piątek, 17 lipca 2015

8. Clash

Komunikacja miejska i Eliot

Przez chwilę obserwował wyświetlacz, po czym w końcu wstał od stołu i uśmiechnął się do Eliota przepraszająco.
– Muszę odebrać, zaraz wracam, okej?
– Jasne – odpowiedział Eliot, trochę zdziwiony i zły, czego jednak nie pokazał. Kenneth ruszył do wyjścia z restauracji. Kurtkę zostawił na krześle, kiedy więc stanął na zewnątrz, objął się ramionami, w końcu był sam środek kwietnia, a wieczorami robiło się jeszcze chłodniej. Odebrał telefon, czując dziwną gulę w gardle, miał wrażenie, jakby siedząc tu, z Eliotem, robił coś złego. Ale to przecież było zwykłe spotkanie, nie mieli w planach iść po nim do łóżka.
– Gdzie jesteś? Mogę do ciebie wpaść? – odezwał się Derek, który chyba jeszcze nigdy wcześniej nie nagabywał go tak jak teraz. Dzisiaj to już był jego drugi telefon.
– Nie, nie ma mnie teraz w mieszkaniu – powiedział Kenneth powoli, wpatrując się w ulicę. Ruch był umiarkowany, ale cały czas przejeżdżały jakieś samochody. – Coś się stało?
– Nic – odpowiedział mu od razu mężczyzna swoim neutralnym tonem głosu, po którym Johnson niczego nie mógł rozpoznać. To było irytujące, nigdy nie wiedział, kiedy coś dręczyło Dereka. – Chciałem się z tobą spotkać.
Kenneth przez chwilę nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Czuł się winny, że wyszedł z Eliotem. Czego się spodziewał po tym wypadzie? Gdyby byli względem siebie całkiem neutralni, nie spotykaliby się w romantycznej knajpce, tylko na przykład na boisku.
Odetchnął cicho, łapiąc się za skroń. Za dużo myślał, zdecydowanie za dużo.
– Nie ma mnie teraz, jak będę miał czas, to zadzwonię, na razie – rzucił do słuchawki i rozłączył się. Derek z nim pogrywał, bo kiedy Kenneth chciał się spotykać, on nagle był zmęczony, miał pracę, jakieś spotkania. I to wszystko nagle się zmieniło, Johnson przestał odpisywać i odbierać telefon, a jego facet zaczął sobie przypominać, że był w związku.
Wrócił do środka, czując, że jego cały dobry nastrój prysł. Usiadł z powrotem do stolika, starając się nie krzywić, co jednak nie za bardzo mu wychodziło.
– Mama, siostra, dziewczyna...? – zapytał Eliot, patrząc na niego.
– Co obstawiasz? – Kenneth uśmiechnął się lekko i wrócił do jedzenia pizzy, która zdążyła już trochę wystygnąć. – I dlaczego kobiety?
O'Conner zamarł na chwilę, było tak jak myślał – Johnson był gejem. Przecież to nie żadne odkrycie, zganił się zaraz w myślach, zły na swoje zdziwienie. Od samego początku podejrzewał, że właśnie tak było, jaki inny facet dałby się zaciągnąć na kolację do włoskiej knajpki? Na pewno nie żaden heteryk. Gdyby coś takiego zaproponował Teddy'emu, ten by go wyśmiał, a później do końca życia robił sobie z niego jaja, a Kenneth od razu przystał na jego propozycję, to o czymś świadczyło.
– Facet? – zapytał powoli, czując, jak przyspiesza mu tętno. Teraz już sprawa stała się prosta, między nimi zniknęły wszystkie niedomówienia.
Kenneth spojrzał na Eliota uważnie, ociągając się z odpowiedzią. Nie miał pojęcia, jak powinien na to zareagować. Jeśli przyzna O'Connerowi rację, wyjdzie na gościa, który szuka przygodnych numerków, zaprzeczenie też nie będzie dobrym wyjściem, bo nie zaczną grać na otwartych kartach.
– Trochę tak, trochę nie – rzucił w końcu i przełknął pizzę. Sprytnie wziął kilka kęsów, żeby nie musieć spieszyć się z odpowiadaniem mu.
