Pasta D'Arte
Pasta D'Arte, restauracja, do której zaprosił go
Eliot, znajdowała się w Forest Glen i serwowała chyba najlepsze
włoskie jedzenie w całym Chicago. Niestety Kenneth nie miał do
niej zbyt wygodnego dojazdu – nie dość, że musiał dwukrotnie
się przesiadać, to jeszcze w autobusach spędził dobre półtorej
godziny. Na szczęście pogoda dopisała – nie było ani za ciepło,
ani za zimno, więc podróż minęła mu całkiem spokojnie.
Kiedy wysiadł z busa, poprawił poły kurtki i
przejrzał się w witrynie sklepu, przed którym stanął. Uśmiechnął
się lekko, stwierdzając, że wyglądał całkiem nieźle. Założył
na siebie jedne z lepszych ubrań w swojej szafie – luźne dżinsy
od Lee, które kupił kiedyś na wyprzedaży i wojskową kurtkę z
Topmana. Dostał ją prezencie od Emmy trzy lata temu i dopiero w tej
wiosny się do niej przekonał. Wcześniej wydawało mu się, że
nigdy by po nią nie sięgnął, ale ostatnio przyłapał się na
coraz częstszym noszeniu tej katany. Pod nią założył czarny top
z dekoltem w serek, odsłaniający kawałek torsu, wyglądał w nim
naprawdę bardzo dobrze, nawet jego siostra kiedyś mu to przyznała,
gdy go w nim zobaczyła.
Z tego co się orientował, miał do przejścia jeszcze przecznicę, więc nie chciał już czekać. Nie chciał się spóźnić, a kiedy zerknął na zegarek, zdał sobie sprawę, że zostało mu tylko kilka minut. Rzadko bywał w tej części miasta, ale kojarzył jeden z charakterystycznych oszklonych budynków banku. Kiedyś musiał tutaj być, w końcu niedaleko znajdował się spory park i osiedla mieszkalne.
Z tego co się orientował, miał do przejścia jeszcze przecznicę, więc nie chciał już czekać. Nie chciał się spóźnić, a kiedy zerknął na zegarek, zdał sobie sprawę, że zostało mu tylko kilka minut. Rzadko bywał w tej części miasta, ale kojarzył jeden z charakterystycznych oszklonych budynków banku. Kiedyś musiał tutaj być, w końcu niedaleko znajdował się spory park i osiedla mieszkalne.
Zdał sobie sprawę, że im bardziej zbliżał się do
wskazanego miejsca spotkania, tym bardziej zaczął się denerwować.
Dla tego wieczoru odmówił Derekowi, który chciał się spotkać w
jego kawalerce. Kenneth zdał sobie sprawę, że teraz już nie latał
za nim jak pies z wywieszonym językiem. Podobała mu się ta zmiana.
Eliot dotarł pod Pasta D'Arte wcześniej, więc nie
pozostało mu nic innego jak zaczekać na Johnsona. Wejście do
restauracji składało się z kamiennych kolumn inspirowanych
architekturą starorzymską. Między nimi znajdowały się drzwi z
dębowego drewna.
Czekał kilka minut, rozglądając się, aż w końcu
wyciągnął telefon, by sprawdzić godzinę. Kenneth miał jeszcze
chwilę, żeby dojść, więc jedyne co mógł zrobić, to czekać.
Wsunął ręce do kieszeni kurtki i oparł się o mur, mając
nadzieję, że chłopak się nie spóźni. Czuł na to spotkanie
dziwną, nieznaną ekscytację. Zupełnie inaczej przeżywał
spotkania ze znajomymi, czy nawet te z Dakotą.
Wreszcie dostrzegł wysokiego, barczystego murzyna na
początku ulicy. Mężczyzna wszedł w światło latarni i obaj się
rozpoznali. Eliot momentalnie uśmiechnął się, tak samo zresztą
jak i Johnson, który jednak zrobił to już mniej wylewnie.
Wykrzywił tylko lekko usta i zwolnił kroku – chciał dobrze
wypaść, bo czuł, że teraz każdy jego ruch był pod pilną
obserwacją O'Connera.
