wtorek, 15 marca 2016

32. Clash

Dziękujemy za komentarze i cenne uwagi, jak już pisałyśmy, na pewno weźmiemy je sobie do serca. Tymczasem zapraszamy na kolejny rozdział Clasha :)

Klucze do mieszkania

Eliot popatrzył na niego zaskoczony, nie wiedząc, co powinien o tym myśleć. Kenneth był zły, to zauważył od razu. Aż przełknął ciężko ślinę, gdy zdał sobie sprawę, że przecież niedawno z sali wyszła Dakota... spotkała się z Kennethem?
– Hej – odpowiedział z wyraźnym napięciem w głosie.
– Co tam? Słyszałem, że jesteś zmęczony – zaczął i podszedł do łóżka Eliota. – Wpadłem, bo miałem chwilę, ale mogę wrócić do domu. – Spojrzał na O'Connera uważnie, ze zniecierpliwieniem, zastanawiając się, czy Eliot wspomni coś o Dakocie.
– Kto ci tak powiedział? – zapytał i zmarszczył brwi, patrząc na Kennetha tak, jakby chciał wyczytać z jego twarzy, czy faktycznie spotkał się z dziewczyną.
– A jak myślisz? – Johnson uniósł brwi i podał mu czekoladki.

Eliot spojrzał na nie, chcąc jak najszybciej się z tego wyplątać.
– Mam problemy na uczelni – zmienił nagle temat. – Nie wiem, czy zdam.
Kenneth westchnął cicho i przysiadł na łóżku Eliota. Nie wiedział, co powinien na to odpowiedzieć, bo przecież nie potrafił mu pomóc.
– Duże? – zapytał więc, wiedząc, że Eliot chciał o tym porozmawiać.
– Mhm – odpowiedział i kiwnął sztywno głową, ciesząc się ze zmiany tematu. – Bardzo. Nie wiem, jak się z tego wygrzebię.
– Zawsze możesz powiedzieć, że byłeś w szpitalu. Masz przecież zaświadczenie – mruknął niepewnie i potarł dłonie, kiedy zauważył na półce książki i plik notatek. Dakota musiała mu je przynieść. – Mam spadać? Chcesz się pouczyć? – zapytał, nagle zupełnie inaczej interpretując zmianę tematu Eliota. Chciał mu łagodnie zasugerować, że był zajęty. Od razu wstał.
– Nie! – sapnął od razu Eliot. Może i miał dużo do roboty, ale naprawdę nie chciał rezygnować ze spotkania z Kennethem. W szczególności, że po nim znów zostanie sam. – Nie, zostań – dodał i uśmiechnął się lekko. – Jak w pracy? – zmienił temat.
– No... normalnie. – Kenneth uśmiechnął się niepewnie i znowu przy nim usiadł. – Nic ciekawego. Lepiej powiedz, jak ty się czujesz, studenciaku.
Eliot popatrzył na niego i uśmiechnął się lekko, stwierdzając, że Johnson wyglądał naprawdę dobrze. Zaraz jednak pomyślał, że on, w przeciwieństwie do Kennetha, musiał prezentować się tragicznie. Aż chrząknął nerwowo, zły, że właśnie w takim stanie pokazuje się kochankowi.
– Już lepiej – powiedział i wzruszył ramionami. – Trochę już mnie wkurza to ciągłe leżenie – zdradził. – A... – urwał nagle. – Co robisz po pracy? – zapytał, bo zdał sobie sprawę, że skoro on leży tu i dogorywa, to Kenneth przecież nie ma z kim uprawiać seksu. A może i miał, tylko Eliot o tym nie wiedział.
– A co mam robić? – zapytał z rozbawieniem Johnson. – Jak mam czas, odwiedzam cię tutaj. Chcesz, żebym przychodził częściej? – Pochylił się bardziej i uśmiechnął lekko. Chciał Eliota pocałować, stęsknił się za tym.
Eliot uśmiechnął się, wpatrując w jego oczy.
– Nie będę narzekać – powiedział i zwilżył wargi. – Muszę cię pilnować – dodał.
– Pilnować? – Kenneth uniósł brwi w geście łagodnego zdziwienia.
– Żebyś nie znalazł sobie kogoś innego – wyjaśnił, nie mogąc powstrzymać zazdrości, jaka wkradła się do jego tonu głosu.
– A co by było, jakbym znalazł? Byłbyś zazdrosny? – zapytał cicho Kenneth, nachylając się nad nim jeszcze bardziej. Przygryzł wargę, nie mogąc jednak powstrzymać uśmiechu. – Zazdrość wcale nie jest taka przyjemna, co? – dodał zgryźliwie, nie mogąc się powstrzymać. Nawiązywał oczywiście do Dakoty, z którą Eliot najwyraźniej wciąż był.
O'Conner zmarszczył brwi i pokręcił buńczucznie głową, chcąc wyraźnie zaprzeczyć, że wcale nie był zazdrosny. Nie udało mu się to jednak, bo już po chwili palnął:
– Chcę wiedzieć, czy kogoś masz.
– Może mam, może nie mam – mruknął Johnson i wyprostował się. – Odpakujesz? Sam jestem ich ciekaw – zmienił temat, świetnie się bawiąc, będąc w takiej sytuacji. Eliot chyba jeszcze nigdy w tak otwarty sposób nie pokazał, że mu zależy.
O'Conner prychnął i złapał za pudełeczko. Rozerwał papier i odrzucił go na bok, sfrustrowany taką odpowiedzią Kennetha. Johnson powinien mu powiedzieć wszystko jasno i klarownie, bez żadnych sztuczek.
– Tu jest fajny lekarz – warknął, już nad sobą nie panując. Wizja napalonego Kennetha z jakimś facetem dodatkowo go denerwowała. Wcześniej przecież bardzo często uprawiali seks, Johnson miał duże libido... gdzie je niby teraz rozładowywał?
– I chcesz, żebym się nim zajął? – zapytał Johnson z rozbawieniem. – A ty będziesz nas oczywiście pilnował! – dodał od razu, widząc minę Eliota. Musiał odwrócić wzrok, żeby się nie roześmiać.
– Idiota – warknął. – Ten lekarz coś często mnie bada, tylko tyle chciałem powiedzieć – prychnął, odwracając wzrok, urażony reakcją kochanka, który przecież powinien już spłonąć z zazdrości.
– To może ja powinienem cię pilnować? – zapytał i sięgnął po jedną z czekoladek. – Chociaż w tym stanie raczej nic nie dasz rady zrobić. – Nie wytrzymał i roześmiał się w końcu.
Eliot spiorunował go wzrokiem, czerwieniejąc ze złości niemal po same koniuszki uszu. Złapał nagle za pudełko czekoladek i położył je z irytacją na stoliku.
– Spieprzaj – warknął, bo tylko na taką ripostę było go w tamtej chwili stać.
Johnson spojrzał na niego z zaskoczeniem, nie spodziewając się takich ostrych słów. Może sam nie powinien żartować w taki sposób?
– Ja... – Zmarszczył brwi i wpatrzył się w drzwi do sali. Myślał gorączkowo nad tym, czy naprawdę powinien przeprosić za swoje słowa. – Sorry – mruknął w końcu i wstał.
Eliot zerknął na niego, wcale nie mniej zły.
– Ja nie dam rady nic zrobić, ale ty tak – zauważył. – Więc po prostu pytam, czy jednak coś robisz.
– A od kiedy mam ci się spowiadać? – Kenneth spojrzał na niego ze zdziwieniem. – Nie przypominam sobie, żebyśmy sobie cokolwiek deklarowali. Chyba że coś mnie ominęło – dodał, marszcząc brwi. Czuł, że ta rozmowa do niczego nie prowadziła, a jednocześnie przy dobrym obrocie sprawy, mogła coś rozjaśnić w ich relacji. Johnson nie wiedział do końca, czy chciał coś w niej zmieniać. Bo gdyby spróbowali nazwać jakoś to, co ich teraz łączyło, mogliby zbyt mocno się w to zaangażować, a na to obaj chyba nie byli jeszcze gotowi.
Eliot zerknął na niego, trochę zbity z tropu. Milczał dłuższą chwilę, aż wreszcie chrząknął i pokręcił głową.
– No... nie – powiedział tylko i już po chwili zdał sobie sprawę, jak żałośnie to zabrzmiało. Czuł, że się tylko dodatkowo zakopywał. Już dawno nie było mu przy Kennecie tak głupio, bo zdał sobie sprawę, że faktycznie wypytywał go tak, jakby rościł sobie do Johnsona prawa.
– No właśnie. – Kenneth wyprostował się, zdając sobie sprawę, że wyglądał na rozzłoszczonego. Może nie powinien dążyć do takiego zakończenia tej rozmowy, jednak nie potrafił się powstrzymać przed rzuceniem: – Więc jak następnym razem będziesz chciał robić mi jakieś wyrzuty, zadbaj o to, żeby samemu nie być wplątanym w żadne związki – warknął i odwrócił się, żeby wyjść. Nie sądził, że tak go to rozzłości. Krew szumiała mu w uszach i trudno mu było skupić myśli.
Eliot spojrzał na niego i nagle poczuł się dziwnie skarcony. Zapadł się w poduszce, patrząc, jak mężczyzna wychodzi. Popieprzone, pomyślał, nie wiedząc nawet jak nazwać to, w co wplątał się z Kennethem.

