Maszyna
do zabijania
Część
1
W
komisariacie kłębiła się masa ludzi wszelakiej maści, nic
dziwnego, skoro była piątkowa noc. Hałas i krzyki uniemożliwiały
zebranie myśli, zwłaszcza wtedy, kiedy wlało się już w siebie
trochę alkoholu. Kenneth Johnson wypił tylko kilka piw, więc nie
czuł się pijany, raczej wstawiony i dzięki temu przyjmował to, co
się teraz działo z dystansem. Nie denerwował się, po prostu
siedział i obserwował do momentu, aż jego uwagę zwróciły nowe
odgłosy. Spojrzał na młodego, chyba podchmielonego mężczyznę,
który szarpał się z policjantem.
–
Zostaw mnie! Zobaczysz, będziesz mieć kłopoty, kiedy mój ojciec
się o tym dowie! – krzyczał zatrzymany, ale policjant nie
ustępował, wprowadzał go w głąb komisariatu, nie odzywając się
przy tym ani słowem, chyba już zbyt zmęczony, by cokolwiek mówić.
Doszli do ławki, przy której siedział Kenneth, a awanturnik opadł
na krzesło obok niego.
–
Poczekaj tutaj i niczego nie próbuj – ostrzegł policjant.
–
Chcę zadzwonić! – krzyknął zatrzymany.
–
Powiedziałem, że teraz masz poczekać, bo przewieziemy cię na izbę
wytrzeźwień! – powiedział nagle groźnie, na co zdenerwowany i
trochę pijany mężczyzna momentalnie zamilkł. Wpatrzył się
nietrzeźwym wzrokiem na swoje dłonie, a funkcjonariusz odetchnął
ciężko i odszedł.
–
Byłem raz na izbie, masakra – odezwał się do Johnsona, a ten
spojrzał na niego uważnie. Zachrypnięty głos nie pasował do jego
wyglądu – przystojnej, ale chłopięcej twarzy i szczupłej
sylwetki. Ze zdziwieniem zauważył, że zatrzymany był bardzo
wysoki, wyższy nawet od niego.
–
Aż tak źle? – zapytał neutralnym głosem, dziwiąc się, że
mężczyzna się do niego odezwał.
–
Mhm, nic fajnego siedzieć z pijakami – powiedział poważnie i
zerknął na Kennetha. Wydawał mu się znajomy, ale w końcu był
murzynem, murzyn od murzyna niewiele się różni, pomyślał
złośliwie. – Za co tu jesteś? – zapytał, badając pijackim
wzrokiem twarz rozmówcy.
–
Za awanturowanie się – rzucił Kenneth i uniósł brew. – A ty?
– zakpił z niego, jednak nieznajomy bardziej go bawił niż
drażnił.
–
Podobnie – odpowiedział i skrzywił się. – Bo srał się do
mnie, to mu kilka razy odpyskowałem, przecież nie będę się
pozwalał obrażać – prychnął, rozsiadając się na krześle i
rozglądając się po komisariacie ciekawy. – Patrz na tego grubasa
– szepnął nagle konspiracyjnie i wskazał ruchem głowy na
mężczyznę bez koszulki, stojącego pod ścianą. – Ciekawe co
zrobił.
–
Pewnie ukradł żarcie – rzucił Kenneth z rozbawieniem i zerknął
na mężczyznę bez zainteresowania. – Albo udaje gangstera i
pomylił rzeźbę z masą. – Wyciągnął nogi przed siebie,
wzdychając cicho. Czekał już dobre pół godziny i nikt się nim
nie interesował. Wśród tych wszystkich zatrzymanym jego przypadek
nie wydał się aż tak ważny, więc zdaniem policjantów mógł
czekać.
Mężczyzna,
który się do niego dosiadł, roześmiał się nagle, słowa
Kennetha wydały mu się bardzo zabawne.
–
Eliot O'Conner – przedstawił się z szerokim uśmiechem na ustach
i wyciągając do niego dłoń. Śmiesznie mrużył oczy, dookoła
których powstały zabawne, ale urocze zmarszczki. Trzeba przyznać,
że był przystojny, mimo tej swojej chłopięcej urody.
–
Kenneth Johnson – odparł Kenneth po chwili wahania. Nie był
przyzwyczajony do tego, że obcy facet na komisariacie tak się z nim
spoufalał, ale obaj byli pijani, więc może dlatego nie powinno go
to tak dziwić.
