poniedziałek, 11 kwietnia 2016

36. Clash

Rozdział 36

Vincent nie miał bynajmniej zamiaru odpuścić sobie Dereka. Przekonał się już, że jeżeli chodziło o spotkanie, Goldner po prostu by się nie zgodził. Musiał więc wymyślić coś innego, a najlepszym sposobem, było użycie niegroźnego kłamstwa.
"Hej, będziesz w weekend w domu? Potrzebuję pomocy, samochód mi się zepsuł i nie mam jak odebrać pewnej rzeczy."
Derek, jak Vincent się spodziewał, nie odpisał od razu. Zdążył jednak poznać go na tyle, żeby wiedzieć, że powinien mu dać trochę czasu. Dlatego napisał wcześniej, już we wtorek. I niestety, aż do czwartku musiał czekać na odpowiedź od niego, na co jednak już był przygotowany.
Kiedy w weekend?” – napisał tylko Derek, ale Vincent już wiedział, że wygrał. Czuł, że mężczyzna wciąż czuł do niego słabość i teraz nie chciał z niego rezygnować.

"Sobota? Niedziela? Dopasuję się. Muszę po prostu jechać do Glencoe żeby odebrać pewną rzecz, a samochód mam niedostępny do przyszłego tygodnia" – napisał mu po godzinie, gdy tylko zorientował się, że Derek odpowiedział mu na wiadomość. Musiał podejść do Goldnera sposobem, jeżeli chciał mieć u niego jeszcze jakieś szanse.
No dobra, mam czas o piętnastej w sobotę” – odpisał Derek po kwadransie, przez co poprawił humor Vincenta na najbliższe dwa dni. Goldner nieświadomie wpakował się w spiskowy plan Moora.
Vincent wszystko zaplanował. Derek był dla niego o tyle ciekawym okazem, że jako jedyny z wszystkich dotychczasowych kochanków Moore'a zmuszał go do urządzenia prawdziwego polowania. Czuł się przy nim jak jakiś zdobywca i im bardziej Goldner się od niego odsuwał, tym bardziej Vincent go chciał. Jeszcze nigdy w nic się tak nie zaangażował jak w zaciągnięcie Dereka do łóżka. Wiedział jednak, że gdy to już się stanie, nie zrezygnuje z tego faceta, a będzie chciał go owinąć sobie wokół palca tak, by mężczyzna też się zaczął o niego ubiegać.
W niedzielę rano wszystko miał już dopięte na ostatni guzik. Cholera, pomyślał i spojrzał na ekran laptopa. Jeszcze raz przeczytał maila o rezerwacji i uśmiechnął się pod nosem. Nigdy w życiu by nie pomyślał, że będzie tak stawać na głowie dla jednego faceta!