*

Kenneth był naprawdę zły, kiedy wychodził od Eliota. Przeszedł przez korytarz jak grom, nic sobie nie robiąc z karcącego spojrzenia pielęgniarki. Nawet go nie zauważył. Był tak zły, że myślał o tym, że nie odwiedzi Eliota dopóki ten... Co, nie przeprosi go? Zadeklaruje, że zerwie z tą swoją dziewczyną? Czego Kenneth tak naprawdę oczekiwał? On zerwał z Derekiem przede wszystkim ze względu na siebie i na niego. Uświadomił sobie, że tkwienie w tym związku było bezsensowne i teraz naprawdę poczuł się wolny. Mógł odetchnąć od wiązania się z kimś, od zobowiązań, a on co najlepszego robił? Dążył do kolejnego związku. Tak bardzo nie potrafił wytrzymać sam ze sobą, że musiał mieć kogoś obok? Zastanawiał się nad tym przez cały powrót do domu. O mało nie przejechał na czerwonym, tak bardzo się zamyślił.
Gdy wszedł do mieszkania, poczuł się dziwnie. Może naprawdę zareagował zbyt agresywnie? W końcu Eliot był tylko zazdrosny... dość uroczo zazdrosny, pomyślał po chwili i uśmiechnął się pod nosem. Nie chciał na razie się wiązać, stwierdził, gdy już usiadł na łóżku i uznał, że naprawdę przesadził. To nie było w jego stylu. Wyciągnął więc komórkę i bez zbędnego analizowania tego, co chce powiedzieć, wybrał numer Eliota. Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Już po chwili usłyszał głos O'Connera:
– Halo?
– Poniosło mnie, przepraszam. Nie chcę ci niczego narzucać – wytłumaczył na wdechu i dopiero po powiedzeniu tego, odetchnął cicho.
– Okej – odpowiedział po chwili Eliot dość łagodnym tonem. – Szybko wyszedłeś – mruknął z wyraźnym niezadowoleniem.
– Bo się wkurzyłem na ciebie. Zresztą sam mi powiedziałeś, żebym spieprzał – wytknął mu.
Eliot przewrócił oczami.
– Bo powiedziałeś, że i tak nic nie mogę robić – prychnął. – Jakbyś się z tego cieszył.
– No cieszę się – przyznał Kenneth od razu. Szybko zdał sobie sprawę, że przeprowadzenie tej rozmowy przez telefon było znacznie prostsze. Może naprawdę dobrze, że wyszedł.
– Co? – zapytał zdziwiony. – Cieszysz się z tego, że nawet sam do kibla nie mogę iść? – Zaczął się irytować. Kenneth robił się cholernie chamski, nigdy jeszcze go takiego nie słyszał.
– N-nie, nie o to mi chodzi. – Johnson zawahał się. – Po prostu ja mogę być pewny, że nikogo nie będziesz pieprzyć. Sam się bałeś, że ja będę! – wytłumaczył szybko. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że zaliczał wtopę za wtopą. Przygryzł wnętrze policzka, myśląc intensywnie. – Powinniśmy chyba trochę wyluzować.
Eliot długą chwilę mu nie odpowiadał. Wreszcie Kenneth w słuchawce usłyszał ciężkie westchnienie i dopiero później głos kochanka.
– Czy ja wiem... to chyba normalne, że chce się mieć swoją ofiarę tylko dla siebie. Jakby nie patrzeć, jesteśmy facetami – zauważył odkrywczo. – To trochę jak z drapieżnikami.
– Ofiarę?! – oburzył się, poruszając się na łóżku nerwowo. – O ile pamiętam, to byłem maszyną do zabijania, O'Conner.
Eliot parsknął śmiechem, rozluźniając się.
– Debil – powiedział rozbawiony. – Jutro jak do mnie przyjdziesz, masz siedzieć dłużej – dodał po chwili rozkazującym tonem.
– Przypilnuję tego doktora. Żeby nie badał cię zbyt dokładnie – mruknął i oparł się o ścianę, odprężając się. Uśmiechnął się lekko i zmrużył oczy. Napięcie z niego opadło. Teraz nie powinni poruszać tematów związków i ich relacji. Wszystko znowu się wyklaruje.
Eliot zaśmiał się. To mu się podobało, trochę zazdrości przecież nikogo nie zabiło, pomyślał i zagryzł wargę.
– To do jutra, Johnson, bo właśnie pan doktor do mnie przyszedł... – rzucił i po chwili w słuchawce Kenneth mógł usłyszeć „dzień dobry” i na tym rozmowa się urwała.
Kenneth przełknął ciężko i odsunął telefon od ucha, z niedowierzaniem zerkając na napis połączenie zakończone. Usłyszał wyraźnie męski głos w słuchawce, co go zaniepokoiło. Lekarz chodziłby tak późno? Przecież dochodziła już siódma wieczorem!

*

