mi nie do końca pasowało, ale być może to tylko ja.

    OdpowiedzUsuń
  2. Drogie autorki, świetna robota.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziś zawitałam na ten blog... znaczy wczoraj zawitałam na ten blog, bo musiałam przeczytać wszystkie rozdziały i stwierdzam że strrrrrasznie podoba mi się to opowiadanie i aż mnie ciekawość zżera od środka, jak to będzie dalej :3
    Mam nadzieję, że kolejne rozdziały pojawią się szybko tak jak sugerują daty wpisów bo chyba zacznę pazurki obgryzać z niecierpliwości :P

    Lalalulu;)

    OdpowiedzUsuń
  4. No dobrze... Napisze :P
    W sumie mam tylko jedną uwagę... Dlaczego używacie imion z odzysku, jakby to był remake poprzedniej historii?
    Przecież poza imionami nie ma z nia nic wspólnego, jest inna, trudno mi powiedzieć czy lepsza, chociaż chyba tak, bo nie ma głupiego krycia i tarć na tle rasowo-materialnym.
    Ogólnie opowiadanie czyta sie świetnie i jest naprawdę dopracowane :)

    Pozdrawiam

    PS: Naprawdę nie rozumiem przepisywania opowiadań od zera, z nową akcją i używania imion poprzednich bohaterów. Uważam, że nowe opowiadanie tylko na tym traci, bo czytelnik (tzn ja :P ) odruchowo porównuje je z poprzednią wersją. Po prostu po co narażać się na porównania jak historia jakiegoś kolejnego Tomasa i Michaela, brzmiałaby dużo lepiej ;)
    PS2: Prosze nie uważać tego za krytykę, to moje odczucie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wiele razy już powtarzałyśmy - bohaterowie dorośli razem z nami. To nie są postacie, które żyły tylko w tych kilku rozdziałach NYR, które opublikowałyśmy. Odkąd zaczęłyśmy o nich pisać 2 lata temu, towarzyszyły nam przez cały czas w kolejnych częściach Rebelsów. Chociaż ich charaktery są trochę inne - nie są inne zupełnie. Eliot wciąż jest arogancki, a Kenneth spokojny i opiekuńczy. Są cechy, które się nie zmieniły. Ponadto wykorzystujemy wizerunki postaci, z których korzystałyśmy w Rebelsach. Zmiana imion nic by nie dała, skoro w głowie cały czas miałybyśmy mężczyzn inspirowanych wyglądem Francisco Lachowskiego i Andra Fullera.
      Mam nadzieję, że wyjaśniłam nasz punkt widzenia :)
      Dziękujemy za komentarz i pozdrawiamy! :)

      Usuń
    2. Miodzio, nie wiem czy to przeczytasz ale chciałabym zapytać o te poprzednie opowiadanka...z racji tego, że jestem nowym czytelnikiem chciałabym poczytać coś co jest juz skończone szczególnie z podobną fabułą...czy jest gdzies dostępny ten tekst przed poprawą?

      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Świetne opowiadani, jedno z moich ulubionych, ma klimat i jest momentami zabawne, życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Normalnie przez pierwsze pól rozdziału gdy Eliot był ze swoją dziewczyną to w głowie miałam cały czas te 12cm , masakra ;p i do tego co mu pojechała z tym "może byś dokończył..." he Meczyk ciekawy , trochę się chłopcy zakręcili ciekawe kto wygra o ile w ogóle ktoś wygra bo Eliot chyba połamał palucha jak go Kenneth spłaszczył :)
    Weny życzę dziewczyny no i czasu na pisanie.
    Katarina :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mówiłam! Mówiłam, że jeden niechcący upadnie na drugiego. Mecz koszykówki, czy jakikolwiek inny jeden na jednego zawsze musi zawierać scenę upadku. Ale rozgrywka nam się chyba w tym momencie kończy skoro Eliot ciapa coś sobie uszkodził. Biedny. Ale myślę, że fakt, że Kenneth na nim trochę poleży trochę mu zrekompensuje sam wypadek. :P

    Eliot mnie trochę śmieszy. Skoro nie podoba mu się seks z Dakotą, to po co z nią to robi? bo ciśnienie? zmuszanie się, do rzeczy przyjemnych raczej nie należy do najmądrzejszych rozwiązań. No ale ja mu mówić co powinien robić nie będę. po za tym i tak macie już pewnie ciąg dalszy więc nie pozostaje mi nic innego jak czekać na drugą część meczu, czy też tego co po tym meczu będzie się działo. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wchodzę tutaj codziennie, bo bardzo mnie to opowiadanie wciągnęło i podoba mi się częstość dodawania rozdziałów. Fabuła jest mega ciekawa i nietuzinkowa. Eliot jest taki rozczulający, a Kenneth cudownie męski <3 lubię postacie wykreowane w ten sposób. Zapowiada się ciekawie - z wódką zawsze wychodzą jakieś niuanse ;> (if you know what i mean). Nie komentuję tej historii na co dzień bo po prostu nie mam żadnych zastrzeżeń. Jest dla mnie idealne i oby tak dalej! Pozdrawiam i życzę weny! ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. na prawdę przyjemne opowiadanie:) w czasach kiedy wszyscy porzucają swoje blogi przychodzę do was z nadzieją, że doprowadzicie sprawę do końca, bo nic mnie tak nie smuci jak niedokończona historia :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny rozdział! Aż nie mogę się doczekać co będzie dalej :D Podoba mi się postać Kennetha i Eliota, chociaż już chcę żeby coś pomiędzy nimi się stało!

    OdpowiedzUsuń
  11. Jestem marnym komentującym i zazwyczaj siedzę sobie cicho i tylko czytam, alee jak to ma Wam w jakiś sposób pomóc, zmotywować czy poprawić humor chociaż na chwilę, to się zebrałam w sobie. : D Podoba mi się bardzo naprawdę, jedno z najlepszych opowiadań o tej tematyce jakie do tej pory czytałam. I po każdym rozdziale czuję niedosyt i zdarza mi się kilka razy dziennie odświeżyć stronę, bo a nóż coś nowego się pojawiło. Także dziękuję, że piszecie i to tak często. Noo i życzę weny, i dalszych sukcesów. ;)
    Cann.

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozumiem, że chłopcy, no teraz już młodzi mężczyźni dorośli z Wami.. Jednak wydaje mi się,.że w Rebelsach ich relacje i interakcje były, hm, lepsze, głębsze. Tak jakby pełniejsze. Ale to są moje odczucia. W tym opowiadaniu też się dużo dzieje, ale jakby zarazem nic. A jak przestanie się porównywać i mieć "zbierzność imion jest przypadkowa" to czyta się lepiej ;)

    OdpowiedzUsuń