Rozdział
36
Vincent
nie miał bynajmniej zamiaru odpuścić sobie Dereka. Przekonał się
już, że jeżeli chodziło o spotkanie, Goldner po prostu by się
nie zgodził. Musiał więc wymyślić coś innego, a najlepszym
sposobem, było użycie niegroźnego kłamstwa.
"Hej,
będziesz w weekend w domu? Potrzebuję pomocy, samochód mi się
zepsuł i nie mam jak odebrać pewnej rzeczy."
Derek,
jak Vincent się spodziewał, nie odpisał od razu. Zdążył jednak
poznać go na tyle, żeby wiedzieć, że powinien mu dać trochę
czasu. Dlatego napisał wcześniej, już we wtorek. I niestety, aż
do czwartku musiał czekać na odpowiedź od niego, na co jednak już
był przygotowany.
„Kiedy
w weekend?” – napisał tylko Derek, ale Vincent już wiedział,
że wygrał. Czuł, że mężczyzna wciąż czuł do niego słabość
i teraz nie chciał z niego rezygnować.
"Sobota?
Niedziela? Dopasuję się. Muszę po prostu jechać do Glencoe żeby
odebrać pewną rzecz, a samochód mam niedostępny do przyszłego
tygodnia" – napisał mu po godzinie, gdy tylko zorientował
się, że Derek odpowiedział mu na wiadomość. Musiał podejść do
Goldnera sposobem, jeżeli chciał mieć u niego jeszcze jakieś
szanse.
„No
dobra, mam czas o piętnastej w sobotę” – odpisał Derek po
kwadransie, przez co poprawił humor Vincenta na najbliższe dwa dni.
Goldner nieświadomie wpakował się w spiskowy plan Moora.
Vincent
wszystko zaplanował. Derek był dla niego o tyle ciekawym okazem, że
jako jedyny z wszystkich dotychczasowych kochanków Moore'a zmuszał
go do urządzenia prawdziwego polowania. Czuł się przy nim jak
jakiś zdobywca i im bardziej Goldner się od niego odsuwał, tym
bardziej Vincent go chciał. Jeszcze nigdy w nic się tak nie
zaangażował jak w zaciągnięcie Dereka do łóżka. Wiedział
jednak, że gdy to już się stanie, nie zrezygnuje z tego faceta, a
będzie chciał go owinąć sobie wokół palca tak, by mężczyzna
też się zaczął o niego ubiegać.
W
niedzielę rano wszystko miał już dopięte na ostatni guzik.
Cholera, pomyślał i spojrzał na ekran laptopa. Jeszcze raz
przeczytał maila o rezerwacji i uśmiechnął się pod nosem. Nigdy
w życiu by nie pomyślał, że będzie tak stawać na głowie dla
jednego faceta!
*
Derek
podjechał pod wskazany adres. Zaparkował przy ulicy i spojrzał na
zegarek, żeby upewnić się, że był na czas. Wieżowiec był duży
i należał do tych luksusowych, ale właśnie tego się spodziewał.
Vincent pracujący w korporacji na wysokim stanowisku, miałby
mieszkać na jakimś zwyczajnym osiedlu?
Wciąż
się dziwił, że mężczyźnie chciało się o niego zabiegać. Nie
wiedział, co
powinien o tym myśleć. Nie miał zamiaru odmawiać pomocy, bo sam w
przyszłości może jej potrzebować, a wtedy głupio byłoby się
zwrócić do Vincenta. Nie chciał też zostawiać kumpla w
potrzebie. O ile można go tak nazwać.
W
pewnej chwili zobaczył, że z apartamentowca wyszedł Vincent. Miał
na sobie świetnie dopasowane dżinsy i obcisły, szary t– shirt.
Wyglądał świetnie, to Derek, czy chciał czy nie, musiał mu
przyznać.
– Hej
– rzucił, gdy wsiadł do samochodu. Podciągnął okulary w typie
pilotek z nosa na czoło i posłał Derekowi szeroki uśmiech. –
Dzięki, że się zgodziłeś.
– Spoko.