W piątkowe popołudnie, kiedy Vincent wychodził już z biura, wszystko było zaplanowane. Umówił się z Xavierem, studentem historii sztuki, malarzem i najbardziej oczywistym gejem, jakiego znał. Xavier był Mulatem, więc chociaż w niewielkim stopniu zaspokajał fascynację Vincenta. No i zapewniał mu dzisiejszego wieczoru seks. Nie był pewny, czy Derek, z którym się umówił po Xavierze, w końcu coś zrobi. Dlatego Moor wolał uniknąć tego typu frustrujących sytuacji i całkowicie im zapobiec.
– Hej, spotykamy się u mnie. Przesłałem ci SMSem adres – powiedział do słuchawki, kiedy zadzwonił do Xaviera. Lubił z nim rozmawiać, bo mężczyzna miał męski, przyjemny dla ucha głos.
– Okej, będę za godzinę – odpowiedział mu chłopak, a Vincent aż uśmiechnął się pod nosem, kiedy niskie tony jego głosu rozbrzmiały z telefonu. – Mam coś wziąć? Jakieś specjalne życzenia co do bielizny? Jocksy?
– Cokolwiek, i tak będę chciał cię nago – rzucił bez skrępowania, kiedy szedł ulicą. Chciał jeszcze wstąpić do kawiarni. Ostatnio spotkał tam Johnsona, ale było tyle ludzi, że nie mogli porozmawiać. Zresztą Kenneth nie zdawał się skory do rozmowy. Obdarzył go jedynie uprzejmym, nieco niepewnym uśmiechem.
Xavier zaśmiał się tylko wesoło, powiedział, że to da się zrobić i rozłączył się w wyjątkowo dobrym nastroju. Vincent już zdążył zauważyć, że mężczyzna był w niego zapatrzony. Już dawno nie spotkał kogoś tak chętnego i zgadzającego się na wszystko co powie.
Wszedł do kawiarni po raz kolejny tego dnia, bo już rano tutaj zajrzał, ale dopiero teraz Kenneth zaczął swoją zmianę. W środku panował już mniejszy ruch, więc Vincent mógł pozwolić sobie na rozmowę ze swoim ulubionym sprzedawcą.
– Hej – przywitał się, kiedy podszedł do lady. Kenneth przyciął ostatnio brodę, zostawiając tylko kilkudniowy zarost. Dobrze wyglądał. Wciąż tak cholernie męsko jak zawsze, gdy na niego patrzył znów miał ochotę na zaciągnięcie go do łóżka, ale Kenneth nie kwapił się do rozmowy z nim, a on za to nie chciał naciskać. W końcu nigdy jeszcze nie musiał prosić się nikogo o seks.
– Hej. – Kenneth zamknął kasę i zerknął w bok, na Ginger, która od razu ewakuowała się na zaplecze, rzucając, że pójdzie wyłożyć ciasto, żeby później dać je na wystawę. Przywieziono im ostatnio nowy sernik, zrobiony z ekologicznych składników, bez glutenu i ciasto okazało się hitem. Teraz zamawiali go na zapas, bo i tak wiedzieli, że zejdzie.
Vincent popatrzył na Johnsona ze zmarszczonymi brwiami, nie wiedział przez chwilę co powiedzieć. Kiedy się pieprzyli Kenneth nie wydawał się taki niezadowolony i nieskory do rozmowy, a teraz ewidentnie go spławiał.
– Jak będziesz mieć czas to może się do mnie odezwiesz co? Umówimy się na jakieś piwo czy coś – zagadał, ale nie spodziewał się jakiejś wyczerpującej odpowiedzi.
– Jasne, musimy się znowu zgadać – rzucił Johnson i spojrzał Vincentowi w oczy, kiedy podawał mu kawę. – Chcesz sernika? – zapytał i wskazał na wystawę, w której znajdowały się ciasta. – Mamy dobry sernik.
– Już myślałem, że nie będziesz chciał – odparł Vincent i uśmiechnął się nagle. – Bo ostatnio zamilkłeś – dodał. – A sernik daj. Skoro polecasz... – zawiesił znacząco głos.
– Zapomniałem odpisać na SMSa – przyznał Johnson, który świadomie go zignorował. Później był zadowolony, że Vincent nie naciskał na spotkanie, ale odkąd zerwał z Derekiem, a Eliot był niedysponowany, zaczęło mu brakować męskiego towarzystwa. Wypady na siłownie raczej go nie rekompensowały. – Możemy się za niedługo zgadać na jakieś piwo, czy na mecz – mruknął cicho, zauważając, że ludzie już się trochę niecierpliwili. Skasował Vincenta, a ten jak zwykle zostawił napiwek, który Kenneth mu oddał. – Nie trzeba.
– Daj spokój, jesteś moim ulubionym baristą – powiedział i mrugnął do niego, zabierając zamówienie. – To jak będziesz mieć czas, zgadamy się – dodał, odwrócił się i ruszył do wyjścia.