–
Miło poznać – mruknął Eliot i nagle ziewnął szeroko, wyraźnie
zmęczony ciężką nocą. – To już mam kumpla z komisariatu,
teraz poczekać tylko na tego z celi – zażartował i sam zaśmiał
się ze swojego dowcipu.
–
Uważaj bo jeszcze się za bardzo z nim zakumplujesz – rzucił
Kenneth i mrugnął do niego, ciekawy reakcji Eliota. – Myślisz,
że cię zatrzymają? Ja liczę na to, że wrócę jednak do siebie.
–
Nie no – sapnął Eliot i aż się skrzywił na samą myśl o nocy
spędzonej na zimnej pryczy. Nie mógł tak skończyć. – Jakoś
stąd wyjdę – stwierdził i zerknął na Kennetha. – Więc? Co
zrobiłeś, że musisz tu siedzieć i podziwiać grubasa bez
koszulki? – zapytał, przenosząc spojrzenie na wspomnianego
mężczyznę. Właśnie ruszył do jednego z biurek funkcjonariuszy,
a wielkie, obwisłe piersi zafalowały pod wpływem ruchu, co nie
umknęło uwadze Eliota.
–
No już ci mówiłem – przypomniał mu Kenneth cicho. – Za
awanturowanie się.
– I
co? – sapnął w odpowiedzi, ten rąbek informacji wcale mu nie
wystarczył. Czuł, że miał przed sobą długi czas zalegania na
tym niewygodnym siedzeniu, chciał się więc pocieszyć jakąkolwiek
rozmową. – No mógłbyś wejść w szczegóły – sapnął
zniecierpliwiony.
Kenneth
nie odezwał się, milczał uparcie przez dłuższą chwilę,
wpatrując się w podłogę. Liczył na to, że Eliotowi znudzi się
wypytywanie go i odpuści. Nie chodziło o to, że popełnił jakieś
straszne wykroczenie. Nigdy nie lubił opowiadać o sobie. Nawet jego
siostra, Emma, miała problem, żeby coś z niego wyciągnąć, a co
dopiero obcy typek na komisariacie.
–
Aha, no spoko, nie rozmawiajmy. – Eliotowi najwidoczniej to się
nie znudziło, nudniejsze byłoby przecież siedzenie i patrzenie w
sufit. – To taka wielka tajemnica, co dokładnie zrobiłeś? –
zapytał, kontynuując rozmowę.
Kenneth
zerknął na niego nieco zniecierpliwiony. Był już zmęczony i
Eliot, jeśli wcześniej dobrze mu się z nim rozmawiało, teraz
zaczął go trochę drażnić przez swoją dociekliwość.
–
Zabiłem człowieka – rzucił cichym, poważnym głosem.
–
Jasne, po zabiciu człowieka nie siedziałbyś tutaj obok mnie –
prychnął Eliot, nie dając się zbyć, popukał palcem w czoło. –
Z kim się biłeś? Mocno oberwał? – wypytywał, a Johnson
westchnął ciężko i przetarł twarz ręką. Chciało mu się już
spać. Alkohol zaczął z niego schodzić na tym bezczynnym siedzeniu
i obserwowaniu pracy komisariatu.
–
Mocno – mruknął w końcu. – A ty nikogo nie pobiłeś? –
zapytał, chcąc, żeby Eliot zszedł z tematów Andersena, którego
sprał. Wciąż czuł wściekłość, kiedy o nim myślał, w takich
sprawach bardzo ciężko było mu nad sobą panować.
–
Nie, szarpałem się tylko z policjantem – powiedział i wzruszył
ramionami. – Nie jestem taki, żeby od razu z pięściami na kogoś
lecieć – dodał wyniosłym tonem.
–
Nie? – Kenneth zaśmiał się cicho. Ten koleś wyglądał na
paniczyka, kogoś kto będzie głośniej krzyczeć, niż cokolwiek
robić. – Lepiej zagadać go i przekonać argumentami do zmiany
zdania, co? – rzucił z rozbawieniem, patrząc uważnie na reakcję
Eliota.
–
Albo powyzywać – odparł Eliot i odwrócił do niego głowę,
uśmiechając się przy tym szeroko. – Stawiam więc, że to –
wyciągnął przed siebie palec wskazujący i zatrzymując go kilka
cali od twarzy Johnsona, zaznaczył w powietrzu odpowiedni obszar –
jest twoją raną wojenną. – Przyjrzał się lekko opuchniętemu
policzkowi.