*

Derek podjechał pod wskazany adres. Zaparkował przy ulicy i spojrzał na zegarek, żeby upewnić się, że był na czas. Wieżowiec był duży i należał do tych luksusowych, ale właśnie tego się spodziewał. Vincent pracujący w korporacji na wysokim stanowisku, miałby mieszkać na jakimś zwyczajnym osiedlu?
Wciąż się dziwił, że mężczyźnie chciało się o niego zabiegać. Nie wiedział, co powinien o tym myśleć. Nie miał zamiaru odmawiać pomocy, bo sam w przyszłości może jej potrzebować, a wtedy głupio byłoby się zwrócić do Vincenta. Nie chciał też zostawiać kumpla w potrzebie. O ile można go tak nazwać.
W pewnej chwili zobaczył, że z apartamentowca wyszedł Vincent. Miał na sobie świetnie dopasowane dżinsy i obcisły, szary t– shirt. Wyglądał świetnie, to Derek, czy chciał czy nie, musiał mu przyznać.
Hej – rzucił, gdy wsiadł do samochodu. Podciągnął okulary w typie pilotek z nosa na czoło i posłał Derekowi szeroki uśmiech. – Dzięki, że się zgodziłeś.
Spoko. – Goldner uśmiechnął się lekko, zastanawiając się, jakim cudem taki facet się nim interesował. Byli zupełnie inny. Derek nigdy nie dbał w taki sposób o swój wygląd. Przełknął ciężko i odpalił silnik. – Więc, gdzie mamy jechać?
W stronę XX, mówiłem ci – powiedział i uśmiechnął się do niego, przez dłuższą chwilę nie odrywając wzroku od profilu Dereka. – Dobrze wyglądasz – skomplementował go.
Derek nie odpowiedział. Spiął się, nie mając pojęcia, jak zareagować na ten komentarz. Dziwnie się czuł, nie był przyzwyczajony do takich słów.
Najszybciej będzie, jak pojedziemy na autostradę, hm? – mruknął, ustawiając drogę na GPS-ie.
Tak, chyba tak – powiedział i uśmiechnął się do niego, ciesząc się, że wpadł na tak genialny pomysł. – Co u ciebie? – zapytał.
Bez zmian. – Derek wzruszył ramionami i włączył muzykę. Zerknął na Dereka. – A u ciebie? Co ci się stało z tym wozem?
Coś z rozrusznikiem – odpowiedział mu, wymyślając na poczekaniu. – Oddałem do naprawy i teraz jestem bez samochodu – wyjaśnił.
Derek zaczął wypytywać, ale przestał, gdy Vincent odpowiadał wymijająco, cały czas schodząc na inne tematy. Rozmowa z początku toczyła się bardzo opornie, ale ku zdziwieniu ich obu, przyjemnie. Paradoksalnie coraz lepiej czuli się w swoim towarzystwie, bo w jakiś dziwny sposób utworzyli nić porozumienia – Derek ze swoim introwertyzmem, a Vincent z próbami przełamania skorupy Goldnera. Nie można było uznać, że ta skorupa zaczęła się kruszyć pod wpływem Moora. Derek też w pewien sposób zaczął go rozpracowywać. Vincent nawet nie wiedział kiedy opowiedział mu o swoim byłym, Danielu Smithie, przez którego znalazł się tutaj w Chicago.
Derek nic nie wspomniał o Kennecie, ale z uwagą wysłuchał Vincenta. Zastanawiał się, czy opowiadał o swoich niepowodzeniach każdemu? Może robił to szczerze i po raz pierwszy mężczyzna spuścił swój cel – seks – z zasięgu wzroku i skupił się na prostej rozmowie?
Nie pasowaliśmy do siebie – skwitował w końcu i wzruszył ramionami. – A ty? Jakich miałeś facetów? – zainteresował się.
Kilku, nie ma o czym opowiadać – wykręcił się i zjechał z autostrady, jak polecił mu głos w GPS-ie. Zmrużył oczy, gdy zachodzące światło go poraziło. – Jesteśmy już blisko.
Nie ma? – zapytał Vincent i zmarszczył brwi, niezadowolony taką odpowiedzią. Dereka zawsze trzeba było ciągnąć za język. – Na pewno jest – powiedział i pochylił się bardziej w jego stronę. – Ile najdłużej byłeś w związku? – zainteresował się.
Długo. I nie chcę o tym gadać – dodał. Jechali właśnie drogą stanową numer czterdzieści jeden, niedaleko wybrzeża, a ich cel coraz bardziej się przybliżał. – Za dziesięć minut powinniśmy być – poinformował, zerkając na GPS[-]a.
Vincent uśmiechnął się z zadowoleniem i rozsiadł na fotelu. Był ciekawy reakcji Dereka, teraz przecież już mu nie ucieknie, pomyślał, gdy wjechali do małego miasteczka i wreszcie zatrzymali się pod budynkiem w rustykalnym stylu.
Jesteśmy – powiedział z zadowoleniem, odpinając pas. – Chodź ze mną – rzucił do Goldnera.
Masz coś do załatwienia w restauracji? – zdziwił się Derek, widząc szyld. – Ok, ale... ja mogę zaczekać tutaj. Chyba że później chcesz coś zjeść.