– Goldner uśmiechnął się lekko, zastanawiając się, jakim
cudem taki facet się nim interesował. Byli zupełnie inny. Derek
nigdy nie dbał w taki sposób o swój wygląd. Przełknął ciężko
i odpalił silnik. – Więc, gdzie mamy jechać?
– W
stronę XX, mówiłem ci – powiedział i uśmiechnął się do
niego, przez dłuższą chwilę nie odrywając wzroku od profilu
Dereka. – Dobrze wyglądasz – skomplementował
go.
Derek
nie odpowiedział. Spiął się, nie mając pojęcia, jak zareagować
na ten komentarz. Dziwnie się czuł, nie był przyzwyczajony do
takich słów.
– Najszybciej
będzie, jak pojedziemy na autostradę, hm? – mruknął, ustawiając
drogę na GPS-ie.
– Tak,
chyba tak – powiedział i uśmiechnął się do niego, ciesząc
się, że wpadł na tak genialny pomysł. – Co u ciebie? –
zapytał.
– Bez
zmian. – Derek wzruszył ramionami i włączył muzykę. Zerknął
na Dereka. – A u ciebie? Co ci się stało z tym wozem?
– Coś
z rozrusznikiem – odpowiedział mu, wymyślając na poczekaniu. –
Oddałem do naprawy i teraz jestem bez samochodu – wyjaśnił.
Derek
zaczął wypytywać, ale przestał, gdy Vincent odpowiadał
wymijająco, cały czas schodząc na inne tematy. Rozmowa z początku
toczyła się bardzo opornie, ale ku zdziwieniu ich obu, przyjemnie.
Paradoksalnie coraz lepiej czuli się w swoim towarzystwie, bo w
jakiś dziwny sposób utworzyli nić porozumienia – Derek ze swoim
introwertyzmem, a Vincent z próbami przełamania skorupy Goldnera.
Nie można było uznać, że ta skorupa zaczęła się kruszyć pod
wpływem Moora. Derek też w pewien sposób zaczął go
rozpracowywać. Vincent nawet nie wiedział kiedy opowiedział mu o
swoim byłym, Danielu Smithie, przez którego znalazł się tutaj w
Chicago.
Derek
nic nie wspomniał o Kennecie, ale z uwagą wysłuchał Vincenta.
Zastanawiał się, czy opowiadał o swoich niepowodzeniach każdemu?
Może robił to szczerze i po raz pierwszy mężczyzna spuścił swój
cel – seks – z zasięgu wzroku i skupił się na prostej
rozmowie?
– Nie
pasowaliśmy do siebie – skwitował w końcu i wzruszył ramionami.
– A ty? Jakich miałeś facetów? – zainteresował się.
– Kilku,
nie ma o czym opowiadać – wykręcił się i zjechał z autostrady,
jak polecił mu głos w GPS-ie. Zmrużył oczy, gdy zachodzące
światło go poraziło. – Jesteśmy już blisko.
– Nie
ma? – zapytał Vincent i zmarszczył brwi, niezadowolony taką
odpowiedzią. Dereka zawsze trzeba było ciągnąć za język. – Na
pewno jest – powiedział i pochylił się bardziej w jego stronę.
– Ile najdłużej byłeś w związku? – zainteresował się.
– Długo.
I nie chcę o tym gadać – dodał. Jechali właśnie drogą stanową
numer czterdzieści jeden,
niedaleko wybrzeża,
a ich cel coraz bardziej się przybliżał.
– Za dziesięć minut powinniśmy być – poinformował, zerkając
na GPS[-]a.
Vincent
uśmiechnął się z zadowoleniem i rozsiadł na fotelu. Był ciekawy
reakcji Dereka, teraz przecież już mu nie ucieknie, pomyślał, gdy
wjechali do małego miasteczka i wreszcie zatrzymali się pod
budynkiem w rustykalnym stylu.
– Jesteśmy
– powiedział z zadowoleniem, odpinając pas. – Chodź ze mną –
rzucił do Goldnera.
– Masz
coś do załatwienia w restauracji? – zdziwił się Derek, widząc
szyld. – Ok, ale... ja mogę zaczekać tutaj. Chyba że później
chcesz coś zjeść.