–
Jedyną – mruknął Kenneth, wpatrując się w palec takim
wzrokiem, jakby zaraz miał mu wyłupać oko. – Ty jak pójdziesz
do celi na pewno będziesz miał więcej ran wojennych. Z takim
językiem – dodał i odwrócił wzrok na Eliota. – Daleko tu nie
pociągniesz...
–
Tak myślisz? – prychnął i zadarł głowę wyżej, patrząc na
niego z wyższością. – A kto powiedział, że nie umiem się bić?
– burknął urażony, chociaż wiedział, że w starciu z takim
Kennethem nie miałby szans, mężczyzna był naprawdę sporych
gabarytów.
–
Tak założyłem. – Kenneth wzruszył ramionami. – Źle?
–
No pewnie. – Założył ręce na piersi, urażony jego słowami,
jak w ogóle Kenneth mógł pomyśleć, że nie umiał się bić? –
A ja zakładam, że jesteś maszyną do zabijania. – Przewrócił
oczami. – Źle?
Kenneth
w odpowiedzi parsknął śmiechem, dawno już nie rozmawiał z kimś
takim jak Eliot. Koleś wydawał mu się naprawdę dziwny, miał też
wrażenie, że gęba mu się nie zamykała, ale przy tym wcale nie
wydawał się irytujący, jak inni gadatliwi ludzie, których znał.
–
Dobrze, to skoro ja jestem maszyną do zabijania, a ty nie umiesz się
bić, nadal chcesz mnie prowokować? – zapytał wyzywającym tonem.
Eliot
sapnął, zupełnie jakby ta rozmowa go nudziła, choć było
inaczej. Była jedną z ciekawszych rzeczy, które mógł robić w
tym niezbyt atrakcyjnym miejscu.
–
Jesteśmy na komisariacie, jesteś pewny, że chcesz mnie zabić?
– I
tak już mnie zamkną, więc jeden w tą czy w tamtą? – prowokował
go dalej. – Jaka to różnica?
Eliot
zerknął na niego uważnie, dając się z początku nabrać tylko
dlatego, że był po prostu pijany.
–
No to chyba zaryzykuję. – Wzruszył ramionami.
Johnson
uniósł brew zaskoczony jego słowami. Ta rozmowa nie należała do
zwyczajnych, błahych konwersacji, których mógłby się spodziewać
po wizycie w komisariacie. Eliot był... Kenneth nie wiedział jaki,
ale coś mu się w nim podobało.
–
Taki jesteś odważny?
–
Albo głupi – odpowiedział mu, wkręcając się w tę dziwną grę.
– Zależy przecież jak na to spojrzeć. – Uśmiechnął się
szeroko. – Więc? Jak tam, Johnson, morderstwo czy tylko bójka?
–
Żałuję, że nie morderstwo, należało się chujowi – mruknął
Kenneth i pokręcił głową.
Eliot
popatrzył na niego uważnie, śledząc wzrokiem jego mimikę twarzy,
zmarszczone w gniewie brwi i skrzywione usta, wyglądał naprawdę
groźnie, trochę jak pitbull, który miał się właśnie na kogoś
rzucić, pomyślał i roześmiał się głośno, przez alkohol nie
panując nad swoimi reakcjami.
–
Wyglądasz jak bokser – powiedział, stwierdzając, że lepiej nie
porównywać obcego, wielkiego faceta do psa.
Kenneth,
gdy tylko to usłyszał, złapał za swój nos, jakby bojąc się, że
ten był krzywy. Uwaga w jakiś sposób w niego ugodziła bardziej
niż powinna, może dlatego, że Kenneth bokserów zawsze kojarzył z
krępymi kolesiami o krzywych twarzach i otumanionym spojrzeniu. Nie
wiedział jednak, że był obserwowany przez Eliota, który, widząc
jego reakcję, znowu się zaśmiał, ten facet naprawdę go bawił,
pomyślał i pokręcił głową.
–
Nie, spoko, nos masz normalny – skomentował.
–
To niby czemu wyglądam jak bokser? – Kenneth przewrócił oczami,
nie kryjąc urazy. Nie był przyzwyczajony do takich uwag. Kiedy już
słyszał coś, co mogło zakrawać o komplement, wtedy pod uwagę
brano jego wzrost, przystojną twarz, ciemną brodę, pełne usta,
wyrzeźbioną sylwetkę, czy mocne spojrzenie. Takie komplementy
zwykle słyszał od osób, które były nim zainteresowane.