*


Eliot przez cały tydzień chodził dziwnie rozdrażniony. Brak kontaktu z Kennethem wpływał na niego zdecydowanie negatywnie, nie mógł się na niczym skupić, a egzaminy miał przecież za pasem. Johnson w ogóle się do niego nie odzywał, co jasno wskazywało na to, że się obraził, on zresztą też nie miał zamiaru wychodzić z inicjatywą, jednak powoli stawało się to coraz bardziej nieznośne.
Zakochał się?
Nie. Boże. Oczywiście, że nie. Kenneth był facetem, mieli zajebisty seks, przyjaźnili się, ale zakochanie się w nim to już byłoby dla Eliota stanowczo za dużo. Nawet nie chciał sobie tego wyobrażać, jednak świadomość, że Johnson mógł być teraz z kimś innym wywoływała u niego nieznane dotąd reakcje. To już nie była zazdrość, wiedział to. To był bardziej... ból? Cholera, jak to pedalsko brzmi. Nie potrafił sam określić, co się z nim działo. Albo może nie chciał tego określać? Właśnie dlatego nie odzywał się do Kennetha przez prawie tydzień, chociaż często już niemalże łapał za telefon, czasem nawet otwierał wiadomość tekstową, by po chwili odrzucić aparat ze złością.
Brakowało mu Kennetha. Cholernie mu go brakowało.