*

Godzinę później już czekał na Xaviera. Kawę i ciasto zjadł sam i musiał przyznać Kennethowi rację. Sernik okazał się świetny, najlepszy jaki do tej pory tam jadł. Johnson, ku jego zdziwieniu, wysłał mu wiadomość. Chciał spotkać się pojutrze i proponował spotkanie na kosza albo siłownię, później piwo.
Xavier zjawił się pół godziny po umówionym czasie, ale Vincent wcale nie był na niego o to zły. Dodatkowy czas mu się przydał, miał bardzo długi ogon, jeżeli chodziło o szykowanie się, ale za to zawsze był perfekcyjnie ubrany i uczesany. Lubił dobrze prezentować się przed swoimi kochankami.
– Czekałeś? – zapytał Xavier z szerokim uśmiechem, kiedy już zdjął cienką kurtkę i buty.
– Znalazłem sobie ciekawe zajęcie – mruknął Vincent, obserwując swojego gościa z leniwym uśmiechem. Ugotował szybki obiad i nawet zostawił trochę dla chłopaka. – Zawsze się spóźniasz, żeby ktoś na ciebie czekał?
Chłopak uśmiechnął się do niego. Miał ładny uśmiech, w kącikach jego ust pojawiły się dołeczki, a jego nieco krzywe zęby nadawały mu trochę diabelskiego wyglądu.
– Jakbyś wiedział.
– Jadłeś już obiad? Jak chcesz, zrobiłem trochę zapiekanki. – Vincent podszedł do niego i objął mocno. – Napalony? – zapytał mrukliwym, niskim głosem, mrużąc oczy z zadowoleniem. Xavier był całkiem przystojny, chociaż tylko w połowie wpisywał się w jego gust.
– Bardzo – odpowiedział, patrząc mu w oczy. Uśmiechnął się lekko, obejmując jego szyję ramionami. – Może najpierw ćwiczenia, a później jedzenie?
– Nawet bardziej mi to odpowiada. – Vincent zaśmiał się i pociągnął go do sypialni.

*

Wysiadł z taksówki, wcześniej wręczając kierowcy sowity napiwek. Dzisiaj Vincent z pewnością miał dobry humor, dobry seks, a teraz spotkanie z jeszcze lepszym mężczyzną wprawiło go w świetny nastrój. Uwielbiał takie życie, pomyślał, gdy wszedł do klubu, mijając barczystego, łysego ochroniarza, który nie za bardzo pasował do tematyki miejsca.
Derek już siedział przy barze, popijając drinka. Był spięty, co od razu można było po nim poznać. Wpatrywał się w blat i wyglądał tak, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Jego antypatyczna postawa zrażała każdego, przynajmniej jak na razie, bo wiele osób dopiero przyszło do klubu i nie było zbyt pijanych, żeby zaryzykować podryw takiego mężczyzny.
Vincentowi właśnie to się podobało w Dereku. Nie próbował być miły, nawet stwarzać pozory kogoś, kto chciał dopasować się do innych. Unosił wokół siebie tę swoją aurę obojętności, nawet nie zdając sobie sprawy, że dla wielu mężczyzn mógł być niezwykle atrakcyjny właśnie przez to.
– Miło by było czasem zobaczyć, jak się uśmiechasz – zagadnął do niego na powitanie, z zadowoleniem przyjmując jego zaskoczone, wyrwane z zamyślenia spojrzenie. – Chyba nie czekasz długo, prawda? – zapytał, siadając naprzeciwko mężczyzny. Poczuł, jak wibruje mu telefon w kieszeni, ale całkowicie to zignorował.
– Niedawno przyszedłem. Trochę przed czasem, nie przejmuj się – rzucił Derek, obserwując uważnie nachylającego się do niego Vincenta. Mówił cicho, więc mężczyzna musiał się przybliżyć, żeby go usłyszeć. Derek poczuł mocne, męskie perfumy.
Vincent uśmiechnął się do niego, obserwując go chwilę uważnie. Cholera, Xavier nawet nie umywał się do Dereka.
– Co pijesz? Postawię ci.
– Wódkę z colą – oznajmił i uniósł swój kieliszek, który opróżnił dopiero w połowie. – Zamów sobie, nie musisz mi nic stawiać – dodał i uśmiechnął się, zdradzając, że zdobył się na dwuznaczny żart. Nie był zbyt dobry w tego typu rzeczach, ale czasami nawet on się otwierał. Dzisiaj i jemu dopisywał dobry humor. Kenneth wciąż nie odpuścił jego myśli, ale wspomnienia o nim powoli zastygały. Derek szybko przyzwyczajał się do swojej sytuacji. I z Kennethem sobie poradzi, bo był przygotowany do tego zerwania już wcześniej.
– Wezmę całą butelkę wódki – powiedział, wstając. – I colę. Nie będziemy musieli biegać do baru – dodał, mrugnął do Dereka, uśmiechając się przy tym w swój klasyczny sposób, czyli bokiem ust. Z zadowoleniem dostrzegł, że Goldner zapatrzył się na niego i ten właśnie moment Vincent wybrał, by odwrócić się i odejść. Może i Derek był trudnym, nieokazującym emocji przypadkiem, myślał sobie, gdy stanął w kolejce, ale czasem zdradzał się, że nie jest obojętną na Vincenta maszyną. Nikt nie jest. Vincent był pewny swojej wartości i może to właśnie przez to wciąż tak zabiegał za względami Dereka, każdy inny już dawno by się zniechęcił.
Telefon znów zawibrował mu w kieszeni. Dopiero teraz sięgnął po niego i zobaczył dwa nieodebrane połączenia i jednego SMS-a. Westchnął, gdy zobaczył, że dzwonił do niego Xavier. Nawet nie wszedł w skrzynkę odbiorczą. Zignorował te telefony, bo był pewien, że chłopak nie zorganizował sobie wieczoru i chce mu zająć czas. Gdy jednak chciał schować telefon do kieszeni, kochanek znów spróbował się z nim skontaktować. Vincent jednak nie widział sensu w odbieraniu połączenia, w głośnym wnętrzu klubu i tak by się nie zrozumieli. Odrzucił go i od niechcenia odczytał wiadomość, którą dostał od Xaviera.
„Hej, zapomniałem zabrać od ciebie klucze z mieszkania. Nie mogę się do siebie dostać. Gdzie jesteś, bo czekam pod mieszkaniem”.
Barman podszedł do Vincenta, zanim ten zdążył odpisać Xavierowi, że był w klubie i nie będzie teraz specjalnie wracał do siebie.
– Półlitrowego Harvesta i litrową colę – powiedział, wykładając na blat banknot pięćdziesięciodolarowy. Gdy mężczyzna wszystko przygotowywał, szybko wystukał treść wiadomości do Xaviera.
„Teraz jestem w klubie, nie mam czasu podjechać do mieszkania”. Nie przejmując się Xavierem schował telefon do kieszeni i zabrał resztę, którą barman mu wydał.
„W Cameleonie?” – przyszła odpowiedź, którą Vincent odczytał, ale nie miał już zamiaru odpisywać. Przeklął tylko pod nosem chłopaka, zły, że ten tak celnie trafił w nazwę klubu. Zresztą, to wcale nie było ciężkie, piątki Moore lubił spędzać właśnie w tym miejscu i na nieszczęście, Xavier doskonale o tym wiedział. Nie miał jednak zamiaru tego potwierdzać, jeszcze chłopakowi wpadłoby do głowy, żeby tutaj zajrzeć.
Nie przejmując się już kochankiem, złapał za tacę, na której znajdowało się małe wiaderko z lodem, w którym tkwiła butelka wódki. Obok stała cola i kieliszki. Uniósł wszystko i ostrożnym krokiem ruszył w kierunku Dereka. Razem przeszli do wolnej loży.
– Stwierdziłem, że od razu wezmę butelkę – powiedział Vincent, kiedy postawił tacę na stolik. – Pół litra tyko, nic nam nie będzie – dodał, żeby Derek nie pomyślał przypadkiem, że chce go upić.