– To co, gotowy na sprzedanie nerek? – rzucił do
Eliota, gdy w końcu do niego doszedł. Zerknął na oryginalne
wejście do knajpki. Bał się cen w tej restauracji, miał nadzieję,
że nie pozbawi się wypłaty po wizycie tutaj.
– Nerek tak, ale wątroba może się do niczego nie
przydać – zażartował ten, podchodząc do brązowych drewnianych
drzwi i nacisnął na klamkę. Kiedy je uchylił, od razu poczuł
przyjemny zapach jedzenia, na co jego żołądek przypomniał mu, że
nie jadł dzisiaj obiadu. – Pamiętaj o piwie – rzucił jeszcze
wesoło, przechodząc z małego korytarza, na którego ścianach
pozawieszane były różne obrazy z włoskimi widokami; minęli je i
weszli do sali głównej. W środku panował spory tłok, prawie
wszystkie stoliki były pozajmowane. Wnętrze knajpy utrzymywano w
ciemnych, ale nieprzytłaczających barwach, czerwień mieszała się
z czernią i brązem, a żółty, ciepły blask świec poustawianych
na drewnianych stołach, wszystko łagodził. Do takich miejsc
zazwyczaj chodziło się właśnie wtedy, gdy chciało się chociaż
w małym stopniu poczuć europejski klimat.
– Widzisz coś wolnego? – zapytał Kenneth,
rozglądając się. W takich sytuacjach nowe towarzystwo trochę go
krępowało, czuł przy Eliocie zarówno niepewność jak i
ekscytację.
– Tam – powiedział O'Conner i wskazał na stolik w
kącie, na którym znajdowała się jakaś karteczka. Gdy podeszli
bliżej, okazało się, że widniał na niej napis „rezerwacja”.
– Wiedziałem, że ciężko będzie ze stolikiem w sobotę
wieczorem, więc zadzwoniłem do nich – mruknął i wzruszył
ramionami, ściągając z siebie kurtkę, którą później
przewiesił na oparcie krzesła. Nie była to ekskluzywna
restauracja, brakowało nawet kelnera przy wejściu, który
rozdzielałby klientów na miejsca, ale Eliot dobrze się tutaj czuł.
Jego matka nigdy nie lubiła tego miejsca, była tutaj tylko raz,
kiedy całą ich rodzinę zabrał tutaj brat Rose, gdy przyjechał
z Detroit w odwiedziny. Ona wolała wybierać bardziej elitarne
miejsca. Eliot wiedział, że ta knajpa pasowała idealnie na jego
pierwsze spotkanie z Johnsonem. Właśnie dlatego ją zaproponował.
Kenneth uśmiechnął się szeroko, też ściągając z
siebie kurtkę. Usiadł przy stoliku i od razu sięgnął po kartę.
– To... jakie piwo lubisz? – Spojrzał na O'Connera
niepewnie, znowu czując ten dziwny rodzaj niepewności, którego nie
mógł się pozbyć przy kimś, kogo nie znał.
– Mają tu takie zajebiste, z kawałkami cytrusów –
padła odpowiedź. Eliot pochylił się nad stołem i spojrzał z
bliska na jego twarz. Kenneth nawet nie zdawał sobie sprawy, że
marszczył groźnie brwi. – Cytryna, limonka, pomarańcze i
grapefruity. Zajebiste, mówię ci.
– Tak? – Johnson wstrzymał oddech, nie mogąc się
ruszyć. Wpatrywał się w twarz chłopaka z napięciem, jakby
oczekiwał, że ten zrobi coś jeszcze. Dopiero po chwili
zreflektował się i odchrząknął. – Dobra, to idę kupić. –
Chciał już coś wypić i w końcu się rozluźnić. Miał wrażenie,
że z każdą minutą zamiast stawać się pewniejszy, zaczęła go
krępować obecność O'Connera. Nie tylko mu się to nie podobało,
ale był na siebie zły, że zachowywał się w taki sposób.
