Założyłyśmy kennliotowi fanpejdża, by łatwiej było nam się z Wami komunikować. Odnośnik do niego macie w zakładkach. Wydaje nam się, że taki sposób przekazywania informacji dotyczących naszych opowiadań będzie najprostszym rozwiązaniem. Znajdziecie tam nie tylko nasze inspiracje, ale także, co chyba ważniejsze - powiadomienia odnośnie rozdziałów.
Pięć cali
Eliot
wszedł do Cafe Break, małej kawiarni, do której wyciągnęła go
Dakota. Rzucił tylko przelotne spojrzenie na sprzedawcę, stojącego
za ladą, jeszcze nie wiedząc, że za tydzień spotka się z nim w
zupełnie innym miejscu i okolicznościach. Nie skupił więc na
mężczyźnie zbytniej uwagi, tylko ruszył do stolika w głąb
pomieszczenia, przy którym siedziała jego dziewczyna.
–
Hej – przywitała się z nim, jednak nawet nie zaszczyciła go
uśmiechem. – Spóźniony. Jak zwykle – stwierdziła sucho, kiedy
odblokowała telefon, żeby sprawdzić godzinę.
–
Tylko kilkanaście minut – odpowiedział i przewrócił oczami,
ostatni tydzień był dla nich dość ciężki, często się kłócili,
nie mogli się jakoś dogadać. Usiadł przed nią i skrzywił się,
kiedy dziewczyna zainteresowała się swoją komórką. – Możesz
odłożyć ten telefon? – warknął.
–
Muszę odpisać dziewczynom. Myślisz, że co miałam robić, jak cię
nie było? – odpowiedziała od razu wyraźnie zła. Zawsze kiedy
coś się jej nie podobało, marszczyła brwi i Eliot wiedział, że
za kilka lat będzie musiała odwiedzić chirurga plastycznego, żeby
coś zrobić ze zmarszczkami na czole.
–
Jak ja kiedyś przy tobie wyciągnąłem telefon, to zrobiłaś
awanturę – prychnął, z każdą chwilą irytując się coraz
bardziej. – Idę po kawę, jak wrócę, schowaj komórkę –
mruknął i wstał, nie pytając Dakoty, czy też chciała coś wypić
albo zjeść, to była swojego rodzaju zemsta. Zawsze wszystko
stawiał swojej dziewczynie, przyzwyczaił ją już do życia na jego
koszt.
–
Jasne – warknęła i spojrzał na niego ze złością, w tym
momencie wcale nie wydając się być w nim zakochana. Eliot podszedł
do kasy, przy której zobaczył Kennetha uśmiechającego się do
niego uprzejmie, ale nie wylewnie. Po prostu wykonywał swoją pracę.
–
Dzień dobry, co podać?
–
Małą latte i kawałek ciasta snickers – powiedział, sięgając
do portfela. Nie zaszczycił Kennetha dłuższym spojrzeniem, chciał
jak najszybciej wrócić do stolika, by pokazać Dakocie, że nic jej
nie kupił. Aż uśmiechnął się pod nosem na samą myśl o tym.
Gdy się kłócili lubił robić jej na złość, pod tym względem
oboje byli do siebie podobni, jego dziewczyna, kiedy tylko chciała,
też potrafiła zachowywać się bardzo wrednie.
–
Już podaję, poproszę sześć dolarów. Kartą czy gotówką? –
zapytał Kenneth, nakładając ciasto, a Ginger przygotowywała już
kawę. Razem działali bardzo sprawnie.
–
Gotówką – odpowiedział i podał mu dziesięć dolarów, nie miał
drobniej. – Reszty nie trzeba – rzucił, gdy Kenneth już mu ją
miał wydać. Odebrał zamówienie i dumnym krokiem ruszył do
stolika, śmiejąc się w myślach, że sprzedawcy zostawił napiwek,
a Dakocie nie kupił nawet kawy. Po wczorajszym naprawdę chciał jej
pokazać, że nie był psem na jej posyłki, pokłócił się z
dziewczyną w klubie, kiedy został przez nią tam zaciągnięty i
zamiast bawić się we dwójkę, interesowała się tylko
koleżankami. Od czasu do czasu zwróciła uwagę na swojego
chłopaka, by poprosić go o drinka, więc Eliot w pewnym momencie
nie wytrzymał i po prostu wyszedł. Dakota często przy swoich
przyjaciółeczkach zachowywała się jak inna osoba.