– Trochę tak, trochę nie? – Eliot uniósł brwi, zastanawiając się, co to mogłoby znaczyć. – Jesteś z transem? – zapytał rozbawiony i nagle parsknął śmiechem. Wydało mu się to całkiem zabawne, idealna opcja dla osób, które nie mogą się zdecydować, po której stronie tęczy stoją, pomyślał.
– Nie. – Kenneth aż się zaczerwienił i odwrócił wzrok. – Kretyn – dodał tylko, nie mając jednak zamiaru spieszyć się z wyjaśnieniami.
Eliot zaśmiał się, widząc jego speszoną minę, od której nie mógł przez chwilę oderwać spojrzenia. Ten facet był taki... męski, duży, a w tej chwili wyglądał po prostu uroczo, stwierdził. Reakcje Dakoty z pewnością nie były tak ciekawe, jak Johnsona.
– Okej, okej – powiedział wesoło i dojadł szybko pizzę. – Jutro na kosza? – zapytał z pełnymi ustami, po raz pierwszy nie czując skrępowania przez to jak jadł. Gdyby był tu ze swoją dziewczyną, już pewnie bolałyby go łydki od jej kopnięć pod stołem. No i oczywiście nie mógłby liczyć na wielkie, kaloryczne żarcie, no bo przecież dieta.
– Już jutro? – zdziwił się Kenneth, rozważając te plany w myślach. Oblizał wargi, patrząc na Eliota w zastanowieniu. W niedziele normalnie spotykał się z Derekiem albo Emmą, jeśli oczywiście nie pracował.
– Jutro, a co? Boisz się i chcesz jeszcze trochę poćwiczyć? – zapytał i uniósł jedną brew, prowokując go.
– Boję się o ciebie, że po tej pizzy nie będziesz już mógł się ruszać – stwierdził i mrugnął do niego, uśmiechając się lekko. – Jutro mam pracę, a wieczorem pewnie będzie zimno. I nie, nie próbuję się wykręcić. W poniedziałek? Mam wolne, dasz radę?
– Okej, w poniedziałek pasuje – odpowiedział, zastanawiając się jeszcze chwilę. – Poszedłbym na boiska obok uniwersytetu – zaproponował. – I może wieczorem, hm? W dzień może tam być trochę ludzi. – Nie chciał być przez nikogo zauważony, chociaż oczywiście nie planował seksu na samym środku boiska.
– Spoko, pojutrze ma być trochę cieplej, to lepiej się będzie grało – mruknął Kenneth, patrząc na Eliota błyszczącym wzrokiem, kiedy sięgał po piwo. – Módl się, żebyśmy nie mieli publiczności, bo wtedy wszyscy zobaczą twoją porażkę, studenciaku – przekomarzał się z nim.
O'Conner zmrużył oczy i pochylił się nad stołem, podobała mu się taka rywalizacja, jutro będzie musiał dać z siebie wszystko i pokazać mu, kto tu był górą.
– Moją? To ty będziesz leżał na boisku i kwiczał, staruszku – rzucił i mrugnął do niego., na co Kenneth zacmokał i pokręcił głową. Jego też bawiła ich rozmowa. Podobało mu się w niej to, że prowadzili ją tak lekko i nawet, jeśli były w niej jakieś podteksty, Eliot nie próbował nachalnie narzucić mu sugestii o seksie.
– Takimi odzywkami na pewno nic sobie nie ugrasz. Mógłbym trochę odpuścić, gdybyś mnie grzecznie poprosił. – Uniósł brwi w uprzejmym geście oczekiwania.
– Tak sobie tłumaczysz jutrzejszą przegraną, Johnson? – zapytał Eliot, wydymając lekko wargi, na które Kenneth mimowolnie spojrzał. Były ładnie wykrojone i wydawały się miękkie. – „Odpuszczaniem”? – Zaśmiał się i pokręcił głową. – Niezła próba. – Uśmiechnął się szeroko i wskazał na Johnsona widelcem.
– Próbowałem tylko dać ci jakieś szanse ze mną, no ale skoro nie chcesz? – Johnson odpowiedział mu bezradnym wzruszeniem ramionami. – Naprawdę mi przykro w takim razie.
Po chwili przekomarzania Kenneth spojrzał na zegarek i zaproponował, żeby już się zbierali. I tak pizza była już skończona, a piwa wypite. Wstali i założyli na siebie kurtki, po czym wyszli z restauracji. Na zewnątrz zrobiło się jeszcze zimniej.