*

Vincent nie spodziewał się, że ten dzień może być jeszcze lepszy. Gdy już Derek odwiózł go do mieszkania, przyszedł do niego SMS od Kennetha, który proponował mu spotkanie jeszcze dzisiaj. Nie miał zamiaru po tym wszystkim, co dzisiaj zdarzyło się z Goldnerem, rezygnować z seksu, więc od razu się zgodził.
Kenneth przyjechał punktualnie, kiedy się umówili i podobnie jak poprzednim razem, rzucił się na niego już w drzwiach. Tym razem złość z niego wyparowała, nie było już tak agresywnie, więc Vincent mógł wykorzystać swoją szansę. Pchnął Kennetha na ścianę i złapał jego pośladki obiema dłońmi. Nic nie mówiąc, zaczął je ściskać, by dać Johnsonowi do zrozumienia, na co ma dzisiaj ochotę.
Nie spodziewał się, że Johnson da się zdominować. Walczył chwilę, ale w pewnym momencie odpuścił i Moor miał wrażenie, że dzisiejszego dnia złapał Pana Boga za nogi. Właśnie o to mu chodziło. O seks z takim wielkim, umięśnionym murzynem. Masturbował Kennetha szybko, jednocześnie zakładając na penisa prezerwatywę.
Tylko żeby nie pękła – usłyszał stłumiony głos Johnsona, który leżał na jego łóżku i wypinał się. Ciemne pośladki prezentowały się niesamowicie i Vincent co chwilę je dotykał, przejeżdżając palcami po odbycie Johnsona.
Kenneth chciał to zrobić. Miał wrażenie, że jeżeli nie pozwoli komuś innemu się zdominować, zawsze już będzie uwiązany przy Eliocie. Kiedy poczuł jego penisa przy swoich pośladkach, odetchnął ciężko, starając się odsunąć myśli o O'Connerze na bok. Vincent wszedł w niego nie tak gładko, jak robił to Eliot, którego penis był zdecydowanie mniejszy. Moore był jednak za to o wiele mniej delikatny. Nie całował Johnsona po plecach, nie mówił mu niczego do ucha, nie obejmował. To był prawdziwy, męski seks, nienastawiony na żadne ponadprogramowe pieszczoty.
Było inaczej niż z Eliotem, ale w pewien sposób też inaczej niż z Derekiem, bo chociaż z nim też kochali się „po męsku” – mocno i namiętnie, Goldner okazywał mu dużo więcej zainteresowania. Kenneth wiedział, że w jakiś sposób mu zależało. Nie było bezosobowo. Związek, który tworzyli[,] opierał się przede wszystkim na mocniej przyjaźni, przez co seks wydawał się nie tyle czuły, co po prostu bliższy, bezpieczniejszy.
Gdy skończyli, Kenneth tylko w połowie czuł się usatysfakcjonowany. Już miał się podnieść i zacząć zbierać się do mieszkania (bo z Vincentem nie miał co liczyć na wspólnie spędzoną noc; zresztą nawet jej nie chciał), gdy nagle rozdzwonił się jego telefon.
Vincent leżał na łóżku, zadowolony jak nigdy i obserwował Kennetha spod półprzymkniętych powiek.
Chcesz zostać? Możemy się czegoś napić, a później znowu będziemy się pieprzyć. Było zajebiście – przyznał, czując rozpierającą go energię na myśl, że w końcu zaliczył takiego murzyna. Było niesamowicie, chociaż czuł, że Johnson nie był z nim myślami. Może dlatego Moor nie miał zamiaru odpuszczać sobie Dereka. Dopiął swego i przespał się z typem faceta, o którym marzył, ale Kenneth przychodził tutaj tylko po to, żeby się na kimś odegrać.
Johnson podniósł się i podszedł do swoich spodni, z których wyciągnął telefon. Nie od razu odpowiedział Vincentowi, bo gdy zobaczył, kto do niego dzwonił, od razu stracił wątek.
Ja... uh.. muszę odebrać – rzucił i wyszedł szybko z sypialni, jednocześnie zamykając za sobą drzwi. Nie chciał, żeby Vincent go usłyszał. Przeszedł do kuchni i odebrał, czując bijące jak dzwon serce. Denerwował się.
Kenneth? – usłyszał skruszony głos Eliota. – Masz dzisiaj czas? Ja... chciałbym się spotkać – mówił, a Johnson od razu wyłapał nerwowe nuty w tonie kochanka. – I... pogadać?
Kenneth przygryzł wargę, myśląc gorączkowo. Nie wiedział, czy powinien się godzić, czy nie. Kilka ostatnich dni było ciężkich. Ginger i Emma od razu zauważyły, że coś było nie tak, ale nie chciał im nic mówić. To były sprawy między nim a Eliotem. Zresztą... nie uśmiechało mu się, żeby przyznawać się przed kimkolwiek, że okazał się większą ciotą od Eliota. Bo to w końcu jemu zaczęło zależeć.
Kenneth, naprawdę chcę to jakoś wyjaśnić – ciągnął Eliot, gdy nie usłyszał odpowiedzi od Johnsona. Dawno już się tak nie denerwował przy rozmowie. Było mu na przemian gorąco i zimno, a ostatni posiłek podchodził mu do gardła, czuł jednak, że była to sprawa, którą musiał załatwić jak najszybciej. Brakowało mu już Johnsona i wcale tu nie chodziło o seks, z czego boleśnie zdawał sobie sprawę. – Nie chcę się kłócić.