–
Bo bokserzy zazwyczaj są duzi, nie? – zapytał i wzruszył
ramionami. – Zresztą, ty jeszcze na dodatek jesteś maszyną do
zabijania – stwierdził, mrugając do niego.
–
Kenneth Johnson – usłyszeli nagle krzyk grubej funkcjonariuszki.
O'Conner spojrzał w jej stronę i, gdy zobaczył czarną, dużą
murzynkę, aż się zaśmiał pod nosem.
–
O, zobacz, ona też jest duża. Uważaj, bo może jak ty okaże się
maszyną do zabijania – powiedział wesoło do mężczyzny. –
Powodzenia, Johnson – pożyczył mu jeszcze. – Obyś dostał celę
z wygodną pryczą.
Kenneth
wstał, chociaż rozbawiły go docinki Eliota, spróbował się nie
uśmiechnąć.
–
Uważaj, żebyś nie dostał celi ze mną – rzucił tylko i
odszedł. Kiedy miał już pewność że Eliot nie zobaczy jego miny,
uśmiechnął się. Polubił tego kolesia, stwierdził jeszcze, zanim
nie usiadł przed biurkiem kobiety, która miała zająć się jego
sprawą.
Eliot
popatrzył za nim, ale gdy Kenneth usiadł tyłem do niego, odetchnął
ciężko i wyciągnął nogi przed siebie, stwierdzając, że teraz
czeka go ta nudniejsza część wizyty na komisariacie. Siedział tak
chwilę, przyglądając się przechodzącym ludziom, gdy nagle
zorientował się, że przecież w kieszeni miał telefon. Nie zgubił
go, tak jak ubzdurał sobie na samym początku. Wyciągnął aparat,
ale zamiast zadzwonić do ojca i powiedzieć mu, gdzie teraz jest,
wszedł na Facebooka i wpisał w wyszukiwarkę Kenneth Johnson.
Wyskoczyły mu trzy profile, jeden mężczyzna miał pięćdziesiąt
lat, więc to raczej nie ten sam facet co sprzed chwili, drugi był z
Australii, dopiero trzeci się zgadzał. Rzucił okiem jeszcze na
zdjęcie profilowe kolegi z komisariatu, stwierdzając, że wyglądał
na nim naprawdę fajnie, nie uśmiechał się, ale też nie
krzywił. Zachował powagę, która w jakiś dziwny sposób była
pociągająca. Nie myśląc już wiele, O'Conner kliknął na ikonkę
„zaproś do grona znajomych”. Uśmiechnął się pod nosem i
dopiero po tym wybrał numer taty, by powiadomić go o zajściu.
***
Eliot
mieszkał niedaleko kampusu Uniwersytetu Chicago. Rodzice kupili mu
mieszkanie zaraz po tym, jak rozpoczął studia rok temu. Dzięki
niemu Eliot miał święty spokój, mógł wrócić pijany w sztok i
nie usłyszałby pretensji, mógł sprowadzić do siebie jakąś
dziewczynę i nikt nie miał nic przeciwko, mógł robić, co mu się
podobało, nawet nie musiał sprzątać, bo nikt się o nic nie
czepiał! Obudził się po dziesiątej i, mimo że godzina wcale nie
była zbyt wczesna na wstawanie, on wciąż jeszcze odczuwał
zmęczenie, wczoraj siedział na komputerze do trzeciej nad ranem.
Niestety nie mógł dłużej spać, odrzucił kołdrę i podniósł
się na równe nogi, czując się jak zombie. Podszedł do okna i
otworzył je, wyglądając na spokojną ulicę Ellis. Naprzeciw jego
kamienicy mieściły się jednorodzinne domki, których nie widział
dokładnie przez drzewa przy chodniku. Okolica była cicha, bardziej
dla statecznych osób, a nie studentów. Eliot na imprezy musiał
zazwyczaj dojeżdżać, albo – przy cieplejszych miesiącach –
chodzić z buta, co wcale też nie było taką złą opcją. Lubił
Chicago, zwłaszcza nocą.
Odszedł
od okna, nie chcąc już tracić czasu, miał niecałą godzinę by
się ogarnąć i dotrzeć na uczelnię, więc niezbyt go to cieszyło.