– To gdzie mieszkasz? – Eliot uśmiechnął się lekko do swojego towarzysza. Schował dłonie do kieszeni kurtki, żeby nie zmarznąć.
– Na siedemdziesiątej, a ty? – odparł Kenneth, rozglądając się po ulicy. Nie wiedział, czy O'Conner chciał gdzieś jeszcze iść, czy uważał spotkanie za zakończone?
– Serio? Mam mieszkanie niedaleko kampusu, więc idziemy w podobną stronę. – Nie mógł ukryć zadowolenia z takiego obrotu spraw. Wcale nie chciał kończyć jeszcze tego spotkania.
– O, no to zajebiście – stwierdził Kenneth, uśmiechając się lekko. Do kampusu miał całkiem blisko, bliżej przynajmniej niż tutaj. Dobrze, że mieszkali zresztą w podobnych stronach. – To co, chcesz iść ze mną na sześć jeden?
– Sześć jeden? – zapytał Eliot zdezorientowany, ale zaraz się zreflektował. – Tak, tak! Jasne! – rzucił i uśmiechnął się do niego, ukrywając fakt, że nie miał bladego pojęcia, na co właśnie szli i czym było to całe sześć jeden. Autobusem? Pociągiem? Nie chciał, żeby Kenneth uznał go za kogoś, kto nawet nie znał się na liniach komunikacji miejskiej. Jechał nią tylko kilka razy w swoim życiu, ale tym też wolał się z nim nie dzielić.
– Czy wracasz inną linią? Nie wiem, czy sto dwunastka odjeżdża z tego przystanku – przyznał Kenneth i wydął wargi. – Chyba że jest tu blisko stacja, to możemy podejść. Nie orientujesz się?
– Yy... – Eliot popatrzył na niego, starając się nie wyglądać tak, jakby nie wiedział o czym właśnie rozmawiali. – Rzadko bywam w tych okolicach, a jak już jestem, to samochodem – wytłumaczył.
– Okej, chodź, zobaczymy. – Kenneth zaśmiał się i skinął głową w stronę, w którą powinni się udać. – Jak daleko mieszkasz od kampusu? Akademiki? – zapytał domyślnie, jednak podejrzewał, że skoro Eliot miał pieniądze, jego rodzice mogliby mu wynajmować mieszkanie, a nie jakiś marny pokój w domu studenckim. Nie zauważył miny chłopaka, który zastanawiał się właśnie, czy mówić mu prawdę. Po raz pierwszy chyba był tak ostrożny w opowiadaniu o swoim życiu.
– Mam kawalerkę – odpowiedział wreszcie O'Conner i zerknął na Kennetha, ciekawy jego reakcji. – Niedaleko kampusu, na Ellis Avenue.
– Mhm, spoko – przytaknął Kenneth, nie wyłapując, że Eliot mówił o tym, że miał to mieszkanie na własność. – Kojarzę ulicę, czasami nią przechodziłem, jak byłem na jakiejś imprezie – przypomniał sobie.
O'Conner uśmiechnął się, już nie ciągnąc dalej rozmowy o mieszkaniach. Zgarbił się, chowając szyję między ramiona, chyba za lekko się ubrał jak na taką pogodę. Na szczęście nie padało, ale zimny wiatr psuł wszystko. Pomimo tego ulice nie były całkiem puste, wciąż mijali zmierzających dokądś ludzi.
– Jak długo grasz w kosza? – zagadał Johnsona, gdy stanęli pod wiatą przystanku autobusowego, tutaj mniej wiało.
– Odkąd skończyłem dziesięć lat? Sam nie wiem, tak jakoś wyszło, że po szkole biegłem do domu i z kumplami z osiedla szliśmy na boisko. – Wzruszył ramionami. – Później zaczęło mi na tym zależeć coraz bardziej. W szkole należałem do drużyny, ale po średniej jakoś wszystko się skończyło.
Eliot popatrzył na niego zdziwiony, on miał mniejszy zapał do kosza, może dlatego, że rodzice zapewnili mu znacznie więcej zajęć, które nie ograniczały się tylko do koszykówki i szkoły. Jeździł nawet na koniach, mama zapisywała go wszędzie, gdzie tylko mogła, więc w rezultacie nie zainteresował się niczym szczególnie mocno.