– I ty stawiasz. Nie możesz odpuścić, co? – zaśmiał się cicho Derek i usiadł ze swoim drinkiem. Spojrzał na Vincenta uważnie. Mężczyzna miał na sobie eleganckie spodnie od garnituru i białą koszulę. Wyglądał jak facet, który miał pieniądze, klasę i pewność siebie. Srebrny, drogi zegarek lśnił na jego nadgarstku, śmiesznie wyglądając przy Fosilu Dereka.
– Nie mogę – odpowiedział i błysnął w jego stronę zrobionymi zębami. Opłacało się w wieku nastoletnim nosić aparat, bo teraz jego uśmiech był naprawdę imponujący. – Jak będziemy wracać, to możesz postawić mi żarcie – zgodził się i sięgnął po szklankę, do której wlał sobie wódki. – Więc? Co u ciebie, Derek?
Goldner wzruszył ramionami, czując się skrępowany pod jego spojrzeniem. Coraz bardziej, zdał sobie z tego sprawę i sięgnął po drinka, chcąc czymś zająć ręce.
– Nic szczególnego. Praca, dom, czasami wyjdę na siłownię. Nie prowadzę tak bujnego życia jak ty – spróbował odbić piłeczkę, ale wyczuł, że w tym momencie był niegrzeczny.
– Bujnego? – zapytał Vincent i nagle się roześmiał, rozbawiony tym stwierdzeniem. – A co bujnego jest w poruszaniu się między pracą, a mieszkaniem? Nasze życia chyba aż tak bardzo się nie różnią – odpowiedział, pochylając się do Dereka. Ciekawiło go, czy mężczyzna często z kimś sypiał. Jeżeli tak, to dlaczego wciąż był taki niedostępny dla niego? – A coś poza tym jeszcze robisz? – postanowił go wypytać.
– Gram na konsoli? – zapytał Derek, nie wiedząc, co jeszcze odpowiedzieć. Wiódł nudne życie człowieka, który najlepiej czuł się we własnym towarzystwie. – Naprawdę, bierzesz mnie chyba za kogoś innego.
Vincent zapatrzył się na niego i uśmiechnął po chwili, nie wiedząc dlaczego, ale ta informacja bardzo mu się spodobała. Derek nie był facetem szukającym innych fiutów to... w pewien sposób Vincentowi imponowało? Fajnie byłoby spać z kimś takim, pomyślał jeszcze.
– I zero facetów? – dopytał jeszcze.
– O to chcesz się dowiedzieć – zaśmiał się nagle Derek i pokręcił głową. Mógł się tego po Vincencie spodziewać.
– No pewnie, że chcę – odpowiedział i popił swojego, chwilę temu zrobionego drinka. – Muszę się dowiedzieć, czy mam konkurencję – dodał i mrugnął do niego.
– A jakbym ci powiedział, że masz – rzucił Derek, od razu myśląc o Kennecie. Szybko wyrzucił go jednak z głowy, wiedząc, że z Johnsonem sprawa była definitywnie rozwiązania. Nie miał się co łudzić, ani robić sobie nadziei. Kenneth wybrał inne życie, zmęczony tym, co oferował mu Derek.
– Mam? – zapytał i zmarszczył brwi, myśląc gorączkowo, kim mogła być ta jego konkurencja. – Więc powinienem się jeszcze bardziej starać? Wymęczysz mnie, Derek – sapnął z udawanym rozgoryczeniem.
Mężczyzna tylko się roześmiał i popił swojego piwa, odwracając wzrok na parkiet, który powoli zaczynał zapełniać się ludźmi, chociaż ludzie dopiero zaczynali się zbierać. Zmrużył oczy, myśląc gorączkowo, co odpowiedzieć.
W tym momencie telefon w kieszeni Vincenta znów zaczął wibrować. Zignorował go, bo przecież miał lepsze i znacznie ciekawsze rzeczy do roboty.
– Jesteś związkowym typem faceta? – zapytał i zakołysał szklanką, mieszając w niej płyn.
– A na jakiego wyglądam? – Derek nie chciał się przed nim w bezpośredni sposób ujawnić. Trudno było mu rozmawiać z kimś obcym o sobie i żałował, że Vincent nie skupiał się na sobie zamiast poświęcać mu aż taką uwagę.
– Sam nie wiem – powiedział i popił drinka. – Mówiłem ci już, że nie mogę cię rozgryźć.
– Ty nie wyglądasz na faceta, który preferuje związki – rzucił, a Vincent powstrzymał skrzywienie, gdy po raz kolejny jego telefon zawibrował.
– Może żadnego do związku jeszcze nie spotkałem? – odpowiedział mu, nie chcąc, by Derek miał go za takiego, który w klubie tylko szuka chętnego do łóżka.
– Takiej właśnie odpowiedzi się spodziewałem – zaśmiał się Derek i pokręcił głową. – Dyplomata.
Vincent zaśmiał się i od razu, gdy tylko zauważył, że Goldner wypił już swojego drinka, dolał mu wódki i wypełnił resztę szklanki colą. Rozmawiali jeszcze chwilę, zbaczając z tematów łóżkowych i związkowych. Vincent stwierdził, że to będzie gra w kotka i myszkę, obijanie piłeczki, na co jednak nie miał ochoty.
– Też grałem za dzieciaka w Tomb Raider – rzucił wesoło, bo akurat rozmawiali o grach. Nagle kątem oka, zauważył, że ktoś podszedł do ich stolika. Podniósł głowę, ale zaraz pożałował, że to zrobił. Miał ochotę przekląć. – Co tu robisz? – warknął nagle, a jego ton głosu całkowicie różnił się od tego z rozmów z Derekiem.
– Przyszedłem po swoje klucze! – odezwał się Xavier opryskliwym, wysokim tonem, po czym zerknął uważnie na Dereka. – Co, kolejna dupa do pieprzenia? Mógłbyś chociaż oddać mi klucze do mieszkania! Jak niby mam się do niego dostać?
Vincent zmarszczył brwi, zirytowany.
– Nie mam tu, do cholery, twoich kluczy – warknął, zerkając jeszcze kątem oka na Dereka, ale jak zwykle, z jego bez emocjonalnego wyrazu twarzy nie dało się nic wyczytać.