*
Eliot
przez cały tydzień chodził dziwnie rozdrażniony. Brak kontaktu z
Kennethem wpływał na niego zdecydowanie negatywnie, nie mógł się
na niczym skupić, a egzaminy miał przecież za pasem. Johnson w
ogóle się do niego nie odzywał, co jasno wskazywało na to, że
się obraził, on zresztą też nie miał zamiaru wychodzić z
inicjatywą, jednak powoli stawało się to coraz bardziej nieznośne.
Zakochał
się?
Nie.
Boże. Oczywiście, że nie. Kenneth był facetem, mieli zajebisty
seks, przyjaźnili się, ale zakochanie się w nim to już byłoby
dla Eliota stanowczo za dużo. Nawet nie chciał sobie tego
wyobrażać, jednak świadomość, że Johnson mógł być teraz z
kimś innym wywoływała u niego nieznane dotąd reakcje. To już nie
była zazdrość, wiedział to. To był bardziej... ból? Cholera,
jak to pedalsko brzmi. Nie potrafił sam określić, co się z nim
działo. Albo może nie chciał tego określać? Właśnie dlatego
nie odzywał się do Kennetha przez prawie
tydzień, chociaż często już niemalże
łapał za telefon, czasem nawet otwierał wiadomość tekstową, by
po chwili odrzucić aparat ze złością.
Brakowało
mu Kennetha. Cholernie mu go brakowało.
*
Vincent
nie spodziewał się, że ten dzień może być jeszcze lepszy. Gdy
już Derek odwiózł go do mieszkania, przyszedł do niego SMS od
Kennetha, który proponował mu spotkanie jeszcze dzisiaj. Nie miał
zamiaru po tym wszystkim, co dzisiaj zdarzyło się z Goldnerem,
rezygnować z seksu, więc od razu się zgodził.
Kenneth
przyjechał punktualnie, kiedy się umówili i podobnie jak
poprzednim razem, rzucił się na niego już w drzwiach. Tym razem
złość z niego wyparowała, nie było już tak agresywnie, więc
Vincent mógł wykorzystać swoją szansę. Pchnął Kennetha na
ścianę i złapał jego pośladki obiema dłońmi. Nic nie mówiąc,
zaczął je ściskać, by dać Johnsonowi do zrozumienia, na co ma
dzisiaj ochotę.
Nie
spodziewał się, że Johnson da się zdominować. Walczył chwilę,
ale w pewnym momencie odpuścił i Moor miał wrażenie, że
dzisiejszego dnia złapał Pana Boga za nogi. Właśnie o to mu
chodziło. O seks z takim wielkim, umięśnionym murzynem.
Masturbował Kennetha szybko, jednocześnie zakładając na penisa
prezerwatywę.
– Tylko
żeby nie pękła – usłyszał stłumiony głos Johnsona, który
leżał na jego łóżku i wypinał się. Ciemne pośladki
prezentowały się niesamowicie i Vincent co chwilę je dotykał,
przejeżdżając palcami po odbycie Johnsona.
Kenneth
chciał to zrobić. Miał wrażenie, że jeżeli nie pozwoli komuś
innemu się zdominować, zawsze już będzie uwiązany przy Eliocie.
Kiedy poczuł jego penisa przy swoich pośladkach, odetchnął
ciężko, starając się odsunąć myśli o O'Connerze na bok.
Vincent wszedł w niego nie tak gładko, jak robił to Eliot, którego
penis był zdecydowanie mniejszy. Moore był jednak za to o wiele
mniej delikatny. Nie całował Johnsona po plecach, nie mówił mu
niczego do ucha, nie obejmował. To był prawdziwy, męski seks,
nienastawiony na żadne ponadprogramowe pieszczoty.
Było
inaczej niż z Eliotem, ale w pewien sposób też inaczej niż z
Derekiem, bo chociaż z nim też kochali się „po męsku” –
mocno i namiętnie, Goldner okazywał mu dużo więcej
zainteresowania. Kenneth wiedział, że w jakiś sposób mu zależało.
Nie było bezosobowo. Związek, który tworzyli[,] opierał się
przede wszystkim na mocniej przyjaźni, przez co seks wydawał się
nie tyle czuły, co po prostu bliższy, bezpieczniejszy.
Gdy
skończyli, Kenneth tylko w połowie czuł się usatysfakcjonowany.
Już miał się podnieść i zacząć zbierać się do mieszkania (bo
z Vincentem nie miał co liczyć na wspólnie spędzoną noc; zresztą
nawet jej nie chciał), gdy nagle rozdzwonił się jego telefon.
Vincent
leżał na łóżku, zadowolony jak nigdy i obserwował Kennetha spod
półprzymkniętych powiek.
– Chcesz
zostać? Możemy się czegoś napić, a później znowu będziemy się
pieprzyć. Było zajebiście – przyznał, czując rozpierającą go
energię na myśl, że w końcu zaliczył takiego murzyna. Było
niesamowicie, chociaż czuł, że Johnson nie był z nim myślami.
Może dlatego Moor nie miał zamiaru odpuszczać sobie Dereka. Dopiął
swego i przespał się z typem faceta, o którym marzył, ale Kenneth
przychodził tutaj tylko po to, żeby się na kimś odegrać.
Johnson
podniósł się i podszedł do swoich spodni, z których wyciągnął
telefon. Nie od razu odpowiedział Vincentowi, bo gdy zobaczył, kto
do niego dzwonił, od razu stracił wątek.
– Ja...
uh.. muszę odebrać – rzucił i wyszedł szybko z sypialni,
jednocześnie zamykając za sobą drzwi. Nie chciał, żeby Vincent
go usłyszał. Przeszedł do kuchni i odebrał, czując bijące jak
dzwon serce. Denerwował się.
– Kenneth?
– usłyszał skruszony głos Eliota. – Masz dzisiaj czas? Ja...
chciałbym się spotkać – mówił, a Johnson od razu wyłapał
nerwowe nuty w tonie kochanka. – I... pogadać?
Kenneth
przygryzł wargę, myśląc gorączkowo. Nie wiedział, czy powinien
się godzić, czy nie. Kilka ostatnich dni było ciężkich. Ginger i
Emma od razu zauważyły, że coś było nie tak, ale nie chciał im
nic mówić. To były sprawy między nim a Eliotem. Zresztą... nie
uśmiechało mu się, żeby przyznawać się przed kimkolwiek, że
okazał się większą ciotą od Eliota. Bo to w końcu jemu zaczęło
zależeć.
– Kenneth,
naprawdę chcę to jakoś wyjaśnić – ciągnął Eliot, gdy nie
usłyszał odpowiedzi od Johnsona. Dawno już się tak nie denerwował
przy rozmowie. Było mu na przemian gorąco i zimno, a ostatni
posiłek podchodził mu do gardła, czuł jednak, że była to
sprawa, którą musiał załatwić jak najszybciej. Brakowało mu już
Johnsona i wcale tu nie chodziło o seks, z czego boleśnie zdawał
sobie sprawę. – Nie chcę się kłócić.
– Wiesz,
że powinniśmy od siebie odpocząć – mruknął Kenneth i ciężko
przełknął ślinę. Dziwnie się poczuł
bez
ubrań, jeszcze w mieszkaniu Vincenta.
– Odpocząć?
– zapytał Eliot, mając wrażenie, że coś się w nim zapada. –
Spławiasz mnie teraz? – dodał, ale wcale nie brzmiał agresywnie.
W tamtym momencie nie panował nad swoim głosem, poczuł
się tak, jakby tracił coś ważnego, jednak nie mógł dokładnie
tego zidentyfikować, bo nigdy wcześniej nie znalazł się w takiej
sytuacji. – Jak znalazłeś sobie kogoś innego, to mi mogłeś
powiedzieć. Ja bym wtedy nie... – Zamilkł, bo zdał sobie sprawę,
że się zagalopował.
– Co
byś wtedy nie? – mruknął Kenneth, wyglądając przez okno.
Vincent miał piękny widok na Chicago. Był bogaty. Bogaty,
zapatrzony w siebie i skupiony tylko na przyjemności, przemknęło
mu jeszcze przez myśl. – Zadzwonię do ciebie za chwilę, okej? Bo
teraz jestem zajęty – rzucił, wiedząc, że musi porozmawiać z
Eliotem, gdy już będzie w samochodzie.
Zajęty,
zabrzęczało w głowie O'Connera.
– Jasne
– odpowiedział i szybko się rozłączył, wiedząc już, że
stracił nad tym wszystkim kontrolę.
Kenneth
wrócił do Vincenta i po krótkiej rozmowie, pożegnał się z nim,
wykręcając się tym, że dostał ważny telefon i musi jechać.
Ubrał się i dopiero po opuszczeniu mieszkania Moora poczuł ulgę.
Nie wiedział, czy powinien mu się oddawać, ale z drugiej strony
nie miał się o co obwiniać. Dobrze zrobił, że dał sobie chwilę
odpoczynku, że skupił swoją uwagę na kimś innym. Teraz to Eliot
pierwszy odpuścił.
Kiedy
wsiadł do samochodu, nie ruszył od razu. Sięgnął po telefon i
wpatrzył się w wyświetlacz, dopiero po długiej chwili decydując
się wybrać numer Eliota. Wystarczyły dwa sygnały, by O'Conner
odebrał.
– Tak?
– Już
mogę gadać – mruknął Johnson, obrysowując kierownicę. Zaczął
się naprawdę denerwować. Nie chciał jechać do domu Eliota, bo
był wieczór, więc jego rodzice pewnie byli z synem. Nie wyobrażał
sobie kłócić się z O'Connerem przy nich.
– To
chyba nie jest na telefon – odpowiedział mu Eliot i zagryzł
wargę. – Przyjedziesz?
– Nie
wiem, czy to jest dobry pomysł. – Kenneth westchnął ciężko,
żałując, że Eliot nie był w swoim mieszkaniu.
– Dlaczego?
– zapytał i od razu zrozumiał. – Moich rodziców nie ma, wyszli
do opery, czyli pewnie przed dwudziestą trzecią nie wrócą, bo
mieli pojawić się jeszcze na jakimś bankiecie – wyjaśnił
bardzo szybko, nerwowym głosem. Chciał to załatwić dzisiaj.
Właściwie chciał to mieć jak najszybciej z głowy, bo ta
niepewność przez ten tydzień niemal go zżerała.
– A
twoja gosposia? – wypytał Kenneth, sam nie będąc przekonany. Nie
wiedział, czy powinien znowu jechać do Eliota. Czuł, że najlepiej
byłoby, gdyby zerwał tę znajomość. Nie mogło wyniknąć z niej
nic dobrego.
– O
tej godzinie już nie pracuje – odpowiedział Eliot, mając
wrażenie, że to naprawdę ostatnia szansa. – Jak nie chcesz, to
ja do ciebie przyjadę – rzucił, już nawet się nie
zastanawiając. Musiał to załatwić.
– Masz
złamaną nogę. Jak chcesz do mnie przyjechać? – zaśmiał się
Kenneth i w końcu odpalił samochód. – Dobra, zaczekaj, będę za
pół godziny.
Eliot
odetchnął z ulgą, ale nie na długo, bo szybko sobie uświadomił,
że czeka go z Kennethem rozmowa, do której nie był kompletnie
przygotowany. Nie wiedział, co ma mówić i najważniejsze, co
chciał
mu powiedzieć. Przecież chodziło tylko o to, by już było dobrze,
znowu. Przez następne piętnaście minut siedział jak dureń w
salonie, układając sobie scenariusze rozmowy. Niestety, żaden z
nich nie wydawał się dostatecznie dobry, bo w każdym czegoś
brakowało albo czegoś było za dużo. Gdy usłyszał dzwonek do
drzwi, od razu poderwał się na jednej nodze, złapał za kule i
najszybciej jak umiał, dokuśtykał do przedpokoju.
Chyba nastąpi jakiś przełom i Eliot wyzna swoje uczucia. Lubię to opowiadanie i z każdym rozdziałem jest coraz ciekawiej. W sumie mniej mi się chce czytać wątek Vincent i Derek, ale drugoplanowe postacie tez powinny mieć swoje pięć minut. Jednak uważam, że Vincent powinien się zmienić, bo takie uganianie się za kimś, żeby tylko uprawiać seks jest bez sensu.
OdpowiedzUsuń