– Szkoda – rzucił w końcu Eliot, po raz pierwszy używając w ich rozmowie poważnego tonu głosu. Wcześniej się tylko przekomarzali i żartowali. – Jeżeli byłeś w tym dobry, to żal tego nie wykorzystać. Ale jeszcze nie jest za późno – zauważył.
– Czy ja wiem, czy byłem aż tak dobry, żeby grać zawodowo? – Kenneth zerknął na niego z lekkim uśmiechem. Zaskoczył go ton głosu O'Connera, ale nie odebrał tego negatywnie. – Równie dobrze mógł mnie zobaczyć podczas meczy jakiś łowca talentów, cokolwiek. Po prostu lubię grać. Z tobą jak było? – Na to pytanie nie dostał od razu odpowiedzi. Eliot musiał się zastanowić, nigdy wcześniej nie myślał o tych kwestiach. Lubił imprezy i alkohol, nie lubił się uczyć i chodzić na wykłady – proste życiowe pragnienia. Gra w kosza była dla niego dodatkiem.
– Nie wiem jak było... zacząłem grać, okazało się, że jestem całkiem dobry, koniec – powiedział i wzruszył ramionami, zdając sobie nagle sprawę, że to chyba najnudniejsza historia, jaką Kenneth usłyszał. Zerknął na mężczyznę zaalarmowany, nie powinien mówić mu tego w taki sposób, jeszcze weźmie go za nieudacznika którym... no, którym tak właściwie był.
– Nie lubisz kosza? – zdziwił się Kenneth, nie wiedział, jak powinien odwołać się do jego słów. – Miałeś możliwość grania zawodowo?
– Nie no, lubię – mruknął Eliot ostrożnie, nie chcąc pogrążać się jeszcze bardziej. Miał duże możliwości, jeżeli chodzi o rozwinięcie swojej kariery, z żadnej jednak nie skorzystał, bo wciąż uznawał, że to nie to. No i w ten sposób wylądował na ekonomii, której szczerze nienawidził. – Ale nie tak, żeby pociągnąć to dalej, rozumiesz?
– Mhm, rozumiem. – Kenneth wpatrzył się w niego dłużej, aż w końcu wyciągnął papierosy. – Chcesz jednego? Od czasu do czasu popalam – rzucił. Zabrał je, bo wiedział, że będzie się trochę denerwował. – Ja też w sumie nie starałem się tak, żeby zacząć zawodową grę.
Eliot spojrzał na papierosy i odmówił, kręcąc głową, palenie nigdy go nie ciągnęło. Przyjrzał się, jak Kenneth odpala koniuszek peta, obejmuje filtr ustami i zaciąga się. Sam nie wiedział dlaczego, ale ten ruch wydawał mu się dziwnie erotyczny, aż odwrócił wzrok, gdy poczuł, że zrobiło mu się goręcej. Na szczęście panujący chłód skutecznie hamował jego budzące się podniecenie.
– Spoko dzisiaj było – rzucił Johnson, po czym zaciągnął się i wypuścił dym. Zerknął kątem oka na Eliota, który uśmiechnął się lekko, zadowolony, że nie tylko jemu się ten wieczór podobał.
– To pojutrze kosz, tak? – dopytał.
– No tak, w końcu muszę ci pokazać, co potrafię. – Kenneth pochylił się nad nim, żeby wydmuchać mu powietrze w twarz. Uśmiechnął się lekko, widząc minę Eliota, który w tym momencie przypomniał sobie, co oznaczało takie buchnięcie komuś dymem. Aż nabrał powietrza w płuca i mimowolnie odsunął się do tyłu, kątem oka starając się dostrzec, czy ktokolwiek to widział. Kenneth chciał się z nim pieprzyć?!
– Jasne, jasne – chrząknął. – Tak se myśl. – Starał się nie wyglądać na zdenerwowanego.
Johnson odpowiedział mu szerokim uśmiechem. Trochę go prowokował, nie mógł sobie tego odmówić. Chciał zobaczyć minę chłopaka po takim ruchu.
– Jutro zobaczymy. – Wyrzucił niedopałek, bo właśnie podjechał autobus. – Idź zająć miejsce, ja idę po bilety.