– To mnie zabierz do swojego mieszkania! Vincent, przestań! Muszę wrócić do siebie, nie bądź chujem! – jęknął Xavier i dotknął jego ramienia, chcąc go objąć.
Vincent zerknął to na Xaviera, to na Dereka, nie wiedząc, co robić.
– Gdzie je zostawiłeś? – zapytał, czując, jak zakopuje się w bardzo grząskim bagnie.
– Nie wiem, gdzieś chyba na podłodze, jak się rozbierałem – rzucił i zerknął na Dereka, jakby chcąc mu pokazać, że to on miał prawo do Vincenta. Moore nagle jednak nabrał ochoty przywalenia Xavierowi w ten jego prosty, lekko zadarty nos. Jak, do cholery, mógł mówić coś takiego? Przy Dereku, o którego cały czas się starał i za którym latał jak pies?!
– Poczekaj przy barze, później podejdę – warknął przez zaciśnięte zęby.
– Kiedy później? – jęknął Xavier ze zniecierpliwieniem. – Naprawdę się śpieszę, Moore. Przestałbyś udawać takiego dupka i mi pomógł, hm? Przecież wiem, że jesteś inny.
Derek uśmiechnął się lekko, obserwując tę sytuację z mieszanką zaskoczenia, dystansu i nawet pewnej dozy rozbawienia. Właśnie tego się po Vincencie spodziewał, ale nie sądził, że jakiś z kochanków mężczyzny spotka ich aż tutaj.
Vincent zmarszczył brwi. Jeszcze chwila, a naprawdę wyjdzie z siebie. Żałował, że dał temu głupiemu dzieciakowi taki dobry seks, chłopaczek aż wił się pod nim i krzyczał, prosząc o więcej.
– Zostaw nas na chwilę samych – powtórzył, patrząc na niego nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem. – Przecież mówię, że za chwilę do ciebie podejdę, tak?
Derek spojrzał na swojego drinka, zdając sobie sprawę, że Vincent nie był facetem, którego oczekiwał. Po prostu. Przejrzał go już wcześniej i teraz tylko się w tym utwierdził. On nie nadawał się na jednorazowe sprawy, nie potrafił od tak pozbyć się swojej strefy komfortu i wpuścić w nią drugą, obcą osobę.
W międzyczasie Xavier w końcu od nich odszedł, zostawiając ich samych.
– Słuchaj, wiem, że głupio wyszło – odezwał się Vincent, po czym dopił na wdechu swojego drinka. – Pewnie nie dasz się jutro wyciągnąć na dokończenie tego z dzisiaj?
– Jutro raczej będę zajęty – mruknął Derek, niezbyt zadowolony z takiego zakończenia wieczoru. Zdał sobie sprawę, że gdy Vincent wróci z tym chłopakiem do mieszkania, będą robili tylko jedno.
– Chyba, że poczekałbyś na mnie? Albo pojechałbyś ze mną, co? Oddam mu klucze i możemy zostać u mnie, zamówimy coś do mieszkania – powiedział, chcąc to jakoś uratować. Nie po to tak napocił się przy Dereku, żeby Xavier w jednej chwili to wszystko popsuł!
– Nie, wiesz, ja już chyba będę spadał. – Derek od razu wyczuł moment, w którym mógł się wycofać. – Dzięki za dzisiaj. Masz już towarzystwo. – Dopił szybko drinka i wstał. – Miłej zabawy – dodał i klepnął mężczyznę z ramię.
– Nie chcę jego towarzystwa – sapnął Vincent i teraz miał ochotę naprawdę zignorować Xaviera. Mógłby się z Derekiem ulotnić, a jutro gdzieś podrzucić te klucze byłemu (Vincent z pewnością już go nie ruszy) kochankowi. – Chcę twojego, właśnie dlatego tu dzisiaj przyszedłem.
– Nie, słuchaj... – Derek odetchnął ciężko, trochę zirytowany tym, że Vincent miał go chyba za jednego ze swoich naiwnych kochanków. – Chciałem pogadać i... Ja inaczej podchodzę do tego wszystkiego, rozumiesz? To... bardziej skomplikowane. – Odwrócił wzrok i zauważył Xaviera, flirtującego przy barze z jakimiś mężczyznami. Żałował, że nie było przy nim Kennetha. Przy nim czuł się najlepiej. – Nie jestem facetem, za jakiego mnie masz.
– Wiem, do cholery – zirytował się nagle, bo ile można było wałkować jedno i to samo? – Wiem, że jesteś inny, dałeś mi to dobitnie do zrozumienia, gdy spotkaliśmy się u ciebie. Nie pieprzyliśmy się, tylko siedzieliśmy i graliśmy. Zrozumiałem już wtedy, jeżeli myślisz inaczej, to chyba masz mnie za idiotę. – Nieświadomie podniósł nawet ton głosu. Ten wieczór miał być idealny, a przez Xaviera stał się po prostu beznadziejny. – Nie liczyłem na to, że po drinku pojedziemy do mnie i tam cię wyrucham – warknął, nawet nie zdając sobie sprawy, że skłamał. Bo tak właściwie to miał nadzieję, że wreszcie uda mu się zaciągnąć Dereka do siebie. Ale nadzieja pozostawała tylko nadzieją, wciąż zdrowy głos rozsądku mu podpowiadał, że tak łatwo to z Goldnerem nie będzie. – Chciałem pogadać. Spotkać się z tobą, wypić i po prostu pogadać. Naprawdę masz mnie za takiego, który ciągle lata za fiutami?
Derek milczał przez chwilę, zaskoczony tym wybuchem. Może faktycznie zbyt pochopnie ocenił Vincenta? – pomyślał, ale zaraz przypomniał sobie o Xavierze. Nie miał zamiaru robić mu wymówek, ale nie chciał też wyjść na zazdrosną babę.
– Umówimy się kiedy indziej, okej? – zapytał, bo jedno wiedział na pewno: dzisiaj już stracił humor do dalszej zabawy.
– Ale na pewno? – zapytał, nie chcąc odpuścić. – Bo wiesz, wiem gdzie mieszkasz – spróbował zażartować. – Jak coś to cię znajdę.