Samo ubieranie się i układanie włosów czasem zajmowało mu jakieś
sześćdziesiąt-siedemdziesiąt minut, teraz musiał pominąć kilka
etapów, żeby zdążyć na obowiązkowe zajęcia.
Studiował
ekonomię, nie był to jego wymarzony kierunek, właściwie to go
nienawidził. Zawsze uważał, że lepiej czułby się na jakimś
marketingu, reklamie albo czymś związanym z wizerunkiem, liczby
nigdy go nie interesowały. Ekonomia była wyborem jego ojca, któremu
biernie się poddał, tata zawsze chciał dla niego dobrej pracy i to
on pokierował jego przyszłością. Eliot wtedy nie miał nic
przeciwko, studia były dla niego całkowicie obojętne, aż do
momentu, kiedy musiał zacząć się uczyć rzeczy zupełnie go
nieinteresujących.
Wychodząc
z mieszkania, natknął się na sąsiadkę, której rzucił oschłe
„dzień dobry”. Przez prawie dwa lata mieszkania tutaj, zamienił
z nią może z kilka zdań. Nigdy nie był przesadnie miły dla
sąsiadów, ani zbytnio się z nimi nie spoufalał. Mieszkał na
drugim piętrze w kamienicy trzypiętrowej, całe szczęście okna
jego kawalerki wychodziły na ulicę, a nie na sąsiedni budynek, w
którym też mieszkali ludzie. Nie chciał, żeby ktoś go podglądał.
Kiedy
zbiegał po schodach, wyciągnął z kieszeni bluzy telefon. Miał
jedno nieodebrane połączenie i dwie wiadomości, jedną od swojego
kumpla ze studiów – Teddy'ego, a drugą od dziewczyny. Z Dakotą
był już jakieś trzy lata, więc jak na Eliota, był to długi
staż, ale mimo wszystko nie wiązał z nią zbyt dużych planów. Po
prostu chodzili ze sobą ze względu na swój wizerunek, a wszystko
to zaczęło się już w liceum.
Teddy
w SMSie informował go o krążących plotkach, że na pierwszych
zajęciach od Bettsa mają spodziewać się wejściówki. Gdy tylko
to przeczytał, przeklął pod nosem i przyspieszył kroku, żeby się
nie spóźnić. Wcisnął telefon z powrotem do kieszeni, nie
odczytując wiadomości od swojej dziewczyny, nie miał teraz czasu
na rozmowy z nią o bzdurach.
Wypadł
z kamienicy i od razu pobiegł do swojego małego chevroleta i
otworzył go pilotem, ciesząc się, że jego uczelnia znajdowała
się kilka ulic dalej.
***
Przerwy
między zajęciami zazwyczaj spędzał w kawiarni przy uczelni.
Zbierali się tam wszyscy jego znajomi, łącznie z Teddy'm, który
ostrzegł go rano przed wejściówką.
Wszedł
do dużej, trochę zatłoczonej sali i od razu powitał go przyjemny
zapach kawy, aż uśmiechnął się pod nosem, zerkając na
sprzedawczynię, stojącą za ladą. Uwijała się jak w ukropie,
robiąc kolejne zamówienia studentów. Lubił to miejsce, mimo
zgiełku, jaki w nim panował, zawsze potrafił się tu uspokoić.
Ruszył
do trzech złączonych stolików, przy których zazwyczaj
przesiadywali. Zauważył tam Dakotę, dziewczyna od razu podniosła
się z siedzenia, by się z nim przywitać. Była malutką, szczupłą
blondynką o typowo amerykańskiej urodzie. Eliot dobrze się z nią
dogadywał przede wszystkim dlatego, że między nimi panowała
przyjaźń, a i Dakota wcale nie była głupia.
Objął
ją w pasie i pocałował w usta, nie przejmując się tym, że
robili to na środku kawiarni. Każdy w końcu już wiedział, że są
razem, zresztą, zawsze starali się z tym obnosić, przecież
naprawdę dobrze prezentowali się ze sobą.
–
Cześć skarbie – przywitał się i spojrzał jej w oczy. Gdy
chciał, naprawdę potrafił zachowywać się jak amant.
Dakota
uśmiechnęła się do niego szeroko i objęła wokół szyi.
–
Jak tam? Jak ci poszła wejściówka? Teddy mówił, że Betts wam
zrobił.