–
Latte? – zapytała Dakota, ale kiedy zrozumiała, że Eliot kupił
ją dla siebie, tylko się skrzywiła i sama wstała, zachowują swój
honor. W końcu nie miała zamiaru się go o cokolwiek prosić, sama
poszła coś sobie zamówić. O'Conner widząc to, aż zaśmiał się
pod nosem, siadając przy stoliku, dopiął swego. Zaczął powoli
jeść ciasto, stwierdzając, że było bardzo dobre, tylko może
odrobinę zbyt słodkie.
–
Koleżaneczki były zadowolone z ostatniej imprezy? – rzucił
kąśliwie do Dakoty, kiedy ta wróciła z kawą.
–
Mhm, nie zostawiły na tobie suchej nitki – rzuciła z ironią,
kiedy usiadła naprzeciwko niego. Uśmiechnęła się do niego
słodko. – Kazały przekazać, że dawno już nie widziały kogoś
tak niewychowanego.
Eliot prychnął, Dakota irytowała go jak nigdy wcześniej.
Przyjaźnili się i dogadywali ze sobą bardzo dobrze, ale ostatnio
chyba spędzali razem zbyt dużo czasu.
–
Mam nadzieję że ta gruba maciora wzięła sobie do serca radę o
utracie dziesięciu kilo – odpowiedział jej z pozoru spokojnym
głosem.
–
Tak, było jej bardzo miło. Ciesz się, że nie powiedziałam jej o
twoich czterech calach*, bo byłaby rozczarowana. Wszystkie
myślą, że masz dużego, sama nie wiem dlaczego – mruknęła i
popiła ostrożnie kawy, żeby nie poparzyć ust. Kilka razy była
już w tej kawiarni, przychodziła tutaj kiedyś z ojcem, później z
ciocią, która przyjeżdżała z Europy i zabierała ją do tego
miejsca na sernik, niestety dzisiaj nie mieli już go w ofercie.
Naprawdę lubiła to miejsce.
Eliot nie wytrzymał tej uwagi, to naprawdę go zabolało. W myślach
mógł ją tylko poprawić: pięć**, nie powiedział jednak
tego na głos, to byłoby żałosne.
–
Ty się ciesz, że ja nie wspomniałem o twoim wypychaniu sobie
cycków – prychnął, czując, że wchodzą na wojenną ścieżkę.
Dakota w odpowiedzi mruknęła coś pod nosem, ale O'Conner wiedział,
że się speszyła.
–
To co innego – warknęła, zła na niego. Przecież od zawsze
wiedział, że małe piersi były jej kompleksem. Rodzice nie chcieli
jej zasponsorować operacji, a ona zbierała na nią odkąd tylko
pamiętała.
–
To dokładnie to samo – prychnął Eliot i uniósł brodę dumnie.
– Masz małe cycki, a penisa mi wypominasz – sapnął i
przewrócił oczami.
–
No sorry, ale to nie ja cię pieprzę cyckami – rzuciła wyniośle,
już się czerwieniąc. Miała złotawy odcień cery, więc rumieniec
był delikatnie różowy. Wyglądała całkiem ładnie, ale Eliot nie
mógł tego zauważyć, zbyt zajęty kłótnią.
–
Czyli ci to kurwa teraz przeszkadza?! – krzyknął, nie wytrzymując
i nie przejmując się, że siedzieli w miejscu publicznym, wstał
pod wpływem emocji z krzesła, łypiąc na dziewczynę wściekle.
Kenneth i Ginger od razu na nich spojrzeli, podobnie jak pozostali
klienci, których było co prawda kilku, ale to nie zmieniało faktu,
że wybuch Eliota zaniepokoił każdego.
–
Zamknij się i siadaj! – warknęła Dakota.
O'Conner prychnął i założył ręce na piersi, ale posłusznie
opadł z powrotem na siedzenie.
–
Jak się pieprzymy, jakoś na niego nie narzekasz – zarzucił jej
już o wiele ciszej, tak, że tylko Dakota go usłyszała, co jak co,
ale nie miał ochoty na dzielenie się z ludźmi swoim kompleksem
małego penisa.
–
Skończmy już ten temat, okej? – poprosiła ze złością i znowu
popiła kawę. Nie lubiła w Eliocie tego, że czasami nie panował
nad emocjami, nie, żeby ona sama to robiła, ale starała się nie
pokazywać obcym nigdy, dlaczego była zła albo smutna. Jej chłopak
powrócił do jedzenia ciasta, rozglądając się po kawiarni, byleby
tylko nie patrzeć na Dakotę i zademonstrować jej swoją złość,
czasem zachowywał się jak dziecko.
–
Ale parka, co? – zapytała Kennetha rozbawiona Ginger, kiedy
skończyli obsługiwać kolejnego klienta.
–
Jak myślisz, o co się kłócą? – zapytał Johnson z
rozbawieniem, większą uwagę poświęcając jednak czyszczeniu
blatu. W stronę stolika, przy których siedziała para zerknął
tylko kilka razy.
–
Jak to o co? O tę drugą – powiedziała Ginger i wzruszyła
ramionami. – Albo o tego drugiego, zawsze o to chodzi –
prychnęła. Akurat sama miała podobny problem ze swoim facetem.
–
Myślisz, że jest gejem? – zapytał Kenneth, źle rozumiejąc jej
słowa.
–
Nie, no co ty! – Parsknęła nagle śmiechem i aż musiała zakryć
usta dłonią, żeby nie roześmiać się głośniej. – Mówię o
tym, że albo ona ma kogoś na boku, albo on. Logiczne. – Często
tak rozmawiali między sobą i dopisywali historie ludziom, których
w ogóle nie znali.
Kenneth nagle poczerwieniał i już nic się nie odezwał, przy
niektórych wstydził się tematu homoseksualizmu, Ginger nie
wiedziała, że wolał mężczyzn, tym bardziej że kogoś miał.
–
Dobra, idę na zaplecze, żeby dosypać kawy do ekspresu – rzucił
szybko. Planował wyjść na zaplecze i zapalić dla rozluźnienia.
–
Jasne – powiedziała, nie podejrzewając nawet, co mogło dziać
się w głowie jej współpracownika.
Za
to przy stoliku napięta atmosfera dalej unosiła się w powietrzu,
mimo że przez dłuższą chwilę ani dziewczyna, ani chłopak nie
odezwali się do siebie słowem. Eliot nawet nie wiedział, że
sprzedawcy ich właśnie obgadywali.
–
Będę spadać – rzucił oschle.
–
Jasne, pogadamy później, tak? – zapytała Dakota z naciskiem,
obserwując, jak O'Conner dojada ciasto, zostawiając pół kawy w
szklance.
–
Ta – mruknął i wstał. Spojrzał na nią zły i już chciał
wyjść, ale ostatecznie zapytał: – Odwieźć cię?
Dakota przez chwilę nic nie odpowiadała, zdziwiona tą zmianą, ale
w końcu się zreflektowała i z uśmiechem wstała, sama zostawiając
niedopitą kawę.
–
Chodź.
Eliot mimowolnie się do niej uśmiechnął, tak właśnie wyglądały
ich kłótnie. Najpierw wyrzucali sobie wszystko co najgorsze, a
później tak po prostu godzili się bez żadnych problemów, mieli
podobne temperamenty.
–
Odwieźć cię do domu, czy jeszcze przejdziemy się po centrum?
–
Możemy się w sumie przejechać. Podobała ci się kawiarnia? –
zapytała Dakota, kiedy już z niej wyszli, odprowadzeni rozbawionym
spojrzeniem Kennetha i Ginger.
Johnson w ostatniej refleksji, zanim zniknęli im z oczu, pomyślał
jeszcze, że Eliot, chociaż nie był w jego typie, miał w sobie
chłopięcy urok i świeżość, pomieszaną z dziwną, seksualną
zmysłowością. To było niezwykłe – zdał sobie sprawę, ale
Kenneth nigdy nie interesował się takim rodzajem mężczyzn, więc
szybko wyrzucił go z głowy.
***
Eliot na komisariacie spędził prawie całą noc. Dostałby kolejny
mandat, a może nawet zostałby zatrzymany, gdyby nie jego ojciec,
który jako adwokat miał sporo kontaktów. Nie obyło się
oczywiście bez nagany od niego, ale to jakoś przełknął.
Wiedział, że za kilka dni nikt już nie będzie pamiętać o tej
akcji, w końcu to nie pierwszy raz, gdy zrobił coś naprawdę
głupiego, co groziłoby sporymi konsekwencjami.
Do
domu wrócili około czwartej nad ranem. Ojcu już nie chciało się
go odwozić do kawalerki, więc Eliot wylądował w swoim dawnym
pokoju. Nawet się nie rozbierał, jak stał, położył się do
łóżka i zakrył kołdrą po uszy, zbyt zmęczony na cokolwiek.
Chciał tylko zasnąć i odpocząć.
Zawsze, kiedy chodził spać tak późno, budził się nie wcześniej
niż przed południem. Chyba że musiał wstać na uczelnię, wtedy
był zmuszony do najgorszego. Plusy spania w domu polegały przede
wszystkim na czystej łazience, w której zawsze mógł się wygodnie
umyć i – to najważniejsze – gotowym śniadaniu, przygotowywanym
przez ich gosposię. Mama Eliota nie potrafiła umyć nawet naczyń,
więc pomoc domowa była u nich niezbędna.
Mieszkali na przedmieściach Chicago, w dużym domu, w którym Eliot
spędził całe swoje dzieciństwo, znał w nim każdy zakamarek, a
każdy z pokoi krył jakąś ciekawą dla niego historię.
Najbardziej ze wszystkich pomieszczeń, oczywiście oprócz swojej
sypialni, uwielbiał sporej wielkości salon z dużym oknem i
zaszklonym wyjściem na taras, wpuszczającym do środka masę
promieni słonecznych. Zawsze w dzień było tu jasno i przytulnie,
nawet ciężkie skórzane kanapy, które ostatnio kupiła jego mama,
nie potrafiły tego zmienić i dodać miejscu więcej surowości.
Najedzony i czysty zaległ przed telewizorem, rozmyślając o tym, co
wydarzyło się poprzedniego dnia. A wydarzyło się naprawdę sporo.
Przypomniał mu się „kumpel” z komisariatu, na co aż zaśmiał
się pod nosem.
–
Gazu się nawdychałeś? – zapytała Eleonor, ich gosposia, starsza
kobieta z latynoskimi korzeniami. Jak zwykle zajmowała się domem.
Ścierała kurze z parapetu i mebli, zerkając na Eliota ciekawie.
–
Prawie. Tata ci mówił, co się wczoraj działo? – zapytał
rozbawiony i odwrócił się do kobiety przodem. Znał ją od
piętnastego roku życia, naprawdę bardzo ją lubił, głównie
dlatego, że rozumiała jego żarty i zawsze się śmiała z jego
wielkich ekscesów. A jako nastolatek miał ich bardzo wiele, dopiero
teraz zaczął się wyciszać i uspokajać.
–
Mhm, opowiadał. Był na ciebie zły, wiesz o tym? – zapytała.
Eliot uczył ją poprawnej angielszczyzny, która z kolejnymi latami
w Stanach znacznie się poprawiła, ale Eleonor nigdy nie potrafiła
wyzbyć się akcentu. Miała ładną, latynoską twarz, jednak
zaznaczyło się na niej już piętno czasu. Pochodziła z Meksyku,
ale O'Conner tak naprawdę niezbyt wiele o niej wiedział, czasem się
zastanawiał, jak wyglądało jej życie w rodzinnym kraju. Kobieta
czasem coś opowiadała, jednak były to błahe historie, w których
nie zawierała zbyt wielu informacji.
–
No wiem – sapnął i rozsiadł się na kanapie. – Będę musiał
go przeprosić – mruknął z zastanowieniem i mimowolnie sięgnął
do kieszeni po telefon. Spojrzał na jego wyświetlacz i zmarszczył
brwi, gdy dostrzegł, że miał powiadomienia z Facebooka. Od razu
włączył aplikację i uśmiechnął się, kiedy przeczytał:
„Kenneth Johnson zaakceptował twoje zaproszenie”. Nie czekając,
od razu napisał do mężczyzny:
„I
jak, spędziłeś noc na pryczy?”
Kenneth nie był jednak dostępny, więc nie mógł od razu odpisać.
Za to Eliot mógł przejrzeć jego,wcześniej zablokowany, profil.
–
A jak to było naprawdę? Bo tata mi mówił, że się awanturowałeś
– rzuciła Eleonor, która zawsze chciała poznać wersję
chłopaka. Właśnie dlatego tak bardzo ją lubił. Szanowała jego
zdanie, nigdy go nie ignorowała, jak na przykład jego matka, która
uważała to, co mówiła, za jedyną słuszną prawdę.
–
No policjanci mnie zaczepili – wyjaśnił jej i wydął wargi. –
Bez niczego chcieli mnie legitymować, trochę się wykłóciłem, a
później jeden mnie tak złapał za ramię, no to się
zdenerwowałem. – Wzruszył ramionami. – Trochę wypiłem, to
byłem zły – dodał i popatrzył na kobietę, dobrze wiedząc, że
z jej strony nie dostanie nagany.
Eleonor westchnęła ciężko i nic nie odpowiadając, zniknęła w
kuchni. Kiedy wróciła, podeszła do niego, żeby podać mu kawałek
ciasta na talerzyku, które niedawno upiekła. Było jeszcze ciepłe.
–
Musisz uważać. Wiesz, jacy są policjanci. Mojego siostrzeńca o
mało nie pobili na śmierć – pożaliła się. Eliot uśmiechnął
się do niej z wdzięcznością i w kilku gryzach zjadł wypiek,
ledwo co go przełykając.
–
No wiem – powiedział jeszcze z jedzeniem w ustach. – Ale później
już wystarczyło tylko nazwisko. Wiesz, że Latynosów traktują
gorzej – mruknął. – To mega niesprawiedliwe – dodał jeszcze,
po czym wstał. – Dzięki za ciasto. – Podszedł do niej i
pocałował ją w policzek. – Zajebiste było – rzucił i wyszedł
z salonu. Powoli powinien się już zbierać do swojego mieszkania.
***
Kenneth kiedy odczytał wiadomość, pił już drugą kawę. Oboje z
Ginger ledwo co żyli, najchętniej położyliby się z powrotem do
łóżka, ignorując wszystko, co działo się dookoła. Zgodnie
stwierdzili, że wzięcie porannej zmiany było złym pomysłem,
ustalili to już jednak tydzień wcześniej, więc nic nie mogli
zrobić z tym harmonogramem. Zresztą, wczoraj Kennethowi wydawało
się, że zwinie się do domu najpóźniej o dwudziestej trzeciej.
Gdyby nie wizyta na komisariacie właśnie tak by zrobił.
Opowiedział już o całym zajściu Ginger, która wciąż nie mogła
uwierzyć, że Johnson miał takie nocne przygody, mimo to
stwierdziła, że Anderson, chociaż go nie znała, i tak był
dupkiem.
Rano, jadąc do pracy pociągiem, próbował nie zasnąć. Zalogował
się wtedy na Facebooka i zauważył zaproszenie od Eliota. Wtedy z
trudem powstrzymał się od śmiechu, bo ostatnią rzeczą, której
się spodziewał było to, że utrzyma jakiś kontakt z chłopakiem,
z którym rozmawiał na komisariacie.
„Na
własnej? W mieszkaniu? Zajebiście. A ty zaprzyjaźniłeś się z
kolegą z celi?” – odpisał, kiedy zrobili sobie z Ginger przerwę,
po kilku godzinach ciężkiej pracy.
–
I jak było wczoraj? – zapytał dziewczynę, popijając kawę.
–
Jak mówiłeś, planował seks – odpowiedziała mu wesoło i
zaczęła wykonywać zamówienie dla stałej klientki, która
przychodziła równo o szesnastej po podwójne espresso i ciabattę z
grillowanym kurczakiem. – Dobrze, że nogi ogoliłam, bo byłoby
ciężko – dodała wesoło. – Ale masakra, że wylądowałeś na
komisariacie – sapnęła ciężko i pokręciła głową.
–
No mówiłem! – zaśmiał się. Już rano przejrzał sobie profil
Eliota. Kiedy patrzył trzeźwym wzrokiem na jego zdjęcia, zaczął
zdawać sobie sprawę, że Eliot bardzo mu kogoś przypominał.
Jednak w ciągu tego tygodnia przewinęło się w Cafe Break tylu
ludzi, że Kenneth nie był w stanie skojarzyć go z tym miejscem.
–
Wam tylko jedno w głowie, co? – parsknęła śmiechem i
przewróciła oczami. Zapakowała kawę i kanapkę w papierową
torbę, po czym sama sięgnęła po ciastko dla siebie. Ginger była
bardzo szczupła, miała dobrą przemianę energii, co Kenneth już
dawno zauważył. Ciągle coś podczas pracy podjadała i normalnie
każda inna dziewczyna przytyłaby w takiej pracy z dobre
dwadzieścia kilo, ale nie Ginger. Dla niej była to wymarzona
robota, mogła jeść, ile chciała.
Kenneth w odpowiedzi zaśmiał się, patrząc, jak jego przyjaciółka
w zawrotnym tempie pożera ciasto, gdy nagle jego komórka
zawibrowała mu w kieszeni.
„No,
całkiem spoko był. Maszyna do zabijania, ale chyba mnie polubił,
bo dalej żyję”.
–
Przyznaj się, kto to?
–
Kto? – prychnął Kenneth urażony, odrywając wzrok od telefonu. –
Jedz lepiej to ciastko, a nie interesuj się mną! – rzucił
obrażonym i nieco skrępowanym tonem, na co odpowiedział jej śmiech
Ginger.
„No
to dobrze, nie wkurzał go twój długi język?” – napisał
mimowolnie z nim flirtując.
Ginger w odpowiedzi parsknęła śmiechem, złapała za jedno z
małych ciastek, podeszła do Kennetha i gdy ten zerkał na ekran
telefonu, wcisnęła mu je w usta.
–
Sam jedz ciastko! – rzuciła wesoło i trzepnęła go jeszcze
szmatą. W tym momencie jednak usłyszeli dźwięk dzwoneczka,
widzącego nad drzwiami, na co oni jak na zawołanie spoważnieli,
spoglądając w stronę wejścia. Przyszła kobieta, ich stała
klientka, której Ginger zrobiła już zamówienie. Dziewczyna
skoczyła szybko za ladę i z uśmiechem wręczyła około
czterdziestoletniej pani papierowy worek z kawą i kanapką. Kenneth
stał z boku, obserwując kobietę, jak zwykle włosy miała spięte
w idealny kok, z którego nie mógł wyślizgnąć się nawet jeden
niesforny kosmyk. Pod oczami malowały się jej cienie, a czoło
zdobiły bardzo głębokie zmarszczki, wyglądała na zmęczoną
życiem. Czasem lubił tak po prostu obserwować ludzi w ciszy, nie
oceniać ich, ale po prostu zastanawiać się i dopisywać im swoją
historię.
–
Jak zawsze zrobione – odezwała się uprzejmie. Klientka
uśmiechnęła się oszczędnie, położyła na ladzie dwadzieścia
dolarów, zabrała zamówienie i odeszła bez słowa, nie czekając
na resztę. Tak było za każdym razem, kiedy już musiała się
odezwać, robiła to bardzo cicho i niepewnie, oboje z Ginger
uważali, że była dziwna, może nawet nie do końca zdrowa
psychicznie, ale mimo to polubili ją. Zostawiała spore napiwki i
nigdy nie robiła problemów.
–
Trochę mi jej żal – odezwała się Ginger, a telefon Kennetha
znowu zawibrował, ogłaszając nadejście wiadomości Messengera.
„Prowadziliśmy sobie konwersację na najwyższym poziomie. Mój
długi język nikogo nie wkurza. Ciebie też nie wkurzał.” –
Eliot był niezwykle pewny siebie, trochę arogancki, ale może to
właśnie przyciągało do niego ludzi. Kenneth przełknął ciężko
i jeszcze raz prześledził wzrokiem treść wiadomości,
zastanawiając się przy tym, czy O'Conner rzeczywiście nie poznał
kogoś innego i nie mówił teraz o nim. Wtedy jednak cały flirt nie
miał żadnego sensu.
„Dostałeś noc w celi, czy wyszedłeś?”
„Wyszedłem, na szczęście, ale puścili mnie koło czwartej
dopiero. Chcieli mnie zatrzymać, podobno się za bardzo rzucałem.
Debile. Byłem kulturalny” – brzmiała odpowiedź zwrotna. –
„Ale po tym jak poszedłeś, komisariat już nie był taki wesoły”.
Johnson od razu się uśmiechnął, czytając to. Nie spodziewał
się, że z tej znajomości, wywiąże się taka rozmowa.
„Smutno ci było?” – odpisał, zaczynając się trochę
denerwować, że mógłby napisać coś głupiego. Zaczęło mu na
tym zależeć. „I potwierdzam, byłeś cholernie kulturalny”.
–
Co się tak uśmiechasz do tego telefonu? Jakaś nowa laska na
celowniku pana Johnsona? – Ginger popatrzyła na niego
zaciekawiona, jednak już po chwili wszedł do nich następny klient,
a za nim kolejny i jeszcze inni. Zaczęły się najgorsze godziny,
więc musieli skupić się na pracy, a Kenneth musiał schować
telefon do kieszeni i zignorować jego brzęczenie ogłaszające
nadejście wiadomości.
–
Skąd ten pomysł – prychnął Kenneth, ale uśmiechnął się
lekko. – Zajmij się lepiej klientami, a nie plotkuj – upomniał
ją z rozbawieniem. Może flirtował z Eliotem, ale to nie było nic
zobowiązującego.
Ginger zaśmiała się w odpowiedzi, ale już nie odpowiedziała,
musiała zająć się pracą, tak samo zresztą jak Kenneth. Ruch w
Cafe Break zrobił się całkiem spory, uwijali się jak mrówki,
krążąc od stolików do lady i ekspresów do kawy. Kiedy zmieniali
się ze Steavem i Susanne, mogli odetchnąć w końcu z ulgą.
Przekazali im kawiarnię w godzinach jej najwyższych obrotów, ale
już niczym nie musieli się przejmować. Przeszli na zaplecze, by
przebrać się z mundurków, jakie dostali od pracodawcy. Składały
się na nie proste, czarne spodnie w kant i czerwona koszulka polo,
ubrania były identyczne i dla pracownic i dla pracowników. Ginger,
jako posiadaczka kręconych, farbowanych na wiśniowo włosów,
zawsze była niezadowolona z kolorystyki strojów roboczych, jaką
ustalił właściciel kawiarni. Musiała związywać swoją burzę
loków w kucyk, czego też nie lubiła, ale stopniowo zaczęła
dochodzić do wniosku, że jej narzekania na nic się nie zdadzą.
Ginger była ładną kobietą, z której twarzy prawie nigdy nie
schodził uśmiech, nawet jeśli padała z nóg po całym dniu pracy.
Lekkie piegi na nosie i policzkach dodawały jej zarówno uroku, jak
i łagodziły mocne, może nawet trochę męskie rysy twarzy.
Wyglądała na sympatyczną, zadowoloną z życia dziewczynę, przez
co wielu mężczyzn zwracało na nią uwagę. Drapieżności dodawał
jej ciemny makijaż i piękne, pełne czerwone usta.
– I
jakie plany na wieczór? – zagadała, kiedy poprawiała sobie
makijaż. Wykrzywiała śmiesznie twarz do malutkiego, kieszonkowego
lustereczka, dokładając przy tym cienie na powieki, bo te przez
cały dzień zdążyły się jej już zważyć na skórze.
–
Spać – rzucił Kenneth i zerknął na nią uważnie, oceniając,
czy Ginger też musiała odespać noc. – A ty co planujesz? –
zapytał neutralnym głosem, myśląc jednak tylko o łóżku w swoim
mieszkaniu.
–
Pewnie obejrzę jakiś serial – odpowiedziała i wzruszyła
ramionami. – Okej, lecę, bo miałam wpaść jeszcze do pracy Jacka
– mruknęła, by następnie pożegnać się z nim krótko.
Kenneth wyszedł na chodnik i spojrzał w niebo. Chociaż dało się
już odczuć wiosenny klimat, czasami zimny wiatr przypominał o tym,
że wciąż nie było tak przyjemnie jak latem. Lubił upały, nigdy
nie przeszkadzało mu chodzenie w luźnych spodenkach, bluzce na
szelkach, jedynie komunikacja miejska mocno wówczas kulała, ale
tego nie mógł w żaden sposób przeskoczyć. Mieszkał na drugim
końcu Chicago i czy chciał, czy nie, po prostu był skazany na
obrzydliwe wagony w pociągu, w których nawet klimatyzacja niewiele
pomagała. W końcu nie umyje ona spoconych, śmierdzących ludzi.
Idąc
na stację, wyciągnął telefon i otworzył Facebooka, ciekawy, co
takiego Eliot mu odpisał.
„No
wiem, ja zawsze jestem kulturalny. Mogłeś zostać dłużej, bo ci
policjanci byli nudni. W ogóle, dostałeś jakiś mandat?” –
brzmiała treść wiadomości od O'Connera.
„Pięćdziesiąt dolarów za bójkę w miejscu publicznym. Chyba
się bali dać mi jakiś wyższy, bo w końcu jestem maszyną do
zabijania” – odpisał w marszu, uważając, żeby nikogo przy tym
nie potrącić, więc nabazgranie tych dwóch zdań zajęło mu
trochę czasu. Później już jednak schował komórkę do kieszeni,
bo musiał podbiec na stację. Zaczął przeciskać się między
ludźmi na ruchomych schodach, wyklinając w tamtym momencie każdego,
kto nie stał (tak jak się zresztą powinno stać, cholera!) po
prawej stronie barierki. Gdy był w połowie drogi, usłyszał pisk
hamującego pociągu, na co automatycznie przyspieszył. O mało nie
potknął się przy ostatnich stopniach, ale nie poddał się – w
ostatniej chwili wpadł do jednego z wagonów. Łapał szybko oddech,
co jednak utrudniała mu duchota wywołana przez tłok panujący w
środku. Stanął obok jakiegoś Hindusa i przyciśnięty do szyby
dzielącej go od rzędu siedzeń, wyciągnął znowu komórkę, nie
mogąc się od niej oderwać.
„To
w takim razie cieszę się, że oszczędziłeś moje biedne cztery
litery”. Kenneth chwilę patrzył na ekran, zastanawiając
się, czy Eliot umyślnie napisał dwuznacznie, czy zrobił to
nieświadomie.
„Korzystaj z mojej łaski” – odpisał, ale żeby nie zabrzmieć
zbyt arogancko, dodał uśmiechniętą emotikonę. Trzymał się
jedną ręką mocno barierki, a drugą odpisywał Eliotowi.
„A
co, kiedyś się ona skończy?” – Hindus, który stał obok
niego, nagle poleciał na Kennetha w momencie, w którym pociąg
zaczął hamować, o mało co nie wytrącił mu z dłoni
smartphona.
Kenneth nie mógł mieć do niego pretensji, schował więc telefon
do kieszeni i postanowił jakoś przeczekać, aż wysiądzie z
pociągu. Złapał się barierki obiema rękami, żeby dobrze się
trzymać i wytrwać do stacji, na której będzie mógł opuścić
zapchany ludźmi wagon.
___________________________________
* ok. 10 cm. - przyp. aut.
** ok. 12,7 cm. - przyp.aut.
___________________________________
* ok. 10 cm. - przyp. aut.
** ok. 12,7 cm. - przyp.aut.
Myślałam na początku, że Kenneth może kojarzyć Eliota ze szkoły i że byłoby to miłym nawiązaniem do poprzedniej wersji a nie że z kawiarni. Fajnie, że chłopcy są tak wdzięcznymi postaciami, że w każdym uniwersum się do siebie dopasowują ;) Akcja biegnie powoli, to dobrze - im dłuższy dobry tekst tym lepiej :) Na początku przeszkadzało mi to powracanie do początku, miałam takie "Boże nie mogły tego dać w pierwszym rozdziale a nie powtarzać" ale przy przeczytaniu dwa razy drugiego rozdziału już to jakoś mi podchodzi i podoba.
OdpowiedzUsuńMam pytanie, czy K11 będzie dalej publikowane? Jeśli była tu gdzieś informacja, to wybaczcie, że ją przeoczylam :)
Ah i Ginger zazwyczaj nie lubię kobiet w opowiadaniach ale ona zapowiada się całkiem spoko, ciekawi mnie jaka będzie dalej i czy będzie miała problem jak orientacja Kennetha wyjdzie na jaw.
O.
Nie widziałyśmy potrzeby, żeby odwoływać się do poprzedniej wersji Kennliota :) I w pełni zgadzamy się z tym, że Kennliot jest bardzo uniwersalny, pisałyśmy go już w różnych odsłonach.
UsuńNie K111 już nie będzie publikowane.
No nie mogę heh kłótnia o długość penisa , bezbłędna aż się uśmiałam , nie chce być wredna czy coś ale 12cm to słabo , nie dziwię się ,że Eliot ma kompleksy. No ale pewnie Kenneth ,a potwora( bądźmy stereotypowi w końcu to murzyn ) :D Cieszę się ,że wszystko tak powoli się rozwija , chłopaki się poznają powoli.
OdpowiedzUsuńKatarina