Eliot kiwnął głową, ciesząc się, że mężczyzna się tym zajął, on nie znał się na biletach, nie wiedział, jakie opcje godzinowe, czy minutowe są dostępne i jakie najlepiej kupić na ich trasę. Zajął więc miejsce w prawie pustym autobusie i wpatrzył się w Kennetha rozmawiającego z kierowcą. Uśmiechnął się mimowolnie, oceniając jego sylwetkę, teraz mógł mu się bezkarnie przyjrzeć. Coraz bardziej podobał mu się wygląd Johnsona. Szerokie, umięśnione ramiona i wąskie biodra – idealna sylwetka.
– Okej, kupiłem bilety. Wysiadamy w innym miejscu i znowu się przesiadamy. Jest trochę daleko – przyznał i zajął miejsce obok Eliota. Pachniał papierosami, zapach jego perfum zdążył się już ulotnić.
– Ogarniasz drogę, tak? – zapytał O'Conner dla pewności i mimowolnie przesunął się do Kennetha bliżej.
– Mhm, no jakoś dojechać tutaj musiałem. Wysiądziemy na pięćdziesiątej szóstej, przy parku Waszyngtona, okej?
Eliot kiwnął głową, nie miał zielonego pojęcia, czy mieli stamtąd dobre połączenie komunikacyjne, więc jedynie kiwnął głową, nie chcąc się wypowiadać. Skoro Kenneth wiedział, jak wrócić do swojego mieszkania publicznymi środkami transportu, to mógł mu zaufać. Cała droga powrotna minęła im na luźnej, już niezobowiązującej rozmowie. Znowu przekomarzali się, mając wrażenie, jakby ich znajomość nie trwała parę dni, raczej parę dobrych miesięcy. Szybko odnaleźli wspólny język.
Dojechali do miejsca przesiadki i gdyby nie Kenneth, Eliot przejechałby przystanek. W ogóle nie skupiał się na tym, gdzie się właśnie znajdowali.
– Okej, no to ty sprawdź tutaj, do jakiego przystanku masz najbliżej – poinstruował go Johnson, wskazując na rozkład jazdy zawieszony przy przystanku. – Ja spadam na drugi, mam bliżej z niego. To na razie? – pożegnał się.
Eliot zerknął na Kennetha, już wiedząc, że na żadne autobusy nie będzie czekać. Nie powiedział jednak tego na głos, uśmiechnął się do mężczyzny i kiwnął głową.
– No, na razie. Do poniedziałku – dodał szybko, chcąc mu przypomnieć o kolejnym spotkaniu.

***

Prawie każda niedziela dla Eliota wyglądała tak samo – wstawał, ubierał się w miarę elegancko i wsiadał do samochodu, żeby odwiedzić swój dom rodzinny. Jego mama zawsze albo zabierała jego i ojca do restauracji na obiad, albo kazała Elenor coś ugotować. Miało to ich zbliżyć, co oczywiście stanowiło jedną wielką hipokryzję – jego rodzicielka była ostatnią osobą, której mogłoby zależeć na jakichkolwiek więzach rodzinnych. Eliot do teraz pamiętał, jak ją kiedyś nakrył ze swoim kochankiem. Teraz oczywiście nie wtrącał się w sprawy między rodzicami, to było ich życie, a fakt, że tata akceptował wszystkie ekscesy swojej żony nie powinien go obchodzić. Mimo tego wszystkiego kochał ich, swoją apodyktyczną matkę i pobłażliwego ojca. Jak każdy mieli swoje zalety i wady, ale pomimo ich potrafili żyć razem w jakimś tam zalążku szczęścia, które oboje interpretowali inaczej.
Tego dnia okazało się, że Rose, matka Eliota, zaprosiła na obiad swoją kuzynkę, z którą miała do obgadania jakiś wakacyjny wyjazd. Helen była typową amerykańską gospodynią domową z wyższych sfer – wyszła za mąż za właściciela małej sieci prywatnych gabinetów dentystycznych, zrobiła sobie kilka zabiegów w salonach medycyny estetycznej, zajmowała się domem i dziećmi, których na szczęście teraz nie przywiozła ze sobą. Eliot już wiedział, że to nie będzie udany obiad.
Kiedy wszedł do salonu, zastał w nim ojca, siedział na kanapie, przeglądając coś na swoim tablecie ze znudzoną miną.
– Cześć – rzucił do niego i opadł na sofę tuż obok. Miał dobry kontakt ze swoim tatą, nawet jeżeli ten nie był zawsze zbyt skory do rozmowy i wolał milczeć niż się odzywać. Akurat gadulstwo Eliot odziedziczył po mamie. – Helen długo u nas będzie?
– Za długo – mruknął jego ojciec i spojrzał uważnie na syna. Jego cienkie okulary na czubku nosa o mało się z niego nie zsunęły i musiał je poprawić. – Znoszę ją już od piątku – poinformował go i westchnął cicho, bo Helen właśnie weszła do salonu, rozmawiając przez telefon. Uśmiechnęła się na widok Eliota i po chwili rozłączyła się. Odłożyła smartphona na szafkę i podeszła do młodego O'Connera.
– Cześć, Eliot! – przywitała się z nim poufale, zawsze była typem bardzo otwartej, towarzyskiej kobiety. W końcu Rose i Eliot mieli tę samą cechę. Młody O'Conner wymusił uśmiech i spojrzał na nią z udawaną radością, przecież kto normalny cieszyłby się na to spotkanie?
– Cześć, ciociu – powiedział i wstał, dając się jej wycałować sporymi ustami pomalowanymi na czerwono. O tyle dobrze, że jego mama miała jeszcze trochę oleju w głowie i prócz poprawiania piersi, nie robiła sobie krzywdy operacjami. Zresztą, Rose była o wiele ładniejsza od swojej kuzynki, co Eliot przyznawał z niejaką dumą.
– Co u ciebie słychać? Jak tam studia? Mama chwaliła mi się, że całkiem nieźle sobie radzisz. – Rose miała w zwyczaju koloryzować rzeczywistość, żeby wypadać lepiej przed osobami właśnie takimi jak Helen. Eliot nie lubił tego, ale nie dziwił się jej. Kuzynka jego matki potrafiła być zazdrosna i złośliwa, właśnie dlatego jego ojciec jej tak nie lubił.
– No, spoko – powiedział wymijająco i kiwnął głową. Nie musiał mówić, że czasem zwykłym fuksem zdawał egzaminy, właściwie to nikomu się tym nie chwalił. Wśród znajomych uchodził za lenia, Dakota nie raz zawracała mu głowę ględzeniem, by się więcej uczył, bo przecież ona miała jedną z najlepszych średnich na uczelni, była prawdziwą prymuską. – Daję radę. Kiedy przyjechałaś? – zagadał i sięgnął po jedno z ciastek, jakie Elenor wystawiła na stolik.
– W piątek, mam kilka spraw do załatwienia. Wiesz, jak to jest, Oliver chciał, żebym mu też pomogła w interesach – wyznała i uśmiechnęła się do Eliota szeroko. Zawsze go lubiła, odkąd tylko go poznała w wieku trzech latach. Rose ciągle powtarzała, że po prostu zazdrościła urody jej syna.
– Kochanie! – usłyszał głos matki i spojrzał w stronę wejścia do salonu. Rose wyglądała bardzo elegancko, jak zwykle zresztą, podobała mu się dużo bardziej niż Helen, co czasami, kiedy miał lepszy dzień, mówił jej, żeby poprawić matce humor i się trochę przypodobać.
– Cześć, mamo – przywitał się z nią, uśmiechając przy tym lekko. Jak każde dziecko lubił słuchać miłych słów od swojej mamy, chociaż czasem naprawdę jej nie trawił, czy nawet wyzywał w myślach. Mimo wszystko jednak jakaś więź między nimi była, lubili razem jeździć na zakupy, rozmawiać o modzie, czy najnowszych wydarzeniach ze świata show biznesu, pod tym względem akurat byli identyczni.
– Pięknie wyglądasz – powiedział bardzo wyraźnie i głośno, by przypadkiem nie umknęło to Helen. Rose uśmiechnęła się szeroko, słysząc komplement, za który podziękowała. Podeszła do niego i Eliot pocałował ją w policzek. Zwykle witali się tak tylko na pokaz, nie byli względem siebie aż tak wylewni, gdy nikt nie patrzył.
– Zaraz będzie obiad. Eleonor zrobiła dzisiaj Chili Con Carde z indyka, wiem, że lubisz. – powiedziała i zebrała mu włosy za ucho. Eliot uśmiechnął się do niej, Rose zawsze przy rodzinie grała troskliwą matkę, co jakoś szczególnie mu nie przeszkadzało. Lubił być w jej centrum uwagi, jako małe dziecko bardzo się jej trzymał, wtedy wolał mamę od ojca, co zmieniło się gdy wszedł w okres dorastania i zaczął zauważać plusy milczenia taty. Rose faktycznie momentami trochę zbyt dużo mówiła.
– To super – rzucił. – Nakryła już do stołu? – zapytał. – Może pójdę jej pomóc?
– Mhm, możesz do niej iść i jej pomóc. – Rose zgodziła się, wiedząc, jak jej syn lubił gosposię. Eliot od razu udał się do kuchni. Przywitał Eleonor, która aż podskoczyła, przestraszona.
– Eliot, nie strasz! – sapnęła i aż złapała się za serce, na co on się zaśmiał.
– Przepraszam, chyba powinienem krzyczeć przed drzwiami, że wchodzę.
– Wtedy też mnie przestraszysz! – zaprotestowała od razu i spojrzała na niego ze złością. – Wchodź jak człowiek – mruknęła i wróciła do gotowania. Eliot jednak wiedział, że nie była zła. – Jak ci minął tydzień, w porządku? – zagadnęła go, kiedy próbowała dania.
– Normalnie, wstałem, ubrałem się i przyjechałem – powiedział i podszedł do niej, zaglądając jej przez ramię. – Pokaż – mruknął, a Elenor przysunęła do niego łyżeczkę na której znajdował się sos. Chłopak od razu się do niego wychylił i go posmakował. – Boski – zamruczał zadowolony. – Helen daje ci się we znaki? – zapytał ciekawy, opierając się o kuchenny blat. Pomieszczenie było bardzo przestronne, z wielkim oknem nad zlewozmywakiem. Kuchnię utrzymywano w jasnych, ciepłych barwach.
– Nie jak jest twój ojciec. Ale czasami jak nikogo nie widzi, to mi dokucza – poskarżyła się. Helen nie lubiła Eleonor, Eliot nie wiedział w sumie dlaczego, z rodzicami podejrzewali, że ich gosposia kogoś po prostu przypominała ciotce. To jednak w żadnym stopniu jej nie usprawiedliwiało.
– Głupia cipa – skomentował Eliot, zabierając z talerzyka jedno ciastko z czekoladą, które upiekła gosposia. Zapchał sobie nim usta i rzucił niewyraźnie: – Ne łubię jej.
– Uważaj, bo jeszcze usłyszy! – upomniała go Latynoska. – I nie jedz tego, to na podwieczorek! – Pacnęła go ścierką po ramieniu. – Idź rozłożyć talerze do jadalni, zaraz będzie gotowe.
– Jesteś okropna – skwitował tylko, ale złapał za naczynia i zabrał je, przeżuwając jeszcze słodkie ciastko. Przeszedł do jadalni, w której znajdował się duży ciemny stół, a przy nim obite ciemnobrązową skórą krzesła. Zaczął rozstawiać białe, porcelanowe talerze, wpatrując się przy tym w widok zza oknem. Lubił swój dom, nie był za duży, ale każdy miał w nim wystarczająco dużo miejsca, żeby czuć się swobodnie. Czasami, kiedy jego rodzina miała złe dni, nie wchodziła sobie w drogę, mijając się tak skutecznie, że nikt nikogo nie prowokował.
Jadalnia była niewielkim, ale bardzo widnym pomieszczeniem, a to wszystko dzięki przeszklonej ścianie wychodzącej na ogród. Podobnie zresztą jak w salonie, w którym jedna część też składała się z wielkiego okna z przejściem na taras.
– Och, jak wspaniale pachnie! – usłyszał dość piskliwy głos cioci, która właśnie weszła do ich jadalni. – Ta wasza Elenor wspaniale gotuje! – chwaliła, chociaż Eliot dobrze wiedział, że wcale gosposi nie lubiła. Uśmiechnął się więc do Helen, starając się nie wyglądać przy tym zbyt złośliwie.
– Po obiedzie sama będziesz mogła jej to powiedzieć. Ucieszy się. – Ciotka uśmiechnęła się tylko oszczędnie, ale nie skomentowała tego. Poprawiła jeden z talerzy, które rozłożył Eliot i spojrzała na niego.