Powinien w końcu przestać się przejmować i nie myśleć ani o
konsekwencjach, ani o tym że Eliot może pomyśleć o nim coś
głupiego. W końcu Kenneth nie był idiotą, żeby błaźnić się
na każdym kroku.
– Okej, później wybierzesz pizzę – powiedział
chłopak, obserwując go badawczo. Johnson wreszcie wstał i podszedł
do baru, a O'Conner nie spuszczał z niego wzroku. Przypomniał mu
się wczorajszy film porno, do którego z wielkim zaangażowaniem
sobie trzepał. Na samą myśl aż zrobiło mu się goręcej.
Cholera, Johnson naprawdę był podobny do tego aktora, od którego
ostatniego wieczora nie potrafił oderwać wzroku. Chrząknął
nerwowo i szybko spuścił spojrzenie, modląc się, by mu nie
stanął. Zaczął wyobrażać sobie grube, nieatrakcyjne tyłki, ale
przez te myśli ciągle przebijały mu się zgrabne, murzyńskie
pośladki. Poczuł, jak zaczyna twardnieć, kurwa, jakie to
żałosne.
Kenneth nawet nie był świadomy jego myśli. Zamówił
piwo, za które zapłacił niestety nieco więcej niż normalnie w
knajpach. Wyższą cenę zrekompensował mu jednak widok cytrusów na
dnie szklanego kufla. Podziękował barmanowi – przeciętnemu
mężczyźnie w średnim wieku – i wrócił do stolika.
– Niezłe, jestem ciekawy, jak smakują – rzucił
Johnson, a sama świadomość tego, że zaraz coś wypiją,
sprawiała, że zaczynał się powoli rozluźniać.
Eliot miał jednak nieco inny problem, on się rozluźnił
aż za bardzo, do tego stopnia, że wylądował z pełnym wzwodem w
spodniach i teraz nie miał pojęcia, co powinien z nim zrobić.
Uśmiechnął się do mężczyzny, sięgając po kufel, wziął spory
łyk trunku, modląc się w duchu, by zaraz jego ekscytacja opadła.
– To jaką chcesz pizzę? – zmienił temat,
zaczynając czuć się niekomfortowo. Jeszcze nigdy nie podniecił
się podczas zwyczajnej rozmowy! Jasne, że jak był dzieciakiem z
burzą hormonów, to często zdarzała mu się wpadka i to w najmniej
spodziewanych momentach, ale... cholera, teraz tylko rozmawiali!
– Nie lubisz ostrych, tak? – zapytał Kenneth,
chcąc wybrać coś, co pasowałoby im obu. Spojrzał na kartę i
milczał przez chwilę, studiując menu. – Jakieś specjalne
życzenia? Ja bym chciał bekon. Do reszty się dopasuję –
stwierdził i podał mu menu.
Eliot wpatrzył się w nie, przesuwając wzrokiem po
rodzajach pizz, jedna z nich nazywała się bardzo oryginalnie – lata dziewięćdziesiąte, aż zmarszczył brwi i zerknął na
Kennetha. Mężczyzna miał twarz nienaznaczoną zmarszczkami,
wyglądał naprawdę bardzo młodo, to jasne, że robił sobie jaja z
tą trzydziestką siódemką na karku.
– Do jakich klubów chodziłeś w latach
dziewięćdziesiątych? – podpuścił go, nie mogąc powstrzymać
się od szerokiego uśmiechu.
– W latach dziewięćdziesiątych? Przecież... –
Kenneth nagle zrozumiał, o mało się nie wygadał! Zawstydzenie
zamaskował neutralnym uśmiechem i wzruszył ramionami. – Kiedyś
były inne kluby, teraz są lepsze – powiedział wymijająco, nie
mając pojęcia, jakie knajpy dawniej były modne. W latach
dziewięćdziesiątych był zbyt zajęty zabawami i bajkami. Jego
rodzice nie chodzili do klubów, skąd miał jakieś znać?
Eliot pochylił się nad stołem, powoli węsząc już
wygraną. Czekał tylko na odpowiedni moment, by to oznajmić
Kennethowi.
– A jaki był twój ulubiony?
– Nie chodziłem wtedy zbyt często do klubów! –
zaprotestował, ale wyczuł, że Eliot już się domyślił.
Chłopak po chwili parsknął śmiechem.
– Jasne – powiedział rozbawiony miną Kennetha,
który starał się ciągnąć swoje kłamstwo dalej. – Szach mat,
Johnson. Podaj mi swój ID. – Uśmiechnął się szeroko i
wyciągnął przed siebie dłoń, poruszając palcami, by pogonić
mężczyznę. Ten wydął wargi niezadowolony, ale nie ruszył się.
Nie sądził, że Eliot to tak rozegra, a on tak łatwo da się
podpuścić. W końcu, widząc minę O'Connera – jego błyszczące
spojrzenie i łobuzerski uśmieszek na ustach, wyciągnął portfel i
podał mu dokument.
Eliot przewrócił w dłoniach biały prostokątny
plastik z czerwonym paskiem u góry i napisem Illinois, jego uwagę
od razu przykuło zdjęcie mężczyzny, nie rok urodzenia. Aż się
uśmiechnął na widok groźnej miny Kennetha. Wyszedł naprawdę
seksownie.
– Jesteś fotogeniczny – zauważył.
– Fotogeniczny do akt kryminalnych? – zapytał z
rozbawieniem Kenneth i sięgnął do swojego piwa. Aż zamruczał,
kiedy upił trochę. Rzeczywiście dało się w nim wyczuć cytrusy.
– Naprawdę dobre – pochwalił, unosząc kufel w stronę Eliota.
– To teraz już wiesz, że spotykasz się z dwudziestotrzyletnim
zabójcą – mówiąc to, ściszył nieco głos, żeby nikt go nie
usłyszał.
– To chyba mnie polubiłeś, bo wydaje mi się, że
jeszcze żyję – odpowiedział i nachylił się nad stołem. –
Zabawnie się mnie oszukiwało? – zapytał z pozornym oburzeniem.
– Nie mogłem się powstrzymać. – Kenneth
spróbował się wytłumaczyć, ale po tonie głosu można było
poznać, że wcale nie czuł się winny. – Naprawdę wyglądam na
trzydzieści siedem lat?
– Jasne, że nie – sapnął i pokręcił głową. –
Żartowałem z tym, że uwierzyłem – skwitował ostatecznie, żeby
nie wyjść na łatwowiernego idiotę.
– No dobra, dobra. – Kenneth roześmiał się,
widząc obrażoną minę Eliota, który czasami zachowywał się jak
rozpieszczony arystokrata. – Ja nie zgadłem, ile ty masz lat. Ty
nie zgadłeś, ile ja mam, to przynajmniej spotkaliśmy się w
knajpie, żeby wypić piwo i pogadać. – Chciał, żeby to
spotkanie przebiegło jak najlepiej. Dobrze mu się rozmawiało z
O'Connerem.
Eliot prychnął i oparł głowę na dłoni, wpatrując
się w menu.
– Za to wszystko powinienem zamówić pizzę z
owocami morza i wcisnąć ci mackę ośmiornicy w nos. – Wydął
wargi, ale kącik jego ust drgnął. Kenneth miał naprawdę ładną
barwę głosu, kiedy się śmiał, nawet nie przeszkadzało mu tak
bardzo, że nabijał się z niego.
– Wygrałeś – stwierdził Johnson, uśmiechając
się szeroko, wciąż bardzo rozbawiony. – Żadnych ośmiornic, a
ja już będę siedział cicho.
– Więc farmerska? – zapytał, a kiedy otrzymał
odpowiedź twierdzącą, wstał i poszedł ją zamówić. W końcu to
on musiał za nią zapłacić, skoro przegrał zakład. Zamówił
jeszcze dodatkowy sos i wrócił do stolika. Wypili całe piwo w
oczekiwaniu na jedzenie. Rozmawiali, odnajdując się w swoim
towarzystwie naprawdę dobrze i mimo że na początku obaj czuli się
trochę skrępowani, później to uczucie zniknęło. – To co?
Kiedy umawiamy się na kosza? Skopię ci dupę – powiedział
pewnie, nie biorąc nawet pod uwagę opcji, że mogłoby się stać
inaczej. Jeżeli chodziło o umiejętności sportowe, był ich bardzo
pewny.
– Ty mi skopiesz dupę? – Kenneth spojrzał na
niego wesoło, ale tylko oczy go zdradziły. Głos i wyraz twarzy
pozostał tak samo groźny jak wcześniej. – Poczekaj, studenciku,
jak zobaczysz mnie na boisku. Zmienisz zdanie o swoich
umiejętnościach – rzucił dumnie, chcąc mu pokazać, że był
świadomy własnej gry.
– Ale jesteś pewny – stwierdził O'Conner,
opierając się ramionami na stole. – To chyba musimy się umówić
na mecz, żebyś przestał obrastać w piórka.
Kenneth już miał coś odpowiedzieć, ale kelner
właśnie podał im pizzę. Była naprawdę wielka, więc Eliot
musiał się wykosztować. Dostali dwa osobne talerze i sztućce,
którymi mogli podzielić pizzę.
– To skoczę po jeszcze jedno piwo, hm? – zapytał,
nie chcąc być nie fair względem chłopaka. Kenneth zdążył się
już mniej więcej zorientować, jakie ceny wyznaczono w restauracji,
więc szybko sobie przekalkulował, ile musiała Eliota wynieść
dzisiejsza kolacja. Doszedł do wniosku, że to było stanowczo za
dużo, gdyby on kupił tylko po kuflu piwa.
– Jasne – odparł O'Conner, nakładając sobie
jedzenie na talerz. Miał już wrażenie, jakby żołądek przykleił
mu się do kręgosłupa z głodu, ale mimo to poczekał na Kennetha,
aż ten wróci. Aromatyczny zapach pizzy wcale nie ułatwiał
oczekiwania. – Zasmakowało ci – zauważył zadowolony, gdy
Johnson przyszedł z dwoma kuflami.
– Nie piłem jeszcze takiego – przyznał ten z
uśmiechem i usiadł przy stoliku. – Spróbuj pierwszy, jak się
zatrujesz, będę wiedział, żeby jej nie jeść – rzucił z
rozbawieniem i nałożył sobie na talerz kawałek.
Nie zwracali uwagi na resztę klientów. W restauracji
panował gwar, więc musieli mówić trochę głośniej niż
normalnie, dobrze lub nie skutkowało to też tym, że bardziej się
do siebie nachylali. W tle leciała jakaś włoska muzyka, jednak nie
słyszeli jej na tyle, by mogła im przeszkadzać albo ich irytować.
Atmosfera w Pasta D'Arte była naprawdę bardzo przyjemna.
– Jak się zatruję, to wszyscy pomyślą, że to
twoja wina – odgryzł się. Zaczął jeść pizzę, używając do
tego noża i widelca, które dał im kelner. Aż się uśmiechnął,
kiedy ją przeżuwał, była naprawdę dobra, z całą masą
mozzarelli i ziół. Kenneth obserwował go przez chwilę, patrząc
na niego trochę rozbawiony, no bo jaki normalny facet jadł takie
jedzenie sztućcami? Ale i on musiał po nie sięgnąć. Nie chciał
w końcu wyjść na jakiegoś wieśniaka. – Będziesz miał kolejną
sprawę w papierach – rzucił Eliot i zerknął na niego. – A tak
w ogóle, jak tam z kolesiem, którego pobiłeś?
– Z Andersenem? – zdziwił się Johnson. On sam już
o nim nie myślał, nie interesowało go, co się stało z tym
idiotą. – Nie mam pojęcia, ale chyba go nie zamknęli. Niestety –
mruknął i rozsmarował sos na trójkąciku pizzy, której w końcu
spróbował. – Zajebista – stwierdził z pełnymi ustami,
uśmiechając się do Eliota. – Naprawdę zajebista – powiedział
najwyraźniej jak potrafił, na co chłopak zaśmiał się i pokiwał
głową. Wiedział, że będzie mu smakować, w końcu Eliot O'Conner
miał najlepszy gust, co oczywiście nie mogło podlegać żadnym
wątpliwościom.
– A dlaczego tak się nie lubicie? – zapytał
ciekawy. Kenneth był intrygującym facetem, pomimo swojego groźnego
wyglądu, po bliższym poznaniu wcale nie wydawał się być
konfliktowy.
– Dlaczego? – zapytał Kenneth, gdy przełknął.
Popił świeżo nalanego piwa. – Dowalał się do mojej siostry
kiedyś, a ona nie jest nim zainteresowana. To typ głupiego pijaka,
który tylko zaliczałby panienki i szukał zaczepki. – Wzruszył
ramionami. – Od zawsze się nie lubiliśmy, mieszkaliśmy w tej
samej dzielnicy.
Eliot oparł brodę na ręce, odrywając się od
jedzenia. Wpatrzył się w Kennetha, lustrując go wzrokiem, pod
którym Johnson poczuł się trochę niepewnie, w O'Connerze było
coś, co przyciągało i odpychało jednocześnie. Patrzył na
każdego z taką wyższością i pewnością, jakby był wychowany co
najmniej w rodzinie królewskiej.
– Mam nadzieję, że rozwaliłeś mu przynajmniej
jedną kość, hm? – zapytał i sięgnął po piwo. – Bo jeżeli
nie, to trochę nie fajny interes, że trafiłeś na kilka godzin na
komisariat – stwierdził. W tym momencie jednak rozdzwoniła się
komórka Kennetha, mężczyzna sięgnął do niej i aż uniósł
brwi, gdy zobaczył, kto do niego dzwonił. Derek.
No i oczywiście za krótko. Nawet z knajpy nie wyszli. No cóż zaczekam i wiecej weny życzę tak by wystarczyło na dłuższy rozdział. 😃🐸
OdpowiedzUsuńBrzmi jak zarzut :)
UsuńNie do końca jak zarzut czytam bardzo szybko, nie mogę sie doczekać dalszego ciągu historii i dla mnie to brzmi jak pochwała skoro piszesz tak że ciągle mi mało:-)
UsuńDlatego właśnie staramy się dodawać jak najczęściej. Wiemy, że rozdziały nie są za długie, ale myślę, że na częstotliwość ich publikacji nikt nie może narzekać. ;)
UsuńNie lubię Dereka!
OdpowiedzUsuńAch te wszystkie przygotowania, to zdenerwowanie, ta niepewność. Słodkości <3. Mam nadzieje, że ten telefon nie popsuje wieczoru. Znaczy atmosfery i wyjdzie z tego całkiem miłe spotkanie. Po za tym oni nie mają prawa wylądować po tej randce w łóżku. Nie daje im nawet prawa do pocałunku. Najpierw Kenneth zrywa z Derekiem a dopiero potem jest wielkie love story z Eliotem. Tak musi być.
Ale podczas meczu jeden na jednego, mogą (nie)chcący na siebie wpaść, przewrócić się i niefortunnie jeden twarzą/ustami wyląduje na drugim. I to nic, że potem jeden będzie chciał pożreć drugiego. Zdarza się *^*
No, no... weźcie mi stamtąd Dereka, na co on komu :<
OdpowiedzUsuńUwielbiam te ich rozmowy, a Kenneth...
Kenneth to słodziak.
Będę się chyba powtarzać pod każdym rozdziałem, jeśli chodzi o niego. :D
To teraz meczyk! Nie dajcie nam umrzeć z ciekawości! :D
Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! <3
Tak swoją drogą, może Eliot wykaże się jakąś zazdrością jeśli chodzi o Dereka...
Może być ciekawie. :>>>
Czemu nikt nie lubi Dereka? xd Może nie jest jakiś najlepszy, ale wydaje mi się on strasznie słodki na swój dziwny sposób... a jeszcze potem jak by zaczęło mu bardziej zależeć i stał się nawet zazdrosny *_*
OdpowiedzUsuńOczywiście to nie tak że nie dopinguję Kennethowi i Eliotowi ;p