– Jasne, Vinn – rzucił, a to zdrobnienie zabrzmiało niezwykle koślawo w jego ustach. Tonem głosu zdradzał, że był skrępowany, chociaż może tylko on tak uważał. – Trzymaj się. Do zgadania. – Poklepał go po ramieniu i skierował się do wyjścia z klubu. Nie sądził, że zabawi tutaj tak krótko.

11 komentarzy:

  1. Jeszcze nie zabrałam się za czytanie tego opowiadania, ale bardzo mnie ciekawi jaki jest jego stan. Ile rozdziałów mniej więcej planujecie? Czy może jeszcze się nad tym nie zastanawiałyście?
    Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteśmy mniej-więcej w połowie. Jednak ciężko nam dokładnie określić ile jeszcze rozdziałów, gdyż plany co do "Clasha" wielokrotnie już się zmieniały, więc i dla nas jest to niewiadomą. :)

      Usuń
    2. Dziękuję bardzo za odpowiedź. Myślę, że na dniach się zabiorę za to opowiadanie :3

      Usuń
  2. Trochę tzw dupków na świecie jednak jest szkodliwych:-(

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie doczekałam się kolejnego rozdziału i jestem bardzo zadowolona. Liczę na "poszerzenie" losów Dereka w następnych rozdziałach bo chyba najbardziej przypadł mi do gustu właśnie ten bohater. Pozndrawiam i życzę powodzenia ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak oni wszyscy mnie irytują... Myślenie Kennetha i Eliota to jakaś porażka. Zbyt łatwo się wkurzają, są niemożliwie o siebie zazdrośni. Wydają mi się tak cholernie niedojrzali i jeszcze wkurzają się o pierwszą lepszą błahostkę. Kilka rozdziałów wstecz strasznie im kibicowałam, ale kiedy Kenneth przespał się z Vincentem (i najwyraźniej ma zamiar to powtórzyć), stracił całą moją sympatię. Ciekawie, czy gdyby naprawdę był teraz w związku z Eliotem, też nie miałby oporów przed zdradą, bo przecież wysokie libido, a jechanie na ręcznym dla frajerów, nie? Zresztą, skoro zdradził nie raz Dereka, raczej już się nie zawaha. Eliot tak samo. Są siebie warci :) Ugh, mam ich po prostu dość, nie cierpię takich ludzi.
    Uśmiechałam się z zadowoleniem przez cały fragment, gdy Xavier przeszkodził Vincentowi w randkowaniu. Dobrze mu tak, mam tylko nadzieję, że jednak nie pójdzie mu zbyt łatwo ze zdobyciem Dereka.
    Swoją drogą, Derek jest teraz moją ulubioną postacią. Na początku miałam go za nudziarza, ale właściwie świetnie go rozumiem, bo jestem do niego bardzo podoba (z charakteru oczywiście XD). On jako jedyny wie chyba co to jest wierność i uczciwość. Mam nadzieję, że nie nacierpi się za bardzo, już i tak ten kretyn Kenneth skrzywdził go wystarczająco.

    Pozdrawiam,
    S.

    OdpowiedzUsuń
  5. Całkiem przyjemnie czyta się wasze opowiadanie choć na początku nie byłam skłonna co do Clasha.
    Bardziej "Lingerie" mnie przyciągnęło lub "Świadomość".
    Przekonałam się jednak i do tego opowiadania. Czyta się naprawdę przyjemnie i ma się pewien rodzaj niedosytu gdy widzi się,że rozdział właśnie się kończy.
    Zdziwiła mnie szczerze ta... otwartość Kenneth'a gdy przespał się z Vincentem tylko dlatego,że był zły. Nasuwa się więc pytanie czy w taki sposób będzie reagował przy każdej kłótni z Eliotem?
    Dziwiło mnie też braku poczucia winy choć może właśnie poczucie tej wolności sprawiło,że ich nie posiadał.
    To chyba jedyne co wywołało u mnie skrajne uczucia,ale ogólnie wasz styl pisma jest bardzo przyjemny i z chęcią się czyt kolejne rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy zamiast Lingerie bedzie nowe opowiadanie? Kiedy? :) A clash super rozdział, podoba mi się, że widać jak im co raz bardziej zależy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie nowe opowiadanie :) Zaraz dodamy pierwszą zapowiedź ;)

      Usuń
  7. Jednego nie rozumiem... W jednej chwili Kenneth zarzuca Elliotowi, że wciąż jest z Dakotą i mówi, że jak chce mieć pretensje to niech sam najpierw zerwie z tą dziewczyną, a potem... Umawia się z Vincentem w wiadomych celach. Więc wychodzi na to, że Kenneth jest dupkiem, który jednak myśli dolną partią ciała. Próbujecie zrobić z niego niby to uczuciowego faceta, a zaraz temu zaprzeczacie, bo "brakuje mu męskiego towarzystwa". Taka totalna skrajność, która sprawia, że bohatera po prostu nie lubię.

    OdpowiedzUsuń
  8. Kenneth jest coraz bardziej pokrecony, chociaz spodziewalabym sie tego bardziej po Elliocie. Cieszyla mnie konfrontacja z Dakota i scena zazdrosci, bo to wprowadza troche pikanterii do tego opowiadania. Babcia Elliota sie domysla, ze "lubia sie inaczej", wiec o wpadke juz bedzie nie trudno, ja tam mam nadzieje, ze sprawa sie rypnie i wszyscy sie o nich dowiedza :p.
    Teraz najbardziej fascynuje mnie watek Dereka, podzialo sie troche i zdobylyscie duzego plusa za ten rozdzial, chce sie dowiedziec co bedzie dalej. Czy Vincent zasluzy sobie na szanse. Kibicuje im.

    Weny :*

    OdpowiedzUsuń