– Przystojniejesz z roku na rok. Mama mi mówiła, że masz już dziewczynę i że jest śliczna.
– Tak – odpowiedział. – Nie dość że ładna, to jeszcze inteligentna, jest jedną z najlepszych studentek na uniwersytecie – pochwalił się. Normalnie nie szczycił się tak osiągnięciami Dakoty, teraz jednak czuł presję, musiał pokazać Helen, że miał idealne życie.
– No to świetnie – pochwaliła go, jednak już nie mogli kontynuować rozmowy, kiedy do jadalni weszli państwo O'Conner. Ojciec usiadł jak zwykle u szczytu stołu, Eliot i Rose zajęli miejsca naprzeciwko. Nigdy nie bawili się w jakieś dziwne wykorzystywanie całej powierzchni stołu, żeby pokazać jakąś hierarchię, to akurat Eliot lubił w ich obiadach.
Helen, na nieszczęście najmłodszego O'Connera, wybrała sobie krzesło właśnie obok niego, jakoś to musi przeżyć, pomyślał, gdy do jadalni weszła Elenor i postawiła na stole misę z daniem. Obiad nie minął mu tak tragicznie, jakoś zdzierżył gderającą mu nad uchem ciotkę i mamę, która prawie w każdym słowie starała się pokazać, jakie to ich życie jako rodziny było wspaniałe. Do tego już się Eliot przyzwyczaił, więc po prostu słuchał tego ze zblazowaną miną, przeżuwając powoli jedzenie. Gdy skończyli, wymigał się z rodzinnego siedzenia przy kawie pomocą Elenor w kuchni. Po trzech godzinach mógł pożegnać się ze wszystkimi i wrócić do auta, kiedy już usiadł za kierownicą, z westchnieniem pełnym cierpienia stwierdził, że potrzebny mu jest jeszcze jeden dzień na odpoczynek... ale nie będzie miał nawet spokojnego wieczora, bo umówił się z Dakotą.   

5 komentarzy:

  1. Kocham Was za tak częste dodawanie rozdziałów! <3
    A Eliot jaki dumny, nie da po sobie poznać, że czegoś nie wie... :D
    Kenneth wciąż jest słodki, szkoda, że ten Derek coś od niego chce. Coś kombinuje, chyba.

    Meczyk już niedługo. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowne tempo dodawania rozdziałów. Uwielbiam Kennetha a Eliota nawet zaczynam lubić :P. Okazało się, że nie jest aż taki pewny siebie i rozkapryszony jakby się mogło zdawać na pierwszy rzut oka. Urzekły mnie te momenty kiedy był niepewny siebie przy Kenneth'cie, okazuje się, że bogactwo w pewnych aspektach może być kłopotliwe :P, zrobiło z niego nieco nieporadnego chłopca w obliczu komunikacji miejskiej. Liczyłam na mały pocałunek :P ale jak widzę, postanowiłyście trzymać czytelnika jak najdłużej w bolesnym napięciu ;) ... niech wam będzie. Co do Dereka - lubię jak go kreujecie, :P ma gostek jakieś problemy z relacjami międzyludzkimi i ewidentnie nie pasuje do swojego dotychczasowego chłopaka, powinien go ktoś porządnie kopnąć w dupę, żeby się ogarnął, stanowi całkiem ciekawą osobowość.

    Dajcie więcej smsów albo rozmów z chatu pomiędzy chłopakami - bardzo dobrze wam wyszły :) uwielbiam te ich dwuznaczności i flirty ;).

    Weny! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Eliota ciężko pokochać, ale jak już się to zrobi, to na zawsze! ;) Wraz z kolejnymi rozdziałami bohaterowie będą pokazywać swój charakter, więc czasami bardzo zaskoczą :D Cieszymy się, że podoba ci się postać Dereka, nie każdy ją lubi, ale dla mnie jest całkiem pocieszny ;) Chatowanie i SMSy między chłopcami cały czas będą się przewijać no i flirt oczywiście też.
      Dziękujemy za komentarz! :)

      Usuń
  3. Super i fajnie czyta. 👻

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy pójdą na kosza, to pewnie będzie się coś działo. Już w sumie to i tak Eliot zna orientację Kenntha to się dobrze zapowiada. Rozdział super, czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń