Dziękujemy za komentarze i cenne uwagi, jak już pisałyśmy, na pewno weźmiemy je sobie do serca. Tymczasem zapraszamy na kolejny rozdział Clasha :)
Klucze do mieszkania
Eliot
popatrzył na niego zaskoczony, nie wiedząc, co powinien o tym
myśleć. Kenneth był zły, to zauważył od razu. Aż przełknął
ciężko ślinę, gdy zdał sobie sprawę, że przecież niedawno z
sali wyszła Dakota... spotkała się z Kennethem?
–
Hej – odpowiedział z wyraźnym napięciem w głosie.
– Co
tam? Słyszałem, że jesteś zmęczony – zaczął i podszedł do
łóżka Eliota. – Wpadłem, bo miałem chwilę, ale mogę wrócić
do domu. – Spojrzał na O'Connera uważnie, ze zniecierpliwieniem,
zastanawiając się, czy Eliot wspomni coś o Dakocie.
–
Kto ci tak powiedział? – zapytał i zmarszczył brwi, patrząc na
Kennetha tak, jakby chciał wyczytać z jego twarzy, czy faktycznie
spotkał się z dziewczyną.
– A
jak myślisz? – Johnson uniósł brwi i podał mu czekoladki.
Eliot
spojrzał na nie, chcąc jak najszybciej się z tego wyplątać.
–
Mam problemy na uczelni – zmienił nagle temat. – Nie wiem, czy
zdam.
Kenneth westchnął cicho i przysiadł na łóżku Eliota. Nie
wiedział, co powinien na to odpowiedzieć, bo przecież nie potrafił
mu pomóc.
–
Duże? – zapytał więc, wiedząc, że Eliot chciał o tym
porozmawiać.
–
Mhm – odpowiedział i kiwnął sztywno głową, ciesząc się ze
zmiany tematu. – Bardzo. Nie wiem, jak się z tego wygrzebię.
–
Zawsze możesz powiedzieć, że byłeś w szpitalu. Masz przecież
zaświadczenie – mruknął niepewnie i potarł dłonie, kiedy
zauważył na półce książki i plik notatek. Dakota musiała mu je
przynieść. – Mam spadać? Chcesz się pouczyć? – zapytał,
nagle zupełnie inaczej interpretując zmianę tematu Eliota. Chciał
mu łagodnie zasugerować, że był zajęty. Od razu wstał.
–
Nie! – sapnął od razu Eliot. Może i miał dużo do roboty, ale
naprawdę nie chciał rezygnować ze spotkania z Kennethem. W
szczególności, że po nim znów zostanie sam. – Nie, zostań –
dodał i uśmiechnął się lekko. – Jak w pracy? – zmienił
temat.
–
No... normalnie. – Kenneth uśmiechnął się niepewnie i znowu
przy nim usiadł. – Nic ciekawego. Lepiej powiedz, jak ty się
czujesz, studenciaku.
Eliot
popatrzył na niego i uśmiechnął się lekko, stwierdzając, że
Johnson wyglądał naprawdę dobrze. Zaraz jednak pomyślał, że
on, w przeciwieństwie do Kennetha, musiał prezentować się
tragicznie. Aż chrząknął nerwowo, zły, że właśnie w takim
stanie pokazuje się kochankowi.
–
Już lepiej – powiedział i wzruszył ramionami. – Trochę już
mnie wkurza to ciągłe leżenie – zdradził. – A... – urwał
nagle. – Co robisz po pracy? – zapytał, bo zdał sobie sprawę,
że skoro on leży tu i dogorywa, to Kenneth przecież nie ma z kim
uprawiać seksu. A może i miał, tylko Eliot o tym nie wiedział.
– A
co mam robić? – zapytał z rozbawieniem Johnson. – Jak mam czas,
odwiedzam cię tutaj. Chcesz, żebym przychodził częściej? –
Pochylił się bardziej i uśmiechnął lekko. Chciał Eliota
pocałować, stęsknił się za tym.
Eliot
uśmiechnął się, wpatrując w jego oczy.
–
Nie będę narzekać – powiedział i zwilżył wargi. – Muszę
cię pilnować – dodał.
–
Pilnować? – Kenneth uniósł brwi w geście łagodnego zdziwienia.
–
Żebyś nie znalazł sobie kogoś innego – wyjaśnił, nie mogąc
powstrzymać zazdrości, jaka wkradła się do jego tonu głosu.
– A
co by było, jakbym znalazł? Byłbyś zazdrosny? – zapytał cicho
Kenneth, nachylając się nad nim jeszcze bardziej. Przygryzł wargę,
nie mogąc jednak powstrzymać uśmiechu. – Zazdrość wcale nie
jest taka przyjemna, co? – dodał zgryźliwie, nie mogąc się
powstrzymać. Nawiązywał oczywiście do Dakoty, z którą Eliot
najwyraźniej wciąż był.
O'Conner zmarszczył brwi i pokręcił buńczucznie głową, chcąc
wyraźnie zaprzeczyć, że wcale nie był zazdrosny. Nie udało mu
się to jednak, bo już po chwili palnął:
–
Chcę wiedzieć, czy kogoś masz.
–
Może mam, może nie mam – mruknął Johnson i wyprostował się. –
Odpakujesz? Sam jestem ich ciekaw – zmienił temat, świetnie się
bawiąc, będąc w takiej sytuacji. Eliot chyba jeszcze nigdy w tak
otwarty sposób nie pokazał, że mu zależy.
O'Conner prychnął i złapał za pudełeczko. Rozerwał papier i
odrzucił go na bok, sfrustrowany taką odpowiedzią Kennetha.
Johnson powinien mu powiedzieć wszystko jasno i klarownie, bez
żadnych sztuczek.
– Tu
jest fajny lekarz – warknął, już nad sobą nie panując. Wizja
napalonego Kennetha z jakimś facetem dodatkowo go denerwowała.
Wcześniej przecież bardzo często uprawiali seks, Johnson miał
duże libido... gdzie je niby teraz rozładowywał?
– I
chcesz, żebym się nim zajął? – zapytał Johnson z rozbawieniem.
– A ty będziesz nas oczywiście pilnował! – dodał od razu,
widząc minę Eliota. Musiał odwrócić wzrok, żeby się nie
roześmiać.
–
Idiota – warknął. – Ten lekarz coś często mnie bada, tylko
tyle chciałem powiedzieć – prychnął, odwracając wzrok, urażony
reakcją kochanka, który przecież powinien już spłonąć z
zazdrości.
– To
może ja powinienem cię pilnować? – zapytał i sięgnął po
jedną z czekoladek. – Chociaż w tym stanie raczej nic nie dasz
rady zrobić. – Nie wytrzymał i roześmiał się w końcu.
Eliot
spiorunował go wzrokiem, czerwieniejąc ze złości niemal po same
koniuszki uszu. Złapał nagle za pudełko czekoladek i położył je
z irytacją na stoliku.
–
Spieprzaj – warknął, bo tylko na taką ripostę było go w tamtej
chwili stać.
Johnson spojrzał na niego z zaskoczeniem, nie spodziewając się
takich ostrych słów. Może sam nie powinien żartować w taki
sposób?
–
Ja... – Zmarszczył brwi i wpatrzył się w drzwi do sali. Myślał
gorączkowo nad tym, czy naprawdę powinien przeprosić za swoje
słowa. – Sorry – mruknął w końcu i wstał.
Eliot
zerknął na niego, wcale nie mniej zły.
– Ja
nie dam rady nic zrobić, ale ty tak – zauważył. – Więc po
prostu pytam, czy jednak coś robisz.
– A
od kiedy mam ci się spowiadać? – Kenneth spojrzał na niego ze
zdziwieniem. – Nie przypominam sobie, żebyśmy sobie cokolwiek
deklarowali. Chyba że coś mnie ominęło – dodał, marszcząc
brwi. Czuł, że ta rozmowa do niczego nie prowadziła, a
jednocześnie przy dobrym obrocie sprawy, mogła coś rozjaśnić w
ich relacji. Johnson nie wiedział do końca, czy chciał coś w niej
zmieniać. Bo gdyby spróbowali nazwać jakoś to, co ich teraz
łączyło, mogliby zbyt mocno się w to zaangażować, a na to obaj
chyba nie byli jeszcze gotowi.
Eliot
zerknął na niego, trochę zbity z tropu. Milczał dłuższą
chwilę, aż wreszcie chrząknął i pokręcił głową.
–
No... nie – powiedział tylko i już po chwili zdał sobie sprawę,
jak żałośnie to zabrzmiało. Czuł, że się tylko dodatkowo
zakopywał. Już dawno nie było mu przy Kennecie tak głupio, bo
zdał sobie sprawę, że faktycznie wypytywał go tak, jakby rościł
sobie do Johnsona prawa.
– No
właśnie. – Kenneth wyprostował się, zdając sobie sprawę, że
wyglądał na rozzłoszczonego. Może nie powinien dążyć do
takiego zakończenia tej rozmowy, jednak nie potrafił się
powstrzymać przed rzuceniem: – Więc jak następnym razem będziesz
chciał robić mi jakieś wyrzuty, zadbaj o to, żeby samemu nie być
wplątanym w żadne związki – warknął i odwrócił się, żeby
wyjść. Nie sądził, że tak go to rozzłości. Krew szumiała mu w
uszach i trudno mu było skupić myśli.
Eliot
spojrzał na niego i nagle poczuł się dziwnie skarcony. Zapadł się
w poduszce, patrząc, jak mężczyzna wychodzi. Popieprzone,
pomyślał, nie wiedząc nawet jak nazwać to, w co wplątał się z
Kennethem.
*
Kenneth był naprawdę zły, kiedy wychodził od Eliota. Przeszedł
przez korytarz jak grom, nic sobie nie robiąc z karcącego
spojrzenia pielęgniarki. Nawet go nie zauważył. Był tak zły, że
myślał o tym, że nie odwiedzi Eliota dopóki ten... Co, nie
przeprosi go? Zadeklaruje, że zerwie z tą swoją dziewczyną? Czego
Kenneth tak naprawdę oczekiwał? On zerwał z Derekiem przede
wszystkim ze względu na siebie i na niego. Uświadomił sobie, że
tkwienie w tym związku było bezsensowne i teraz naprawdę poczuł
się wolny. Mógł odetchnąć od wiązania się z kimś, od
zobowiązań, a on co najlepszego robił? Dążył do kolejnego
związku. Tak bardzo nie potrafił wytrzymać sam ze sobą, że
musiał mieć kogoś obok? Zastanawiał się nad tym przez cały
powrót do domu. O mało nie przejechał na czerwonym, tak bardzo się
zamyślił.
Gdy
wszedł do mieszkania, poczuł się dziwnie. Może naprawdę
zareagował zbyt agresywnie? W końcu Eliot był tylko zazdrosny...
dość uroczo zazdrosny, pomyślał po chwili i uśmiechnął się
pod nosem. Nie chciał na razie się wiązać, stwierdził, gdy już
usiadł na łóżku i uznał, że naprawdę przesadził. To nie było
w jego stylu. Wyciągnął więc komórkę i bez zbędnego
analizowania tego, co chce powiedzieć, wybrał numer Eliota. Na
odpowiedź nie musiał długo czekać. Już po chwili usłyszał głos
O'Connera:
–
Halo?
–
Poniosło mnie, przepraszam. Nie chcę ci niczego narzucać –
wytłumaczył na wdechu i dopiero po powiedzeniu tego, odetchnął
cicho.
–
Okej – odpowiedział po chwili Eliot dość łagodnym tonem. –
Szybko wyszedłeś – mruknął z wyraźnym niezadowoleniem.
– Bo
się wkurzyłem na ciebie. Zresztą sam mi powiedziałeś, żebym
spieprzał – wytknął mu.
Eliot
przewrócił oczami.
– Bo
powiedziałeś, że i tak nic nie mogę robić – prychnął. –
Jakbyś się z tego cieszył.
– No
cieszę się – przyznał Kenneth od razu. Szybko zdał sobie
sprawę, że przeprowadzenie tej rozmowy przez telefon było znacznie
prostsze. Może naprawdę dobrze, że wyszedł.
– Co?
– zapytał zdziwiony. – Cieszysz się z tego, że nawet sam do
kibla nie mogę iść? – Zaczął się irytować. Kenneth robił
się cholernie chamski, nigdy jeszcze go takiego nie słyszał.
–
N-nie, nie o to mi chodzi. – Johnson zawahał się. – Po prostu
ja mogę być pewny, że nikogo nie będziesz pieprzyć. Sam się
bałeś, że ja będę! – wytłumaczył szybko. Dopiero teraz zdał
sobie sprawę, że zaliczał wtopę za wtopą. Przygryzł wnętrze
policzka, myśląc intensywnie. – Powinniśmy chyba trochę
wyluzować.
Eliot
długą chwilę mu nie odpowiadał. Wreszcie Kenneth w słuchawce
usłyszał ciężkie westchnienie i dopiero później głos kochanka.
– Czy
ja wiem... to chyba normalne, że chce się mieć swoją ofiarę
tylko dla siebie. Jakby nie patrzeć, jesteśmy facetami – zauważył
odkrywczo. – To trochę jak z drapieżnikami.
–
Ofiarę?! – oburzył się, poruszając się na łóżku nerwowo. –
O ile pamiętam, to byłem maszyną do zabijania, O'Conner.
Eliot
parsknął śmiechem, rozluźniając się.
–
Debil – powiedział rozbawiony. – Jutro jak do mnie przyjdziesz,
masz siedzieć dłużej – dodał po chwili rozkazującym tonem.
–
Przypilnuję tego doktora. Żeby nie badał cię zbyt dokładnie –
mruknął i oparł się o ścianę, odprężając się. Uśmiechnął
się lekko i zmrużył oczy. Napięcie z niego opadło. Teraz nie
powinni poruszać tematów związków i ich relacji. Wszystko znowu
się wyklaruje.
Eliot
zaśmiał się. To mu się podobało, trochę zazdrości przecież
nikogo nie zabiło, pomyślał i zagryzł wargę.
– To
do jutra, Johnson, bo właśnie pan doktor do mnie przyszedł... –
rzucił i po chwili w słuchawce Kenneth mógł usłyszeć „dzień
dobry” i na tym rozmowa się urwała.
Kenneth
przełknął ciężko i odsunął telefon od ucha, z niedowierzaniem
zerkając na napis połączenie zakończone. Usłyszał wyraźnie
męski głos w słuchawce, co go zaniepokoiło. Lekarz chodziłby tak
późno? Przecież dochodziła już siódma wieczorem!
*
W
piątkowe popołudnie, kiedy Vincent wychodził już z biura,
wszystko było zaplanowane. Umówił się z Xavierem, studentem
historii sztuki, malarzem i najbardziej oczywistym gejem, jakiego
znał. Xavier był Mulatem, więc chociaż w niewielkim stopniu
zaspokajał fascynację Vincenta. No i zapewniał mu dzisiejszego
wieczoru seks. Nie był pewny, czy Derek, z którym się umówił po
Xavierze, w końcu coś zrobi. Dlatego Moor wolał uniknąć tego
typu frustrujących sytuacji i całkowicie im zapobiec.
–
Hej, spotykamy się u mnie. Przesłałem ci SMSem adres –
powiedział do słuchawki, kiedy zadzwonił do Xaviera. Lubił z nim
rozmawiać, bo mężczyzna miał męski, przyjemny dla ucha głos.
–
Okej, będę za godzinę – odpowiedział mu chłopak, a Vincent aż
uśmiechnął się pod nosem, kiedy niskie tony jego głosu
rozbrzmiały z telefonu. – Mam coś wziąć? Jakieś specjalne
życzenia co do bielizny? Jocksy?
–
Cokolwiek, i tak będę chciał cię nago – rzucił bez
skrępowania, kiedy szedł ulicą. Chciał jeszcze wstąpić do
kawiarni. Ostatnio spotkał tam Johnsona, ale było tyle ludzi, że
nie mogli porozmawiać. Zresztą Kenneth nie zdawał się skory do
rozmowy. Obdarzył go jedynie uprzejmym, nieco niepewnym uśmiechem.
Xavier
zaśmiał się tylko wesoło, powiedział, że to da się zrobić i
rozłączył się w wyjątkowo dobrym nastroju. Vincent już zdążył
zauważyć, że mężczyzna był w niego zapatrzony. Już dawno nie
spotkał kogoś tak chętnego i zgadzającego się na wszystko co
powie.
Wszedł
do kawiarni po raz kolejny tego dnia, bo już rano tutaj zajrzał,
ale dopiero teraz Kenneth zaczął swoją zmianę. W środku panował
już mniejszy ruch, więc Vincent mógł pozwolić sobie na rozmowę
ze swoim ulubionym sprzedawcą.
– Hej
– przywitał się, kiedy podszedł do lady. Kenneth przyciął
ostatnio brodę, zostawiając tylko kilkudniowy zarost. Dobrze
wyglądał. Wciąż tak cholernie męsko jak zawsze, gdy na niego
patrzył znów miał ochotę na zaciągnięcie go do łóżka, ale
Kenneth nie kwapił się do rozmowy z nim, a on za to nie chciał
naciskać. W końcu nigdy jeszcze nie musiał prosić się nikogo o
seks.
–
Hej. – Kenneth zamknął kasę i zerknął w bok, na Ginger, która
od razu ewakuowała się na zaplecze, rzucając, że pójdzie wyłożyć
ciasto, żeby później dać je na wystawę. Przywieziono im ostatnio
nowy sernik, zrobiony z ekologicznych składników, bez glutenu i
ciasto okazało się hitem. Teraz zamawiali go na zapas, bo i tak
wiedzieli, że zejdzie.
Vincent
popatrzył na Johnsona ze zmarszczonymi brwiami, nie wiedział przez
chwilę co powiedzieć. Kiedy się pieprzyli Kenneth nie wydawał się
taki niezadowolony i nieskory do rozmowy, a teraz ewidentnie go
spławiał.
– Jak
będziesz mieć czas to może się do mnie odezwiesz co? Umówimy się
na jakieś piwo czy coś – zagadał, ale nie spodziewał się
jakiejś wyczerpującej odpowiedzi.
–
Jasne, musimy się znowu zgadać – rzucił Johnson i spojrzał
Vincentowi w oczy, kiedy podawał mu kawę. – Chcesz sernika? –
zapytał i wskazał na wystawę, w której znajdowały się ciasta. –
Mamy dobry sernik.
– Już
myślałem, że nie będziesz chciał – odparł Vincent i
uśmiechnął się nagle. – Bo ostatnio zamilkłeś – dodał. –
A sernik daj. Skoro polecasz... – zawiesił znacząco głos.
–
Zapomniałem odpisać na SMSa – przyznał Johnson, który świadomie
go zignorował. Później był zadowolony, że Vincent nie naciskał
na spotkanie, ale odkąd zerwał z Derekiem, a Eliot był
niedysponowany, zaczęło mu brakować męskiego towarzystwa. Wypady
na siłownie raczej go nie rekompensowały. – Możemy się za
niedługo zgadać na jakieś piwo, czy na mecz – mruknął cicho,
zauważając, że ludzie już się trochę niecierpliwili. Skasował
Vincenta, a ten jak zwykle zostawił napiwek, który Kenneth mu
oddał. – Nie trzeba.
– Daj
spokój, jesteś moim ulubionym baristą – powiedział i mrugnął
do niego, zabierając zamówienie. – To jak będziesz mieć czas,
zgadamy się – dodał, odwrócił się i ruszył do wyjścia.
*
Godzinę
później już czekał na Xaviera. Kawę i ciasto zjadł sam i musiał
przyznać Kennethowi rację. Sernik okazał się świetny, najlepszy
jaki do tej pory tam jadł. Johnson, ku jego zdziwieniu, wysłał mu
wiadomość. Chciał spotkać się pojutrze i proponował spotkanie
na kosza albo siłownię, później piwo.
Xavier
zjawił się pół godziny po umówionym czasie, ale Vincent wcale
nie był na niego o to zły. Dodatkowy czas mu się przydał, miał
bardzo długi ogon, jeżeli chodziło o szykowanie się, ale za to
zawsze był perfekcyjnie ubrany i uczesany. Lubił dobrze prezentować
się przed swoimi kochankami.
–
Czekałeś? – zapytał Xavier z szerokim uśmiechem, kiedy już
zdjął cienką kurtkę i buty.
–
Znalazłem sobie ciekawe zajęcie – mruknął Vincent, obserwując
swojego gościa z leniwym uśmiechem. Ugotował szybki obiad i nawet
zostawił trochę dla chłopaka. – Zawsze się spóźniasz, żeby
ktoś na ciebie czekał?
Chłopak
uśmiechnął się do niego. Miał ładny uśmiech, w kącikach jego
ust pojawiły się dołeczki, a jego nieco krzywe zęby nadawały mu
trochę diabelskiego wyglądu.
–
Jakbyś wiedział.
–
Jadłeś już obiad? Jak chcesz, zrobiłem trochę zapiekanki. –
Vincent podszedł do niego i objął mocno. – Napalony? – zapytał
mrukliwym, niskim głosem, mrużąc oczy z zadowoleniem. Xavier był
całkiem przystojny, chociaż tylko w połowie wpisywał się w jego
gust.
–
Bardzo – odpowiedział, patrząc mu w oczy. Uśmiechnął się
lekko, obejmując jego szyję ramionami. – Może najpierw
ćwiczenia, a później jedzenie?
–
Nawet bardziej mi to odpowiada. – Vincent zaśmiał się i
pociągnął go do sypialni.
*
Wysiadł
z taksówki, wcześniej wręczając kierowcy sowity napiwek. Dzisiaj
Vincent z pewnością miał dobry humor, dobry seks, a teraz
spotkanie z jeszcze lepszym mężczyzną wprawiło go w świetny
nastrój. Uwielbiał takie życie, pomyślał, gdy wszedł do klubu,
mijając barczystego, łysego ochroniarza, który nie za bardzo
pasował do tematyki miejsca.
Derek
już siedział przy barze, popijając drinka. Był spięty, co od
razu można było po nim poznać. Wpatrywał się w blat i wyglądał
tak, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Jego antypatyczna
postawa zrażała każdego, przynajmniej jak na razie, bo wiele osób
dopiero przyszło do klubu i nie było zbyt pijanych, żeby
zaryzykować podryw takiego mężczyzny.
Vincentowi
właśnie to się podobało w Dereku. Nie próbował być miły,
nawet stwarzać pozory kogoś, kto chciał dopasować się do innych.
Unosił wokół siebie tę swoją aurę obojętności, nawet nie
zdając sobie sprawy, że dla wielu mężczyzn mógł być niezwykle
atrakcyjny właśnie przez to.
–
Miło by było czasem zobaczyć, jak się uśmiechasz – zagadnął
do niego na powitanie, z zadowoleniem przyjmując jego zaskoczone,
wyrwane z zamyślenia spojrzenie. – Chyba nie czekasz długo,
prawda? – zapytał, siadając naprzeciwko mężczyzny. Poczuł, jak
wibruje mu telefon w kieszeni, ale całkowicie to zignorował.
–
Niedawno przyszedłem. Trochę przed czasem, nie przejmuj się –
rzucił Derek, obserwując uważnie nachylającego się do niego
Vincenta. Mówił cicho, więc mężczyzna musiał się przybliżyć,
żeby go usłyszeć. Derek poczuł mocne, męskie perfumy.
Vincent
uśmiechnął się do niego, obserwując go chwilę uważnie.
Cholera, Xavier nawet nie umywał się do Dereka.
– Co
pijesz? Postawię ci.
–
Wódkę z colą – oznajmił i uniósł swój kieliszek, który
opróżnił dopiero w połowie. – Zamów sobie, nie musisz mi nic
stawiać – dodał i uśmiechnął się, zdradzając, że zdobył
się na dwuznaczny żart. Nie był zbyt dobry w tego typu rzeczach,
ale czasami nawet on się otwierał. Dzisiaj i jemu dopisywał dobry
humor. Kenneth wciąż nie odpuścił jego myśli, ale wspomnienia o
nim powoli zastygały. Derek szybko przyzwyczajał się do swojej
sytuacji. I z Kennethem sobie poradzi, bo był przygotowany do tego
zerwania już wcześniej.
–
Wezmę całą butelkę wódki – powiedział, wstając. – I colę.
Nie będziemy musieli biegać do baru – dodał, mrugnął do
Dereka, uśmiechając się przy tym w swój klasyczny sposób, czyli
bokiem ust. Z zadowoleniem dostrzegł, że Goldner zapatrzył się na
niego i ten właśnie moment Vincent wybrał, by odwrócić się i
odejść. Może i Derek był trudnym, nieokazującym emocji
przypadkiem, myślał sobie, gdy stanął w kolejce, ale czasem
zdradzał się, że nie jest obojętną na Vincenta maszyną. Nikt
nie jest. Vincent był pewny swojej wartości i może to właśnie
przez to wciąż tak zabiegał za względami Dereka, każdy inny już
dawno by się zniechęcił.
Telefon
znów zawibrował mu w kieszeni. Dopiero teraz sięgnął po niego i
zobaczył dwa nieodebrane połączenia i jednego SMS-a. Westchnął,
gdy zobaczył, że dzwonił do niego Xavier. Nawet nie wszedł w
skrzynkę odbiorczą. Zignorował te telefony, bo był pewien, że
chłopak nie zorganizował sobie wieczoru i chce mu zająć czas. Gdy
jednak chciał schować telefon do kieszeni, kochanek znów spróbował
się z nim skontaktować. Vincent jednak nie widział sensu w
odbieraniu połączenia, w głośnym wnętrzu klubu i tak by się nie
zrozumieli. Odrzucił go i od niechcenia odczytał wiadomość, którą
dostał od Xaviera.
„Hej,
zapomniałem zabrać od ciebie klucze z mieszkania. Nie mogę się do
siebie dostać. Gdzie jesteś, bo czekam pod mieszkaniem”.
Barman
podszedł do Vincenta, zanim ten zdążył odpisać Xavierowi, że
był w klubie i nie będzie teraz specjalnie wracał do siebie.
–
Półlitrowego Harvesta i litrową colę – powiedział, wykładając
na blat banknot pięćdziesięciodolarowy. Gdy mężczyzna wszystko
przygotowywał, szybko wystukał treść wiadomości do Xaviera.
„Teraz
jestem w klubie, nie mam czasu podjechać do mieszkania”. Nie
przejmując się Xavierem schował telefon do kieszeni i zabrał
resztę, którą barman mu wydał.
„W
Cameleonie?” – przyszła odpowiedź, którą Vincent odczytał,
ale nie miał już zamiaru odpisywać. Przeklął tylko pod nosem
chłopaka, zły, że ten tak celnie trafił w nazwę klubu. Zresztą,
to wcale nie było ciężkie, piątki Moore lubił spędzać właśnie
w tym miejscu i na nieszczęście, Xavier doskonale o tym wiedział.
Nie miał jednak zamiaru tego potwierdzać, jeszcze chłopakowi
wpadłoby do głowy, żeby tutaj zajrzeć.
Nie
przejmując się już kochankiem, złapał za tacę, na której
znajdowało się małe wiaderko z lodem, w którym tkwiła butelka
wódki. Obok stała cola i kieliszki. Uniósł wszystko i ostrożnym
krokiem ruszył w kierunku Dereka. Razem przeszli do wolnej loży.
–
Stwierdziłem, że od razu wezmę butelkę – powiedział Vincent,
kiedy postawił tacę na stolik. – Pół litra tyko, nic nam nie
będzie – dodał, żeby Derek nie pomyślał przypadkiem, że chce
go upić.
– I
ty stawiasz. Nie możesz odpuścić, co? – zaśmiał się cicho
Derek i usiadł ze swoim drinkiem. Spojrzał na Vincenta uważnie.
Mężczyzna miał na sobie eleganckie spodnie od garnituru i białą
koszulę. Wyglądał jak facet, który miał pieniądze, klasę i
pewność siebie. Srebrny, drogi zegarek lśnił na jego nadgarstku,
śmiesznie wyglądając przy Fosilu Dereka.
– Nie
mogę – odpowiedział i błysnął w jego stronę zrobionymi
zębami. Opłacało się w wieku nastoletnim nosić aparat, bo teraz
jego uśmiech był naprawdę imponujący. – Jak będziemy wracać,
to możesz postawić mi żarcie – zgodził się i sięgnął po
szklankę, do której wlał sobie wódki. – Więc? Co u ciebie,
Derek?
Goldner
wzruszył ramionami, czując się skrępowany pod jego spojrzeniem.
Coraz bardziej, zdał sobie z tego sprawę i sięgnął po drinka,
chcąc czymś zająć ręce.
– Nic
szczególnego. Praca, dom, czasami wyjdę na siłownię. Nie prowadzę
tak bujnego życia jak ty – spróbował odbić piłeczkę, ale
wyczuł, że w tym momencie był niegrzeczny.
–
Bujnego? – zapytał Vincent i nagle się roześmiał, rozbawiony
tym stwierdzeniem. – A co bujnego jest w poruszaniu się między
pracą, a mieszkaniem? Nasze życia chyba aż tak bardzo się nie
różnią – odpowiedział, pochylając się do Dereka. Ciekawiło
go, czy mężczyzna często z kimś sypiał. Jeżeli tak, to dlaczego
wciąż był taki niedostępny dla niego? – A coś poza tym jeszcze
robisz? – postanowił go wypytać.
–
Gram na konsoli? – zapytał Derek, nie wiedząc, co jeszcze
odpowiedzieć. Wiódł nudne życie człowieka, który najlepiej czuł
się we własnym towarzystwie. – Naprawdę, bierzesz mnie chyba za
kogoś innego.
Vincent
zapatrzył się na niego i uśmiechnął po chwili, nie wiedząc
dlaczego, ale ta informacja bardzo mu się spodobała. Derek nie był
facetem szukającym innych fiutów to... w pewien sposób Vincentowi
imponowało? Fajnie byłoby spać z kimś takim, pomyślał jeszcze.
– I
zero facetów? – dopytał jeszcze.
– O
to chcesz się dowiedzieć – zaśmiał się nagle Derek i pokręcił
głową. Mógł się tego po Vincencie spodziewać.
– No
pewnie, że chcę – odpowiedział i popił swojego, chwilę temu
zrobionego drinka. – Muszę się dowiedzieć, czy mam konkurencję
– dodał i mrugnął do niego.
– A
jakbym ci powiedział, że masz – rzucił Derek, od razu myśląc o
Kennecie. Szybko wyrzucił go jednak z głowy, wiedząc, że z
Johnsonem sprawa była definitywnie rozwiązania. Nie miał się co
łudzić, ani robić sobie nadziei. Kenneth wybrał inne życie,
zmęczony tym, co oferował mu Derek.
–
Mam? – zapytał i zmarszczył brwi, myśląc gorączkowo, kim mogła
być ta jego konkurencja. – Więc powinienem się jeszcze bardziej
starać? Wymęczysz mnie, Derek – sapnął z udawanym
rozgoryczeniem.
Mężczyzna
tylko się roześmiał i popił swojego piwa, odwracając wzrok na
parkiet, który powoli zaczynał zapełniać się ludźmi, chociaż
ludzie dopiero zaczynali się zbierać. Zmrużył oczy, myśląc
gorączkowo, co odpowiedzieć.
W tym
momencie telefon w kieszeni Vincenta znów zaczął wibrować.
Zignorował go, bo przecież miał lepsze i znacznie ciekawsze rzeczy
do roboty.
–
Jesteś związkowym typem faceta? – zapytał i zakołysał
szklanką, mieszając w niej płyn.
– A
na jakiego wyglądam? – Derek nie chciał się przed nim w
bezpośredni sposób ujawnić. Trudno było mu rozmawiać z kimś
obcym o sobie i żałował, że Vincent nie skupiał się na sobie
zamiast poświęcać mu aż taką uwagę.
– Sam
nie wiem – powiedział i popił drinka. – Mówiłem ci już, że
nie mogę cię rozgryźć.
– Ty
nie wyglądasz na faceta, który preferuje związki – rzucił, a
Vincent powstrzymał skrzywienie, gdy po raz kolejny jego telefon
zawibrował.
–
Może żadnego do związku jeszcze nie spotkałem? – odpowiedział
mu, nie chcąc, by Derek miał go za takiego, który w klubie tylko
szuka chętnego do łóżka.
–
Takiej właśnie odpowiedzi się spodziewałem – zaśmiał się
Derek i pokręcił głową. – Dyplomata.
Vincent
zaśmiał się i od razu, gdy tylko zauważył, że Goldner wypił
już swojego drinka, dolał mu wódki i wypełnił resztę szklanki
colą. Rozmawiali jeszcze chwilę, zbaczając z tematów łóżkowych
i związkowych. Vincent stwierdził, że to będzie gra w kotka i
myszkę, obijanie piłeczki, na co jednak nie miał ochoty.
– Też
grałem za dzieciaka w Tomb Raider – rzucił wesoło, bo akurat
rozmawiali o grach. Nagle kątem oka, zauważył, że ktoś podszedł
do ich stolika. Podniósł głowę, ale zaraz pożałował, że to
zrobił. Miał ochotę przekląć. – Co tu robisz? – warknął
nagle, a jego ton głosu całkowicie różnił się od tego z rozmów
z Derekiem.
–
Przyszedłem po swoje klucze! – odezwał się Xavier opryskliwym,
wysokim tonem, po czym zerknął uważnie na Dereka. – Co, kolejna
dupa do pieprzenia? Mógłbyś chociaż oddać mi klucze do
mieszkania! Jak niby mam się do niego dostać?
Vincent
zmarszczył brwi, zirytowany.
– Nie
mam tu, do cholery, twoich kluczy – warknął, zerkając jeszcze
kątem oka na Dereka, ale jak zwykle, z jego bez emocjonalnego wyrazu
twarzy nie dało się nic wyczytać.
– To
mnie zabierz do swojego mieszkania! Vincent, przestań! Muszę wrócić
do siebie, nie bądź chujem! – jęknął Xavier i dotknął jego
ramienia, chcąc go objąć.
Vincent
zerknął to na Xaviera, to na Dereka, nie wiedząc, co robić.
–
Gdzie je zostawiłeś? – zapytał, czując, jak zakopuje się w
bardzo grząskim bagnie.
– Nie
wiem, gdzieś chyba na podłodze, jak się rozbierałem – rzucił i
zerknął na Dereka, jakby chcąc mu pokazać, że to on miał prawo
do Vincenta. Moore nagle jednak nabrał ochoty przywalenia Xavierowi
w ten jego prosty, lekko zadarty nos. Jak, do cholery, mógł mówić
coś takiego? Przy Dereku, o którego cały czas się starał i za
którym latał jak pies?!
–
Poczekaj przy barze, później podejdę – warknął przez
zaciśnięte zęby.
–
Kiedy później? – jęknął Xavier ze zniecierpliwieniem. –
Naprawdę się śpieszę, Moore. Przestałbyś udawać takiego dupka
i mi pomógł, hm? Przecież wiem, że jesteś inny.
Derek
uśmiechnął się lekko, obserwując tę sytuację z mieszanką
zaskoczenia, dystansu i nawet pewnej dozy rozbawienia. Właśnie tego
się po Vincencie spodziewał, ale nie sądził, że jakiś z
kochanków mężczyzny spotka ich aż tutaj.
Vincent
zmarszczył brwi. Jeszcze chwila, a naprawdę wyjdzie z siebie.
Żałował, że dał temu głupiemu dzieciakowi taki dobry seks,
chłopaczek aż wił się pod nim i krzyczał, prosząc o więcej.
–
Zostaw nas na chwilę samych – powtórzył, patrząc na niego
nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem. – Przecież mówię, że za
chwilę do ciebie podejdę, tak?
Derek
spojrzał na swojego drinka, zdając sobie sprawę, że Vincent nie
był facetem, którego oczekiwał. Po prostu. Przejrzał go już
wcześniej i teraz tylko się w tym utwierdził. On nie nadawał się
na jednorazowe sprawy, nie potrafił od tak pozbyć się swojej
strefy komfortu i wpuścić w nią drugą, obcą osobę.
W
międzyczasie Xavier w końcu od nich odszedł, zostawiając ich
samych.
–
Słuchaj, wiem, że głupio wyszło – odezwał się Vincent, po
czym dopił na wdechu swojego drinka. – Pewnie nie dasz się jutro
wyciągnąć na dokończenie tego z dzisiaj?
–
Jutro raczej będę zajęty – mruknął Derek, niezbyt zadowolony z
takiego zakończenia wieczoru. Zdał sobie sprawę, że gdy Vincent
wróci z tym chłopakiem do mieszkania, będą robili tylko jedno.
–
Chyba, że poczekałbyś na mnie? Albo pojechałbyś ze mną, co?
Oddam mu klucze i możemy zostać u mnie, zamówimy coś do
mieszkania – powiedział, chcąc to jakoś uratować. Nie po to tak
napocił się przy Dereku, żeby Xavier w jednej chwili to wszystko
popsuł!
–
Nie, wiesz, ja już chyba będę spadał. – Derek od razu wyczuł
moment, w którym mógł się wycofać. – Dzięki za dzisiaj. Masz
już towarzystwo. – Dopił szybko drinka i wstał. – Miłej
zabawy – dodał i klepnął mężczyznę z ramię.
– Nie
chcę jego towarzystwa – sapnął Vincent i teraz miał ochotę
naprawdę zignorować Xaviera. Mógłby się z Derekiem ulotnić, a
jutro gdzieś podrzucić te klucze byłemu (Vincent z pewnością już
go nie ruszy) kochankowi. – Chcę twojego, właśnie dlatego tu
dzisiaj przyszedłem.
–
Nie, słuchaj... – Derek odetchnął ciężko, trochę zirytowany
tym, że Vincent miał go chyba za jednego ze swoich naiwnych
kochanków. – Chciałem pogadać i... Ja inaczej podchodzę do tego
wszystkiego, rozumiesz? To... bardziej skomplikowane. – Odwrócił
wzrok i zauważył Xaviera, flirtującego przy barze z jakimiś
mężczyznami. Żałował, że nie było przy nim Kennetha. Przy nim
czuł się najlepiej. – Nie jestem facetem, za jakiego mnie masz.
–
Wiem, do cholery – zirytował się nagle, bo ile można było
wałkować jedno i to samo? – Wiem, że jesteś inny, dałeś mi to
dobitnie do zrozumienia, gdy spotkaliśmy się u ciebie. Nie
pieprzyliśmy się, tylko siedzieliśmy i graliśmy. Zrozumiałem już
wtedy, jeżeli myślisz inaczej, to chyba masz mnie za idiotę. –
Nieświadomie podniósł nawet ton głosu. Ten wieczór miał być
idealny, a przez Xaviera stał się po prostu beznadziejny. – Nie
liczyłem na to, że po drinku pojedziemy do mnie i tam cię wyrucham
– warknął, nawet nie zdając sobie sprawy, że skłamał. Bo tak
właściwie to miał nadzieję, że wreszcie uda mu się zaciągnąć
Dereka do siebie. Ale nadzieja pozostawała tylko nadzieją, wciąż
zdrowy głos rozsądku mu podpowiadał, że tak łatwo to z Goldnerem
nie będzie. – Chciałem pogadać. Spotkać się z tobą, wypić i
po prostu pogadać. Naprawdę masz mnie za takiego, który ciągle
lata za fiutami?
Derek
milczał przez chwilę, zaskoczony tym wybuchem. Może faktycznie
zbyt pochopnie ocenił Vincenta? – pomyślał, ale zaraz
przypomniał sobie o Xavierze. Nie miał zamiaru robić mu wymówek,
ale nie chciał też wyjść na zazdrosną babę.
–
Umówimy się kiedy indziej, okej? – zapytał, bo jedno wiedział
na pewno: dzisiaj już stracił humor do dalszej zabawy.
– Ale
na pewno? – zapytał, nie chcąc odpuścić. – Bo wiesz, wiem
gdzie mieszkasz – spróbował zażartować. – Jak coś to cię
znajdę.
–
Jasne, Vinn – rzucił, a to zdrobnienie zabrzmiało niezwykle
koślawo w jego ustach. Tonem głosu zdradzał, że był skrępowany,
chociaż może tylko on tak uważał. – Trzymaj się. Do zgadania.
– Poklepał go po ramieniu i skierował się do wyjścia z klubu.
Nie sądził, że zabawi tutaj tak krótko.
Jeszcze nie zabrałam się za czytanie tego opowiadania, ale bardzo mnie ciekawi jaki jest jego stan. Ile rozdziałów mniej więcej planujecie? Czy może jeszcze się nad tym nie zastanawiałyście?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia ;)
Jesteśmy mniej-więcej w połowie. Jednak ciężko nam dokładnie określić ile jeszcze rozdziałów, gdyż plany co do "Clasha" wielokrotnie już się zmieniały, więc i dla nas jest to niewiadomą. :)
UsuńDziękuję bardzo za odpowiedź. Myślę, że na dniach się zabiorę za to opowiadanie :3
UsuńTrochę tzw dupków na świecie jednak jest szkodliwych:-(
OdpowiedzUsuńNareszcie doczekałam się kolejnego rozdziału i jestem bardzo zadowolona. Liczę na "poszerzenie" losów Dereka w następnych rozdziałach bo chyba najbardziej przypadł mi do gustu właśnie ten bohater. Pozndrawiam i życzę powodzenia ;)
OdpowiedzUsuńJak oni wszyscy mnie irytują... Myślenie Kennetha i Eliota to jakaś porażka. Zbyt łatwo się wkurzają, są niemożliwie o siebie zazdrośni. Wydają mi się tak cholernie niedojrzali i jeszcze wkurzają się o pierwszą lepszą błahostkę. Kilka rozdziałów wstecz strasznie im kibicowałam, ale kiedy Kenneth przespał się z Vincentem (i najwyraźniej ma zamiar to powtórzyć), stracił całą moją sympatię. Ciekawie, czy gdyby naprawdę był teraz w związku z Eliotem, też nie miałby oporów przed zdradą, bo przecież wysokie libido, a jechanie na ręcznym dla frajerów, nie? Zresztą, skoro zdradził nie raz Dereka, raczej już się nie zawaha. Eliot tak samo. Są siebie warci :) Ugh, mam ich po prostu dość, nie cierpię takich ludzi.
OdpowiedzUsuńUśmiechałam się z zadowoleniem przez cały fragment, gdy Xavier przeszkodził Vincentowi w randkowaniu. Dobrze mu tak, mam tylko nadzieję, że jednak nie pójdzie mu zbyt łatwo ze zdobyciem Dereka.
Swoją drogą, Derek jest teraz moją ulubioną postacią. Na początku miałam go za nudziarza, ale właściwie świetnie go rozumiem, bo jestem do niego bardzo podoba (z charakteru oczywiście XD). On jako jedyny wie chyba co to jest wierność i uczciwość. Mam nadzieję, że nie nacierpi się za bardzo, już i tak ten kretyn Kenneth skrzywdził go wystarczająco.
Pozdrawiam,
S.
Całkiem przyjemnie czyta się wasze opowiadanie choć na początku nie byłam skłonna co do Clasha.
OdpowiedzUsuńBardziej "Lingerie" mnie przyciągnęło lub "Świadomość".
Przekonałam się jednak i do tego opowiadania. Czyta się naprawdę przyjemnie i ma się pewien rodzaj niedosytu gdy widzi się,że rozdział właśnie się kończy.
Zdziwiła mnie szczerze ta... otwartość Kenneth'a gdy przespał się z Vincentem tylko dlatego,że był zły. Nasuwa się więc pytanie czy w taki sposób będzie reagował przy każdej kłótni z Eliotem?
Dziwiło mnie też braku poczucia winy choć może właśnie poczucie tej wolności sprawiło,że ich nie posiadał.
To chyba jedyne co wywołało u mnie skrajne uczucia,ale ogólnie wasz styl pisma jest bardzo przyjemny i z chęcią się czyt kolejne rozdziały :)
Czy zamiast Lingerie bedzie nowe opowiadanie? Kiedy? :) A clash super rozdział, podoba mi się, że widać jak im co raz bardziej zależy.
OdpowiedzUsuńBędzie nowe opowiadanie :) Zaraz dodamy pierwszą zapowiedź ;)
UsuńJednego nie rozumiem... W jednej chwili Kenneth zarzuca Elliotowi, że wciąż jest z Dakotą i mówi, że jak chce mieć pretensje to niech sam najpierw zerwie z tą dziewczyną, a potem... Umawia się z Vincentem w wiadomych celach. Więc wychodzi na to, że Kenneth jest dupkiem, który jednak myśli dolną partią ciała. Próbujecie zrobić z niego niby to uczuciowego faceta, a zaraz temu zaprzeczacie, bo "brakuje mu męskiego towarzystwa". Taka totalna skrajność, która sprawia, że bohatera po prostu nie lubię.
OdpowiedzUsuńKenneth jest coraz bardziej pokrecony, chociaz spodziewalabym sie tego bardziej po Elliocie. Cieszyla mnie konfrontacja z Dakota i scena zazdrosci, bo to wprowadza troche pikanterii do tego opowiadania. Babcia Elliota sie domysla, ze "lubia sie inaczej", wiec o wpadke juz bedzie nie trudno, ja tam mam nadzieje, ze sprawa sie rypnie i wszyscy sie o nich dowiedza :p.
OdpowiedzUsuńTeraz najbardziej fascynuje mnie watek Dereka, podzialo sie troche i zdobylyscie duzego plusa za ten rozdzial, chce sie dowiedziec co bedzie dalej. Czy Vincent zasluzy sobie na szanse. Kibicuje im.
Weny :*