Wiesz, że powinniśmy od siebie odpocząć – mruknął Kenneth i ciężko przełknął ślinę. Dziwnie się poczuł bez ubrań, jeszcze w mieszkaniu Vincenta.
Odpocząć? – zapytał Eliot, mając wrażenie, że coś się w nim zapada. – Spławiasz mnie teraz? – dodał, ale wcale nie brzmiał agresywnie. W tamtym momencie nie panował nad swoim głosem, poczuł się tak, jakby tracił coś ważnego, jednak nie mógł dokładnie tego zidentyfikować, bo nigdy wcześniej nie znalazł się w takiej sytuacji. – Jak znalazłeś sobie kogoś innego, to mi mogłeś powiedzieć. Ja bym wtedy nie... – Zamilkł, bo zdał sobie sprawę, że się zagalopował.
Co byś wtedy nie? – mruknął Kenneth, wyglądając przez okno. Vincent miał piękny widok na Chicago. Był bogaty. Bogaty, zapatrzony w siebie i skupiony tylko na przyjemności, przemknęło mu jeszcze przez myśl. – Zadzwonię do ciebie za chwilę, okej? Bo teraz jestem zajęty – rzucił, wiedząc, że musi porozmawiać z Eliotem, gdy już będzie w samochodzie.
Zajęty, zabrzęczało w głowie O'Connera.
Jasne – odpowiedział i szybko się rozłączył, wiedząc już, że stracił nad tym wszystkim kontrolę.
Kenneth wrócił do Vincenta i po krótkiej rozmowie, pożegnał się z nim, wykręcając się tym, że dostał ważny telefon i musi jechać. Ubrał się i dopiero po opuszczeniu mieszkania Moora poczuł ulgę. Nie wiedział, czy powinien mu się oddawać, ale z drugiej strony nie miał się o co obwiniać. Dobrze zrobił, że dał sobie chwilę odpoczynku, że skupił swoją uwagę na kimś innym. Teraz to Eliot pierwszy odpuścił.
Kiedy wsiadł do samochodu, nie ruszył od razu. Sięgnął po telefon i wpatrzył się w wyświetlacz, dopiero po długiej chwili decydując się wybrać numer Eliota. Wystarczyły dwa sygnały, by O'Conner odebrał.
Tak?
Już mogę gadać – mruknął Johnson, obrysowując kierownicę. Zaczął się naprawdę denerwować. Nie chciał jechać do domu Eliota, bo był wieczór, więc jego rodzice pewnie byli z synem. Nie wyobrażał sobie kłócić się z O'Connerem przy nich.
To chyba nie jest na telefon – odpowiedział mu Eliot i zagryzł wargę. – Przyjedziesz?
Nie wiem, czy to jest dobry pomysł. – Kenneth westchnął ciężko, żałując, że Eliot nie był w swoim mieszkaniu.
Dlaczego? – zapytał i od razu zrozumiał. – Moich rodziców nie ma, wyszli do opery, czyli pewnie przed dwudziestą trzecią nie wrócą, bo mieli pojawić się jeszcze na jakimś bankiecie – wyjaśnił bardzo szybko, nerwowym głosem. Chciał to załatwić dzisiaj. Właściwie chciał to mieć jak najszybciej z głowy, bo ta niepewność przez ten tydzień niemal go zżerała.
A twoja gosposia? – wypytał Kenneth, sam nie będąc przekonany. Nie wiedział, czy powinien znowu jechać do Eliota. Czuł, że najlepiej byłoby, gdyby zerwał tę znajomość. Nie mogło wyniknąć z niej nic dobrego.
O tej godzinie już nie pracuje – odpowiedział Eliot, mając wrażenie, że to naprawdę ostatnia szansa. – Jak nie chcesz, to ja do ciebie przyjadę – rzucił, już nawet się nie zastanawiając. Musiał to załatwić.
Masz złamaną nogę. Jak chcesz do mnie przyjechać? – zaśmiał się Kenneth i w końcu odpalił samochód. – Dobra, zaczekaj, będę za pół godziny.
Eliot odetchnął z ulgą, ale nie na długo, bo szybko sobie uświadomił, że czeka go z Kennethem rozmowa, do której nie był kompletnie przygotowany. Nie wiedział, co ma mówić i najważniejsze, co chciał mu powiedzieć. Przecież chodziło tylko o to, by już było dobrze, znowu. Przez następne piętnaście minut siedział jak dureń w salonie, układając sobie scenariusze rozmowy. Niestety, żaden z nich nie wydawał się dostatecznie dobry, bo w każdym czegoś brakowało albo czegoś było za dużo. Gdy usłyszał dzwonek do drzwi, od razu poderwał się na jednej nodze, złapał za kule i najszybciej jak umiał, dokuśtykał do przedpokoju.



1 komentarz:

  1. Chyba nastąpi jakiś przełom i Eliot wyzna swoje uczucia. Lubię to opowiadanie i z każdym rozdziałem jest coraz ciekawiej. W sumie mniej mi się chce czytać wątek Vincent i Derek, ale drugoplanowe postacie tez powinny mieć swoje pięć minut. Jednak uważam, że Vincent powinien się zmienić, bo takie uganianie się za kimś, żeby tylko uprawiać seks jest bez sensu.

    OdpowiedzUsuń