–
Dałem radę – powiedział i poprowadził ją do stolika, obejmując
w pasie luźno. – Hej – przywitał się ze wszystkimi. Oprócz
Teddy'ego, wysokiego bruneta z szerokim uśmiechu, przy stoliku
siedziała jeszcze Lisa, chuda dziewczyna, o nieco szpakowatej
twarzy, dopiero po chwili zauważył jej najlepsza przyjaciółkę,
Adeline.
–
Cześć – przywitała się z nim ta druga. Eliot już od jakiegoś
czasu podejrzewał, że była w nim fatalnie zakochana, jednak za
bardzo bała się to pokazać, żeby nie zniszczyć ich paczki. Jego
to jednak bawiło, lubił wykonywać dwuznaczne gesty względem niej.
Mrugnął do dziewczyny i usiadł tuż obok.
–
Jerry i Rob zaraz będą – oznajmił Teddy, po czym popił swojej
coli. – Podobno ujebią to półrocze – powiedział i zaśmiał
się, zupełnie jakby podzielił się z nimi świetnym żartem. Niby
byli przyjaciółmi ze studiów, ale łączyło ich tylko tyle, nie
licząc oczywiście imprez. Eliot, jeżeli chodziło o czas wolny,
nie lubił się z nimi spotykać.
–
Jasne, to co, jakaś kawa? – zapytała Dakota i objęła Eliota w
pasie. Zwykle to Eliot płacił za jej kawy i ciastka i tak też
miało być tym razem. Większość osób przy stoliku już miała
pozamawiane różne rzeczy. Dla Eliota masa tych ludzi zostawała
anonimowa, każda bliższa rozmowa toczyła się zazwyczaj na
imprezie, ale nigdy nie opowiadał im o sobie, nie ufał im na tyle,
żeby to zrobić.
O'Conner
spojrzał na swoją dziewczynę, lubił afiszować się swoimi
uczuciami do niej, nawet jeżeli jedyne co czuł do Dakoty, to
przyjaźń.
–
Co chcesz? – zapytał.
–
Szarlotkę z lodami – mruknęła i puściła do niego oko, a
dziewczyny, które siedziały najbliżej nich, zaśmiały się z
żartu. Eliot spojrzał po nich, dłużej zatrzymując wzrok na
Adeline, bo zauważył, że ta się zaczerwieniła. Najśmieszniejsze
w tym wszystkim było to, że z Dakotą nie kochali się często,
oboje na to nie naciskali, a zachowywali się tak, jakby uprawiali
seks co najmniej trzy razy na dzień.
–
Okej idę zamówić – powiedział i wstał. – Adeline, kawa ci
się skończyła. Też idziesz jeszcze zamówić? – zapytał i
popatrzył na nią, czekając na reakcję dziewczyny. Zawsze go
bawiła.
–
Uch... ja... no tak, jasne – rzuciła lekko drżącym głosem, co
jednak nikogo nie zdziwiło, bo Adeline zawsze miała taką barwę,
odkąd pamiętali. Aż musiał zagryźć wargę, żeby się nie
roześmiać. Podeszli razem do lady, a on ciągle zerkał na
dziewczynę, obserwując jej ruchy, gdy sięgała do portfela.
–
Wieczorem idziemy na imprezę, też wpadasz? – zagadał.
–
Może wpadnę, dziewczyny już mi coś mówiły. – Adeline
uśmiechnęła się do niego lekko. – Ty będziesz mam rozumieć?
–
No pewnie, że będę – powiedział i mrugnął do niej. – To jak
się spotkamy, postawię ci drinka – rzucił, a na widok jej
purpurowiejącej twarzy, aż parsknął śmiechem w duchu. Dzisiejszy
wieczór będzie zabawny.
Jak na pierwszy rozdział zapowiada się ciekawie, na pewno będę wyczekiwać następnych rozdziałów ^^
OdpowiedzUsuńChociaż w oczy rzucił mi się jeden błąd, a mianowicie: " – Ty będziesz mam rozumiesz?". Powinni być chyba "mam rozumieć", ale literówki się zdarzają.
Pozdrawiam i czekam na następne ^^
Następne już są, zapraszamy do zakładki "Clash", w której znajdziesz krótki opis opowiadania i spis rozdziałów. :)
UsuńOpowiadanie zapowiada się ciekawie ;) trochę póznio na nie trafiłam ale już lecę nadrobić.
OdpowiedzUsuńKatarina
Hej,
OdpowiedzUsuńpoczątek świetny, kumple z komisariatu :) nie mogę się doczekać ich ponownego spotkania...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia